Rozdział XXXI
Skrzywiłem się, słysząc piszczący budzik. Ledwo uniosłem ciężkie powieki do góry. Było ciemno, a Słońce według moich przewidywań nieprędko wychyli się zza horyzontu. Podniosłem się, opierając ciężar ciała na łokciach, i wychyliłem, żeby uciszyć to ustrojstwo.
– Brugh... już poniedziałek? Co ta szybko? – Usłyszałem gdzieś pod sobą niezadowolone parsknięcie.
– Wybacz... muszę się zbierać do domu, pamiętasz? – zapytałem, chociaż nie wiedziałem, czy przed piątą nad ranem powinienem spodziewać się treściwiej odpowiedzi.
– Yhymmm...
Opadłem z powrotem na pościel, obiecując sobie, że absolutnie nie zasnę. Czułem błogie ciepło drugiego ciała obok mnie, dlatego też postanowienie to wydawało się trudniejsze do dotrzymania niż zazwyczaj. Lekko chrapliwy oddech na wpół śpiącego bruneta uspokajał mnie jak nic innego. Westchnąłem cicho, gdy ten ułożył dłoń na moim karku. Pomimo panującego wokół nas mroku, zdawał się doskonale wiedzieć, jak jestem ułożony. Mruknąłem cicho, kiedy wsunął palce pod kołnierz mojej piżamy, przesuwając nimi wzdłuż odznaczającego się wyraźną wypukłością kręgosłupa.
– Naprawdę muszę wstać – szepnąłem.
– Przecież ci nie bronię.
Nie mogłem nie przyznać mu racji, jednak palce, które zrezygnowały z pieszczenia pleców, a przesunęły się bardziej w kierunku uszu, czy szczęki, raczej zachęcały do pozostania w łóżku niźli nie.
– Jesteś okropny – powiedziawszy to, ugryzłem go delikatnie w odsłoniętą szyję, która nieprzypadkowo znalazła się najbliżej moich ust. – Przez ciebie spóźnię się do szkoły.
– Przecież nic nie robię. Poza tym lekcje zaczynasz za całe trzy godziny...
– No właśnie, a jeszcze muszę podskoczyć do mojego domu po podręczniki na dzisiejszy dzień. – W ostateczności mógłbym je sobie od kogoś pożyczyć, aczkolwiek nie lubiłem tego robić. Wolałem być pod takimi względami niezależny. – Miło byłoby też zjeść śniadanie przed ośmioma godzinami lekcji.
Nie czułem się na siłach, żeby przetrwać dzisiejszy dzień, ale wiedziałem, że nie mam innego wyjścia, nawet jeżeli najchętniej przeleżałbym przytulony do Sebastiana cały nadchodzący tydzień.
Pocałowałem lekko miejsce, o które chwilę temu zahaczyłem zębami, a potem possałem je. Usłyszałem w odpowiedzi na to ciche westchnienie. Uniosłem się znowu ociężale. Uważając na kontuzjowaną kończynę bruneta, zawisłem nad nim. Czułem jego oddech na swoim policzku. Ułożyłem wargi blisko kącika jego ust, licząc, że sam zechce wciągnąć mnie w pocałunek. Nie przeliczyłem się.
Uwielbiałem takie poranki, choć ów chwilę ciężko było tak nazwać, skoro jeszcze nie świtało. Najchętniej zatracałbym się w takich momentach dosłownie każdego dnia do końca życia, bo z pewnością nigdy nie miałbym ich dość.
Brunet przerwał pieszczotę zdecydowanie zbyt szybko jak na mój gust, chociaż zdążył ułożyć dłonie na mojej talii. Wciągnąłem go w kolejny pocałunek, zdecydowanie bardziej energiczny od poprzedniego. Nie oderwałem się od niego, dopóki nie zabrakło mi tchu, nawet jeżeli z każdą sekundą ruchy naszych języków robiły się coraz bardziej chaotyczne.
– Myślałem, że spieszysz się do szkoły...
– Śpieszę, nie widzisz?
Cmoknąłem go jeszcze na odchodne, a następnie zsunąłem się z niego elegancko. Usiadłem na skraju łóżka, jednak zanim zdążyłem wstać, Sebastian oplótł mnie w pasie ramieniem i przyciągnął do siebie z powrotem. Skulił się wokół mnie, tak że jakimś cudem położył mi głowę na prawym udzie. Przeczesałem palcami jego włosy, prosząc, by mnie wypuścił. Chciałem wziąć szybki prysznic, zanim wyjdę.
– Daj mi jeszcze moment.
Nie sposób było mu odmówić.
– Będę dzisiaj trochę później. Mam wizytę u psychologa.
– W porządku. Poczekam. Nie mogę daleko uciec, więc będę czekał.
Pogłaskałem go jeszcze raz po głowie, a potem wstałem. Powiedziałem Sebastianowi, że przyjdę się z nim jeszcze pożegnać, zanim wyjdę, ale brunet i tak postanowił, że nie będzie dłużej spał. Kiedy wyszedłem z łazienki, zastałem go już całkowicie ubranego w kuchni. Westchnąłem lekko na ten widok, niewiele mogłem jednak poradzić na jego upór.
– Zrobię ci śniadanie, zanim wyjdziesz. Co chcesz zjeść?
– Przecież wiesz, że nie musisz tego robić... – zacząłem. Mówiłem mu, że ma się mną nie przejmować, tylko zwyczajnie odpoczywać, a on i tak swoje.
– Ale chcę. – Argument koronny, kończący każdą możliwą dyskusję na podobny temat, nawet jeżeli się dobrze nie zaczęła. Bruneta nie dało się tak zwyczajnie spławić stwierdzeniem, że nie byłem głodny, więc idąc na kompromis, stwierdziłem, że mogłem zjeść zwyczajną jajecznicę, ale on też musiał zjeść ją ze mną na śniadanie. Trochę skrzywił się na taki warunek, ale ostatecznie na niego przystał.
Czułem się źle, patrząc jak krzątał się po kuchni ze skręconą kostką. Nie chciał usiedzieć w miejscu przez cały weekend, twierdząc, że go to zupełnie nie boli i za pare dni będzie już po wszystkim. Za każdym razem, gdy to słyszałem, przewracałem oczami wymownie. Najczęściej gest ten pozostawiał bez najmniejszego komentarza czy riposty. Jakby nie patrzeć, Sebastian nadal był młody i zdawał się być w niezłej kondycji fizycznej, więc może faktycznie miał rację, mówiąc, że nie ma się co tym przejmować.
Nie do końca wiedziałem, jak Sebastian robił to, że nawet herbata przygotowana przez niego była lepsza niż zrobiona przez kogokolwiek innego. Nie powiedziałbym, że w kuchni radziłem sobie źle, wydawało mi się, że gotowanie szło mi całkiem w porządku, ale przy nim wychodziłem na kompletne beztalencie, a przynajmniej takie odnosiłem wrażenie. Oczywiście pamiętałem o tym, że on miał mimo wszystko więcej czasu, żeby nauczyć się przyrządzać posiłki perfekcyjnie, co nie zmieniało faktu, że zazdrościłem mu tej umiejętności.
Starałem się nie jeść śniadania w pośpiechu. Miałem jeszcze sporo czasu i musiałbym się naprawdę postarać, żeby spóźnić się do szkoły, ale jakoś tak czułem, że coś mnie poganiało, chociaż nie wiedziałem, co to mogło być. Nie zapomniałem przecież przygotować niczego na dzisiejsze lekcje, a mimo tego coś strasznie mnie niepokoiło.
Usiłowałem się tym nie martwić, ale nie mogłem całkowicie odgonić od siebie wrażenia, że coś poszło czy pójdzie nie tak. To, że nie potrafiłem zgadnąć, co takiego mogłoby to być, nie wprawiało mnie w lepsze samopoczucie.
-------------------------------------------------------------------------
Z chwilą, w której Ciel wyszedł ode mnie z domu, położyłem się z powrotem do łóżka. Po wzięciu tabletek przeciwbólowych poczułem się przymulony, ale przynajmniej odgoniły ode mnie wszelki ból. Właściwie nie wiedziałem, co dokładnie wywoływało takie nieprzyjemnie odczucie, ale nie wydawało mi się, żeby ból promieniował tak od skręconej kostki. Może to coś od nerwów... nerwy zawsze potrafiły dać nieźle w kość. Chociaż nie widziałem powodu, dla którego miałyby mi doskwierać. Nie wydawałem się sobie zestresowany ostatnimi czasy.
Nie chciałem zasnąć. Poprosiłem Ciela, żeby zadzwonił do mnie, kiedy już dotrze do siebie. Byłem zmuszony wypuścić go o tej porze samego, bo gdyby nie odniesiony przedwczoraj uraz, odprowadziłbym go pod same drzwi. Nie spodziewałem się, że coś mogłoby mu się faktycznie stać w drodze do domu, ale zwyczajnie lepiej było dmuchać na zimne. Nawet w takim małym miasteczku zdarzają się lumpy, które kręcą się po nocy i szukają problemów.
Próbowałem ułożyć się tak, żeby jak najmniej mdliło mnie po lekach, o ile to było możliwe. Nie zamierzałem wymiotować, ale dziwne uczucie tlące się w żołądku, zupełnie jakby pełzały mi w nim robaki, nie pomagało mi w tym. Własna głowa wydawała mi się dziwnie ciężka. Ledwo nią ruszałem. Dzień nie zapowiadał się szczególnie dobrze.
Powinienem mieć jeszcze gdzieś schowane krople żołądkowe, ale nie chciało mi się walczyć z dopadającą mnie ospałością. Leżałem dalej jak kłoda w bezruchu. Czułem się, jakby całe moje ciało ogarniała choroba, której wcześniej nie zauważyłem. Odbierało mi to całe siły. Przypominało mi to trochę powoli wślizgującą się w życie depresję, ale to nie mogła być ona, prawda?
Nie miałem nawet ochoty krzywić się na podobną myśl.
Wyciągnąłem dłoń po dzwoniący telefon. Okulary zsunęły mi się z nosa, kiedy unosiłem górną połowę ciała, więc właściwie odbierałem na ślepo. Spodziewałem się Ciela i tym razem nie zostałem zaskoczony przez Rafaela ani żadnego innego znajomego.
– Jestem w domu, wszystko gra.
– To dobrze. Ja chyba jednak położę się spać z powrotem. Jednak się jeszcze nie wyspałem do końca.
Powiedzenie tego kosztowało mnie niespodziewanie dużo energii. Wypowiadając ostatnie zdanie, czułem, jakby uciekało ze mnie życie, przynajmniej dopóki nie wziąłem oddechu.
– W porządku. W razie czego możesz pisać, a teraz muszę spakować rzeczy do szkoły. Trzymaj się jakoś.
– Postaram się – mruknąłem, kończąc rozmowę.
Ręka opadła mi bezwładnie na pościel, a komórka wypadła spomiędzy ledwo zaciśniętych palców i spadła na podłogę. Przynajmniej zleciała na dywan i nie narobiła za dużo hałasu.
Nie wiedziałem, czy chciałem wstawać, żeby ją podnieść. Zdawało mi się, że kompletnie nie mam na to siły. Wiedziałem, że powinienem był zmartwić się tą niemocą, ale nie był to pierwszy raz, w którym mnie nawiedzała. Właśnie z tego powodu zignorowałem ją. Zawsze odchodziła. Spodziewałem się, że i tym razem zwyczajnie przejdzie mi, gdy tylko trochę poleżę.
Odłożyłem okulary na szafkę obok łóżka, a potem zwinąłem się z powrotem. Pościel była w strasznym nieładzie, ale nie przeszkadzało mi to specjalnie. Żałowałem, że się ubrałem. W piżamie byłoby mi chyba łatwiej zasnąć. Nie musiałbym się wtedy tak męczyć ze swoim obecnym stanem, przynajmniej takie miałem przeczucie.
Zamknięcie oczu przyniosło mi niewielką ulgę.
--------------------------------------------------------------------
Wieczorem miałem straszny humor. Z Londynu wróciłem późno, bo Lacroix mnie przetrzymała w swoim gabinecie. Uciekł mi najdogodniejszy pociąg powrotny, więc musiałem czekać na kolejny. Gdy udało mi się dotrzeć do domu, usiadłem do pracy domowej. Moja klasa zawaliła ostatnią kartkówkę z matematyki, więc z tej okazji dostaliśmy trzy strony zadań do obliczenia. Kiedy udało mi się je zrobić, na zewnątrz zupełnie się ściemniło. Byłem zmęczony, przez co zastanawiałem się, czy zupełnie nie powinienem odpuścić sobie ponownego odwiedzenia Sebastiana. Doszedłem jednak do wniosku, że muszę sprawdzić, jak się czuł.
Edward pewnie będzie zdenerwowany, bo nie zdążyłem zrobić dla niego obiadu. Jak będzie się chciał pokłócić, to dzisiaj chętnie skorzystam z okazji, żeby się na niego powydzierać. Niech tylko przywita mnie pretensjami, jak tylko wrócę...
Szedłem powoli w stronę lokum Sebastiana, wdychając przy tym chłodne, nocne powietrze. Liczyłem, że to odgoni ode mnie zmęczenie. Nie chciałem się zdenerwować na bruneta, który na to nie zasłużył, dlatego że byłem rozdrażniony. Czułbym się przez to podle.
Zastałem go w salonie. Czytał książkę, a pochłaniane stronnice jakiegoś kryminału popijał naparem o intensywnym zapachu butwiejącej trawy. Odwrócił lekko głowę w moją stronę, kiedy wszedłem. Zawsze leżał na sofie zwrócony w stronę jednego z okien, przy czym ja zawsze usadawiałem się tak, by móc widzieć korytarz prowadzący od wejścia do domu do kuchni. Pocałowałem go delikatnie w czoło na przywitanie. Wydawało mi się lekko rozpalone.
– Dobrze się czujesz, Sebastianie?
– Tak, nie najgorzej. Czemu pytasz?
– Wyglądasz na przeziębionego. – Przyjrzałem się jego oczom. Czyżby były lekko zaszklone? Przyklęknąłem przy kanapie.
– Czuję się całkiem dobrze – odpowiedział. – Nie wydaje mi się, żebym miał być przeziębiony, ale miło mi, że się martwisz. I dziękuję, że przyszedłeś. – Złożył książkę i uśmiechnął się do mnie. Jego wyraz twarzy wydawał mi się niemniej spokojny niż zazwyczaj, chociaż bardziej przygnębiony. Zmartwiło mnie to.
– Co robiłeś dzisiaj? Nie odzywałeś się do mnie praktycznie cały dzień. – Położyłem dłoń na jego ramieniu. Zdążyłem się już stęsknić za jego bliskością. Była jedyną, jakiej doświadczałem.
– Odpoczywałem, tak jak mi kazałeś.
– To dobrze, chociaż wydajesz się być zmęczony.
– Niedawno przestałem drzemać, może to dlatego – zasugerował.
Oparłem głowę na jego ramieniu. Sam miałem ochotę na krótką drzemkę, jednak dobrze wiedziałem, że na piętnastu minutach spania by się nie skończyło.
– Mówiłem ci przecież, że nie musisz się do mnie fatygować, jeżeli jesteś zmęczony. – Jego włosy połaskotały mnie po policzku i po nosie, kiedy poczułem jego skroń tuż nad moją.
– Wiem, ale chciałem się upewnić, czy wszystko w porządku. Widzę, że nie jest źle. – Westchnąłem. – Czeka mnie trochę ciężki tydzień, więc faktycznie może się zdarzyć, że któregoś popołudnia nie dam rady do ciebie wpaść. Uprzedzę o tym, gdyby tak się zdarzyło. Pamiętaj, że gdybyś czegoś potrzebował, z chęcią ci pomogę, dobrze?
– Yhymm... ale chciałbym być już z powrotem samowystarczalnym.
– Domyślam się, ale chyba niedługo już będziesz. I tak miałeś farta, że nie wepchałeś się w gips.
– Wybacz, ale to Rafael zafundowałby mi gips. Gdyby mnie nie wyciągał na mecz siatkówki, wszystko byłoby w porządku. Z nim to tak zawsze...
– A jak już jesteśmy przy graniu... – dyskretnie chciałem zmienić temat, żeby rozmowanie nie stanęła przypadkiem na narzekaniu na mojego wychowawcę – ... zagrasz mi coś na pianinie, jak już z kostką będzie wszystko w porządku?
– Czemu dopiero wtedy?
– Wcześniej chyba nie powinieneś korzystać z pedałów.
– Nie wydaje mi się, żeby to jakoś specjalnie mogło mi zaszkodzić, ale jeżeli chcesz, to wtedy coś zagram. Dlaczego o to prosisz?
Odpowiedziałem, że zwyczajnie lubiłem, kiedy grywał, a robił to nieczęsto przynajmniej wtedy, kiedy go odwiedzałem. Nie zapomniał o mojej prośbie i faktycznie spełnił ją przy najbliższej okazji. Ucieszyło mnie to, że pamiętał o takich pozornie niewiele znaczących zachciankach nawet po długim czasie.
Zamknąłem oczy, wsłuchując się jedynie w delikatne dźwięki, wydawane przez naciskane w subtelny sposób klawisze. Sebastian każdą najmniejszą czynność zdawał się wykonywać lekkimi ruchami, ale przy grze przechodził samego siebie. Patrząc niekiedy na sunące wzdłuż biało-czarnych płytek palce, miałem wrażenie, że nie stykają się one nawet z ich powierzchnią.
Opierałem się o plecy Sebastiana, który pochylał się nad instrumentem. Zapytałem, czy przeszkadzam mu w grze, ale zaprzeczył, więc się nie odsunąłem. Właściwie nigdy nie pozwalał mi zbliżać się do siebie, kiedy podchodził do pianina. Nie wiedziałem, z czego to wynikało, a kiedy się o to zapytałem, usłyszałem od bruneta jedynie to, że ciężej było mu skupić się na nutach, kiedy stałem blisko. Pod dłońmi czułem jego spięte łopatki.
– Coś cię martwi? – zapytałem, na co płynąca przed chwilą melodia urwała się fałszywą nutą.
– Dlaczego tak myślisz? – Ostatnio Sebastian zaczął unikać odpowiadania mi na jakiekolwiek pytania. Wydawało mi się, że to sposób na zdystansowanie mnie. Wiedziałem jednak, że brunet nie powiedziały mi wprost, że nie życzy sobie, abym w tej chwili zadawał mu jakiekolwiek pytania. Chciałbym znać powód, dla którego nie chciał wdawać się w żadną zobowiązującą rozmowę.
– Wyglądasz na przygnębionego ostatnio.
– Po prostu mam dużo zaległej papierkowej roboty przez ostatni wypadek z kostką. To zwykłe zmęczenie.
Skinąłem głową. Spod wpół przymkniętych powiek obserwowałem, jak z powrotem układał dłonie na klawiaturze. Pocałowałem go w szyje zupełnie niewinnie. Ostatnio Sebastian nie miał ochoty na czułości, zapewne również przez wspomniane zmęczenie. Nawet na zwykłe przytulenie krzywił się tak, jakby coś go bolało. Stał się bardziej markotny i zdecydowanie łatwiej było wyprowadzić go z równowagi...
– Powiedz mi, jeżeli będzie się coś działo złego. Proszę.
Mruknął tylko w odpowiedzi, co ciężko było poczytać za zgodę czy też odmowę.
Właściwie wybieraliśmy się spać. Było już późno, a spod palców bruneta uciekała melodia kojarząca mi się z kołysanką. Wodząc wzrokiem za hipnotyzującymi ruchami jego szczupłych palców, posmutniałem. Pomyślałem o tym, jak dawno nie czułem ich na sobie.
Ułożyłem brodę na ramieniu Sebastiana, starając się przy okazji nie ziewnąć.
– Chodźmy już do łóżka – szepnąłem. – Chcę się do ciebie przytulić i zasnąć.
Znów cofnął ręce od instrumentu.
– Połóż się. Zaraz do ciebie dołączę.
Odsunąłem się od niego i odszedłem bez słowa, chociaż wiele rzeczy chciało mi się wtedy wyślizgnąć przez usta. Uznałem jednak, że nie powinienem dodatkowo dokładać mu powodów do zmartwień tylko dlatego, że ostatnimi czasy traktuje mnie nieco chłodno. Poprzednim razem, kiedy próbowałem się dowiedzieć, z jakiego powodu tak robił, pokłóciliśmy się. Nie było sensu tego powtarzać.
Skuliłem się na swojej połowie łóżka w ciemnej sypialni, chociaż wiedziałem, że znajomy ciężar tuż obok mnie już na nim tej nocy nie zagości.
Obudziłem się nad ranem, a przynajmniej takie miałem wrażenie. W pierwszej chwili obróciłem się na bok, ignorując hałas, który wyrwał mnie ze snu. Dopiero po momencie dotarło do mnie, że nie mógł on świadczyć o niczym dobrym. Zerwałem się z łóżka. Nie potrafiłem przypomnieć sobie, skąd dobiegł niepokojący dźwięk.
Pospieszyłem do kuchni, bo tam Sebastian najczęściej przebywał w nocy. Nie zastałem go tam. W salonie też go nie było. Dźwięku z garażu na pewno bym nie usłyszał, więc została łazienka.
Zapukałem w zamknięte drzwi. Byłem poważnie zaniepokojony zaistniałą sytuacją i wydawało mi się, że miałem ku temu solidne podstawy. Sebastian nigdy nie zachowywał się głośno, szczególnie w nocy, kiedy nie był w stanie zasnąć, a nie chciał mi przeszkadzać szwendaniem się po domu, jak zwykł to określać.
– Sebastianie? Jesteś tam? – Przyłożyłem ucho do drzwi, żeby móc usłyszeć choćby najcichszą odpowiedź. – Sebastianie! – Coś twardego zdawało przesunąć się po kafelkach. – Wchodzę!
Drzwi nie były zamknięte na amen, więc ustąpiły lekko pod naciskiem mojej dłoni.
Zamarłem.
Napotkałem przerażone spojrzenie skulonego na podłodze Sebastiana. Leżały przed nim odłamki stłuczonego kubka, dwie szczoteczki do zębów, rozbite opakowanie kremu do twarzy i inne bliżej nieokreślone przedmioty, które niegdyś stały przy umywalce albo na szafce obok niej. Dobiegłem do niego, wypytując nieskładnie o to, co się stało, ale nie był w stanie mi odpowiedzieć. Dłoń miał przyciśniętą do ust. Przeraziłem się, widząc skapującą mu spomiędzy palców biało-różowawą ciecz. Nie zastanawiałem się długo, czy była to krew czy co innego.
– Zadzwonię po karetkę – powiedziałem najwyraźniej, jak byłem w stanie, chociaż głos mi się łamał. Musiałem zachować spokój, teraz był mi on niezbędny do opanowania sytuacji. – Będzie dobrze, zaraz wrócę.
Widziałem łzy, spływające wzdłuż kości policzkowych mężczyzny. Złapał mnie za nogę prawą ręką.
– Nie... dzwoń... – Słowa z trudem przeszły mu przez gardło. Zwrócił przy tym twarz w stronę podłogi, na której zaraz z bulgotem przyprawiającym o dreszcze pojawiła się zbrukana krwią treść żołądkowa.
– O czym ty mówisz?! Puść! Trzeba ci pomóc! – Wyrwanie się z jego uścisku nie było trudne, nie miał siły zacisnąć palców.
– Dowiedzą...
– To nie jest teraz ważne. Będziemy się martwić potem – przemówiłem mu do rozsądku.
Wyglądał okropnie. Bladym ciałem targały spazmy bólu, nawet jeżeli starał się trzymać wszystkie mięśnie napięte. Wróciłem do sypialni, chociaż bałem się zostawić Sebastiana samego chociaż na chwilę. Nie miałem pojęcia, co się działo. Nie umiałem nawet dokładnie opisać tego ratownikom, chociaż obraz skulonego z bólu na podłodze bruneta uparcie tkwił przed moimi oczami. Cała procedura odpowiadania na zadawane pytania, wydawała mi się przeciągać w nieskończoność. Ospałość osoby odbierającej zgłoszenie nie pomagała mi nie popadać w popłoch.
Błagam, niech się pospieszą, pomyślałem, odrzucając komórkę bezmyślnie na łóżku.
Przetarłem pospiesznie łzy, które zgromadziły mi się przy oczach. Bałem się wrócić do Sebastiana. Przerażało mnie to, że nawet jeżeli okropnie cierpiał, robił to tak cicho. Jakby był do tego zupełnie przyzwyczajony.
– Będzie dobrze, będzie dobrze – szeptałem do niego, choć tak naprawdę próbowałem uspokoić również samego siebie.
Szybko przesunąłem pod ścianę wszystkie przedmioty walające się po podłodze. Nie wiedziałem, co mógłbym teraz zrobić, dlatego popadałem w coraz większą panikę. Wszystkie lekcje, które miały mnie przygotować na niesienie pierwszej pomocy, okazały się nieprzydatne. Czułem się kompletnie bezradny wobec obecnego stanu Sebastiana.
– Nie patrz... proszę...
Wpatrywał się błędnym wzrokiem w jakiś wyimaginowany punkt na podłodze. Zdawało mi się, że nie ma siły oddychać, a jego klatka piersiowa prawie zupełnie się nie unosi. Nie wiedziałem, czy powinienem spełnić jego prośbę. Bałem się go dotknąć. Nie chciałem sprawiać mu więcej bólu. Układanie go w żadnej pozycji bezpiecznej nie wydawało mi się rozsądnym pomysłem. Pozostało mi tylko czekać na pomoc.
– Będzie dobrze – powtórzyłem bezmyślnie.
Wycofałem się z łazienki bez zastanowienia. Spodziewałem się, że drzwi wejściowe były zamknięte na klucz. Zamierzałem je otworzyć. Oddech uciekał mi z piersi, więc kiedy uderzyło we mnie chłodne powietrze, wróciła mi odrobina trzeźwości umysłu.
Nie wezmą mnie do karetki, jeżeli zabiorą go stąd. Na pewno go zabiorą. Powinienem kogoś jeszcze powiadomić o tym, co się stało. Ciotka? Edward? Profesor Rafael? Nie udzielą mi w razie czego informacji o stanie Sebastiana. Może Grell mi w razie czego pomoże, powinien jeszcze o mnie pamiętać. Nic się nie stanie, wszystko będzie dobrze, wszystko będzie dobrze, czasami takie rzeczy się po prostu zdarzają.
Co by się stało, gdybym nie usłyszał tego hałasu? Co by się stało, gdyby mnie tu dzisiaj nie było?
Serce prawie mi stanęło, kiedy usłyszałem przybierający na sile dźwięk syreny...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro