Dróżka - Tomaak
Wraca z pola. Starsza kobiecina w kolorowej chustce, czerwonym kubraczku. Wytarte buty szurają po żwirze. Zmęczone oczy wpatrują się w piękny krajobraz, gdy zachodzące nad polami, łąkami i lasami Słońce chowa się za ścianę drzew. Pomarańczowy blask oświetla pomarszczoną twarz. Codzienna sytuacja, ponura monotonia.
Patyk zabrany z miedzy wciska się między drobne kamyczki. Wytrzymuje napór osłabionego ciała.
Za staruszką zadbane pole buraków, dalej równiutkie rządki kapusty. Nie widać ani jednego chwastu, ani jednej nieproszonej roślinki. Rosną natki pietruszki, wysokie pory i szczypiory, pędy ogórków bez owoców. To wszystko pod pieczą kobiety wlokącej się żwirową dróżką.
A ona biedna idzie do swojej chateńki. Dzieci wyjechały, mąż już leży w grobie. Staruszka sama została w niewielkim domku.
Co niedziela wybranek jej serca jest odwiedzany przez żonę wracającą z porannej mszy. Co niedziela na uprzątniętym kopczyku w zniczu płonie ogień. Ciche pokój jego duszy na pustym cmentarzu echem się niesie. I, po odwiedzinach zmarłego kochania, wraca na piechotę do drewnianego domku. Ponad pięć kilometrów, a to w jedną stronę.
*-*-*
Nieraz mija się ze swym wyrodnym synem. Gdy pędzi nowym samochodem, w eleganckim, na pewno drogim garniturze. Za każdym razem starą chatę mija; nie zatrzyma się ni razu, nie spyta o zdrowie zniedołężniałej matki.
A żwir chrupie pod kołami auta, gdy z obojętną miną potomek mija rodzicielkę. A żwir chrupie pod znoszonymi trzewikami, gdy zmartwiona losami swych dzieci kobieta wraca do domu, odmawiając codzienny różaniec w ich intencji. A żwir chrupie pod spróchniałą laseczką, gdy ta podtrzymuje staruszkę w jej kolejnym, nie pierwszym i nie ostatnim, dniu tułaczki przez nieszczęśliwe życie. A żwir chrupie, i chrupać będzie...
Od autora: Szczególna dedykacja dla wspaniałej ReinnFall :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro