Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Szmatka czy Szminka - mentalna-b

Czy zauważyliście, jak piękne jest słońce? Jak wiele nieziemskich rzeczy potrafi podarować człowiekowi? Dzięki niemu możemy podziwiać tęczę. Obserwować złote promienie leniwie spływające na ziemię, prześwitujące przez dywan z białych chmur. Podekscytowani oglądać wschód, jak i zachód. Wtedy serce bije szybciej.

Każdy ma swoje Słońce. Osobę, która swoim uśmiechem przywraca harmonię w szarym świecie, odsuwa jak najdalej najgorszy dzień życia i potrafi kroczyć z wysoko uniesioną głową mimo przeciwności losu. Kogoś, kto wysłucha. Będzie wspierał twoje marzenia, kupi ci bilet na wymarzony koncert i pobije bramkarza, który nie wpuści cię do klubu. Osobę, dzięki której światło towarzyszy ci przez całe życie. Nie ważne w jakiej postaci.

Byłam czyimś Słońcem. Słoneczkiem — tak mnie nazywał. Nie potrafiłam tego znieść, ale równocześnie było mi przemiło z tego powodu. Nie dawałam tego po sobie poznać. Komplementy były dla mnie czymś przesadzonym, skrajnie nierzeczywistym. Nigdy nie mogłam uwierzyć, kiedy ktoś uznał mój typ urody za "niepospolity" lub chwalił sposób, w jaki podchodziłam do zwierząt. Ufały mi.

Rumieniłam się jak pomidor za każdym razem, gdy budząc mnie rano, szeptał:

— Słońce już wysoko na niebie. I ty powinnaś już wstać, słoneczko.

Mijał dzień za dniem, to znów księżyc pojawiał się na niebie, to skrywał za horyzontem. Miałam nieodparte wrażenie, że im dzień stawał się krótszy, tym bardziej się od siebie oddalaliśmy. Im słońce słabiej świeciło... on coraz częściej mnie odrzucał i wychodził sam. Czekał na cud... Miał nadzieję, że z czasem... przestanę być nieśmiała. Chorobliwie nieśmiała. Zawsze prosiłam go, żeby zamówił pizzę, zadzwonił i umówił mnie na korepetycje z WOS-u, zrobił wiele innych rzeczy, bo sama nie umiałam komunikować się z kimś spoza rodziny bez stresu i paniki.

Nie wystarczałam mu. Pod koniec pierwszego roku studiów zostawił mnie dla brunetki z najdłuższymi nogami świata. Z pewnością nie miała problemów ze swoją osobowością.

I tutaj się zatrzymamy.

Stoję na zatłoczonym peronie. Przed oczami przewija mi się ciąg kolorowych walizek, bagaży, toreb, plecaków, które taszczą za sobą podróżni. Każdy z nich ma konkretny cel. Ja mam jeden, niezbyt ambitny. Ukrywam się. Moja mama zarządziła dzisiejszego poranka obowiązkowe zakupy. Wybrałam studia dzienne, więc weekendy mam względnie wolne. Jeśli tylko nie muszę się uczyć, co jest rzadkością. Wtedy rodzice próbują przekonać mnie do imprezowania i "doświadczania" studenckiego życia. Wolałabym jednak spędzić wieczór przy książce niż w śmierdzącym piwem pokoju Kornelii i Angeliki wypełnionym naćpanymi nie wiadomo czym studentami. To z pewnością nie są moje priorytety. Lecz nie wszyscy doceniają dojrzałe podejście do życia.

Wiem, że mama tylko chce poprawić mi humor, ale nie jestem typem dziewczyny, dla której nowa szmatka czy szminka załatwia całą sprawę.

Bardzo boli, że nie potrafił zaakceptować mnie taką jaką jestem. Każdy z nas ma jakąś wadę, jest czymś napiętnowany. Czego spodziewał się po blondynce spotkanej w supermarkecie? Co myślał, gdy proponował, że poniesie jej zakupy?

Na peron trzeci wjeżdża niebiesko-szary pociąg. Jeden z tych nowszych, z dostępem do darmowego internetu i gniazdkami pod fotelami.

Ludzie pakują się do środka jak gdyby zależało od tego ich życie. Przepychają się, młodzi wzdychają z irytacją, starsi posapują, a dzieci pytają swoich rodziców, czy to na pewno ich pociąg. Obserwuję tłum, wpadając w nostalgiczny nastrój. Dobrze, że nikt mnie nie zauważa. Przywykłam do bycia niewidzialną dla ludzkiego oka i sama na to zapracowałam. W ten sposób mogę żyć.

Biorę głęboki wdech. Mamie nigdy nie przyjdzie do głowy, żeby szukać mnie na dworcu. Jest przerażona tym miejscem: śmierdzącymi toaletami, gościami o wyglądzie kryminalistów, podejrzanymi płynami na ścianach. Kiedy tłumaczyłam jej, że można spotkać tu naprawdę przemiłych ludzi, których nie powinna osądzać, spytała, czy z którymś z nich rozmawiałam. Mruknęłam, że nie, bo oczywiście jestem zbyt nieśmiała.

Robi się coraz bardziej duszno. Niebo pokrywa się ciężkimi, ciemnymi chmurami, które z pewnością nie zwiastują nic dobrego. Chmura... kłębiasto-deszczowa. Przypomnienie sobie tego przychodzi mi z trudnością. Nigdy nie byłam dobra w przedmiotach przyrodniczych.

Cumulonimbus, myślę. Mam złe przeczucia. Włącza się we mnie alarm, rodzaj instynktu. Myślę, że pociągi nie powinny dziś kursować. Nie kiedy zapowiada się na burzę.

Pierwszy grzmot. Podskakuję w miejscu i rozglądam się po podróżnych. Na nich nie robi to wrażenia. Ot, pokropi i przestanie. Co najwyżej najnowszy płaszczyk trochę zmoknie.

Nagle wychwytuję znajomą twarz w tłumie osobowości. Blond włosy, chyba jedyne na peronie oprócz moich, ostre rysy, wargi zaciśnięte w wąską linię. Przygląda mi się bez skrępowania. W myślach przywołuję brzmienie jego głosu i zanurzam się we wspomnieniach. W dosyć... bolesnych wspomnieniach. Sztywnieję w ciągu ułamku sekundy. Czuję, że na policzkach kwitnie mi rumieniec. Wstydzę się. Chcę się skulić i najlepiej zniknąć. Znowu być niewidzialną.

A więc to on. Człowiek, którego nadal kocham. On i jego dziewczyna. A może już narzeczona? Oświadczył jej się już? Żaden z naszych wspólnych znajomych nie wspominał przy mnie o tym. Może byli już na wspólnych wakacjach, powiedziała"tak" w świetle księżyca, jedząc kolację w luksusowej restauracji czy oglądając zachód słońca na plaży?

Nie! Nie powinnam o tym myśleć. To należy do przeszłości. JA należę do przeszłości.

Nie mogę odgadnąć wyrazu jego twarzy. Nie zmienił się, choć nie widziałam go od roku. Przyglądam się mu za długo, odwzajemnia moje spojrzenie. Jego towarzyszka zauważa, że coś jest nie tak z ukochanym po tym, jak mężczyzna nie odpowiada na jej pytanie. Potem widzi mnie. Zaciska wargi przeciągnięte fioletową szminką, odrzuca włosy, chcąc zamanifestować swoją własność. W życiu nie widziałam tak wrogiego spojrzenia. Mam ochotę zamknąć oczy i nie uczestniczyć w tym ani chwili dłużej, ale nie mogę nasycić się widokiem mojego byłego.

Wywołuje u mnie reakcje typowej nastolatki: przyspieszone bicie serca, motylki w brzuchu, gulę w gardle. Do tego strasznie pocą mi się ręce. Szybko wycieram je w materiałowe spodnie i modlę się w duchu, by nikt tego nie zauważył.

Felerny ex niespodziewanie rusza w moją stronę. Nie wiem po co, nie wiem dlaczego, czuję się jak zwierzę zamknięte w klatce. Więc robię coś równie niespodziewanego, szokując tym i jego, i siebie. Panikuję. Szukam drogi ucieczki. Gdybym była na pustyni, schowałabym głowę w cholerny piasek. Rozglądam się, ale nigdzie nie dostrzegam łazienki, w której mogłabym się zamknąć, jak za szkolnych czasów. Biegnę. Widzę okazję. Wskakuję do pociągu w ostatniej chwili.

Zrobiło się już zupełnie ciemno. Chmury przykryły w całości niebo. Jeszcze w południe było jaskrawoniebieskie. Mam wrażenie jakby ktoś wylał wiadro ołowiu na sklepienie i trochę sobie po nim podeptał. A jednak pociąg rusza. Nie byłam pewna, czy się na to zdecydują.

Cumulonimbus to potężna, ciemnoszara, rozwinięta pionowo chmura w kształcie kowadła. Przynosi ulewny deszcz, grad, wyładowania elektryczne.

Książkowa definicja. Przerabialiśmy to po raz pierwszy na początku gimnazjum. Tylko to tkwi w mojej głowie, kiedy szukam dla siebie miejsca. No i może jeszcze świadomość, że pierwszy raz w życiu jadę na gapę. Czuję się niekomfortowo — jakbym już miała na czole wypisane "przestępca".

Przeciskam się przez ciasne przejście, aż w końcu dostrzegam okazję (siedzenie obok ciemnowłosego chłopaka) i pędzę jak sprinter do mety. Mam już posadzić swoje cztery litery na miejscu, ale zaczepia mnie kobieta w średnim wieku. Ma problem z otyłością, a jej twarz pokryta jest kropelkami potu. Wyciera je rękawem. Fuj. Mam ochotę sprawdzić, czy nie ubrudziła mi bluzki.

— Pierwsza zobaczyłam to miejsce — sapie. Patrzy na mnie wrogo, jakbym właśnie odebrała jej ostatniego pączka z polewą równie różową jak jej twarz.

Stoję jak słup soli i gapię się na nią bez słowa. Serce bije mi szybciej. Powiedz to, szepcze głosik w mojej głowie, powiedz, żeby spadała.

— Halo? — Kobieta macha ręką przed moją twarzą, a potem wykonuje gest, jakby odganiała natrętną muchę. Chyba ja jestem tym irytującym insektem.

Nie marnuje czasu. Przepycha się obok mnie i sadza swój odwłok na fotelu, przy okazji uderzając mnie w ramię. Nie protestuję. Po prostu cofam się o kilka kroków, sprawdzam, czy nikt nie patrzy. Nie, jestem wolna. Ludzie mają własne tragedie.

— Hej! Tutaj jest wolne!

Odwracam się do źródła głosu. To mały chłopiec z czarnymi kręconymi włosami i pulchnymi rączkami. Siedzi na kolanach swojej mamy i macha do mnie z entuzjazmem. Nieśmiało unoszę dłoń i idę w tamtą stronę.

Siadam na brzegu fotela i składam ręce na kolanach.

— Dziękuję — mówię cicho, bo nie wypada nie wyrazić wdzięczności. Szczególnie po walce z pół-tytanem.

— Fajnie, że do nas przyszłaś — mówi chłopczyk zaskakująco donośnym głosem. — Lepiej, żebyś siedziała z nami niż z tą beczką!

Patrzę na niego zszokowana i rozglądam się, żeby sprawdzić, czy nasz pół-tytan coś usłyszał. Siedzi, grzebiąc w torbie, aż w końcu wyjmuje z niej kanapki owinięte w biały papier.

— Kochanie! — upomina chłopca matka. — Ta pani ma problemy, nie wolno się z niej śmiać.

— Nie ma problemów, za dużo je! — krzyczy malec w proteście, a podróżni naokoło nas obdarzają chłopca poufnymi spojrzeniami. Pół-tytan jest nadal zbyt zajęty kanapką.

Ten chłopiec przypomina mi mojego brata. Kompletnie brak mu taktu, ale jest szczery. Oboje posiadają tę umiejętność, której nie mogę się nadziwić. Z jakiegoś powodu właśnie ona zbliża ich do innych, samych sympatycznych ludzi.

W chwili, gdy kobieta otwiera usta, z czerwoną twarzą wtrącam się do dyskusji:

— W każdym razie — przerywam im — cieszę się, że to miejsce było wolne. Ma pani bardzo miłego synka.

— Tak. — Posyła mu znaczące spojrzenie. — Dla niektórych.

— Jestem Antek.

Chłopiec podaje mi malutką dłoń, ignorując matkę. Odwzajemniam gest i kiwam głową z nikłym uśmiechem.

— Burza się już rozszalała — zauważa kobieta. — Ach, zapomniałabym. Mam na imię Iwona i nie lubię, kiedy ktoś zwraca się do mnie na per pani. A ty?

— Basia. I nie sądzę, żebym była "panią". Dopiero zaczęłam drugi rok studiów.

Strzelam palcami. Otwórz się trochę, otwórz, myślę.

— Jesteś na drugim roku? — Kobiet... Iwona wydaje się być autentycznie zaskoczona. — Wyglądasz tak młodziutko!

Już mam odpowiedzieć, kiedy słyszę głośny huk gdzieś w oddali. Pociąg hamuje gwałtownie, a ja uderzam bokiem głowy w szybę. Od razu zauważam, że na zewnątrz panuje prawie-że-huragan. Drzewa po obu stronach torów uginają się pod wpływem silnego wiatru, deszcz zacina w szyby, pozostawiając po sobie cienkie strużki wody.

— Co się dzieje? — pyta ktoś.

Jeszcze nie słyszałam tego głosu. Podnoszę głowę i poprawiam włosy po zderzeniu z oknem. Nie zauważyłam, że przede mną siedzi czarnowłosa nastolatka. Z szarego tłumu wyróżniają ją fioletowo-czerwone pasemka i buntowniczy ubiór. Głos pasuje do jej wizerunku. Jest zachrypnięty, a mówi tak, jakby była zła na cały świat. Dotychczas nie brała udziału w rozmowie. Zaabsorbowana przeglądała listę piosenek na swoim smartfonie. Dałabym jej piętnastkę, może szesnastkę.

Obok przechodzi konduktor w tym swoim granatowym wdzianku. Z "maszynowni" bucha na nas smród papierosów i wiemy już, jak bardzo wszyscy skupiają się na swojej pracy. Nastolatka zatrzymuje go. Facet jest wyraźnie zestresowany, a gdy pracownicy polskiej kolei okazują uczucia, na pewno coś się dzieje.

— W czym mogę pomóc? — charczy mężczyzna, jednocześnie ze strachem rozglądając się po otaczających go podróżnych. Tak, połkniemy cię w jednym kawałku, myślę.

— Dlaczego stoimy? — pyta Iwona i tuli Antka do siebie.

Nastolatka rzuca jej spojrzenie spod przymrużonych powiek.

— Może złapaliśmy gumę? — sugeruje całkiem poważnie Antek.

— Nie, to na pewno nie guma. — Po słowach konduktora słyszymy kolejny grzmot.

— Licz sekundy, mamo! Licz!

Iwona ucisza chłopca. Nie jest zbyt zachwycony.

Wszyscy rzucamy mężczyźnie pytające spojrzenia. Nawet pół-tytan oderwał się od jedzenia. Ktoś z tyłu niecierpliwi się i narzeka.

— Przed nami leży drzewo. Dopóki ktoś nie przyjedzie, by naprawić szkody — utknęliśmy.

Opieram się o zagłówek z westchnieniem ulgi. Nie sprawdza biletów.

Ale utknęliśmy.

— Ile to potrwa? — pytam, przygryzając dolną wargę.

Wzrusza ramionami i odchodzi. Super.

Błysnęło.

— Basia! Policz! — Chłopiec łapie mnie za rękę i patrzy z nadzieją wypisaną na twarzy.

Kiwam głową i liczę. Dochodzę do pięciu, kiedy grzmi. Przedstawiam wynik.

— Burza jest blisko! — krzyczy do swojej mamy, radosny, że ktoś spełnił jego żądanie.

Iwona uśmiecha się blado. Jestem ciekawa, jakie plany pokrzyżowało jej nieszczęsne drzewo, ale nie pytam. To nie moja sprawa. Przez dłuższą chwilę nasza czwórka siedzi cicho — nawet Antek uspokoił się i teraz nasłuchuje kolejnych grzmotów. Reszta podróżnych też nie jest zbyt zadowolona. Pewnie wszyscy teraz przeklinają w myślach burzę. A nie mówiłam?, myślę.

— Wolne? — Słyszę męski głos.

Podrywam głowę, a mój wzrok napotyka tego samego młodego mężczyznę, który siedział obok pół-tytana.

— Jasne. — Głos mi drży, próbuję udawać śmiałą i zupełnie nieskrępowaną. Siada obok zbuntowanej nastolatki.

— Wolisz siedzieć z nami, prawda? — pyta Antek z szerokim uśmiechem. — A nie z beczką?

Chichoczę cicho. To dziecko jest niereformowalne.

— Mój drogi, jeśli zaraz nie przestaniesz obrażać tej otyłej pani, wysadzę cię na następnym przystanku! — podnosi głos Iwona.

— Em... pani... — Piorunuje mnie wzrokiem — Iwono? Chyba cię usłyszała.

Wskazuję palcem na "beczkę", która podnosi urażona głowę i obrażona wstaje ze swojego miejsca. Kiedy znika w dalszej części wagonu, matka chłopca chowa twarz w dłoniach i jęczy.

— Co za wstyd.

— Udawajmy, że to się nie zdarzyło — śmieje się nowo-przybyły. — Jestem Piotrek.

Malec od razu przejmuje funkcję gospodarza.

— Ja Antek, ona Basia — rumienię się — a to moja mama Iwona. A ona... — wskazuje na nastolatkę i marszczy czoło. —Jak masz na imię?

Antek pochyla się ku bezimiennej i patrzy na nią z ciekawością charakterystyczną tylko dla dzieci.

— Sorry, ale nie dołączę do waszego kółka zwierzeń.

— Miło poznać. — Piotrek unosi brwi i taksuje wzrokiem całe nasze towarzystwo. Zatrzymuje na mnie wzrok. — Czy ja cię gdzieś już nie spotkałem? Studiujesz na... Uniwersytecie Olsztyńskim?

— Tak, inżynierię kosmiczną. — Jestem zdziwiona, bo już nie brzmię jak wystraszony królik, poza tym skąd on mnie kojarzy? Skoro dobrze mi idzie, postanawiam kontynuować rozmowę. — Ale nie kojarzę cię.

— Inżynierię? Kosmiczną? — Nastolatka zachłystuje się powietrzem. — Jest coś takiego? Brzmi cool.

Wszyscy wyglądają na zdziwionych.

— Jest całkiem nieźle...

— Ale? — pyta Iwona. Najwyraźniej wyczuła smutek w moim głosie.

Biorę głęboki wdech. Nie znam tych ludzi, ale mam wrażenie, że mogę im wiele powiedzieć. Nie wszystko. Nie mam zamiaru wspominać ani słowa o moim byłym, bo to zbyt prywatne... i żenujące. Pewnie już nigdy nie spotkam tej czwórki, wszyscy rozjedziemy się po Polsce bez cienia kontaktu. Warto zaryzykować.

— To nie jest mój wymarzony kierunek studiów. Zawsze marzyłam o pracy ze zwierzętami. Gdybym nie znalazła niczego lepszego, jestem gotowa, by pracować w zoo. Nie wiem dlaczego, ale mi ufają. Umiem do nich przemawiać, poza tym zwierzęta są bardzo pożyteczne. Popatrzcie na delfiny. Są bardzo inteligentne. Słyszałam, że wykorzystują więcej procent mózgu niż człowiek. Potrafią leczyć, uzdrawiać. To fascynujące!

Deszcz zacina w szyby i dach pociągu. Nastaje głucha cisza przerywana tylko postukiwaniem kropel wody o metalową nawierzchnię, a ja zastanawiam się, czy nie powiedziałam za dużo. Chyba wymówiłam więcej słów niż w ciągu całego mojego towarzyskiego życia!

— Widać, że kochasz zwierzęta — Iwona uśmiecha się do mnie czule. — Więc dlaczego studiujesz coś, co nawet cię nie interesuje?

Wpatruję się w swoje dłonie. Wkraczamy na niebezpieczny teren.

— Ktoś... wpłynął na moją decyzję.

— Już wiem, skąd cię kojarzę! — Piotrek pstryka palcami. — Spotykasz się z Maćkiem!

To są, cholera, jakieś żarty. Wciągam powietrze nosem i daję sobie chwilę na zastanowienie. Kim jest ten chłopak? Wie gdzie studiuję, wie z kim byłam w związku?

— To mój stary kolega — tłumaczy, widząc, że ogarnęło mnie zwątpienie.

Wiele wyjaśnia.

— Aa... nie poinformował cię o zmianach?

Mruga kilka razy.

— Maciek mnie zostawił.

— Niby dlaczego? — prycha nastolatka. — Myślałam, że to, co wiąże się z kosmosem, kręci chłopaków.

— Jeśli nie chcesz, nie musisz nam niczego opowiadać. — Antek spogląda na mnie dobrodusznie. Brzmi jak dorosły człowiek z bagażem własnych doświadczeń na ramionach.

— Ja opowiem — oferuje się Iwona.

Zaczynam lubić tę kobietę. Zwracamy się w jej stronę, tylko Piotrek wciąż patrzy na mnie zdezorientowany. Chyba Maciek w swojej opowieści pominął parę rozdziałów historii.

— Właśnie... Jedziemy na pogrzeb... mojej córki z pierwszego małżeństwa.

Chcę jej przerwać, powiedzieć jak mi przykro, ale nie daje mi dojść do głosu. Widzę, że jeśli teraz się wycofa, to nic więcej nie przejdzie jej przez gardło. Drży jej broda, ale ze względu na chłopca stara się opanować.

— Ania zmagała się z otyłością, ale nie jadła dużo.To była choroba... musiała brać leki. Antek jej nie zna, nigdy nie poznał. Mieszkała ze swoim ojcem w Norwegii. Dowiedziałam się niedawno, że lekarz się pomylił. — Zaciska powieki, a my wszyscy milczymy, nawet nastolatka z szacunku podniosła głowę. — Dostała złą receptę. To było bezpośrednią przyczyną. Chcemy z byłym mężem, żeby została pochowana w rodzinnym mieście. Ania zawsze lubiła przyglądać się tętniącym życiem ulicom. Jej ojciec opowiadał mi, jak pewnego razu pozwoliła gołębiom uwić gniazdko w doniczce, na ich balkonie. Jak z podekscytowaniem obserwowała, gdy małe wykluwały się z jajek i uczyły się latać. — Pojedyncza łza spływa jej po policzku, ale natychmiast ją ociera. — Zbyt rzadko ją odwiedzałam — dodaje ze smutkiem. Antek, widząc to, obejmuje rączkami szyję mamy. Ściska mi się serce. — Ale wiem, że jakoś musimy dać sobie z tym radę. Życie toczy się dalej, chociaż nie będzie takie samo bez Ani. Cieszę się, że mam Antka. To mój mały promyczek słońca.

Iwona kończy mówić. Kolejny grzmot, silniejszy niż poprzednie podsumowuje jej opowieść. Obejmuję ją ramieniem, niemal wybucham płaczem.

— Współczuję ci, naprawdę — dodaję, a nastolatka i Piotrek smętnie potakują głowami.

— Mam nadzieję, że wszystko się ułoży — kwituje Piotrek.

Dajemy ciszy wybrzmieć. Potem i ja zaczynam mówić.

— Maciek... — zaczynam, spoglądając na Iwonę — zostawił mnie dziesięć miesięcy, trzy dni i cztery godziny temu. — Piotrek unosi brwi. Wzruszam ramionami. — Było nam ze sobą naprawdę dobrze. Mogłam śnić, że jestem w bajce, a w rzeczywistości Maciek przez połowę naszego związku zdradzał mnie z inną. Rozstaliśmy się, bo jestem "zbyt nieśmiała". — Zastanawiam się przez chwilkę. — Bo byłam zbyt nieśmiała. Dziś rano, kiedy stałam na peronie, emm... spotkaliśmy się. Spanikowałam. Wskoczyłam do tego pociągu, bo był ostatnią szansą na wybawienie. Jadę więc bez biletu, bez konkretnego celu i nie wiem nawet, gdzie DOJADĘ.

— Twój chłopak zostawił cię, bo przeszkadzała mu nieśmiałość? — odzywa się nastolatka. — Co za świnia.

— Baran — śmieje się Iwona przez łzy.

— Idiota — dodaje Piotrek.

— Pacan — kwituję i czuję jak kącik moich ust wędruje w górę.

— Ja co prawda — zaczyna buntowniczka — nie mam w zapasie żadnej wzruszającej historii, ale właśnie jadę na premierę swojej sztuki. Nowoczesna wersja "Romea i Julii". — Szczerzy zęby dumna.

— Kogo grasz? — Antek wierci się.

— Julię.

Wybucham śmiechem i tym razem, moja twarz pozostaje w normalnym kolorze.

— Przepraszam, ale wyglądasz na ostatnią osobę, która mogłaby zagrać wrażliwą i romantyczną Julię.

— Nie oceniaj książki po okładce — ripostuje.

— Wybacz.

Wymianę zdań przerywa konduktor. Jest jeszcze bardziej zestresowany niż wcześniej, do tego na jego ciemnym uniformie widać jeszcze ciemniejsze plamy pod pachami. Powinien się spiknąć z pół-tytanem, gdziekolwiek teraz jest.

— Proszę państwa o uwagę! — krzyczy. — Niestety usuwanie drzewa z trasy pociągu zajmie więcej czasu, niż sądziliśmy. Proszę, by wszyscy zabrali swoje bagaże i wyszli z pociągu. Nie jesteśmy daleko od stacji, więc wrócimy nasypem kolejowym.

Po wagonie przetaczają się oburzone głosy, ja jednak jestem szczęśliwa. Mogę wrócić do miasta już teraz!

— Chodźmy — rzuca Piotrek — zanim wszyscy wpadną na ten sam pomysł.

— To tak można? — pyta Antek.

— Pewnie nie — śmieje się nastolatka — ale kto im zabroni?

Wycieczka nasypem kolejowym nie jest taka zła. Trzymamy się tylko w zwartej kupie, jak najdalej od torów. Na nasze szczęście żaden pociąg nie przejeżdża obok nas. Kiedy docieramy na stację, wszyscy jesteśmy przemoknięci, a trzy czwarte z nas pewnie nabawi się kataru. Iwona jest nieco zaniepokojona, ale uspokaja nas — weźmie taksówkę i zdąży dotrzeć na czas. Podziwiam tę kobietę. Jest naprawdę silna, choć nie widać tego po niej.

W końcu nadchodzi chwila pożegnania. Nastolatka odchodzi pierwsza, jednak zatrzymuje się w połowie drogi i krzyczy na całe gardło:

— Jestem Lidia!

I ze śmiechem biegnie przed siebie.

— Miło było was poznać. — Iwona i Antek obejmują mnie i machają na pożegnanie. Muszą lecieć. Zostaję sama z Piotrkiem.

I nagle widzę doskonałą okazję na manifest.

Maciek siedzi na ławce, niedaleko miejsca, w którym spotkaliśmy się rano. Jego dziewczyna/narzeczona stoi obok cała naburmuszona i tupie nogą jak mała dziewczynka.

— Piotrek? Możesz mi w czymś pomóc?

Patrzy na mnie dłuższą chwilę, a potem powoli kiwa głową.

Już po minucie kroczymy dumnie przez dworzec, on obejmuje mnie ramieniem, ja mam na sobie jego kurtkę.

— Basia! — krzyczy Maciek i zrywa się na nogi, gdy tylko przechodzimy obok nich.

Wystawiam mu język, a do jego partnerki mówię:

— Ładna szminka. Pięknie podkreśla kolor tego pryszcza pod warstwą podkładu, którego masz na brodzie.

Idziemy dalej i zatrzymujemy się dopiero przed wejściem na dworzec.

— Dzięki za pomoc. Jestem twoją dłużniczką. Żałuję tylko, że nie widziałam ich min, kiedy już odeszliśmy — chichoczę, wręczając mu kurtkę.

— Weź ją. Nadal pada. — Mruga do mnie. — Poza tym będziemy mieć pretekst do kolejnego spotkania.

Uśmiecham się promiennie i wkładam ręce w rękawy. Od razu cieplej. Macham nowemu znajomemu, a on odchodzi. Znika za rogiem.

Jeszcze przez dłuższą chwilę opieram się o betonowy filar, tym razem chcę, żeby ludzie mnie widzieli.

Mam wrażenie, że to nie było nasze ostatnie spotkanie.

MIESIĄC PÓŹNIEJ

Włączam komputer, żeby przepisać notatki z wykładu i wysłać je Agnieszce. Znowu symulowała zapalenie migdałków, żeby tylko ominął ją test. Po tym jak zmieniłam kierunek studiów, nauka idzie mi o wiele lepiej. Zniknęły wory pod oczami, wieczna konsekwencja stresu, dziękuję w duchu za to, że spotkałam tamtych ludzi.

Loguję się na pocztę i widzę trzy nowe maile.

Pierwszy jest od Lidii. Śmieję się, gdy widzę masę zdjęć z jej spektaklu, a także ją samą na środku sceny — w blond peruce wygląda naprawdę dobrze. Pod spodem widzę dopisek:

"Nie oceniaj książki po okładce. Mam nadzieję, że Twój były już się o tym dowiedział. Wiem wszystko od Piotrka, nie bij! Uwierzysz, że zdobył od tego Maćka e-mail do Ciebie, żeby móc się skontaktować? Wygooglował też mnie i Iwonę. Chyba nie zamierzasz przepuścić tej okazji, co, szara myszo? <żart, teraz nazywamy cię pawiem> Ten cały Piotrek jest przystojny, zauważyłaś? <sugestia> Jest nawet 3 lata starszy od Ciebie. Nie dziękuj! PS Musiałam przyjechać na spektakl TAKSÓWKĄ. Nie wyobrażasz sobie ile musiałam zabulić! Iwona i Antek zabrali się razem ze mną. Co prawda na premierze ich nie było, bo pojechali na pogrzeb... Naprawdę mi ich żal. No, ale byli na kolejnych przedstawieniach, jeśli chcesz możesz obejrzeć relację online. Gramy ostatni raz za tydzień, może przyjdziesz? I weźmiesz Piotrka jako osobę towarzyszącą?"

Co najśmieszniejsze, to właśnie aspołeczna Lidia okazała się największą gadułą na świecie.

Następną wiadomość przysłała Iwona. Tu też widzę zdjęcia, lecz tylko dwa. Jedno, jak z Antkiem siedzą na widowni, druga to fotka tej dwójki z Lidią. "Było super! Żałuj, że nie widziałaś tego spektaklu. Kto by pomyślał, że taka buntowniczka może tak dobrze zagrać Julię? Pozdrawiamy! Lidia i Antek :) PS Pamiętaj, że nieśmiałość nie musi być wadą! Świetnie sobie poradziłaś!"

Trzecia zawiera tylko dwa zdania. Jest od Piotrka.

"Czy nadal masz moją kurtkę? Mam nadzieję, że jej nie spaliłaś :)"

Odchylam się na fotelu i zakładam ręce za głowę.

Co by było, gdybym nie wbiegła do pociągu, gdybym nie oddała swojego miejsca pół-tytanowi? No cóż. Nie byłabym w tym miejscu, w którym jestem dzisiaj.

Pochylam się nad klawiaturą i wystukuję trzy maile. Trzy odpowiedzi dla moich nowych przyjaciół. I jeden dodatkowy. Przez chwilę korci mnie, żeby odpuścić. Ale od razu przypominam sobie, że odpuszczałam przez całe moje życie.

Maćku!

Po pierwsze: jak układa ci się z twoją dziewczyną? Nadal ma problemy z trądzikiem?

Po drugie: zrywając ze mną z powodu mojej nieśmiałości zachowałeś się jak świnia/baran/idiota/pacan (skreśl niepotrzebne, a najlepiej nie wykreślaj niczego). I ja w tej chwili zachowuję się niezbyt dojrzale, bo powinnam wyrzucić ci to wszystko w twarz i to zaraz po tym jak się rozstaliśmy. Ale, no cóż, nie chcę cię więcej oglądać.

Nie chowam urazy. Masz swoje życie i własne, niezależne decyzje. Wiesz co mnie jednak niepokoi? Że w przyszłości możesz zrobić innej dziewczynie to samo, co zrobiłeś mnie. Nie zaakceptowałeś mnie, a wiążąc się ze mną powinieneś być świadomy moich wad. Nieśmiałość nie jest jedną z nich. Teraz o tym doskonale wiem.

Basia

PS Zmieniłam kierunek studiów. To co wymyśliłeś — inżynieria kosmiczna — może i jest ciekawe, ale nie jest tym, czego pragnę.

Wyglądam przez okno. Zachmurzyło się. Na niebo znów wypływają Cumulonimbusy. Właśnie dzięki burzy udało mi się przełamać. Jakby wyładowania atmosferyczne skruszyły słabą cząstkę mnie i umocniły resztę. Błyska. Pokój wypełnia się na kilka sekund białym światłem, tak bardzo różnym od światła słonecznego. Wiem jednak, że ono gdzieś tam jest. Nad chmurami, jego promienie czekają, by dotknąć mokrej od deszczówki ziemi. Nie zapomniałam. Bo bez słońca, jak i bez burzy, nie byłoby niczego. Te dwie natury łączą się. Tak bardzo różne, a tak sobie bliskie.

Liczę sekundy. Grzmi. Możliwe, że w tej właśnie chwili mały chłopiec każe komuś liczyć sekundy.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro