Rozdział XXVII
Rozdział jest spóźniony i chyba niedługi, ale przynajmniej jest. Wattpad mnie nie lubi, w czwartek strzelił focha, nie znajduje mojego profilu, cały czas wywala błędy i problemy z zapisywaniem tekstu. Co jeszcze może pójść nie tak?
-------------------------------------------------------
– Właściwie nie musimy tego robić dzisiaj, prawda? Jeżeli nie czujesz się na siłach, to nie musimy porządkować tych pokoi w tym momencie, nie?
Udało nam się spakować w pudła praktycznie cały dom. Sebastian nawet rozkręcił część mebli, żeby łatwiej je było przewieźć. Do końca nie wiedział, co zamierza z nimi zrobić. U siebie nie miał już na nie miejsca, część z nich była w dobrym stanie i można by je komuś oddać czy odsprzedać.
– Mogę to zrobić za ciebie – powiedziałem.
Brunet długo stał przed drzwiami, chyba jakiejś sypialni, trzymając jedynie dłoń zaciśniętą na klamce. Wyglądał, jakby nie zamierzał jej puścić ani nacisnąć, tylko miał tak na wieki zostać. Od wczoraj wydawał mi się jakiś nieswój i rozkojarzony. Kiedy zapytałem go, czy miał ku temu jakiś powód, odpowiedział zdawkowo, że to zmęczenie, że źle sypiał ostatnio. Nie odważyłem się na zarzucenie mu kłamstwa, zresztą nie uważałem, żeby to nie było prawdą.
Obserwowałem go z boku. Próbowałem wyczytać z jego nieobecnego wyrazu twarzy, o czym myślał. Bałem się go dotknąć, choć głównie w taki sposób okazywałem mu wsparcie. Wydawało mi się, że rozpadłby się na kawałki w pod moimi dłońmi, choć był rosłym i, o czym miałem okazję się przekonać, dość silnym mężczyzną.
– Sebastianie? Wszystko w porządku?
Skinął głową z wolna, aczkolwiek nawet nie rzucił na mnie okiem. Głowę trzymał przy drzwiach, jakby się czemuś przysłuchiwał, jakby próbował usłyszeć jakiś dźwięk w pustym pokoju. Westchnął tylko ciężko i ostatecznie otworzył powoli drzwi.
Zajrzałem do pomieszczenia przez jego ramię. Nikogo tam nie zastaliśmy, jak można się było spodziewać. Wszystkie meble przykryto płachtami białego materiału, na których zaległ kurz. Brunet zmierzył je podejrzliwym wzrokiem.
W domu zachowywał się strasznie milcząco. Jakby bał się w nim odzywać. Jakby cały czas męczyły go jakieś nieprzyjemne wspomnienia, których nie mógł od siebie odgonić. Pomagałem mu mierzyć się z częścią z nich. Opowiedział mi o sobie i swoim nauczycielu, gdy byliśmy tutaj poprzednio. Dziś rano napomknął mi pare, mało znaczących rzeczy o swojej rodzinie. Słuchałem uważnie tego, co do mnie mówił. Teraz był wieczór, a chociaż ręce miałem już nieco zdrętwiałe od wysiłku, nadal bacznie obserwowałem jego mimikę i gestykulację.
Zostawiłem go na moment samego, żeby mógł się oswoić z pokojem. Poszedłem po kartony, które nam jeszcze zostały. Nie było ich dużo, powinniśmy dokupić jeszcze kilka pudeł. Nie sądziłem, żebyśmy zdołali uprzątnąć to wszystko dzisiaj, czekała nas jeszcze przynajmniej jedna wyprawa tutaj.
Sebastian poodkrywał meble, kiedy mnie nie było. Szare kłaki przykleiły się do brązowej koszulki, którą miał na sobie. Część z nich osiadła mu na nosie, co wydało mi się całkiem zabawne. Musiał się czuć dziwnie, patrząc na komodę czy ograbione z materaca łóżko z góry. Zwierzył mi się z tego, że nie wchodził do tego pomieszczenia, odkąd skończył siedem czy osiem lat.
Odłożyłem pudełka na podłogę, teraz częściowo również zakurzoną.
– Sebastianie? Nie jesteś zmęczony? Może powinniśmy już wrócić do domu?
Brunet wciągnął powietrze powoli. Ruch jego ciała, które wyprężyło się przy tym, skojarzył mi się z przerażoną osobą, która usłyszała wielce niepokojący dźwięk. Odgłos zwiastujący niebezpieczeństwo, przypominający o koszmarach.
– Tak... chyba masz rację, powinniśmy wracać... – odpowiedział.
Wzrok miał nadal nieobecny. Złapałem go delikatnie za dłoń, chociaż odrobinę bałem się, że mógłby mnie niechcący nią uderzyć. Nic takiego nie zrobił. Spojrzał na mnie. Jego oczy wyrażały przerażenie, ale ich wyraz złagodniał, im dłużej były utkwione w moich.
Wyprowadziłem bruneta z pokoju, a potem zamknąłem jego drzwi. Nie liczyłem, że zamknę za nimi demony przeszłości goniące za Sebastianem, ale mogłem mieć nadzieję, że poczułby się dzięki temu pozornie niewiele znaczącemu gestowi odrobinę bezpieczniej.
– Zajmiemy się jutro tymi ostatkami – stwierdziłem, znów nawiązując z nim kontakt wzrokowy. Nie było to może konieczne, ale chciałem dodać mu otuchy, a to był jeden ze sposobów, który wydawał się na mężczyznę działać. – Zbierajmy się do domu. Chcesz jeszcze wypić herbatę zanim wyjdziemy?
– Tak. Myślisz, że zdążymy jeszcze zajechać do jakiejś galerii? Miałem kupić karmę, zapomniałem prawie.
– Powinniśmy zdążyć.
Starałem się uśmiechnąć ładnie, ale porzuciłem te starania, widząc, że Sebastian wbija wzrok w podłogę. Westchnąłem, odciągając go jak najdalej od tego przeklętego pomieszczenia. Miałem wrażenie, że gdybym go nie poprawidził za sobą, stałby tam niczym przybity do podłogi jeszcze dłuższą chwilę.
– Może wolisz kawę? – dopytywałem. Zajęcie mu myśli problemami bardziej przyziemnymi pomagało odciągnąć go od nieprzyjemnych wspomnień i wyobrażeń.
– Herbata będzie lepsza. Chyba rozbolałby mnie żoładek po kawie.
Zająłem się przygotowywaniem naparu dla nas obu. Zostały tylko ostatki herbaty z torebek, dwa kubki, elektryczny czajnik, trochę kawy rozpuszczalnej i resztki płynu do zmywania. Wszystkie naczynia, sztućce, sprzęt AGD już zostały spakowane i częściowo nawet przewiezione do domu Sebastiana. Chyba stały w garażu.
Próbowałem zgadnąć o czym myśli, kiedy spoglądał gdzieś za okno.
– W mieście nie widać gwiazd – powiedział, na co mu przytaknąłem.
– Wydaje mi się, że u nas też najczęściej zakrywają je chmury.
– Czasami je widać. Lubię na nie patrzeć, kiedy nie mogę spać.
– Tak? Nigdy bym nie pomyślał, że mógłbyś praktykować coś podobnego.
Uśmiechnął się lekko, chociaż może to z nerwów, kiedy postawiłem przed nim kubek z parującym napojem. Zlustrował pośpiesznie nierówności stołu, przy którym siedział, potem spojrzał w głąb korytarza, aż w końcu jego wzrok spoczął gdzieś w okolicy mojego podbródka.
– Kiedyś też lubiłem patrzeć w niebo. Imię zobowiązuje, hah. Znałem się na konstelacjach, umiałem znaleźć Marsa i Wenus przez teleskop, potrafiłem nazwać rodzaje chmur. Chyba niewiele z tego już pamiętam.
– Wydaje się to całkiem interesujące.
– Takie właśnie było.
– Może z tym powinieneś wiązać swoją przyszłość? – Rozmawialiśmy dzisiaj o tym, że nie wiedziałem, w jakim kierunku powinienem kontynuować naukę. Liczyłem, że Sebastian pomoże mi jakoś określić kierunek, w którym powinienem podążać, ale ciężko nam to szło. Nie obwiniałem go o to oczywiście, w żadnym wypadku. Po prostu potrzebowałem jakiejkolwiek wskazówki.
– Zastanowię się. Jest to przynajmniej jakiś pomysł.
Sebastian chciał zostać muzykiem, kiedy był mały. Tak przynajmniej mi powiedział. Nie miałem powodów, by mu nie wierzyć. Właściwie nie chciał ze mną o tym rozmawiać, więc go do tego nie nakłaniałem. Nie narzekałem też na to, że nie chciał pokazać mi swoich zdjęć z dzieciństwa, kiedy znaleźliśmy album fotograficzny. Jeżeli kiedyś postanowi mi je pokazać, ucieszę się, a jeśli nie, obędę się bez nich.
– Fascynował mnie kosmos. Ogrom wypełnionej jedynie ciszą przestrzeni...
– Rozumiem.
Sebastian rozejrzał się po kuchni w poszukiwaniu swoich papierosów, jak się domyśliłem. Przypomniałem mu, że skończyły mu się popołudniu, na co ten tylko westchnął ciężko i przyznał mi rację. Zastanawiałem się, czy nie powinienem namówić go na zostanie w domu jutrzejszego dnia. Sądziłem, że jego rozkojarzenie wynikało głównie ze zbyt długiego przebywania w tym domu. Nie chciałem, by męczył się ze swoją przeszłością, bo jak widać zapomnieć o niej nie mógł, zmienić jej tym bardziej.
---------------------------------------------------------------
Prowadzenie samochodu ostatnimi czasy stało się dla mnie czynnością niespodziewanie odprężającą. Musiałem skupić się na drodze, znakach, światłach, dlatego nie błądziłem myślami między swoimi problemami. Kłopotami obecnymi i tymi, do których wracałem, mimo że były już dość przeterminowane. Po prostu nie mogłem sobie na to pozwolić. Musiałem być zwyczajnie uważny, bo inaczej skończyłoby się to stłuczką w najlepszym wypadku. Dodatkowo brałem odpowiedzialność za siedzącego obok mnie chłopaka, który już miał za sobą już kilka wypadków samochodowych. Nie chciałem mu dokładać następnych, sam nie zdążyłem zapomnieć, jak bardzo nieprzyjemnym są przeżyciem.
Starałem się jeździć możliwie jak najbardziej ostrożnie, żeby Ciel czuł się bezpiecznie. Nie wchodziłem w ostre zakręty, nie jeździłem zbyt szybko, nie hamowałem gwałtownie. Wydawało mi się, że to mu naprawdę pomagało czuć się swobodniej w samochodzie. Mnie również udawało się dzięki temu zachować jako taką pewność siebie za kierownicą.
Zdążyliśmy zahaczyć o jedną galerię na obrzeżach Londynu, kiedy wracaliśmy do domu. Właściwie mieliśmy tam wskoczyć jedynie po karmę dla mojego zwierzyńca, który nie zdemolował domu podczas naszej nieobecności, ale zważywszy na to, że zostało jeszcze odrobinę czasu do zamknięcia wstąpiliśmy też po niewielkie zakupy. Właściwie jedynym, co na tę chwilę robiłem, to pchanie wózka i bezmyślne podążanie za szczupłą figurą błądzącego między alejkami z żywnością chłopaka.
Podobało mi się to, że mogłem pozwolić mu prowadzić siebie. Nie chodziło tylko o oprowadzanie mnie po hipermarkecie, ale po prostu mogłem mu się oddać w opiekę bez obaw, że wyprowadzi mnie na manowce. Przynajmniej takie miałem wrażenie – niepokojące, aczkolwiek całkiem przyjemne.
– Co właściwie chcemy zjeść na kolację? – zapytałem, kiedy mijaliśmy kobietę z około siedmioletnią dziewczynką.
– Hmmm... ja mam ochotę na makaron, ale chyba już przypóźno na niego. A ty, co masz ochotę zjeść?
– Obojętnie mi. Możemy jeszcze sobie zrobić jakiś makaron. Może z patelni? Chyba się nie wybieramy jeszcze spać.
– Nie wybieramy się? Myślałem, że jesteś zmęczony.
– Trochę tak, ale właściwie to nie jest moja pora na spanie. Mógłbym jeszcze coś porobić albo ponicnierobić zanim pójdę spać.
– W porządku, w takim razie musimy wymyślić sobie jakieś zajęcie na wieczór.
– Na myślenie jestem już zbyt zmęczony, nie licz na moją kreatywność dzisiaj – powiedziałem. Częściowo kierowała mną przekora, a częściowo zwykły brak siły na próby wymyślenia czegoś ciekawego do porobienia we dwóch. Nie znałem się na takich rzeczach, nigdy mnie szczególnie nie interesowały. Powinienem się wcześniej podszkolić w tym zakresie.
– Nie ma problemu, rano dam ci szansę na wykazanie się inwencją twórczą.
Całkiem mnie to rozbudziło, chociaż nie wykluczam, że swój udział w tym miał też chłodny powiew od strony lodówek z mrożonkami. Właściwie nie wiedziałem, jak miałem to wypowiedziane lekkim tonem stwierdzenie interpretować. Takie niegroźne aluzje wydawały mi się mimo wszystko stąpaniem po cienkim lodzie, bez różnicy czy wypowiedziano je celowo czy całkiem przypadkiem.
Przypuszczam, że nie musiałem traktować tej sugestii poważnie, bo nie takie Ciel miał zamiary, jednak już zacząłem się przejmować tym, że niczego nie wymyślę do rana i go zawiodę. Chyba to dostrzegł, bo stwierdził, że to był jedynie taki niewinny żarcik.
– Przepraszam. Nie musisz się tak przejmować wszystkim, co powiem. Ani się czuć zobowiązany wobec tego, co mówię, że oczekuję. To tylko dla zgrywy. Jeżeli cię to krępuje, to przestanę.
– Nie, po prostu... jeszcze nie przywykłem...
Zamiast pogrążać się bez wyraźnej potrzeby, postanowiłem, że po prostu ugryzę się w język, zanim powiem coś nieodpowiedniego w bardzo nieodpowiednim miejscu. Częściowo zaakceptowałem już fakt, że pewna doza erotyzmu zalęgła się w naszej relacji. Udawałem przed sobą, że mam ją pod kontrolą. Nie widziałem sposobu, by się jej łatwo pozbyć skoro już się zadomowiła. Wiedziałem jedynie, że będę ją trzymać pod kloszem, żeby przypadkiem nie przejęła sterów. Nie sądziłem, żeby tak się stało. Moja seksualność zdychała sobie gdzieś w kącie przeszło dziesięć lat, a ja mogłem ją co najwyżej wepchnąć w ten kąt głębiej, żeby nie daj Bóg nie usłyszeć jej łkania. Nie byłem do końca pewny, jak sprawa wyglądała u Ciela. Wszystko wskazywało na to, że zachowuje się pod tym względem całkiem zdrowo. Nawet jego androfilia przestała wydawać mi się jakoś specjalnie niezrozumiała, bo jakby nie patrzeć była... dość typową gejowską przypadłością, jeżeli tak można to określić. Próbowałem się usprawiedliwiać tym, że Ciel był właściwie dorosły, ale szczerze robiłem to wyłącznie dlatego, żeby czuć się lepiej ze samym sobą, chociaż wiedziałem, że nie przestanę dzięki temu uważać się za degenerata.
--------------------------------------------------------------------
Noc nie wydawała się nieznośnie chłodna, kiedy siedziało się na tarasie z kubkiem gorącej herbaty i dopiero co napełnionym brzuchem. Ciężki koc również pomagał utrzymać ciepło przy sobie. Sebastian przykrył mnie nim, żeby mieć pewność, że na pewno nie przemarznę.
– Mamy szczęście, że niebo akurat nie jest zachmurzone – powiedziałem. Angielska pogoda była straszna, jeżeli chodziło o warunki do obserwacji gwiazd. Ciężko było trafić na dzień, gdy nieba kompletnie nie zakrywały chmury. Wydawało się niemalże niemożliwym, że akurat jeden trafił się nam dzisiaj.
– Na to wygląda – mruknął, trzymając w ustach niezapalonego papierosa a jedną ręką siłując się z zapalniczką.
Zmierzyłem go dyskretnie. Wyglądał dużo lepiej, niż kiedy wróciliśmy do domu. Zachowywał się bardziej przytomnie i swobodnie. Jakby znów znalazł się w odpowiednim dla siebie i bezpiecznym miejscu.
Czekałem, aż skończy palić, chociaż nie mogłem powstrzymać się od obserwowania go. Czasami kompletnie się wyłączał, gdy nikotyna dochodziła mu do mózgu. Wyglądał wtedy tak spokojnie, jak chyba jedynie tuż przed zaśnięciem.
Przysunąłem się odrobinę bliżej ze swoim krzesłem, korzystając z chwili jego nieuwagi. Nie sądziłem, żeby miał coś przeciwko temu, ale po prostu krzesła rozstawił jakoś tak daleko od siebie. Dystans ten wydał mi się na tyle duży, że ani odrobinę mi się to nie podobało, dlatego zależało mi, żeby zmniejszyć go o parę centymetrów. Nie dotknąłem go, ani w żaden inny sposób nie naruszyłem jego strefy osobistej. Wydawało mi się, że dzisiaj mógł nie mieć na to specjalnej ochoty.
– Możesz już mówić, uważnie słucham – powiedział Sebastian, poprawiając swoje okulary i spoglądając w niebo. Ciężko było nazwać je rozgwieżdżonym, ale było na nim widać migotliwe jasne punkty.
– Nie wiem właściwie, od czego powinienem zacząć. Już dawno z nikim o tym nie rozmawiałem. Ostatni raz z tatą, bardzo dawno temu – zwierzyłem się. – Ciocia nigdy nie wychodziła ze mną patrzeć w niebo. Twierdziła, że to nudne.
– Oh, chyba rozumiem. – Brunet zgasił rzucił dogasający niedopałek do popielniczki, którą przyniósł ze sobą. – Cóż, muszę przyznać, że również nie przepadałem za patrzeniem w gwiazdy. Nie dlatego, że wydawało mi się to nudne, a raczej dlatego, że mnie przerażało. Myśl, że patrzę w nieprzebraną pustkę zawsze potęgowała u mnie uczucie osamotnienia.
– Jest mniej pusta, niż mogłaby się wydawać. Tak przynajmniej mi się zdaje. Chyba najlepiej będzie zacząć od oczywistości, więc najprostsze powinno być wskazanie Gwiazdy Polarnej. Widzisz ten najjaśniejszy punkt na niebie? W Małej Niedźwiedzicy?
– Hmmm... który?
– To chyba będzie trudniejsze, niż można by się spodziewać. Podaj mi rękę, proszę. – Spojrzał na mnie pytająco, chociaż nie wydawał się obawiać niczego. – Tak będzie prościej, zdaje mi się.
Dał mi chwycić się delikatnie za dłoń. Szczęśliwie usiadłem po jego lewej stronie, więc obaj mogliśmy posługiwać dominującymi dłońmi. Pokierowałem jego ręką tak, żeby wskazywała gwiazdę, o której mówiłem.
– Ah, no tak. Teraz widzę. Mały Wóz naprawdę jest, aż tak mały?
– Yhym. Zaraz obok jest Wielki Wóz, a w nim Galaktyka Bodego. Nie wydaje mi się, żeby była widoczna gołym okiem z Ziemi, ale tam właśnie jest. W Głowie Węża, o tam, widać trochę jądro Galaktyki M5, chociaż jest bardzo blade. Szkoda, że nie mamy chociaż lornetki, żeby lepiej ją dostrzec. Najwyraźniej widać oczywiście Andromedę, ale o tej porze roku nie sposób ją zobaczyć. Wracając jednak do samych gwiazdozbiorów – ten jest moim ulubionym. Nazywa się Smokiem. – Wodziłem jego ręką nieśpiesznie po granatowym niebie. Zerkałem co jakiś czas, czy patrzy tam, gdzie wskazywałem mu naszymi splecionymi palcami. Słuchał uważnie, mimo że według mnie wiedza, którą chciałem mu przekazać przynajmniej w części, nie była niczym specjalnym. Gdybym przewidział wcześniej taki obrót wydarzeń, mógłbym ściągnąć swój stary teleskop ze strychu, a tak trzeba było improwizować. – Na niebie południowym znajduje się Hydra i jest jeszcze większa od Smoka. Największy gwiazdozbiór pod względem powierzchni. A tutaj jest ledwo widoczny Gwiazdozbiór Żyrafy. Obok niego leży Cefeusz, a ta jaśniejsza plama zaraz za nim to widoczna część Drogi Mlecznej – kontynuowałem. – W Cefeuszu doliczyć by się można około sześćdziesięciu gwiazd widocznych gołym okiem. Nie jest jednak całkiem pusto w tej próżni, prawda? Nawet jeżeli wydaje ci się, że nikogo wokół ciebie nie ma, zwykle jednak ktoś się znajduje, nawet jeżeli jest tylko malutką cząsteczką kosmicznego pyłu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro