Bogini - Maryniuk
Zamykam oba zamki poniżej okna
Zasłaniam obie żaluzje i odwracam się
Czasami rozwiązania nie są takie proste
Czasami pożegnanie jest jedynym wyjściem
A słońce zajdzie dla Ciebie
Słonce zajdzie dla Ciebie
I cień dnia
Spowije świat w szarości
A słońce zajdzie dla Ciebie
W pocztówkach i kwiatach na Twoim oknie
Wszyscy Twoi przyjaciele błagają, abyś została
Czasami początki nie są takie proste
Czasami pożegnanie jest jedynym wyjściem
A słońce zajdzie dla Ciebie
Słonce zajdzie dla Ciebie
I cień dnia
Spowije świat w szarości
A słońce zajdzie dla Ciebie
A cień dnia
Spowije świat w szarości
A słońce zajdzie dla Ciebie
A cień dnia
Spowije świat w szarości
A słońce zajdzie dla Ciebie
***
Rankiem. Bogini i jej syn siedzieli na wzgórzu, obserwując wschodzące słońce.
- Kocham cię - powiedział Andrew.
Bogini skinęła głową. Jej syn był dla niej czymś więcej niż oczkiem w głowie. Był jej sercem.
- Ja również ciebie kocham.
Andrew wtulił się w ramię matuli.
- Mamo? Jak bardzo mnie kochasz?
- Kocham cię tak bardzo, że byłabym w stanie wznieść i opuścić dla ciebie słońce.
- Aż tak bardzo?
- Aż tak.
Pojedyncza łza wypłynęła z oka Andrew, bowiem zobaczył jak wielką miłością darzy go bogini. Jak wielką miłością darzyła swojego męża, który się upił i zdradził ją. Sześcioletni Andrew nie wiedział jak, lecz zapamiętał słowa mamy.
-Mamo czemu tatuś to zrobił. - Jego łzy zrobiły się jeszcze gęstsze.
-Andrew... Chodźmy do domku...
Słońce było centymetr nad oceanem.
***
- Mamo! Idę na dwór pooglądać sarenki.
- Dobrze, ale wróć przed zachodem słońca!
Bogini robiła na drutach szalik dla Andrew, bowiem zbliżała się jesień. Liście miały piękne barwy, w których dominował pomarańcz.
Słońce powoli zaczynało obniżać się... Gdy znajdywało się tuż nad linią morza, Anabell złapała się za serce.
Zwinęła się z bólu i błyskawicznie wybiegła z domu.
- Andrew! - Krztusiła się bólem wydobywającym się spod lewej piersi.
Płakała. Znowu płakała.
Zaczęła przedzierać się przez las, nie zwracając uwagi na gałęzie, które bezustannie haratały jej twarz.
Zaczęła biec w stronę wzgórza i właśnie tam ujrzała bezwładne ciało chłopca.
Wykorzystała wszystkie siły, aby do niego podbiec.
- Synu! Synu! Kto ci to zrobił? - Szlochała i nie mogła tego opanować.
- Mamo, teraz tobie uwierzyłem. - Chłopiec postarał się uśmiechnąć.
- Ale w co mi uwierzyłeś. - Ściszyła głos i złapała bezwładną główkę.
- Że potrafisz władać słońcem... Widzisz? Kiedy się rodziłem, opowiadałaś mi, że był ranek i że wstałem jednocześnie ze słońcem... - Po jego policzku potoczyła się łza bólu, którą spowodowało przemówienie.
- Tak? - Słone krople ponownie zapełniły jej oczy.
- Teraz pójdę spać razem ze słońcem...
Zamknął oczy, a jego matula po raz ostatni usłyszała uderzenie jego serduszka.
A świat pogrążył się w szarości. W cieniu dnia.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro