Burza - Vaniliee
W ciemnym pokoju nagle rozbłysło jasne światło, a po chwili dało się słyszeć wielki huk. Kiedy znów ciemność spowiła ściany pomieszczenia, poczułam się bezpieczniej. Siedziałam skulona jak najdalej okna. Nienawidziłam tego, że moje łóżko było ustawione idealnie w poprzek niego. Kiedy tylko burzowe chmury przysłaniały nocne niebo, wykopywałam się spod kołdry i uciekałam na drugi koniec pokoju, zwijając się w kłębek obok wielkiego pufa.
Mam osiemnaście lat, jestem prawie dorosła, a boję się burzy. Po moich policzkach spłynęły pojedyncze łzy. Nie, to nie był strach. Tego, co czułam w odniesieniu do burzy, nie można było nazwać zwykłym lękiem. To przerażenie, które odbiera człowiekowi mowę, przyprawia serce o wstrząsy, przesłania mgłą oczy, dusi cię tak, że nie potrafisz złapać oddechu, więc leżysz i spazmatycznie próbujesz uzyskać trochę tlenu.
Byłam sama w domu. Akurat teraz rodzice musieli wyjechać na konferencję, zostawiając mnie w wielkim domu. Nie będę do nich dzwonić, myślałam, jestem duża. Wezmą mnie za niezrównoważoną. Nie wiem, dlaczego takie kłamstwa na mnie działały. Pamiętałam jak mama zawsze pozwalała mi przychodzić do nich do sypialni i wtulać w ich rozgrzane ciała. Zawsze głaskała mnie po włosach i cicho nuciła, a tata rysował palcem wzory na moich plecach. Ale już z tego wyrosłam, powtarzałam sobie zawsze podczas burzy, leżąc na podłodze obok pufa.
Kiedy kolejny piorun przeszył niebo, krzyknęłam piskliwie i zatrzęsłam się jak osika. Jestem bezpieczna, bezpieczna, powtarzałam w myślach. Zaszlochałam i pozwoliłam kolejnej fali łez spłynąć po moich policzkach. Tak bardzo się bałam.
W pewnej chwili drzwi do mojej sypialni się otworzyły. Lęk przeszył moje serce, tak że myślałam, iż zawał jest już blisko.
— Lisa? — Usłyszałam znajomy głos. Znów się rozpłakałam, tym razem ze szczęścia. W wejściu do pokoju pojawiła się brązowa czupryna włosów, a zielone oczy odnalazły moje. Zatroskanie na jego twarzy pogłębiło się, kiedy zauważył mnie zwiniętą na ziemi i płaczącą. Zamknął drzwi i dwoma susami pokonał dystans rozdzielający nas. Usiadł obok mnie i bez zbędnych pytań objął. Ciepło jego ciała przypomniało mi rodziców broniących mnie przed burzą.
Pokój znów rozjaśniło światło, a ja zacisnęłam powieki i jęknęłam. Próbowałam skupić się na rytmie jego serca, ale huk był tak głośny, że byłam w stanie tylko pisnąć i bardziej wtulić się w chłopaka. Dopiero teraz spostrzegłam, że jest cały mokry od deszczu.
— Wszystko w porządku — szepnął mi we włosy. — Jesteś bezpieczna.
Z całych sił chciałam w to uwierzyć i po prostu otrząsnąć się, wstać i udawać, że burza panująca na zewnątrz w ogóle mnie nie obchodzi.
— Jestem przy tobie.
Głos uwiązł mi w gardle, kiedy chciałam coś powiedzieć. Zdołałam tylko zaszlochać.
— Pomóż mi — udało mi się wyszeptać i znów zaniosłam się szlochem. Uścisk chłopaka zelżał, a po chwili patrzyłam jak wychodzi z pokoju. Zostawił mnie? Może uznała, że jestem głupia. Kto normalny aż tak boi się burzy? Nie wróci? Poczułam ból po lewej stronie klatki piersiowej, który zmniejszył się, gdy chłopak znów pojawił się w pokoju. W jednym ręku trzymał szklankę wody, a drugą zaciśniętą miał w pięść. Podał mi dwie tabletki i kazał je połknąć. Z trudem udało mi się je wziąć. Popiłam je szybko wodą i poczułam, jak spływają przez gardło i giną w moim ciele.
— Lucas... — szepnęłam, ale głos mi się załamał, gdy znów usłyszałam grzmot. Zacisnęła powieki z całych sił i otworzyłam je dopiero kiedy poczułam ciepłe dłonie chłopaka na swoich policzkach. Spojrzałam mu prosto w oczy. Odgarnął mój czarny kosmyk i lekko się uśmiechnął.
— Wszystko jest w porządku — powiedział poważnie. — Nie pozwolę, aby coś ci się stało. Obiecuję.
Ufałam mu. Pokiwałam głową i zmusiłam się do lekkiego uśmiechu. Wziął mnie za rękę i pociągnął do góry. Stanęłam na odrętwiałych nogach i pozwoliłam, by ciągnął mnie w jemu znanym kierunku. Mój strach na nowo pojawił się, kiedy zauważyłam, że Lucas prowadzi mnie do drzwi wyjściowych. Zaparłam się stopami, a jedną ręką przytrzymałam blatu kuchennego. Odwrócił się do mnie i lekko uśmiechnął.
— Proszę — szepnął. — Chcę ci pomóc. Obiecuję, że nic ci się nie stanie. Będę cały czas przy tobie.
— Lucas, nie. — Pokręciłam szybko głową. — Nie dam rady. Ja... ja...
— Wiem, że się boisz. — Podszedł do mnie. — Ale wystarczy się przełamać i zobaczyć, że to nic takiego. Znasz to powiedzenie? Strach ma wielkie oczy?
Spuściłam wzrok, ale przytaknęłam.
— Nie odejdziemy daleko. Proszę. — Pociągnął moją dłoń. Ufam mu, ufam, ufam mu, powtarzałam jak mantrę, kiedy otworzył drzwi. Deszcz walił w ziemię, chodnik i ulicę, ale nie to było przerażające. Przerażające były chmury nad nami, które wypuszczały ze swoich paszczy elektryczne języki. Pioruny, które niosły śmierć i zagrożenie.
Wyszliśmy na ulicę na niewielkim osiedlu, gdzie mieszkałam. Błysk przeciął niebo i huknął. Krzyknęłam i z całych sił chciałam się wyszarpnąć i znów uciec do domu. Zaszyć się w swoim pokoju i przeczekać. Lucas jednak mi na to nie pozwolił. Cały czas trzymał moją dłoń, a kiedy chciałam się wyszarpnąć, przyciągnął do siebie. Schowałam twarz w jego kurtkę i zatrzęsłam się. Krople deszcze błądziły w moich czarnych włosach i moczyły moją piżamę ze znakiem Batmana.
— Rozejrzyj się. — Usłyszałam miękki głos chłopaka. — Zobacz.
Uniosłam lekko głowę i spojrzałam we wskazanym kierunku. W domu naprzeciwko zauważyłam kogoś w oknie na piętrze. Były to bliźniaczki. Dzieci moich sąsiadów. Obydwie dziewczynki z otwartą buzią wpatrywały się w niebo. Kiedy piorun znów wynurzył się zza chmur, z całych starałam się nie oderwać wzroku od bliźniaczek. Jedna szturchnęła drugą i z wielkim uśmiechem pokazała na błyskawicę. Lecz kiedy huknęło, spuściłam wzrok i jęknęłam.
— Lisa. — Usłyszałam cichy szept. — Popatrz tam.
Przeniosłam wzrok na kawałek zieleni, gdzie pod niewielkim daszkiem stał wysoki mężczyzna z aparatem fotograficznym. Widząc błyskawicę zrobił całą serie zdjęć. Tym razem huk był większy. Kolana się pode mną ugięły, a ja gruchnęłam na ulicę. Silne ręce Lucasa podniosły mnie w górę. Zaczęło mi się kręcić w głowie. Obraz się rozmazywał i podwajał.
— W porządku?
Potrząsnęłam głową i straciłam przytomność.
Obudziłam się w swoim łóżku. Zaczynało świtać. Podniosłam się do siadu i mało nie zdeptałam leżącego na podłodze Lucasa, kiedy zamierzałam wstać. Przeciągnął się i spojrzał na mnie. Usiadłam obok niego na dywanie.
— Jak się czujesz? — zapytał.
— To było... — Zabrakło mi słów, przypominając sobie bliźniaczki oraz faceta z aparatem. — Niesamowite. Oni w ogóle się nie bali.
— To prawda — przyznał, wciąż na mnie patrząc. — A ty?
— Ja? — Uniosłam brwi. — Myślę, że wciąż się boję.
— Wyczuwam tu jakieś „ale". — Chłopak się uśmiechnął. Pokiwałam głową i również się uśmiechnęłam.
— Bo jest. Ale następnym razem inaczej spojrzę na burzę, jeśli...
Przerwałam. Nasze oczy się spotkały.
— Jeśli? — dopytywał.
— Jeśli będziesz ze mną.
— Zawsze.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro