Rozdział XXV
Zerknąłem niepewnym spojrzeniem, przepełnionym przy okazji mieszanką zazdrości i podziwu, na spacerującymi z dwoma jamnikami chłopaka. Psy musiały go polubić. Kiedy się już najadły, zaczęły go uważnie obserwować ciemnymi oczami. Obwąchały mu uważnie nogawki, które na szczęście nie skończyły mokre od psiej uryny. Jeszcze mi tego brakowało, żeby jamniki narobiły mi wstydu. W każdym razie wyglądało na to, że Ciel miał rękę do tych przeklętych zwierząt w przeciwieństwie do mnie.
Absurd też go lubił. Odnosił się w stosunku do niego z wyniosłym dystansem, jak na każdego intruza, ale generalnie mojemu kotu obecność chłopaka specjalnie nie przeszkadzała. Było to chyba największe błogosławieństwo, jakie mogłem otrzymać od jakiegokolwiek stworzenia.
– Na prawno wszystko w porządku? – zapytał Ciel, odwracając się w moją stronę. Szedł spokojnym krokiem, trzymając pewnie obie smycze w prawej dłoni. Morgan z Gowanem wyprzedzali go na polnej ścieżce, merdając zadowoleni ogonami. Tarmod, którego smycz trzymałem ja, dorównywał im kroku.
– Yhymm... – potwierdziłem. – Możesz przestać o to pytać – dodałem.
Nastolatek westchnął.
– Martwię się o twoją samokrytykę i bezpodstawne wyrzuty moralne. Nadal – podkreślił. – Nie chciałbym, żeby przyszło ci do głowy coś nonsensownego, bo rano... – urwał. Trochę jakby szukał odpowiedniego słowa, trochę jak gdyby zastanawiał się, czy wypada mu mówić takie rzeczy.
– Wiem, co masz na myśli. Naprawdę nie musisz się martwić. Skoro...
Zastanowiłem się, co właściwie chciałem powiedzieć. Zgodziłeś się na to, więc było w porządku? Byłem świadom tego, co robiłem, więc w razie co nie dam sobie wkręcić kitu? Sprawiłem ci przyjemność, więc wszystko gra?
– Wiem, że nie umiesz mnie w pełni traktować, jako kogoś dorosłego, ale na tym polu już naprawdę możesz. Przecież zdajesz sobie sprawę, jak to teraz wygląda. Oficjalnie pełnoletniość się zyskuje w wieku lat osiemnastu, ale tak naprawdę wszyscy się pieprzą po kątach już wcześniej. Nie przejmuj się tym, że jesteś dziesięć lat starszy niż ja. Za niedługo się to wyrówna i nikt się nie będzie czepiał. Tak? – Znów odwrócił się w moją stronę.
Powiedział to z pełnym przekonaniem. Jego głos nie brzmiał beztrosko czy też lekceważąco. Być może potrzebowałem tego zapewnienia, bo poczułem się lepiej. Skinąłem głową.
– Pomyśl sobie, że według szkockiego prawa, byłbym już stuprocentowo legalny. Może rzucimy życie w mieście i uciekniemy w Góry Kaledońskie, żeby wypasać tam owce? Albo na Hebrydy! Myślisz, że ktoś by nas szukał? – Dał mi poznać, że żartował, chociaż musiałem się przez moment zastanowić, czy mówił poważnie.
– Hmm... przecież masz rodzinę. Dbają o ciebie pewnie bardziej, niż byś się tego spodziewał – stwierdziłem, jednak nie spodziewałem się, by przyznał mi rację.
Zanim zdążył cokolwiek odpowiedzieć, jego uwagę rozproszył kichający pies. Dzięki... Morgan...?, że zakończyłeś tę poważną rozmowę w odpowiednim momencie.
Spacer nie był nieprzyjemny pomimo lekkiej mżawki. Nawet mgła zrzedła. Szliśmy przez moment w milczeniu przez aleję drzew, które jeszcze nie zaczęły obrastać zielenią.
– Masz jakieś plany na jutro? – zapytał chłopak. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że niechcący popsułem mu humor.
– Miałem jechać do Londynu i zająć się sprzątaniem domu – odrzekłem zgodnie z prawdą. – Dlaczego pytasz?
– Lubię wiedzieć, co robisz. Poznawanie ciebie idzie mi powoli, ale jest bardzo... satysfakcjonująco niesatysfakcjonujące? Ciężko to określić. Każda informacja o twojej osobie, którą wyłapię z rozmowy lub wywnioskuję po twoim zachowaniu, jest cenna. Jednak ile bym już ich nie zebrał, jest mi wciąż mało – mówił powoli i wyraźnie. – Chciałbym nauczyć się twoich zwyczajów, dowiedzieć się, gdzie bywasz i co robisz w wolnym czasie. Z chęcią dowiedziałbym się, w jakich porach normalnie bierzesz kąpiel, żeby móc ci podczas niej przeszkadzać. – Kątem oka dostrzegłem jego uśmiech. – To chyba nic szczególnie dziwnego. Tak przynajmniej mi się wydaje. Staram się nie być nachalny, jednak nie mówisz o sobie dużo, dlatego muszę podpytywać. Przeszkadza ci to? – Znów na mnie spojrzał, odrywając wzrok od merdających rudych ogonów.
– Nie, nie całkiem. Doceniam to – przerwałem, by móc zastanowić się, czy mógłbym powiedzieć, że czyniłem tak samo.
Wiedziałem, o której porze Ciel wstaje, o której wychodzi do szkoły. Znałem listę jego ulubionych dań. Opowiedział mi co nieco o członkach swojej rodziny i jego stosunku do nich. Odrobinę historii z dzieciństwa chłopaka obiło mi się w szkole o uszy, ale nie wiedziałem, na ile były prawdziwe. Przypuszczałem, na podstawie jego charakteru, co może go irytować w innych. Nie zastanawiałem się nad tym, robiłem to raczej podświadomie.
– Postaram się mówić o sobie więcej.
– Nie musisz się zmuszać. Ze wszystkim na ciebie poczekam, w razie czego. To nic wielkiego, ale liczyłbym, że również na mnie poczekasz z niektórymi rzeczami. Umowa stoi?
Kiwnąłem głową.
Muszę zacząć być bardziej empatyczny. Wyrozumiały.
Teraz znajdowałem się w pewnym sensie w układzie podwójnym, nie byłem już centrum swojego życia. Pojawiła się w nim nowa osoba, której musiałem poświęcić czas i uwagę. Musiałem, ale też chciałem. Wręcz tego potrzebowałem.
Ciel złapał pewniej za psie smycze i przyciągnął zwierzaki do siebie, stając na uboczu drogi.
– Rowerzysta – wyjaśnił krótko, więc stanąłem obok niego z uwiązanym rudzielcem..
Faktycznie minęła nas jakaś osoba na rowerze, a moje serce zatrzymało się na chwilę, żeby potem zabić w szaleńczym tempie.
Nie wyglądamy podejrzanie? Co ona sobie o nas pomyślała? A jeżeli to był ktoś znajomy? Ze szkoły? Albo z sąsiedztwa?
Nastolatek złapał mnie lekko za przedramię, dostrzegając najwyraźniej wykwitającą mi na twarzy panikę.
– Mówiłem ci, że będziemy wyglądać normalnie. Poza tym oczywiście, że mamy trzy stare jamniki, nie ma w nas nic dziwnego. Nikt się nie zainteresuje, poza tym przygotowaliśmy już sobie wymówki na tę okoliczność. – Pociągnął mnie za rękaw. – Możemy już wracać chyba się wybiegały.
Wyrwałem się z prawie paranoicznego zamyślenia i tylko przytaknąłem. Wyjąłem z kieszeni płaszcza papierosy i zapalniczkę, kiedy zawracaliśmy w stronę domu. Chłopakowi nie przeszkadzało to, że przy nim palę. Starałem się nie dmuchać na niego dymem. Wydawało mi się, że astmatykom z pewnością nie posłuży.
– Mogę ci pomóc z porządkowaniem domu? Jutro nie mogę, ale chyba nie uwiniesz się w tym w jeden dzień prawda? Jeżeli się do czegoś przydam, to weź mnie ze sobą – poprosił.
– Pomyślę. Pomoc by się przydała. – Obserwowałem dym, który po momencie zlał się z mgłą. – Odezwę się w razie czego. W razie niczego pewnie też się odezwę.
– Cieszy mnie to. – Usłyszałem w odpowiedzi. – Podoba mi się to, że przyszedłem tak wcześnie do ciebie. Spędziliśmy razem sporo czasu, a mamy go nadal jak lodu.
– Chętnie poprosiłbym cię, żebyś pomógł mi zabrać te wyliniałe łajzy do weterynarza.
Zgodził się od razu, pytając w jakim terminie ma być na to przygotowany.
-------------------------------------------------------
Następny tydzień minął mi całkiem zwyczajnie, chociaż wydawało mi się, że należał do wyjątkowo ciężkich. Tak jak obiecałem zajmowałem się przygotowywaniem posiłków w domu. Byłoby to bardziej znośne, gdyby Edward pewnego dnia nie zażyczył sobie deseru po obiedzie. Przynajmniej przekonałem się, że umiem przygotować drożdżówkę. Mojego kuzyna zupełnie to nie zadowoliło, ale mnie smakowała.
W szkole udało mi się jakoś lawirować między sprawdzianami i zadaniami domowymi. Nie było nawet ich jakoś szczególnie dużo do zaliczenia, jednak następny tydzień zapowiadał się katastrofalnie. W każdym razie starałem się pogodzić domowe obowiązki, naukę i chęć codziennego odwiedzenia Sebastiana. Zmuszony byłem się zadowolić wymianą wiadomości i dwiema rozmowami telefonicznymi, które ze sobą odbyliśmy, gdy Edwarda nie było w domu. Nadal przerastała mnie taka prozaiczna rzecz. Zdecydowanie wolałem wyrażać swoje myśli przez tekst lub wygłaszać je po prostu przed daną osobą, niż męczyć się ze zniekształcającym głos ustrojstwem.
Nie mogłem doczekać się soboty. Miałem wtedy wpaść do Sebastiana i pomóc mu z porządkowaniem starego domu. Myślałem, że mógłby być on skarbnicą wiedzy o nim, ale kiedy się nad tym głębiej zastanowiłem, doszedłem do wniosku, że to zły trop. W końcu z tego, co było mi wiadomo, nie mieszkał tam od kilku lat. Nie porzuciłem jednak nadziei na dowiedzenie się czegoś o nim. Nie sądziłem oczywiście, że brunet pozwoli mi pobiegać sobie po budynku, pogrzebać w jego starych rzeczach, czy poprzeglądać albumy ze zdjęciami. Nadal mogłem wyłapać jakieś informacje o jego utraconej rodzinie, jednak musiałem być przy tym ostrożny. Nie chciałem przecież przyprawiać go o zły humor.
Sebastian starał się częściej napomykać o tym, co robił danego dnia, tak jak mi obiecał. Mówił mi o interesujących według niego rzeczach, czasami też wysyłał mi różne zdjęcia. Tak m sposobem dowiedziałem się, jak zostało odmalowane lodowisko, które do niego należało, zobaczyłem, jak wygląda poduszka pogryziona przez watahę jamników i ich smutne miny zza tarasowego okna, kiedy brunet dostosował płot, żeby mógł je po prostu wyrzucić na dwór, kiedy go zdenerwują.
Zapisywałem większość tych zdjęć. Przeglądałem je czasem, gdy miałem kiepski nastrój. Najczęściej pomagały mi go sobie poprawić
Zastanawiałem się, czy również nie mógłbym wysłać brunetowi jakiegoś ładnego i miłego zdjęcia, ale nic nie przychodziło mi do głowy. Każdy mój dzień wyglądał prawie tak samo i nie zawierał nic wartego pokazania mu. Nie chciałem przy okazji popełnić żadnej gafy, nawet jeżeli pewnie uszłaby mi płazem.
Myślałem o tym, próbując doprowadzić wreszcie podłogę w łazience do porządku. Większą część czwartkowego wieczoru spędziłem na kolanach, szorując przeklęte kafelki, które za nic w świecie nie chciały wyglądać przyzwoicie. Porobiły mi się od tego niejednoznacznie wyglądające, okrągłe siniaki, na które Edward zareagował głównie wysoko uniesionymi brwiami, a po chwili skrzywieniem się i rzuceniem mi spojrzenia pełnego dezaprobaty.
– Po pierwsze, jesteś idiotą – powiedziałem mu stojąc w piżamie na środku kuchni, gdzie też mnie przyuważył. – Po drugie, nie każdy w wieku dwudziestu dwóch lat nadal uważa seksualność za coś, co się trzyma pod łóżkiem, więc gdybyś łaskawie mógł przestać to robić, byłoby super. Porozmawiaj o tym ze znajomymi albo niech ci matka załatwi skierowanie do seksuologa, jak się z tym źle czujesz. Już mi się znudziły twoje dziwne aluzje.
Tak jakoś wyszło, że po tym wydarzeniu wszystko wróciło do cichej normy. Znów nie wchodziliśmy sobie z kuzynem w drogę, a ten nie interesował się zbytnio, dokąd wychodzę, z kim i co tam będę robił. Całkiem mi taki układ opowiadał. Wziąłem pod uwagę, że to jedzeniem zamknąłem mu usta stworzone do narzekania i strofowania mnie. Właściwie mogłem go otruć i miałbym część problemów z głowy.
W sobotę rano miałem przyjść do Sebastiana, żebyśmy razem pojechali do Londynu. Wstępnie umówiliśmy się na godzinę dziewiątą, ale wielka tragedia by się nie zdarzyła, jeżeli przyszedłbym wcześniej. Zjadłem spokojnie śniadanie, kiedy Edward jeszcze spał. Wziąłem odświeżający prysznic i ubrałem się w rzeczy, które w razie czego mogły się zniszczyć i nikt by po nich nie płakał. Wychodząc, zamknąłem na klucz własny pokój na wszelki wypadek.
Sebastian chciał jechać do miasta samochodem, co właściwie było całkiem normalne. Należałem do niewielkiej grupy ludzi, którzy zdecydowanie bardziej woleli przemieszczać się pociągami niż pojazdami kołowymi. Moja awersja do samochodów po kolejnym wypadku drogowym nie powinna nikogo szczególnie dziwić. Zastanawiałem się, czy powinienem powiedzieć o tym Sebastianowi. Choć rozsądek mówił, a wręcz krzyczał, "TAK", zdecydowałem się sprawę przemilczeć. Żeby po prostu nie robić z siebie ofiary.
Przeszedłem przez żelazną furtkę. Wydawało mi się, że chłód będzie się jej trzymał nawet w lato, zawsze była okropnie zimna. Psy wylegujące się na werandzie ze smętnie położonymi uszami zerknęły na mnie. Jedynie Morgan wyszedł mi na powitanie. Pozostała dwójka chyba nadal była urażona tym, że ktoś je wystawił na zewnątrz za karę.
Przyjrzałem się jeszcze pospiesznie samochodowi, który stał za płotem. Wydawało mi się, że musiał należeć do Sebastiana, ale jakoś mi do niego nie pasował. Czarny lakier bardziej pasowałby do niego niż srebrny, tak w moim odczuciu. Na samochodach znałem się jeszcze gorzej niż na komórkach, dlatego też nie umiałem ocenić, czy to auto jest w porządku. Wyglądało przyzwoicie, to musiało mi wystarczyć, żeby zakorzeniło się we mnie nikłe poczucie bezpieczeństwa.
Zapukałem do drzwi domu, po czym wszedłem do środka bo były otwarte. Gromadka psów wślizgnęła się razem ze mną do środka. Zastałem Sebastiana w kuchni, gorączkowo pakującego różne środki czystości do sporej płóciennej torby.
– Hej. Było otwarte, więc wszedłem – przywitałem się i usprawiedliwiłem za jednym zamachem.
– Hej – odpowiedział krótko. Nigdy nie był specjalnie wylewny przy przywitaniach, ale jego dzisiejszy brak serdeczności trochę mnie... rozczarował? Zachowywał się trochę niespokojnie, co mnie zmartwiło.
– Coś się stało? – zapytałem. Podszedłem do niego, jednak stanąłem na tyle daleko, żeby przypadkiem nie dostać z łokcia, gdyby mnie nie zauważył.
– Nic takiego – rzekł, po czym zatrzymał się nagle. Oparł dłonie na blacie i westchnął ciężko, męczeńsko niemalże. – Wybacz, już się uspokajam.
Usiadł na odsuniętym krześle, a ja zastanawiałem się, czy nie ma przypadkiem ochoty walnąć głową w blat stołu, bo mniej więcej tak wyglądał. Powiedział, że właściwie nic się nie stało, więc cokolwiek faktycznie się stało, nie chciał o tym ze mną rozmawiać i dopytywanie na siłę nie miało sensu.
Oparłem się o szafkę. Obserwowałem spokojnie widok odpalającego papierosa mężczyzny. Wydał się dużo spokojniejszy, kiedy nikotyna dostała mu się do mózgu, chociaż, jak się spodziewałem, było to jedynie tymczasowe rozwiązanie.
– Dużo nerwów mnie kosztuje wracanie do tego domu, przepraszam.
– W porządku. Możemy to przełożyć, jeżeli nie czujesz się na siłach, żeby jechać tam dzisiaj – odpowiedziałem.
Cieszyłem się, bo ostatnio humor Sebastiana wydawał się trzymać na przyzwoitym poziomie. Zdawałem sobie sprawę, że złych dni nie dało się tak po prostu wyrzucić z życia, jednak sprawiał wrażenie niezbyt zdołowanego. Nie zastanawiałem się w tamtej chwili, czy jego zły nastrój to moja wina, czy zrobiłem coś nie tak lub nie zrobiłem czegoś, co zrobić powinienem.
– Chcesz, żeby cię przytulić? – zapytałem.
Pokiwał głowa. Nie był szczególnie roztrzęsiony, ale wydawało mi się, że nie jest w najlepszej kondycji. Poprzedni dom aż tak go odrzucał? Przecież był tam w miniony piątek, coś się stało?
Objąłem ostrożnie jego głowę, uważając, by przypadkiem nie strącić okularów na podłogę. Sebastian ułożył sobie policzek na wysokości moich żeber i pozwolił mi pogłaskać się po głowie. Dłonie ułożył mi w okolicach krzyża i przyciągnął jeszcze odrobinę do siebie. Musiałem uważać, żeby przypadkiem się na niego nie wywrócić.
– Możemy poczekać. Dzień się dopiero zaczął – starałem się go uspokoić. – Nikt nas nie goni.
Nie odpowiadał w dalszym ciągu. Odsunął się dopiero po momencie, żeby zaciągnąć się papierosem odłożonym do popielniczki. Tlił się dalej, prawie jak kadzidełko. Westchnął ciężko.
– Mam zły humor – stwierdził w końcu, jakby ignorując wszystkie moje wcześniejsze słowa.
– Wolisz, żebym sobie poszedł?
– Nie... nie całkiem... – odpowiedział po chwili namysłu, znów przyciągnął mnie do siebie. – Daj mi jeszcze moment...
Nie stawiałem się. Wiedziałem, że brunet o wielu rzeczach mi nie powie, bo ma ku temu jakieś swoje powody. Rozumiałem to, wydawało mi się całkiem normalne zresztą. Cieszyło mnie to, że mogę być przy nim i dawać chociaż odrobinę otuchy. Gdyby nie trzymał mnie tak mocno, schyliłbym się i pocałował go w czoło, ale że nie byłem w stanie, nadal przeczesywałem palcami jego włosy.
– Już mi lepiej. Dziękuję. – Puścił mnie, co trochę mnie zasmuciło. Nie zdążyłem się chyba w pełni nacieszyć daną mi chwilą.
– Zaparzę ci te zioła na uspokojenie, co ty na to? – zapytałem.
– Przydałoby mi się chyba coś mocniejszego. – Uśmiechnął się smutno. – Ale poproszę o nie.
Nie skomentowałem tego, że Sebastian zapalił sobie drugiego papierosa, a potem połknął jakieś tabletki. Pewnie przeciwbólowe. Czasem widziałem, jak zażywał je w szkole, ale zdarzało się to niezwykle rzadko i przypadkowo. Zwykle wydawał się tym zażenowany, ale teraz widocznie było mu wszystko jedno.
Przykryłem filiżankę niewielkim talerzykiem, patrząc przez chwilę, jak woda w niej przybiera żółto-zielony odcień.
Sebastian przytulił mnie, kiedy się nad nią jeszcze nachylałem. Splótł dłonie, opierając je na moim brzuchu, a podbródek oparł na ramieniu.
– Działo się w pracy coś ciekawego? – zapytałem, żeby zająć czymś jego myśli.
– Niezbyt. Ten tydzień już był spokojny, trochę nudny. Następny pewnie będzie wyglądał tak samo.
– Rozumiem. Przeszkadza ci to?
– Niezupełnie. Nikt mi też nie dokucza celowo – odpowiedział, jakbyśmy mówili o szkole, co chyba mnie rozbawiło.
– Więc jest tam raczej w porządku.
– Tak, mili ludzie ze mną pracują – stwierdził.
Nie wiedziałem, co sprawiło, że stał się taką przylepą. Sądziłem, że póki co nie powinienem się tym specjalnie i cieszyć się jego dotykiem. Świadomością, że byłem mu potrzebny.
– Karmiłeś psy dzisiaj? – mruknął potakująco. – O kota pytać nie muszę.
Pogładziłem go chwilę po przedramieniu, a potem zdjąłem talerz z filiżanki. Zapach ziół był dość intensywny, chociaż nie mogłem nie kojarzyć go z zapachem skarpetek.
– Zrobione. Trzeba cię uspokoić, bo inaczej nie dam ci nawet potrzymać kluczyków od auta.
Przytaknął mi, ale jeszcze przez chwilę nie puszczał. Zrobił to dopiero, kiedy sam uniosłem filiżankę, sugerując mu, żebyśmy poszli do salonu. Usadziłem go na kanapie. Jego stan zmienił się szybko z rozgorączkowanego na otępiałego. Może faktycznie wychodzenie dzisiaj z domu nie skończyłoby się dla niego niczym dobrym. Zapytałem, czy na pewno nie chciałby zostać w domu i odpocząć. Chętnie bym z nim został.
– Nie, jest w porządku. Muszę się tylko trochę... doprowadzić do porządku. Miałem dzisiaj koszmary, to chyba dlatego zachowuje się jak potłuczony – zwierzył się.
– Rozumiem. – Sam miewałem koszmary, ale na szczęście nie prześladowały mnie na jawie.
Mężczyzna wolno popijał napar, jednak było widać, że jest mu mimo wszystko odrobinę lepiej, lżej.
– Dziękuję, że tutaj jesteś. Inaczej mogłoby być krucho.
– Nie ma problemu. Między innymi taka jest moja rola, żebyś na mnie polegał.
Usiadłem tak, żeby nie naruszać strefy osobistej Sebastiana. Zazwyczaj nie lubił, kiedy ktoś ją naruszał, dlatego mimo tego, że dzisiaj jakoś szczególnie potrzebował odczuć czyjąś obecność, trzymałem się na lekki dystans. Gdyby chciał, żebym usiadł trochę bliżej, powiedziałby mi to.
Odłożył opróżnione naczynie i sam przysunął się do mnie.
Okay, więc jednak nie powiedział, jednak wyszło mniej więcej na to samo.
Odwróciłem głowę w jego stronę, chcąc coś powiedzieć, jednak zupełnie wyleciało mi to z głowy, kiedy były nauczyciel delikatnie mnie pocałował. A potem jeszcze raz, trochę bardziej stanowczo. Zdziwiłem się z początku, bo Sebastian raczej się wzbraniał przed inicjowaniem takich rzeczy. Poddałem się mu jednak, nie będąc wstanie zebrać myśli, by dopatrywać się przyczyny tego wszystkiego.
Pozwoliłem mu wniknąć do wnętrza swoich warg, jednak kiedy nasze języki się zetknęły, szybko się cofnął. Jakby dotarło do niego, że nie powinien robić, tego co zrobił.
– Wybacz, nie chciałem – powiedział szybko, odwracając ode mnie lekko przerażony wzrok.
– Chciałeś – stwierdziłem. – Nie ma w tym nic nienormalnego.
Zbliżyłem się do niego z powrotem. Korzystając z tego, że nie patrzył, położyłem się zręcznie na plecach i oparłem głowę na jego kolanach.
– Z chęcią dam ci to, czego chcesz. – Uśmiechnąłem się. Była to prawda. Z chęcią obdarowałbym Sebastiana przyjemnością płynącą z dotyku, ciepła ciała, jeżeli tego chciał. Zdawało mi się, że dorosły mężczyzna potrzebował po prostu takich rzeczy. Z biologicznego punktu widzenia to naprawdę było normalne. – Zrozumiem też, jeżeli jeśli to ci nie odpowiada.
Zerknął na mnie. Wzdrygnąłem się, gdy jego palce przejechały po linii mojej szczęki, ale po momencie odchyliłem głowę do tyłu. Żałowałem, że miał na sobie rękawiczki, ale nadal było to całkiem miłe uczucie.
– Nie teraz – odpowiedział. – Przemyślę to, ale nie teraz.
Znów zachowywał się jak typowy Sebastian. Trochę miły, trochę oziębły, taki słodko-gorzki, ale nadal mój.
-------------------------------------------------------------------
Moje ciało to zdrajca.
Od zawsze wydawało się sabotować umysł nieznośnie. Najczęściej próbowałem trzymać je na wodzy, żeby nie narobiło mi problemów, ale czasami przypominało mi, jak nieznośnie potrzebowałem pewnych rzeczy, kiedy dopadało się do głosu.
Jadłem tyle, ile jeść powinienem. Smacznie, nigdy za dużo. Unikałem obżarstwa, starałem się też nie głodzić z premedytacją. Przyjmowałem wystarczająco dużo płynów. Nie zapijałem się wyłącznie kawą. Paliłem, to prawda. Czasami przesadzałem z lekami... okay, często przesadzałem, ale poza tymi dwoma wyjątkami raczej się nie trułem. Zachowywałem higienę, spałem odpowiednio długo, jeżeli tylko nie dręczyły mnie koszmary.
Naprawdę nie rozumiem, czemu domagało się jeszcze czegoś więcej. Wydawało mi się, że tym, co zaszło w przeszłości, moja pożądliwość powinna umilknąć na wieki i już nigdy do mnie nie wracać. Utwierdzałem się w tym przekonaniu naprawdę długi czas, dlatego nie wiedziałem, co powinienem z nim teraz zrobić. Zaczęło się nagle domagać swoich praw, czego rozum ani nie chciał, ani nie potrafił pojać, liczył na to, że prędko tę potrzebę stłamsi.
Z początku, w okresie kończenia szkoły średniej, seks wydawał się przyjemny, nawet bardzo. Pociągający. Właściwie wszyscy moi znajomi z tamtego czasu mówili wyłącznie o nim. Nie widziałem w nim niczego jednak niczego szczególnego i nie ciągnęło mnie do niego jakoś przesadnie. Nie wiedziałem wtedy, że wyląduję w łóżku z profesorem nauki gry na fortepianie. Nie mogłem narzekać, zaczęło mi się podobać i było dość namiętnie, ale im dłużej trwał nasz niemający prawa bytu związek, tym stosunki stawały się bardziej wymuszone, obmierzłe, pozbawione jakichś wyższych uczuć, których, zdawało się, potrzebowałem. Po tym, jak Wakefield porzucił mnie i odszedł ze szkoły, nabrałem awersji nie tylko do seksu, ale też w ogóle wchodzenia w związki.
Wmówiłem sobie, żę to było nie dla mnie, nie nadawałem się. Bałem się, że ktoś znów mnie wykorzysta i zostawi na pastwę losu, więc unikałem wszelkich bliższych kontaktów. Nigdy się właściwie nie zakochałem, tak przynajmniej mi się wydawało. Nigdy nie żywiłem do nikogo uczuć, przypominających ten stan. Nie były nigdy aż tak intensywne, nie potrzebowały żadnego ujścia.
Wydawało mi się, że wiedziałem, co czuję do Ciela. Ustabilizowane uczucia płynące głównie z obowiązku. W dużej mierze rodzicielskie, częściowo wychowawcze. Nie mogłem nic poradzić, że się we mnie zadurzył. Nie chciałem postąpić tak, jak Wakefield, dlatego starałem się trzymać go na dystans. Aczkolwiek on gdzieś znikał. Skracał się, a ja tego nie zauważałem. Nie chciałem zauważyć. Polubiłem chłopaka, jego towarzystwo, troskę o mnie. Został osobą najbliższą mi emocjonalnie, odkąd umarł dziadek. Zacząłem potrzebować jego obecności, ale nie mogłem zagarnąć go dla siebie na całą dobę. Wiedziałem, że to pomogłoby mi się poczuć lepiej, ale było samolubne i niezdrowe. Układ z jego odwiedzinami w weekendy mi odpowiadał – miła nagroda za przepracowany tydzień.
Nie umiałem się jednak powstrzymać przed dotknięciem go, kiedy obudziłem się przy nim rano tydzień temu. Ciało zadziałało instynktownie, kiedy miałem okazję, by go pocałować. Musiałem tego chcieć, mimo że starałem się to wyprzeć. Właściwie nie oczekiwałem niczego w zamian, żadnej rekompensaty. Wolałem dawać, niż odbierać. Sprowadzało się to jednakowoż do zdrowego rozsądku, który powoli też opuszczał. "Nie możesz" zmieniło się w "nie powinieneś", a "nie powinieneś" zdawało się coraz bardziej wątleć w swoim przekonaniu. Desperacko próbowałem utrzymać przy sobie samokontrole, ale nie mogłem pozbyć się wrażenia, że kiedyś odepchnie ją potrzeba obcowania z kimś. Spodziewałem się, że chłopak by się zgodził. Oddał mi przekonany, że wie, co robi. Nie chciałem, żeby tego potem żałował, nie chciałem zrobić mu żadnej krzywdy. Nie zasługiwał na to, co ja, nie zrobił niczego złego w przeciwieństwe do mnie.
– Sebastianie? Jesteś jakiś nieswój.
Jego delikatny głos wyrwał mnie z przykrych rozmyślań, które się od razu rozmyły. Jakby w ogóle nie przeszły przez moją głowę.
– Wybacz. To nie mój dzień – odpowiedziałem.
Wróciłem do niewymagającego zajęcia. Wrzucałem wszystkie rzeczy, które uważałem za niepotrzebne, do dużego kartonu. Nazbierało się tam trochę gratów. Do kosza trafiło też jedzenie - jego część zdążyła się popsuć, część przeterminować, więc trzeba je było zutylizować. Część rzeczy dało się jeszcze ocalić. Kawę, makaron, mąkę, orzechy. Nic wielkiego, ale szkoda było zmarnować.
– Może powinieneś jednak odpocząć? Świat się nie zawali, jak przez moment posiedzisz na kanapie. – Zerknąłem na wspomniany mebel. Aktualnie leżały na nim wysokie stosiki ubrań. Jeszcze nie wiedziałem, co z nimi zrobić. – Pozwól się tobą przejmować.
Westchnąłem. Nie czułem się ani specjalnie źle, ani specjalnie dobrze. Nie przepadałem za przebywaniem w tym domu, ale z towarzystwem nastolatka było łatwiej. Pakował w karton płyty z muzyką oraz z filmami, które mu wskazałem.
– Wybacz – przeprosiłem. – Naprawdę, to pewnie tylko pogoda tak na mnie wpływa.
Nie byłem jednak co do tego przekonany. Miałem wrażenie, że znów roznieca się ból w moich trzewiach, chociaż niedawno zdawał się cudownie zniknąć. Znów zrzuciłem je na niedogodności wynikające z nadmiernego stresu. Praca, koszmary, Ciel. To się jakoś skumulowało. Powinno niedługo przejść.
– Martwisz się tym, co powiedziałem rano? – zapytał.
– W sensie czym?
– Wiesz, co mam na myśli.
– Ah... to... wydaje mi się, że muszę to po prostu przetrawić – odpowiedziałem, uśmiechając się niepewnie, chociaż nastolatek tego uśmiechu nie mógł zobaczyć.
– W porządku. Chcę tylko, żebyś wiedział, że z chęcią spełniłbym twoje potrzeby. Jeżeli nie chcesz, będzie dobrze, chociaż nie będę się czuł fair, ponieważ jak dotychczas nie pozwoliłeś mi zwrócić sobie przyjemności. Możemy już o tym nie rozmawiać więcej, jeśli nie chcesz...
– Problem nie leży w tym, że nie chcę – przerwałem mu. Nie zdążyłem ugryźć się w język. – Kłopotem jest to, że chcę, a nie powinienem. – Zabrzmiało to niemalże przesadnie prosto, ale komplikowanie tych słów nie było potrzebne.
– Nie wiem, czy cię dobrze rozumiem – stwierdził po chwili ciszy, zerknął na mnie znad stosu plastikowych pudełek na płyty. Widziałem zastygłą w bezruchu lewą rękę, w której trzymał jedne z najlepszych, zdaniem ojca, utworów Mozarta.
Usiadłem na podłodze, częściowo chowając się za pudłem ze śmieciami. Na podłodze zawsze czułem się bezpieczniej niż stojąc, tak jak czułem się pewniej będąc przygarbionym niż wyprostowanym. Odetchnąłem głęboko, zastanawiając się, co powinienem teraz powiedzieć. Także nad tym, czego lepiej było teraz nie mówić.
Zdecydowałem się wyjawić Cielowi część mojej historii, bo bez tego mógłby nie zrozumieć w pełni mojego wycofania i niepewności. Nie powiedziałem mu wszystkiego, ale starałem się nie pozostawiać żadnej luki w tym, co mówiłem. Opowiedziałem mu o mojej relacji z Wakefieldem. Jak do niej doszło i jak się skończyła. Mówiłem powoli, ważąc słowa, bo nie chciałem, żeby poczytał to za jakąś sugestię. Nie chciałem mu przekazać, że chciałem zerwać z nim wszelkie kontakty. Była to dla mnie forma spowiedzi. Usprawiedliwiania się z czegoś, co właściwie nie było w pełni moją winą, a przynajmniej tak powinienem myśleć zdaniem Lacroixa. Choć streszczenie minionych wydarzeń zajęło maksymalnie trzy minuty, to czułem, że ciągnęły się one godzinami. Równie długi wydawał się być czas, który czekałem na odpowiedź chłopaka.
–- Przepraszam. Nie wiedziałem, że coś takiego cię spotkało. Bardzo mi przykro, Sebastianie – powiedział. Zerknąłem na niego zza kartonu i gestem ręki dałem mu znać, by się przysunął. Wydawało mi się, że chciał mi dodać otuchy, a ja tego poniekąd potrzebowałem.
Nie pomyślałbym, że przyjdzie mi się z tego zwierzać w tym domu. Choć z drugiej strony nie było to całkiem złe, mogłem się w tym momencie pozbyć wszystkich brudów z przeszłości. Może powinienem skorzystać z takiej okazji.
Nie ruszyłem się z miejsca, gdy chłopak do mnie podszedł. Usiadł obok mnie, możliwie jak najbliżej, po czym oparł lekko ramieniem.
– Wiesz, że jesteś inny, prawda?
Nie wiedziałem, co mu odpowiedzieć. Nie wiedziałem nawet, o co konkretnie mnie pytał.
– Nie zmanipulowałeś mnie, żebym chciał być przy tobie. Chcę tego po prostu i świadomie zgadzam się dźwigać wszystkie związane z tym zobowiązania. Musisz mi zaufać w tej kwestii. Staram się to udowodnić cały czas.
– Doceniam to. Niemniej czuję się źle z tym, że cię pożądam, bo wydaje mi się, że nie powinienem. – Głos mi się lekko łamał, dlatego cała wypowiedź podzielona była ostrymi, nagłymi pauzami.
– Moje ciało jest praktycznie rzecz biorąc dojrzałe – stwierdził pewnie. – Więc nie uważam, że jeżeli cię pociągam, to coś złego. Wręcz przeciwnie schlebia mi to. Nie chciałbym, żebyś czuł się z tym źle. Mógłbym coś z tym zrobić?
Wzruszyłem ramionami.
– Jakim cudem możesz rozmawiać o tym tak lekko?
– Nie wiem. Nigdy o tym z nikim nie rozmawiałem. Nikt mnie też nie uświadamiał. Rodzice jakoś nie zdążyli, ciotka Ann stwierdziła najwyraźniej, że nie ma sensu tego robić, a Frances uznała, że mam to już za sobą. Wszystkiego dowiedziałem się z powieści i dziwnych książek o dojrzewaniu. Co prawda literatura czysto heterycka i dla wyjątkowych tumanów, ale od czego się ma internet. Uznałem seks za potrzebę taką jak sen czy jedzenie i tyle no. Jestem wybredny w stosunku do jedzenia, jestem i w stosunku do partnerów. Jak widać lubię nietypowe smaki. – Poczułem, jak delikatnie całuje mnie w skroń. – Postaraj się trochę rozweselić, dobrze?
Skinąłem głową. Jego porównanie poprawiło mi odrobinę humor.
– Nie będę naciskał na ciebie póki co, tak będzie najlepiej.
Pogłaskał mnie po głowie.
– To nie ja powinienem ci przypadkiem mówić takie rzeczy?
– Hmmm... mam mniejszy bagaż emocjonalny niż ty, z tego co widać. Przeszkadzają ci moje zapewnienia? Denerwuję cię nimi? Przepraszam! – Jego panika, która rozwinęła się w jednej chwili, wydała mi się okrutnie urocza.
– Nie, wręcz przeciwne. Z nimi jest chyba trochę prościej. – Zerknąłem na niego znad ramienia. Wpatrywał się we mnie wzrokiem przepełnionym troską, aż zrobiło mi się głupio. – Już jest dobrze. Zostawiam to za sobą. – Póki co nie wspomniałem mu, o wielu innych nieprzyjemnych rzeczach, które mi się zdarzyły w przeszłości. W najbliższym czasie nie zamierzałem go nimi obciążać.
– Zamówimy pizzę na obiad? – dyskretnie zasugerował zmianę tematu.
– To nie taki zły pomysł.
– My poleżakujemy, a ktoś zrobi żarcie za nas. Przecież to plan niemal idealny. – Uśmiechnął się.
– Racja – przytaknąłem mu. – Ale najpierw trzeba ogarnąć ten burdel...
Podniosłem się powolnie. Niezbyt miałem co prawda ochoty na uprzątanie tego wszystkiego, ale mus nie łaska. Porządki właściwie pomagały nie myśleć o kłopotach. Nastolatek stęknął, rozsiadając się bardziej na podłodze. Widać było, że trochę się już zmęczył.
Nakryłem go jednym z ogromnych, pustych kartonów, kiedy nie patrzył, co robiłem za jego plecami. Przytrzymałem go przez chwilę dłonią, kiedy chciał się spod niego wydostać.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro