Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXX

Kiedy masz przymusową przerwę od pisania i zapominasz, jak to się robi ;-;

---------------------------------------------------------------------------------------------------------

Po przepatrzeniu dosłownie wszystkich szafek w domu, przygotowywałem listę zakupów na dzisiaj. Mogłem powiedzieć, że właściwie lubiłem to robić. Nawet jeżeli i tak zapomniałem czegoś na nią wpisać i potem trzeba było się przejść w ciągu tygodnia po karton mleka, bo akurat się skończyło.

Czekałem, aż Edward się obudzi. Zawsze chodziłem z nim na zakupy po śniadaniu, bo sam nie doniósłbym do domu takiego ciężaru. Czasem i taki blond kretyn się przydawał. W każdym razie dopóki nie zwlecze się z łóżka, nie będę mógł wyjść z domu. Ciężko było przewidzieć, o której godzinie wstanie tak samo, jak ciężko było zgadnąć, jak późno w nocy postanowi się wreszcie położyć. Mieszkanie ze studentem to niewyobrażalna męka. Gdybym mógł, zdecydowałbym się go oddać z powrotem pod opiekę ciotki, zwłaszcza kiedy robił się wybitnie nieznośny.

Sączyłem spokojnie herbatę, wymieniając się z Sebastianem wiadomościami. Dopiero przed chwilą wstał z łóżka, a przynajmniej tak mi napisał. Ostatnimi dniami miał problemy z zasypianiem, tak mi się wydawało. Nie chciał ze mną o tym rozmawiać. Zawsze zapewniał, że to tylko chwilowe i niedługo przejdzie. Miałem nadzieję, że nie mylił się w tym wypadku.

Ziewnąłem, palcami przeczesując włosy w kompletnym nieładzie. Jeszcze się nie wykąpałem, ani nie ubrałem. Okupowałem kuchnie w samej piżamie i narzuconym na nią szlafroku. Kiedy Sebastian zapytał, co teraz porabiam, wysłałem mu swoje zdjęcie z głową opartą na jednym, ułożonym na stole ramieniu i pyszczkiem skrytym za szarym kubkiem z gorącym naparem. Uznałem to zwyczajnie za najlepsze podsumowanie mojego dzisiejszego poranka.

"Wyglądasz, jakbyś miał zaraz znów zasnąć", odczytałem wiadomość od bruneta. Skrzywiłem się trochę, bo spodziewałem się akurat czegoś innego. Prędko jednak odebrano i powód do narzekań, bo za moment pod poprzednią wiadomością wyświetliła się kolejna - "Uroczo". Uśmiechnąłem się na taki komentarz.

Przymknąłem oczy na krótką chwilę. Nie zamierzałem odpłynąć, ale senność jeszcze mnie nie zostawiła. Planowałem delektować się spokojnymi chwilami porannego lenistwa, póki mogłem. Jeżeli Edward wstanie w dobrym humorze, to nacieszę się swoim spokojem odrobinę dłużej. Nie chciałem się z nim awanturować od rana, ale czasami zdarzało nam się pokłócić nawet o takich porach o jakąś pierdołę. Nadmieniłbym, że to akurat nie ja zaczynałem, gdyby ktoś miał wobec tego jakieś wątpliwości.

Bawiłem się długopisem, obracając go między palcami. Sebastian poszedł umyć włosy, więc znów zostałem sam ze sobą. Senność, która jeszcze przed momentem nawoływała mnie do powrotu do łóżka, została przegnana donośnym ryczeniem budzika. Odkąd Edward ze mną zamieszkał, często miałem okazję słyszeć donośne "Hear the sound of the falling rain. Coming down like an Armageddon flame". Wydaje mi się, że od tego czasu nie mogę słuchać Green Day z taką przyjemnością jak dotychczas. Na szczęście budzik prędko został uciszony, a głośne stęknięcie oświadczyło mi, że student gorszej kategorii raczył wstać. Cudownie... jak jeszcze zażąda śniadania to w ogóle będzie milutko...

Przywitał mnie cokolwiek nietaktownym ziewnięciem, nie kwapiąc się nawet, by zasłonić usta. Potem podrapał się po rzadkim zaroście. Byłem niemalże pewny, że blondyn miał więcej włosów pod pachami niż na twarzy.

- Jest jeszcze woda w czajniku, powinna starczyć dla ciebie na kawę. - Pokiwał tępo głową, podchodząc do kredensu z zamkniętymi oczami. Żałowałem, że nic, co pomogłoby mu w popisowym wywinięciu orła, nie stało na jego drodze. - Idziemy potem po zakupy - oświadczyłem mu.

- Nieeee... dziś nie idziemy... Mama przyjeżdża w południe.

Wpatrywałem się w niego przez chwilę. Wiedziałem, że nie żartował, ale jednak wolałem myśleć, że to był żart. Ciotka nie wpadała do nas ostatnimi czasy. Może uznała, że jakoś sobie poradzimy, a w razie problemów będziemy dzwonić, albo zwyczajnie nie chciała wiedzieć, co się w tym przybytku wyprawia. Właściwie uważałem, że jak na dom prowadzony przez dwóch, no dobra, przeze mnie jedynie, bo Edward tutaj tylko mieszkał.... jak na dom prowadzony przez kogoś nie do końca rozgarniętego, wyglądał bardzo dobrze. Przydałoby się uprać zasłony, ale nie wiedziałem, czy im cokolwiek było już w stanie pomóc. Nie pamiętałem, kiedy ciotka Ann je odświeżała.

W każdym razie pokrzyżowano mi to plany na ten weekend. Nie mogłem czmychnąć do Sebastiana, dopóki Francis była na posterunku. Gotowa była mnie jeszcze za to uziemić. Podejrzewałem, że pewnie nie miałaby niczego przeciwko temu, że wyszedłem z domu i mnie nie zastała, chociaż pewnie zaczęłaby coś podejrzewać, jeżeli nie wróciłbym przed dwudziestą. Nie podobało mi się, że dowiedziałem się o jej przyjeździe w ostatniej chwili, ale lepiej w taki sposób niż w żaden.

Westchnąłem ciężko. Zakupy w mieście właściwie też były potrzebne, no ale wolałbym spędzić popołudnie oglądając z brunetem filmy z Robertem Downey... no dobra, po prostu naszła nas ochota na maraton Iron Mana, nie kryło się za tym nic głębszego. Teraz trzeba to będzie przełożyć na jakiś późniejszy termin i to na rzecz biegania po galerii handlowej z rodziną...

Jak popsuć Cielowi weekend w trzy sekundy...

-------------------------------------------------------------------------------------

Posmutniałem na wiadomość, którą uraczył mnie Ciel. Nie miałem do niego pretensji, nie mógł przewidzieć przyjazdu swojej ciotki. Nie wiedział też niestety, kiedy kobieta wróci do siebie, więc tymczasem byłem skazany na swoje własne towarzystwo.

Zastanowiłem się, przeżuwając od niechcenia precla, czy nie powinienem się bardziej interesować, jak chłopak sobie radzi z domem. Czasami o to pytałem, ale nie uskarżał się. Nie mówił, żeby przytrafiał mu się z czymś problem, więc założyłem, że dawał sobie radę. Zapytam go o to, kiedy już będzie miał wolny czas, tak sobie postanowiłem. Nie żebym należał do specjalistów w zakresie zajmowania się domem, ale mieszkałem samemu dobre kilka lat, więc wydawało mi się, że można by mnie pytać o rady w tej kwestii... Hmm... może chłopak się wstydził? Nie, chyba nie...

Za oknem dżdżyło, a mój kot wpatrywał się z zainteresowaniem w krople deszczu rozbijające się o szybę. W takie poranki zastanawiałem się, czy nie lepiej byłoby mieszkać w jakimś ciepłym kraju, gdzie codziennie budziłyby nie promienie słońca. Niewątpliwie byłaby to miła odmiana, chociaż nie mogłem powiedzieć, że melancholijna, angielska mgła mi przeszkadzała. Przez myśl przeszło mi jednak, że mieszkanie na przykład nad Morzem Śródziemnym, mogłoby korzystnie wpłynąć na moją psychikę. Nie musiałbym właściwie zostawać tam na stałe, ale krótki urlop nad Adriatykiem wydawał się być całkiem miłym planem. Po sprzedaży domu mógłbym tak zabawić nawet pół roku, gdybym zapragnął. Nie mogłem jednak tak zwyczajnie wyjechać. Teraz miałem coś, a raczej kogoś, co trzymało mnie na miejscu. Nie pokusiłbym się o stwierdzenie, że przy życiu, choć niewątpliwie chłopak mi je umilał. Nie mógłbym go tak zwyczajnie zostawić. Nawet jeżeli miałaby to być krótka chwila, nie umiałbym cieszyć się zmianą otoczenia bez niego. Wydawało mi się to trochę dziwne, ale tak właśnie czułem.

Wiedziałem, że na razie żaden dłuższy wyjazd z Cielem jest nieosiągalny. Nie mógł zniknąć bez słowa, żeby pojechać ze mną na drugi koniec Europy, to było logiczne. Z każdym dniem jednak nasza relacja stawała się coraz mniej kontrowersyjna, a za niedługo zupełnie przestanie nią być. Nadal będę od niego sporo starszy i nadal będę jego byłym katechetą, ale poza tym nie będzie w takiej parze jak nasza niczego nadzwyczajnego. To byłoby całkiem przyjemne, tak przynajmniej mi się wydawało. Nasza relacja przestała wydawać mi się jakoś szczególnie nieodpowiednia, co pomimo podnoszenia komfortu mojego życia, nadal zdawało mi się niezbyt moralne.

Dopiłem resztę herbaty. Nie zdecydowałem się na kawę dzisiejszego poranka. Ostatnio jakoś źle na mnie działała. Nigdy nie rozbudzała mnie skutecznie, ale jej zapach zawsze poprawiał mi nastrój. Herbata nie była dla mnie tym samym, choć również przyprawiała o błogie ciepło rozchodzące się od wewnątrz po ciele.

Pogłaskałem Absurda po drobnym łebku, wstając od stołu.

- Poranek zapowiada się nam samotnie, co?

Mruknął cicho, obracając się w moją stronę i łapiąc malutkimi łapkami za lewą dłoń. Przywykłem już nawet do nienoszenia rękawiczek w domu. Nie wydawało mi się, żeby szczególnie dobrym pomysłem było paradowanie z bliznami na wierzchu w miejscu publicznym, ale samo przywyknięcie do ich widoku znaczyło dla mnie całkiem dużo. Nie krzywiłem się już natychmiast po ściągnięciu z rąk delikatnego materiału. Czułem się trochę bardziej komfortowo ze swoim ciałem, przynajmniej dopóki nie wywijało żadnych niepokojących numerów.

Skoro Ciel nie mógł przyjść w tej chwili, musiałem wyprowadzić swoją psią watahę samemu. Poranne spacery stału się mniej męczące i dokuczliwe niż przedtem, nawet zaczęły mnie odprężać. Ot, kolejny element nowej rutyny w życiu. Zajęcie, które zastąpiło mi poranne przygotowywania do wyjścia z pracy. Zamienić bandę nastolatków na trzy łysiejące jamniki... nie taki zły interes jakby nie patrzeć.

Ruda zgraja zdążyła już zwlec się z kojca. Wydawało mi się całkiem zabawnym, że kiedy leżą w nim wszystkie trzy, zlewają się w taką kudłatą masę, którą nawet oddychanie męczyło.

Nie zdążyłem z nimi odejść zbyt daleko, kiedy ktoś do mnie zadzwonił. Myślałem z początku, że to Ciel, nawet jeżeli chłopak preferował wymienianie się wiadomościami. Jak się okazało, nie był to on.

- Halo?

- Jesu, Seba, gdzie jesteś, marznę przed twoimi drzwiami, wracaj prędko, zanim skonam! - Nawet jeżeli po zobaczeniu nazwiska Rafaela na wyświetlaczu komórki, liczyłem, że nie miał do mnie żadnej sprawy.

- Ciebie też miło słyszeć, Raff...

- No wiem, wiem, ale wracaj. Serio jestem pod twoim domem. Chciałem cię wyciągnąć na mecz siatkówki, bo sobie wypożyczyliśmy salę na dzisiaj.

- A nie mogłeś zapytać wcześniej, czy w ogóle mam czas i ochotę na coś takiego? - Zachowanie znajomego ze szkoły mnie właściwie nie zaskoczyło. Doszedłem do końca jednej z polnych dróg, którymi zwykle maszerowałem z psią sforą, a potem zawróciłem, by skierować swe kroki w kierunku domu.

- Nie, bo byś się nie zgodził ze mną pójść.

Ciekawe dlaczego, jełopie...

- Zaraz będę. Schowaj się do samochodu, jak nie chcesz zmarznąć.

- Zaparkowałem pod szkołą, nie myślałem, że gdzieś cię wywieje.

Rozłączyłem się. Myślałem, że brakowało mi codziennego widoku Rafaela, ale doszedłem do wniosku, że jednak wcale nie tęskniłem za nim tak bardzo, jak przypuszczałem. Schowałem komórkę do kieszeni, przy okazji wyciągając otwartą rano paczkę fajek. Sądziłem, że zdążę jedną wypalić, zanim dołączę do okupującego moją posesję nauczyciela. Nie byłem w nastroju na dzielenie się z nim papierosami.

Przez myśl przemknęła mi świadomość tego, co mogłoby się stać, gdyby Ciel byłby teraz u mnie w domu, tak jak w każdy weekend. Nie schowałbym go przecież do szafy. Nie byłbym pewny tego, czy nachodzące mnie białowłose indywiduum dałoby się zwyczajnie zbyć jakąś wymyśloną naprędce wymówką. Musiałem wybić mu z głowy raz na zawsze wpadanie do mnie bez zapowiedzi. Najlepiej dosłownie wybić z głowy.

----------------------------------------------------------------------------------------------------

Ciotka przyjechała za niedługo i nie tracąc czasu wywiozła nas do miasta. Praktycznie wyciągnęła Edwarda spod prysznica, kiedy go brał. Nie wiem, czy ona kiedykolwiek miała dłuższy kontakt z jej nieumytym synem, ale powinna wierzyć na słowo, że nie chciałaby z nim jechać jednym autem w takim wypadku.

Wyglądała na strasznie sfrustrowaną, więc nie zdziwiłem się, gdy zaczęła narzekać na pracę. Odniosłem wrażenie, że zwracała się bardziej do mnie niż do jej dziecka. Chyba też uważała, że Edward nieszczególnie będzie w stanie wyobrazić sobie stres związany z kryzysem w firmie. Nieszczególnie miałem ochotę słuchać, bo kobieta wpędziła mnie w cokolwiek nie najlepszy humor. Skoro miała tyle do zrobienia w biurze, to nie musiała się do nas fatygować. Ja bynajmniej nie poczułbym się zaniedbany, a Edward pewnie by gdzieś wybył, znając jego weekendowe poczynania. Nadal jeszcze nie rozmówiliśmy się w kwestii tego, że nie raczył mi powiedzieć o przyjeździe jego matki.

Nie spodziewałem się szczególnie prędkiego powrotu do domu, zważywszy na to, że Francs zarządziła o przemarszu po sklepach z ubraniami. Właściwie puściła nas luzem, bo sama miała parę spraw do załatwienia, a my byliśmy, podobno, na tyle dorośli, żeby sobie sami kompletować garderobę. Nadal nie miałem najmniejszej ochoty robić tego na zawołanie, ale wiedziałem, że opór w przypadku kobiety, która bynajmniej nie powinna pracować w biurokracji, a raczej w wojsku, był bezcelowy. Niemrawo podreptałem w przeciwległą odnogę skupiska sklepów niż ta, do której udał się Edward. Miałem ochotę pobyć trochę sam, co w zaistniałych okolicznościach mogło być trochę utrudnione. W miejscu wypełnionym ludźmi ciężko było jednak znaleźć chwilę ciszy i spokoju, także musiałem zadowoli cię odcięciem od prozaicznego świata słuchawkami w uszach.

Zanim choćby pomyślałem o udaniu się do jakiegokolwiek sklepu odzieżowego, do którego zwykle zaglądałem, poszedłem do księgarni. Potem przeszedłem wzdłuż i wszerz wszystkie miejsca z elektroniką wszelkiej maści. Ostatecznie kupiłem sobie nową obudowę na telefon z grafiką przypominającą biały marmur i lśniącą delikatną perłową poświatą, a dopiero potem postanowiłem przejść się w poszukiwaniu nowych spodni dla siebie. Chciałem zainwestować w nową parę czarnych jeansów, bo stare przestawały być powoli czarne, a zaczynały chylić się w stronę szarości. Nic nie jest idealne, a zwłaszcza ubrania wybierane w pośpiechu, moja wina.

Dostałem od Sebastiana wiadomość. Jej treść cokolwiek mnie zdziwiła. Nie spodziewałem się tego, że Sebastian mógłby dać wyciągnąć się na mecz towarzyski. Oczywiście fakt, że profesor Rafael tego dokonał, trochę rozjaśniał całą sytuację. Cóż, życzyłem mu dobrej zabawy. Trochę ruchu powinno mu dobrze zrobić. Poza tym ostatnimi czasy nie widywał się ze swoimi znajomymi z poprzedniej pracy, a przynajmniej nic takiego mi nie mówił.

Zapytam go potem, jak się bawił.

----------------------------------------------------------------------------------------------

- Chłopaki kostka chyba nie powinna mieć takiego kształtu... ani koloru...

- No brawo, Eve, jedynie co teraz mamy zrobić?

- No jak to co? Na pogotowie go trzeba z tym zawieść, geniuszu!

- Nie mów tak do mnie!

Niespecjalnie słuchałem ludzi krzyczących dookoła mnie. Głowa nadal bolała mnie po upadku, który zaliczyłem przed momentem. Nie wiedziałem, jak mocno musiałem zaryć w podłoże, ale zrobiło mi się na moment ciemno przed oczami. Pewnie nie było to nic poważnego, co nie zmieniło faktu, że trochę mnie to zaniepokoiło. Podniosłem się niemrawo do pozycji siedzącej, po czym od razu usłyszałem, żeby się pod żadnym pozorem nie ruszać.

- Ale że co? - zapytałem, nie do końca jeszcze kontaktujący. Minęła chwila, zanim złapałem ostrość widzenia. Przez chwile zastanawiałem się nawet, czy nie wypadły mi soczewki, ale uznałem, że to niemożliwe. Zdecydowałem się je dzisiaj założyć, bo wydawało mi się, że w nich może mi się lepiej grać niż w okularach Poza tym nie chciałem stłuc szkieł po raz kolejny w tym sezonie. Raz to już było zdecydowanie za dużo.

- Spokojnie, Sebun, zabieramy cię do szpitala, okay? Raff, weź sprawdź, czy w apteczce jest ten fajny chłodzący psikacz.

Obejrzałem się dookoła, bo nie do końca rozumiałem, o czym mówi do mnie Eve. W tle nadal leciały piosenki Adele, które przyniósł Maddie. Nadal nie wiedziałem, jak mógł uznać, że gra w siatkówkę do piosenek Adele to dobry pomysł.

- Bardzo cię boli? Halo, Ziemia do Sebastiana? - Kobieca dłoń śmignęła kilka razy przed moją twarzą.

- A co ma mnie boleć?

- No... to? - Wskazała mi własną kostkę tak, jak wskazuje się przygłupiemu psu kawałek mięsa tuż przed jego nosem.

- Emmm... nie wygląda to dobrze... - mruknąłem.

- Taaaa... przygotuj się na L4... Spoko, na pewno ci to nastawią, bo to chyba tylko skręcenie. Na zwichnięcie nie wygląda. Większe naczynia chyba nie są uszkodzone, nie wiem, co z nerwami, skoro mówisz, że nic nie czujesz.

- Mary, znasz się na anatomii nie tylko żab.

- Zamknij pysk, Raff. - Pani biolog prędko go uciszyła.

- Zawsze się wszyscy na mnie spuszczają, kiedy dochodzi do kryzysowych sytuacji. Przecież ja do niej nie doprowadziłem - burknął, podając Eve niebieską puszkę przypominającą dezodorant.

- Zamknij się - dołączyłem do zabawy, wyciągając rękę w stronę opuchlizny.

- Nie dotykaj! - Zostałem pacnięty w dłoń, która opadła tym samym na kostkę.

Zacisnąłem zęby, choć nie zdążyłem powstrzymać grymasu, który wykrzywił moje usta.

- Już boli, już wszystko działa... - zapewniłem zgromadzenie, nawet jeżeli mój głos zabrzmiał żałośnie cienko.

- Prześwietlą mu to, no nie?

- Raczej tak. W zależności czy zakładamy uszkodzenie nerwu, czy też nie.

- No fajnie, fajnie, wy sobie stawiajcie diagnozy, a ja go zabiorę do auta.

Amadeus schylił się do mnie i obkręcając moje jedno ramię wokół swojej szyi, podciągnął mnie do góry. Stanąłem chwiejnie na niepoturbowanej nodze, chociaż nie do końca wiedziałem, jak kolega wyobrażał sobie moje kuśtykanie na zewnątrz. Pomińmy też fakt, że byłem w sportowym stroju, a moja kurka była w szatni.

- Mógłby mi ktoś przynieść moje szpargały, zanim mnie stąd wywieziecie?

---------------------------------------------------------------------------------

Ciotka wróciła do siebie wieczorem, zaraz po tym, jak dała nam kilka porad dotyczących życia, samodzielności, odpowiedzialności i innych takich pierdół. Nie wytargała mnie za uszy za zachowywanie się wobec niej jak gbur. Pewnie wydawało jej się, że zwyczajnie jestem przybity czy zmęczony całą sytuacją, która się w jej wyobrażeniu działa w moim życiu, ale ja po prostu emanowałem niezadowoleniem z powodu pokrzyżowanych planów. Uważałem, że miałem prawo okazywać takie samo niezadowolenie z okazji jej niezapowiedzianego mi przybycia jak Edward z powodu wstania przed czternastą.

W każdym razie kiedy tylko zobaczyłem, że granatowy volkswagen znika za zakrętem, oświadczyłem kuzynowi, że wychodzę. Przebrałem się w nowe rzeczy, żeby trochę je rozchodzić przez weekend, wrzuciłem do plecaka szczoteczkę do zębów i żel do mycia twarzy. Nowo przyodzianą komórkę schowałem do kieszeni. Tak uzbrojony ruszyłem w kierunku domu Sebastiana, który podobno miał być już cały dla mnie.

Cały dzień czekałem, żeby móc go wreszcie wycałować i wyściskać. Nie było go w kuchni, w salonie, w sypialni, w łazience. Historia lubi się powtarzać. Wyszedłem na taras, gdzie zastałem bruneta siedzącego w wiklinowym fotelu. Palił papierosa i, jak się spodziewałem, niezadowolonym wzrokiem spoglądał na Gowana kopiącego mu dziurę na środku trawnika.

- Hej. - Podszedłem do oparcia fotela i ułożyłem delikatnie dłonie na jego ramionach, opierając przy tym policzek o jego głowę. Czułem prześlizgujące się po mojej skórze gładkie kosmyki i zapach miętowego dymu. - Tęskniłem za tobą. - Czy nie dokładnie to samo powiedziałem mu, kiedy znaleźliśmy się ostatnio w takiej sytuacji?

- Ja za tobą też. - Ułożył dłoń na moim ramieniu. Pochylił lekko głowę tak, żeby oprzeć się o mnie bardziej. - Co się działo dzisiaj u ciebie?

- Ciotka wyciągnęła nas na zakupy. Dostałem wykład, że na pewno jem za mało, bo jestem taki mizerny. Standard. A ty jak spędziłeś dzień? Dobrze się bawiłeś?

- Tak, zwłaszcza podobała mi się przejażdżka na izbę przyjęć.

- Co?! - Nie zamierzałem krzyczeć mu wprost do ucha, ale tak jakoś wyszło.

Uniósł trochę lewą nogę. Miał usztywnioną stopę i łydkę, cudownie się załatwił.

- Jezu, co się stało?

- No ja do końca nie wiem, jak do tego doszło. Jakoś niefortunnie się przewróciłem, ale świetnie przyjąłem piłkę. Tylko gra się wtedy skończyła, przynajmniej dla mnie i dla Amadeusa, bo on mnie zawiózł na pogotowie. Już jest całkiem w porządku, dostałem fajne tabletki przeciwbólowe...

Westchnąłem ciężko.

- Spuścić ciebię z oka na chwilę...

- Przesadzasz - powiedział, po czym mruknął cicho. Doskonale wiedział, że uwielbiałem, kiedy to robił. - To nic takiego, szybko się wyliżę.

- Domyślam się, jednak... miałem dzisiaj ochotę na jakieś ekscesy... ale skoro jesteś poszkodowany, to pewnie nic z tego... - szepnąłem, delikatnie przesuwając palcami wzdłuż jego obojczyka. Jego ciało nie było zimne, nie mógł siedzieć tutaj długo, nawet jeżeli na dworze było już całkiem ciepło. - Zapowiada się grzecznie leżakowanie... - Pocałowałem go lekko w szczękę, choć właściwie nie miało to przyjąć formy sugestii. No może troszkę. Sebastian nie wydawał się mieć nic przeciwko takim frywolnym rozmowom, niekiedy nawet sam je zaczynał.

- Zobaczę, co da się zrobić. Pomożesz mi dojść do kuchni? - zapytał, ucinając tym samym poprzedni wątek.

- W porządku. Będziesz chodzić w tym stanie do pracy? - Zaprzeczył. - To dobrze, będę się mniej martwić, jeżeli będziesz w domu. Może powinienem zostać, dopóki ci się kostka nie wygoi?

- Dam sobie radę, a ty masz szkołę. Chociaż nie obrażę się, jeżeli nadal będziesz przychodzić wieczorem.

Dźwignął się z krzesła, opierając część swojego ciężaru na mnie. Odsunąłem balkonowe drzwi przed nami, a potem je zasunąłem. Psy zostały na dworzu, kot chyba też gdzieś tam musiał być. Gromadka się pod nimi pewnie zbierze, kiedy zapragnie wrócić do ciepłego wnętrza domu.

- Masz nowe ubranie? Podoba mi się.

- Nie umiesz prawić komplementów, Sebastianie. Ale to nic nie szkodzi. W każdym razie dziękuję. Trochę mnie gryzie metka w boczek, ale poza tym to nawet całkiem wygodnie się to nosi. Może się wybierzemy kiedyś razem wybrać ci trochę nowych ubrań, hmmm? Jak już się wykurujesz.

- Tak... nie chciałbym próbować prowadzić ze skręconą kostką - powiedział. Usiadł zgrabnie na krześle, jakby od lat zajmował sobie miejsce, stojąc na jednej nodze.

- Bardzo boli?

- Nie, przynajmniej dopóki leki działają.

- Wydaje mi się, że powinieneś to przeleżeć. Trochę nie wiem, jak sobie radzić z takimi kontuzjami, mnie się nie przytrafiają, ale to logiczne, że nie powinieneś tej nogi nadwyrężać.

- Wiem, ale muszę jakoś funkcjonować. Nie mogę przeleżeć kilku dni w łóżku, bo muszę się zająć sobą i domem, no sam rozumiesz.

Westchnąłem. Nie mogłem u niego zostać na dłużej niż na weekend, nawet gdybym chciał. Żałowałem, że nie mógłbym z nim zamieszkać, choćby na moment. Zwłaszcza kiedy zwyczajnie mnie potrzebował, tak jak w tej chwili. Miałem ochotę zapytać go, czy miałby jakiś pomysł, żeby to rozwiązać, ale stwierdziłem, że to nie jest najlepszy moment. Nie powinienem teraz dokładać mu problemów, a wiedziałem, że przejąłby się moim dłuższym pobytem u niego. Zawsze kiedy przychodziłem, upewniał się, że wszystko jest jak należy, chyba że miał naprawdę paskudny dzień.

- Ciel, co się stało? Posmutniałeś, czy mi się zdaje?

- Wybacz, po prostu się martwię o twoje zdrowie. - Siliłem się na uśmiech, choć wyszedł mi on dość cierpko.

- Będzie dobrze - zapewnił mnie. Złapał za dłoń, stałem dostatecznie blisko, by mógł to spokojnie zrobić, i przyciągnął do siebie. - To tylko drobny uraz stawu a nie nowotwór.

- Nawet tak nie żartuj - prychnąłem. - Zarządzam, że rzucasz palenie, skoro już o nowotworze wspomniałeś. - Odepchnąłem leżące przy przegubie bruneta opartym o stół pudełko papierosów z dala od niego.

---------------------------------------------------

Rozdziały "Nauczyciela" czytaj także pod adresem https://zdziennikaksiazkoholika.blogspot.com/
Zapraszam na mój skrawek internetu!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro