Rozdział XXVI
Powtarzałem sobie spokojnie materiał na nadchodzącą pracę klasową z matematyki. Zrobiłem już zadanie dotyczące analizy porównawczej dwóch tekstów, przeanalizowałem notatki na następną lekcję fizyki i zebrałem wiadomości ze świata na wiedzę o społeczeństwie. Książki i zeszyty zajęły właściwie cały stolik do kawy w salonie Sebastiana, ale brunet mi tego nie wypominał. Siedział w fotelu obok i czytał leniwie jakąś książkę, popijając przy okazji kawę. Miał podobno okropne ciśnienie dzisiaj, a przynajmniej uskarżał się na ból głowy z tego powodu. Zerkał na mnie od czasu do czasu, odrywając wzrok od lektury.
– Skończyłem – stwierdziłem, zamykając podręcznik od matematyki. Zabrałem się do składania książek i zeszytów na jeden stosik, żeby nie sprawiały takiego niechlujengo wrażenia.
Od początku tygodnia przychodziłem po szkole do Sebastiana. Dopóki stawiałem się w domu przed zmrokiem, Edward mi tego nie wypominał, zresztą nie zawsze miał okazję. Czasami zostawał w mieście na dłużej i zwyczajnie nie zastawałem go rozłożonego na kanapie w salonie. Niekiedy musiałem czekać, aż Sebastian wróci do domu z pracy. Kończył pracę o nieregularnych godzinach, często po zakończeniu moich lekcji. Dostałem od niego klucze do drzwi wejściowych, więc mogłem przychodzić, kiedy chciałem. Zanim siadałem do odrabiania zadań domowych czy nauki, wyprowadzałem jamniki na spacer. Karmiłem ich gromadę, karmiłem Absurda. Choć dom Sebastiana nie był zbyt duży, wydawał się strasznie pusty, kiedy go w nim nie było, dlatego cieszyłem się, że miałem do towarzystwa kudłatych milusińskich. Chociaż nie mogłem powiedzieć, że byłem wybitnie szczęśliwy, kiedy szarawy kotek zmaltretował odrobinę pazurkami moją pracę pisemną z niemieckiego.
– Teraz mogę się obijać – powiedziałem, po czym całkiem beztrosko pozwoliłem sobie opaść na kanapę. Wiedziałem, że długo na niej nie zabawię, bo zaraz będę się musiał zbierać do siebie. – Chcę już sobotę... albo chociaż piątek... – mruknąłem w poduszkę, którą miałem pod głową.
Zerknąłem na bruneta, który uśmiechnął się na mój widok lub na to, co powiedziałem.
– Mam straszną ochotę pewnego dnia do siebie nie wrócić i tym samym się do ciebie wprowadzić. Nie pozwól mi tutaj znosić moich gratów.
Oczywiście żartowałem w tamtej chwili, co nie zmieniało faktu, że miałem niebywałą ochotę zamieszkać u bruneta na stałe. Stawałem się coraz bardziej stałym elementem jego życia, o czym on wiedział i co mu się nawet podobało, przynajmniej takie odnosiłem wrażenie. Mężczyzna lubił, kiedy czekałem na niego. Przytulałem go w progu, ledwo dając mu moment na ściągnięcie płaszcza. Robiłem mu kawę z ekspresu, kiedy on zapalał papierosa, jak zawsze, gdy wracał z miasta samochodem. Odpoczywał, kiedy ja wracałem do odrabiania lekcji, a kiedy kończyłem, jedliśmy wspólnie kolację.
Rozmawialiśmy o tym, co się działo u mnie w szkole i co u niego w pracy. Było naprawdę miło, zanim musiałem wracać do domu. Nie lubiłem opuszczać domu Sebastiana wieczorem. Robiło mi się wtedy dość przykro, nawet jeżeli następnego popołudnia znów stawałem w jego progu.
Przymknąłem na chwilę zmęczone oczy. Miałem ochotę się zdrzemnąć tak z piętnaście minut, ewentualnie godzinę, może trzy. Poczułem jak mężczyzna usiadł obok mnie. Zwabiłem go do siebie, chociaż nie zrobiłem tego celowo. Pogłaskał mnie delikatnie po głowie. Dłoni wyjątkowo nie miał zimnych, zapewne to zasługa gorącego kubka, który trzymał jeszcze niedawno.
– Poleż ze mną chwilę – poprosiłem go, chociaż właściwie ułożyłem się tak, że nijak nie starczyłoby dla niego miejsca, a nawet nie miałem siły, żeby się przesunąć.
– Pójdę lepiej zrobić coś do jedzenia, zanim tutaj zemrzesz. – Pocałował mnie delikatnie w policzek, zanim wstał i wyszedł do kuchni. – Uwinę się z tym szybko, odpocznij sobie.
Skrzywiłem się trochę, bo wolałbym jednak, żeby spełnił moją prośbę. Leżałem jeszcze przez dłuższą chwilę, ale usiadłem, kiedy poczułem, że zasypiam. Wstałem i dołączyłem do Sebastiana, który krzątał się przy kuchence. Razem ze mną do pomieszczenia przydreptała psia sfora i kot. Jamniki schowały się pod stołem, najwyraźniej wiedziały już, że Sebastian je bezpardonowo podepcze, jeżeli staną mu na drodze. Absurd zaległ na parapecie, grzejąc ogon o kaloryfer.
– Myślałem, że faktycznie trochę się prześpisz – mruknął, wstawiając naczynie żaroodporne do piekarnika.
– Jak wrócę do domu, to się położę.
Usiadłem przy stole i właściwie położyłem na jego blacie.
– Nie przemęczasz się przypadkiem? – Sebastian zapytał, patrząc na mnie odrobinę troskliwie. Oparł się o szafkę naprzeciwko mnie.
– Właściwie robię jedynie to, co konieczne.
– Rozumiem. Uważaj na siebie mimo wszystko, proszę.
Skinąłbym głową, gdybym akurat nie miał jej ułożonej na przedramionach.
– Nie chciałbym, żebyś się przypadkiem pochorował ponownie.
– Będę uważał, naprawdę. Jeżeli się od kogoś nie zarażę jakimś bakcylem, to nic mnie nie położy do łóżka. Chyba że...
– ...że ja? – zapytał lekko złośliwie. Uśmiechnąłem się tylko, zamiast odpowiadać twierdząco.
Kolację jedliśmy możliwie jak najdłużej. Sebastian zrobił zapiekankę, bo go poprosiłem o to dzień wcześniej. Zastanawiałem się, czy jeżeli zostałbym jeszcze trochę dłużej, Edward dzwoniłby i dopytywał, gdzie się podziewam. Wolałem mu się nie narażać, dlatego postanowiłem jednak nie ryzykować sprawdzaniem tego. W weekend miałem nacieszyć się bardziej obecnością Sebastiana.
-------------------------------------------------------------
Usiadłem do niedawno co nastrojonego pianina tuż przed snem. Właściwie nie wiedziałem, czy przywiezienie go do domu było dobry pomysłem. Kiedy patrzyłem na jego kanciasty kształt, miałem wrażenie, że wyskoczą z niego wprost na mnie wszystkie koszmary nękające mnie w dzieciństwie. Długo wpatrywałem się bezmyślnie w białe klawisze, na których bałem się ułożyć palce. Zdziwiło mnie, że właściwie instrument był w pełni sprawy. Szczerze spodziewałem się co najmniej poodklejanych okładzin klawiszy, ale okazało się, że mechanizm nie był ani odrobinę uszkodzony. Nawet filc na młotkach nie okazał się specjalnie wybity. Właściwie nie miałem się czemu dziwić, nie używałem go specjalnie często nawet wtedy, kiedy chodziłem do szkoły muzycznej. Ćwiczyłem wtedy na szkolnych fortepianach lub na tym należącym do profesora Wakefielda, ale właściwie nigdy nie ruszałem pianina stojącego w domu. Zachowywałem się w stosunku do niego zupełnie tak, jakby miało z własnej woli ponownie przytrzasnąć mi palce, chociaż właściwie było tylko pozbawionym duszy instrumentem.
Nie udało mi się zapomnieć położenia żadnego z dźwięków na klawiaturze, chociażbym się starał.
Uderzyłem w klawisze niespiesznie, bardzo topornie. Smutna melodia wypełniła dom. Nie pamiętałem, jak się ona nazywała ani też skąd umiałem ją zagrać, ale nie zastanawiałem się nad tym. Klapa nie uderzyła mnie w dłonie karcąco, więc odważyłem się przyspieszyć swoje ruchy. Krocie zapamiętanych sekwencji nut przeleciało mi przed oczami. Melodie, które umiałem niegdyś zagrać, a które jeszcze nie odeszły w niepamięć razem z większą częścią utworów.. Dużo piosenek, niegdyś dobrze znanych, odeszło po którychś lekach od Lacroix. Nie widziałem sensu płakania po ich stracie.
Morgan nadal zalegał w salonie, zamiast w kojcu. Uniósł łeb na dźwięk nowych dźwięków, ale na szczęście nie zaczął szczekać ani nic podobnego. Nie zastanawiałem się szczególnie nad tonami uciekającymi spod moich palców. Po prostu wiedziałem, że brzmiały dobrze. Niegdyś wszystko co zagrałem wychodziło mi perfekcyjnie, a chociaż wiedziałem, że minęło dużo czasu, nadal potrafiłem to zrobić.
Rozluźniłem się nawet, ale kiedy Absurd naskoczył na moje, muskające coraz płynniej białe kostki, palce, prawie stanęło mi serce. Odruchowo cofnąłem ręce, zrzucajac go tym samym na podłogę. Kiedy już stłumiłem irracjonalną panikę, spojrzałem na dół, żeby upewnić się, że nic mu niechcący nie zrobiłem. Obdarzył mnie jedynie pełnym oburzenia spojrzeniem.
Musiał skoczyć na mnie z kanapy...
– Wybacz – mruknąłem, chowając klawiaturę pod rudobrązową pokrywą.
Na razie pianino stało w salonie, zaraz obok kanapy. Musiałem przestawić lampę w drugi kąt pokoju, żeby się zmieściło. Planowałem je przestawić czym prędzej, ale póki co nie wiedziałem, gdzie mógłbym wygospodarować na nie miejsce. Miałem niewielką przestrzeń do dyspozycji jakby nie patrzeć.
Poprawiłem szlafrok, w którym siedziałem, właściwie jedynie po to, żeby za moment zdjąć go przy łóżku. Zasłoniłem okno i zgasiłem światło. Liczyłem na to, że zasnę dość prędko, chociaż zważywszy na krótkotrwały strach, który mnie przed momentem ogarnął, mogło to nie być niestety takie łatwe. Zostawiłem drzwi od sypialni uchylone, na wypadek, gdyby Absurd zechciał się położyć obok mnie, po czym ułożyłem się na materacu. Położyłem się na mojej stronie, tej bliżej drzwi. Po drugiej spał Ciel, jeżeli zostawał u mnie na noc. Strałem się na nią nie wpychać, nawet jeżeli akurat go przy mnie nie było. Zwykle kończyłem z głową na poduszcze po przeciwnej stronie, nie wiedzieć czemu.
Chłopak zadzwonił do mnie, żeby porozmawiać przez chwilę ze mną, zanim sam pójdzie spać. Polecił mi też kłaść się za niedługo. Właściwie miałem tak zrobić, ale nawet jeżeli położyłem się dość wcześnie, długo jedynie leżałem w bezruchu zamiast spać. Zacząłem czuć się lekko zagubiony, kiedy wracał do siebie do domu. Ogarniałą mnie wtedy dziwna apatia i własciwie nie wiedziałem, co powinienem wtedy ze sobą zrobić, dlatego często zwyczajnie kręciłem się po domu bez żadnego celu, dopóki nie zmorzył mnie sen. Odżywałem trochę w pracy, a potem po południu, kiedy zastawałem Ciela nad lekcjami w salonie.
Wstawałem rano w sobotę i czekałem, aż przyjdzie. Czasami wychodziłem z psami na spacer o tej porze i specjalnie szedłem w stronę jego domu, żeby wyjść mu na spotkanie trochę wcześniej.
Zasypiałem często myśląc o nim, bo to niejako zaczęło przynosiło mi ukojenie.
-----------------------------------------------------------------
Rano przy herbacie wysyłałem Sebastianowi jakąś wiadomość. Starałem się tym rozbudzić samego siebie, ale wiedziałem, że brunetowi miło było czytać moje poranne, zwykle nieprzesłodzone, powitania. Dzisiaj życzyłem mu miłego dnia, chociaż sam właściwie ledwo trzymałem się na nogach. Musiałem źle spać, chociaż nie wiedziałem, co mogło być tego przyczyną. Możliwie jak najszybciej doprowadziłem się do porządku, bo jeśli zwoje mózgowe nie zaczęłyby pracować, sprawdzian z matematyki poszedłby mi raczej nieszczególnie. Kto wpadł na to, żeby robić sprawdziany przed południem, o takiej barbarzyńskiej godzinie jak ósma?
Zapchałem się bułką maślaną, kiedy otrzymałem krótką odpowiedź od Sebastiana. Wszystko wskazywało na to, że dzisiaj wstał w całkiem dobrym humorze, jak wnosić mogłem po treści wiadomości. Liczyłem na to, że nic ani nikt mu go nie popsuje w ciągu dnia, bo przykro było widywać go rozeźlonego, kiedy przychodził do domu. Raczej rzadko się to zdarzało, poza tym zawsze możliwie jak najszybciej starałem się poprawiać mu humor, jednak czasami wracał też naprawdę zmęczony. Te dni nawet całkiem lubiłem, chociaż wiedziałem, że to dość samolubne. Po prostu w inne dni raczej nie pozwalał sobie na takie przejawy uczucia, jak ułożenie swojej głowy na moich kolanach czy tym podobne. Raz przysnął oparty o mnie, a mnie zrobiło się wtedy niewyobrażalnie miło, bo dzięki temu pomyślałem, że czuł się przy mnie całkiem dobrze i bezpiecznie.
Starałem się tak gospodarować swoim czasem, aby poświęcać go Sebastianowi w możliwie jak największej ilości, ale jednocześnie nie zaniedbywać nauki i obowiązków domowych. Przygotowałem sobie specjalny grafik, który nawet mi w tym pomagał, co pozytywnie mnie zaskoczyło. Raczej byłem sceptycznie nastawiony do tego typu rzeczy, chociaż tym razem naprawdę starałem się go trzymać.
Nie mogłem doczekać się weekendu u Sebastiana. Co prawda najprawdopodobniej będę zmuszony zabrać kilka podręczników, ponieważ nadchodzący tydzień był naprawdę obfity w sprawdziany, ale nie przejmowałem się tym zbytnio. Sebastianowi właściwie nie przeszkadzało to, że się przy nim uczyłem. Jakby nie patrzeć było to moim obowiązkiem. Wydawało mi się, że brunet chciałby, abym wypełniał go jak najlepiej, chociaż właściwie nie rozmawialiśmy o tym. Zastanawiałem się, czy Sebastian nie byłby mi w stanie doradzić czegoś w sprawie kontynuowania swojej edukacji, ale na razie postanowiłem zastanowić się nad tym samodzielnie.
Miałem wrażenie, że brunet jakoś mniej palił i jego ogólny stan zdrowia się polepszył. Możliwe że po prostu starał się przy mnie nie kopcić, ale nie umiałem tego ocenić. Wydawał się też jakoś mnie zestresowany i mniej zamknięty w sobie. Miło było myśleć, że przywykł do mojej osoby na tyle, że może czuć się przy mnie rozluźniony, tak właśnie myślałem.
------------------------------------------------------
Nie cieszyłem szczególnie z powodu pretekstu do wyjścia z domu. Właściwie na myśl o powrocie do głośnej szkoły, chciałem zostać w domu i udawać, że zapomniałem się w niej stawić na prośbę Rafaela. Zadzwonił do mnie rano, żeby zapytać, czy nie miałbym minuty, żeby przyjść i naprawić tablicę interaktywną w ósemce. Nie żebym ja właściwie posiadał odpowiednie kompetencje, żebym się mógł zajmować takimi rzeczami, ale kto by się tym przejmował? Informatyk był na urlopie zdrowotnym, a zdaniem Rafaela tablicy potrzebowano.
– A kto ją zepsuł...? – zapytałem, chociaż nie oczekiwałem sensownej odpowiedzi.
– No sama się... może to filtr? Wiesz, jak to z nimi jest... – Anglista zaśmiał się nerwowo. Był naczelnym psujem wszystkich urządzeń elektronicznych w szkole, a także najczęściej to jemu zdarzało się gubić klucze, nawiasem mówiąc.
– Jak skończę wcześniej pracę, to zajdę, ale nie mogę tego zagwarantować – odpowiedziałem mu wtedy.
Pracę faktycznie skończyłem wcześniej. Często w piątki wychodziłem jakoś szybko, bo właściwie niewiele miałem tego dnia do zrobienia. Wróciłem do domu, wstawiłem samochód do garażu, nakarmiłem szarańczę, a potem narzuciłem na siebie z powrotem płaszcz, żeby wyjść do szkoły.
Nie mogłem powiedzieć, żebym jakoś specjalnie tęsknił za szkolnymi murami. Brakowało mi trochę pracy jako katechata, ale samego brzydkiego budynku i gwaru w nim panującego ani trochę. Planowałem właściwie jedynie wejść i wyjść. Specjalnie przyszedłem na przerwie, żeby nie musieć oglądać projektora, bo to zapewne przy nim się coś popsuło, podczas jakiejś lekcji. Kazałem Rafaelowi czekać na mnie z kluczami pod klasą pod groźbą zgolenia mu pozostałych włosów.
Miałem wrażenie, że uczniowie patrzyli się na mnie jakoś dziwnie, kiedy mijałem ich na korytarzu. A może zawsze przyciągałem takie natarczywe spojrzenia? Właściwie nie przypominałem sobie tego. W każdym razie nie widziałem, dlaczego mieliby mnie tak taksować. Nie pracowałem tutaj od jakiegoś czasu, aczkolwiek nie sądziłem, że o mnie zapomniano i wpatrywano się jak w kogoś obcego. Chociaż nie, obcego by zignorowano najprędzej. Patrzono się na mnie, jakbym zrobił coś niestosownego, takie odnosiłem wrażenie.
Rafael postawił prawidłową diagnozę, filtr od projektora się zużył, a poza tym wszystko wyglądało całkiem zwyczajnie. W szkole skończyły się filtry na wymiane, jakoś mnie to szczególnie nie zdziwiło, więc po prostu złożyłem projektor z powrotem do kupy. Zajrzałem jeszcze do środka, czy przypadkiem coś się nie uszkodziło w wyniku przegrzania, ale wyglądało w miarę normalnie.
– Na wszelki wypadek kupiłbym nową żarówkę. Wiesz, tutaj zawsze był taki badziew, że nic nie było na tej tablicy widać.
– Spoko, się zrobi.
– Jeszcze jakieś życzenia, zamówienia? Przypominam uprzejmie, że ja tutaj nie jestem cieciem.
– Nie to wszystko, dzięki. Właściwie ten filtr to był jak strzał w kolano. W sensie no... tablica nadal nie bangla... Wracasz już do domu?
– A co mam tu jeszcze robić? – zapytałem. Zabrzmiałem bardzo oschle i nieprzyjemnie, za co zaraz przeprosiłem. Wykpiłem się nieciekawym dnie w pracy.
– Dobra, dobra, w piątki zawsze zachowywałeś się jak smoczyca z okresem, nie zaskoczyłeś mnie szczególnie. Masz czas w weekend? Nie widujemy się właściwie wcale ostatnio, nie chcesz gdzieś wspólnie wyskoczyć?
– Nie mogę teraz. – Dyskretnie zacząłem wycofywać się w stronę drzwi. – Próbuję uporać się z rzeczami w starym domu, wiesz, że nie robię to w soboty i niedziele.
– No tak, racja. Odezwij się, jakbyś zmienił zdanie. Jakbyś potrzebował z czymś pomocy, to też daj znać.
Widziałem, jak przez twarz Rafaela przebiega lekki ślad rozczarowania, ale też i dziwnego podejrzenia.
– Odezwę się wieczorem, okay? Przepraszam, że nie mam dla ciebie czasu. Pogadamy potem.
Odwróciłem się jeszcze do niego, zanim wyszedłem z klasy.
– Nie potrzebowałeś mnie właściwie, żeby zajrzeć do tego rzutnika, nie?
– Przynajmniej miałbym alibi, że nie ja coś przy nim zepsułem. – Uśmiechnął się, ale jakoś tak smutno. Chciałem zapytać, czy coś się mu się nie przytrafiło, że wyglądał na trochę poturbowanego, ale ostatecznie tego nie zrobiłem.
– Dobrze widzieć, że wszystko u ciebie w porządku – powiedział, kiedy zrobiłem krok w stronę drzwi.
– Dzięki. Mówiłem ci przecież, że sobie radzę.
– Mówiłeś mi tak dużo razy, a sam dobrze wiesz, że różnie to bywa...
Westchnąłem, bo właściwie miał rację. Nie chciałem mu jej przyznawać, ale obaj wiedzieliśmy, że często o swoim złym stanie nie wspominałem, bo nie widziałem potrzeby. Komu chciałoby się o tym słuchać? Rafael miał własne życie i własne problemy, nie musiał dodatkowo przejmować się jeszcze moimi.
– Nie mogłem ci po prostu napisać, żebyś mi wysłał selfie, bo chcę zobaczyć, czy nadal dychasz. Kazałbyś mi się puknąć w czoło.
– Pewnie masz rację. W każdym razie już widzisz, że "dycham" – zacytowałem go. – Znajdę dla ciebie czas, obiecuję, tylko no... muszę się uporać z niektórymi sprawami jeszcze.
Odpowiedział, że nic się takiego nie stało, że rozumiał moją sytuację. Nie mogłem się jednak pozbyć wrażenia, że miał do mnie o coś żal. Tak samo nie mogłem odgonić poczucia, że wszyscy uczniowie, których mijałem na korytarzu, wpatrywali się we mnie po raz kolejny.
-----------------------------------------------------
Pognałem po szkole do domu. Wyrzuciłem niepotrzebne książki i zeszyty z plecaka, a zostawiłem w nim te, z których zamierzałem korzystać u Sebastiana. Spakowałem parę spodni, dwie koszulki i piżamę, chociaż jeszcze nie wiedziałem, czy będę z niej korzystał. Lubiłem sypiać w koszulkach bruneta, które luźno zwisały mi z barków. Schowałem do przedniej kieszeni szczoteczkę i żel antybakteryjny do twarzy.
Byłem trochę poddenerwowany. Sebastian przyszedł dzisiaj do szkoły, co prawda pojawił się w niej tylko na chwilę, ale to wystarczyło, by wywołać niegłośne, acz całkiem spore, poruszenie. Niedawno ktoś puścił nieprzyjemną plotkę o tym, że Sebastian miałby stracić pracę w wyniku niefortunnego incydentu z jakąś uczennicą ostatniej klasy. Oczywiście tę informację uznano za niedorzeczną. Dziewczyny, które twierdziły, że one dostąpiły tego "zaszczytu" szybko zostały sprowadzone na ziemię niczym dziewczęta podające się za księżniczkę Anastazję. W każdym razie dzisiaj rozniecił się mały płomyk na dogasającym żarze tej ploteczki i znów zaczęły się dziwne spekulacje na temat byłego katechety. Starałem się ich nie słuchać, bo wydawały mi się one głupie. Wiedziałem też, że prędzej czy później zostaną zgaszone jak niedopałek wciśnięty w denko popielniczki, więc postanowiłem się nimi nie kłopotać. Gdyby coś się faktycznie rozdmuchało, dowiedziałbym się o tym samemu albo Martha by mi o tym powiedziała.
Zamknąłem drzwi wejściowe domu. Edward powinien wrócić za jakiś czas. Miał własny komplet kluczy. Włożyłem sobie słuchawki do uszu, przy okazji sprawdzając godzinę na komórce. Miałem jeszcze praktycznie całe dziesięć godzin tej doby na nacieszenie się towarzystwem Sebastiana. Liczyłem na to, że będzie w dobrym nastroju, chociaż w piątek często stawał się trochę bardziej przygnębiony i mrukliwy. Towarzyszyły nam długie chwile milczenia, ale nie przeszkadzały mi one. Mężczyzna ich potrzebował, a ja nie chciałem go męczyć bezsensownym bełkotaniem, więc również milczałem. W piątkowe wieczory brunet zachowywał się bardzo biernie i ciężko było wykrzesać z niego jakąkolwiek inicjatywę. Pozwalał mi się za to delikatnie dotykać i nie komentował tego. Lubiłem kłaść dłonie na jego przedramionach, które zazwyczaj miał odsłonięte. W ten sposób starałem się mu dać do zrozumienia, że byłem blisko, że mógł mi się zwierzyć z trapiących go problemów. Nie strzepnął nigdy moich palców, chociaż niekiedy mój dotyk go zaskakiwał.
Dobry humor wracał mu dopiero na noc po kąpieli. Wtedy się do mnie tulił. Lubiłem, kiedy to robił. Przed snem opowiadał mi w końcu, czy coś ciekawego działo się w mieście tego dnia. Ja zwykle streszczałem mój dzień w szkole, ewentualnie mówiłem o jakichś ostatnich rodzinnych niesnaskach. Uważałem, kiedy temat schodził na moich krewnych. Nie miałem zamiaru dawać Sebastianowi odczuwać tego, że nie został w jego życiu nikt z nim spokrewniony.
Niespiesznym spacerkiem dotarłem do domu bruneta. Zapukałem, a kiedy mi nie otworzył, złapałem za klamkę. Drzwi nie były zamknięte na klucz. Odrobinę się zmartwiłem, bo właściwie taka sytuacja jeszcze się nigdy nie zdarzyła. Zawsze kiedy był w domu, otwierał mi drzwi, a musiał być w środku. Nie zostawiłby domu stojącego otworem. Przez myśl przemknęło mi, że coś mu się stało, dlatego szybko wszedłem do środka i ściągnąłem buty w biegu.
W salonie - pusto. Zajrzałem do kuchni - pusto. Sprawdzam sypialnie - pusto. Przeszedłem wzdłuż korytarza, przy okazji wyglądając przez drzwi tarasowe – znalazł się.
Odetchnąłem z ulgą. Niewiele brakowało do tego, aby w mojej głowie zaczęły rodzić się jakieś chore scenariusze.
Szarpałem się chwilę z przesuwnymi drzwiami. Ostatecznie niemalże wypadłem na drewnianą podłogę tarasu. Słuchawki zwisały smętnie z kieszeni. Brunet, siedzący na wiklinowym krześle, odwrócił głowę w moją stronę. Jego wzrok wyrażał lekkie zdziwienie, ale zaraz złagodniał. Patrzyłem jak odkłada zapalonego papierosa, do popielniczki ustawionej na parapecie za nim. Wypuścił wolno dym z ust. Uspokoiłem się, już wszystko było w porządku.
– Nie słyszałem jak pukałeś, przepraszam. – Jego słowa na początku do mnie nie dotarły. Wgapiałem się na niego natarczywie, jakby nie dowierzając, że naprawdę istniał. Nos i policzki miał trochę zaróżowione, jakby całkiem długo przebywał na dworze. Podniósł się powoli, a zrobił to dziwnie anemicznie. Depresyjnie powoli. – Nie stój tutaj na boso.
Dopiero, kiedy położył mi dłoń na wysokości łopatek, ożywiłem się. Dałem mu wprowadzić się do środka.
– Co tam robiłeś? – zapytałem, chociaż ciężko było powiedzieć, żebym brzmiał szczególnie przytomnie.
– Sprawdzałem, czy jamniki nie czmychną nigdzie jakąś dziurą w płocie. Wygląda na to, że nie, więc na tę chwilę tam sobie biegają.
– Ah... no tak...
Dotknąłem delikatnie jego przegub, zanim odszedł ode mnie w stronę głównej części domu. Właściwie tylko go musnąłem, ale tyle starczyło, by się do mnie odwrócił.
– Hm? Coś się stało?
Pokręciłem głową, jednak po chwili zdecydowałem się jednak odpowiedzieć dość błaho.
– Tęskniłem za tobą.
Sebastian uśmiechnął się tylko. Nie napomknął, że właściwie to widzieliśmy się wczoraj i nie powinienem móc zdążyć się stęsknić. Nie spodziewałem się szczerze, że odpowie mi tym samym. Przywykłem już do tego, że raczej unikał mówienia otwarcie o swoich uczuciach. Zapytał tylko, jaką życzyłem sobie wypić herbatę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro