Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Bogini - Maryniuk

Zamykam oba zamki poniżej okna
Zasłaniam obie żaluzje i odwracam się
Czasami rozwiązania nie są takie proste
Czasami pożegnanie jest jedynym wyjściem

A słońce zajdzie dla Ciebie
Słonce zajdzie dla Ciebie
I cień dnia
Spowije świat w szarości
A słońce zajdzie dla Ciebie

W pocztówkach i kwiatach na Twoim oknie
Wszyscy Twoi przyjaciele błagają, abyś została
Czasami początki nie są takie proste
Czasami pożegnanie jest jedynym wyjściem

A słońce zajdzie dla Ciebie
Słonce zajdzie dla Ciebie
I cień dnia
Spowije świat w szarości
A słońce zajdzie dla Ciebie

A cień dnia
Spowije świat w szarości
A słońce zajdzie dla Ciebie

A cień dnia
Spowije świat w szarości
A słońce zajdzie dla Ciebie

***

Rankiem. Bogini i jej syn siedzieli na wzgórzu, obserwując wschodzące słońce.

- Kocham cię - powiedział Andrew.

Bogini skinęła głową. Jej syn był dla niej czymś więcej niż oczkiem w głowie. Był jej sercem.

- Ja również ciebie kocham.

Andrew wtulił się w ramię matuli.

- Mamo? Jak bardzo mnie kochasz?

- Kocham cię tak bardzo, że byłabym w stanie wznieść i opuścić dla ciebie słońce.

- Aż tak bardzo?

- Aż tak.

Pojedyncza łza wypłynęła z oka Andrew, bowiem zobaczył jak wielką miłością darzy go bogini. Jak wielką miłością darzyła swojego męża, który się upił i zdradził ją. Sześcioletni Andrew nie wiedział jak, lecz zapamiętał słowa mamy.

-Mamo czemu tatuś to zrobił. - Jego łzy zrobiły się jeszcze gęstsze.

-Andrew... Chodźmy do domku...

Słońce było centymetr nad oceanem.

***

- Mamo! Idę na dwór pooglądać sarenki.

- Dobrze, ale wróć przed zachodem słońca!

Bogini robiła na drutach szalik dla Andrew, bowiem zbliżała się jesień. Liście miały piękne barwy, w których dominował pomarańcz.

Słońce powoli zaczynało obniżać się... Gdy znajdywało się tuż nad linią morza, Anabell złapała się za serce.
Zwinęła się z bólu i błyskawicznie wybiegła z domu.

- Andrew! - Krztusiła się bólem wydobywającym się spod lewej piersi.

Płakała. Znowu płakała.

Zaczęła przedzierać się przez las, nie zwracając uwagi na gałęzie, które bezustannie haratały jej twarz.

Zaczęła biec w stronę wzgórza i właśnie tam ujrzała bezwładne ciało chłopca.

Wykorzystała wszystkie siły, aby do niego podbiec.

- Synu! Synu! Kto ci to zrobił? - Szlochała i nie mogła tego opanować.

- Mamo, teraz tobie uwierzyłem. - Chłopiec postarał się uśmiechnąć.

- Ale w co mi uwierzyłeś. - Ściszyła głos i złapała bezwładną główkę.

- Że potrafisz władać słońcem... Widzisz? Kiedy się rodziłem, opowiadałaś mi, że był ranek i że wstałem jednocześnie ze słońcem... - Po jego policzku potoczyła się łza bólu, którą spowodowało przemówienie.

- Tak? - Słone krople ponownie zapełniły jej oczy.

- Teraz pójdę spać razem ze słońcem...

Zamknął oczy, a jego matula po raz ostatni usłyszała uderzenie jego serduszka.

A świat pogrążył się w szarości. W cieniu dnia.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro