Rozdział XXIX
Przetrzymałem niechcący Ciela u siebie trochę dłużej niż zwykle. Sam dokładnie nie wiedziałem, jak do tego doszło. Jakoś tak... przestała mnie tak tragicznie boleć głowa i zacząłem wreszcie kontaktować z otoczeniem. Cielowi nie przeszkadzało, że byłem zwyczajnie oderwany od rzeczywistości, ale został jeszcze na trochę, żeby ze mną porozmawiać, zamiast zebrać się do domu. Miał sprawdzian z fizyki na następny dzień, ale stwierdził, że sobie poradzi, nawet jeżeli zatrzymam go na moment.
Nawet jeżeli nie umiałem tego okazywać za dobrze, czułem się lepiej za każdym razem, kiedy tylko na niego spojrzałem. Z początku obecność chłopaka wydawała mi się dość absorbująca i obca, ale prędko stała się czymś do czego przywykłem. Nie wydawało mi się to do końca dobrym, bo gdy tylko wracał do siebie do domu, czułem się jakiś taki wyrwany z kontekstu przez cały wieczór i całą noc. Dopiero w pracy ponownie się odnajdywałem.
Absurd zaczął ostatnio straszliwie linieć, więc nie pozwalałem mu spać w łóżku. Nie byłem entuzjastą kociej sierści na pościeli czy ubraniach, poza tym Cielowi również zdawało się to nie odpowiadać, dlatego kot dostał tymczasowy wilczy bilet z sypialni, dopóki sprawa z futrem się nie unormuje.
Leżałem na łóżku, ale jakoś nie mogłem zasnąć. Cały dzień spędziłem właściwie na unikaniu myślenia i teraz się to na mnie odbiło. Nie miałem zbyt wielu spraw, które mogłyby nie dawać mi spać i dręczyć mnie całą noc. Tak naprawdę tylko jedna mnie niepokoiła.
Miałem wrażenie, że po części była to wina odstawienia tymoleptyków. Nie pomyślałbym nigdy, że będę chciał do nich wrócić, bo zawsze odbierały mi w pewnym sensie poczucie bycia sobą. Jakbym był taką pustą skorupą, utrzymywaną przy życiu przez farmakologiczne tępienie depresyjnych myśli. Po odstawieniu nie było wiele lepiej, ale jakoś dawałem sobie radę. Jakby nie patrzeć życie na pigułach miało jeden zasadniczy plus – nie odczuwałem pociągu seksualnego. Mnie taka dysfunkcja wydawała się ułatwiać życie, traktowałem to jako jedną mniej potrzebę fizjologiczną do zaspokojenia. Może nie było to do końca zdrowe podejście, ale nigdy nie walczyłem o powrót libido. Teraz zaczęło dopominać się o swoje, a ja myślałem, że przed sobą umrę przez to ze wstydu. Obciąłbym sobie rękę, lub tę cokolwiek bardziej problemową część ciała, jeżeli miałoby mi to wrócić dawny spokój.
Normalnie pewnie bym się nie przyjmował aż w takim stopniu, ale zważywszy na ilość czasu, którą spędzałem ze Cielem, uznałem, że powinienem zwrócić na to większą uwagę. Domyślałem się, że jemu akurat nie przeszkadzałaby moja sprawność seksualna, a wręcz przeciwnie, jednak...
Starałem się pamiętać o tym, że jeszcze trochę brakowało mu do pełnoletności, a mi do bycia odpowiedzialnym partnerem, co nie zmieniało faktu, że kiedy się podniecałem, nie umiałem myśleć o nikim innym niż o nim i to właśnie wydawało mi się niepokojące. Nie chodziło o to, że chciałbym wtedy myśleć o kimś innym, po prostu nigdy nie przywykłem do tego stanu. Nigdy nie byłem zakochany, dlatego go zwyczajnie nie doświadczyłem i nie oczekiwałem, że będę miał ku temu okazję.
Myślenie o Cielu przed snem, czy szukanie jego ciała tuż po pobudce było dla mnie jeszcze czymś nie do zrozumiałym. Z jednej strony cały czas miałem wrażenie, że nie powinienem dawać mu powodów do przywiązywania się do mnie, z drugiej strony nie chciałem wypuszczać go do domu wieczorami. To wszystko było dla mnie całkiem nowe, bo nigdy wcześniej się z tym sam nie zetknąłem. Z jednej strony czułem się jak zwykły zakochany szczeniak i było mi z tym całkiem dobrze, a z drugiej strony chciałbym się pozbyć tego uczucia jak najprędzej, zanim narobi jakichś poważnych problemów. Złożyć w kostkę i odłożyć do szafy razem z innymi, rzadko używanymi gratami, gdzie powinno być jej miejsce.
Nie mogłem powstrzymać się od myśli, że gdyby nie Wakefield, nie znalazłbym się teraz w takiej podbramkowej sytuacji. Może miałbym faceta w moim wieku, czy nawet kobietę, a tak to wylądowałem uprzednio u Lacroix z problemami każdej możliwej maści i brakiem chęci do życia. Nie sądziłem, że z pewnością moje życie byłoby teraz normalne, jednakowoż szanse na to powinny być większe. A tak to czułem się jak popsuty rupieć, który nie dość, że sam ledwo funkcjonuje, to jeszcze utrudnia życie innym. Wydawało mi się, że Ciel powinien zakochać się w kimś młodszym ode mnie. Kimś z problemami mniej rzutującymi na życie niż ja. Wiedziałem, że popełniłem błąd z perspektywy dorosłego człowieka, godząc się na relację z nim, ale z drugiej strony wykorzystałem okazję, aby poczuć się kochanym. Potrzebowałem tego. Takie zachowanie było cokolwiek egoistyczne, jednak nie umiałem teraz zwyczajnie pozbyć się tego poczucia, ani też odsunąć od siebie chłopaka będącego jego źródłem. Nie wiedziałem, czy stan, w którym się znalazłem był zakochaniem czy tylko jakąś jego patologiczną pochodną, ale nie umiałem z niego zrezygnować. Zdawałem sobie sprawę z tego, że czułem coś podobnego jedynie względem Ciela, który pewnie nie był najbardziej odpowiednią osobą do tego. Przynajmniej trochę pomagało mi to uporządkować pewne fakty.
Mogłem stwierdzić, że zależało mi na nim. Tak samo mogłem powiedzieć, że lubiłem z nim przebywać. Starałem się o niego troszczyć tak jak mogłem i na ile mi na to pozwalał. Jego obecność koiła moje nerwy, czyniła zmęczenie mniej dokuczliwym. Potrafiłem dostrzec, że chłopak również się stara o mnie dbać, nawet jeżeli niekiedy utrudniałem mu to, jak tylko się dało. Czasem martwił się tym, że w pewnym momencie się nim przesycę, odkąd zaczęliśmy się widywać praktycznie codziennie, ale zawsze zaprzeczałem takim przypuszczeniom.
Bałem się, że kiedyś nie zdołam utrzymać swoich potrzeb na wodzy, gdy chłopak znajdzie się zbyt blisko mnie. Nie chciałem zrobić mu żadnej krzywdy, to było przecież jasne, jednak martwiłem się, gdy nachodziły mnie myśli, jak słodki mógłby być jego niespieszny dotyk. Wydawało mi się, że Ciel z chęcią dałby mi go skosztować, ale bałem się rozsmakowania w nim.
Nawiedzało mnie poczucie winy. Czułem coś podobnego do obrzydzenia wobec własnego ciała a także rozumu, kiedy nachodziły mnie takie myśli.
A ostatnio zdarzało się właściwie coraz częściej.
Narastająca seksualna frustracja nie służyła mi dobrze. Nie powiedziałbym, że jej rozmiary dla przeciętnego człowieka wydawałoby się niepokojące, ale mnie przerażał już sam fakt, że takie potrzeby do mnie wróciły. Nie wiedziałem, co z nimi zrobić.
---------------------------------------------------------------------
Jakimś cudem udało mi się wstać w świetnym nastroju. Możliwe, że powodem tego była niespodziewana nocna nieobecność Edwarda. Nikt nie pałętał mi się po domu, kiedy próbowałem zasnąć, a także kiedy już spałem. Nie musiałem wysłuchiwać z rana niczyich narzekań na wykłady o nieludzkich porach i na pogodę pod psem. Nie musiałem robić śniadania dla więcej niż dwóch osób. A prysznic był cały mój. Tak mogłoby być codziennie...
Zjadłem szybkie śniadanie, poodkurzałem dom, korzystając z tego, że blondynowi bynajmniej w tej chwili hałas nie mógł przeszkadzać, poukładałem wyjęte ze zmywarki naczynia i sztućce na swoje miejsca, a po wstawieniu prania uznałem, że wszystkie obowiązki domowe na dzisiejszy poranek mam już za sobą. Potem pozostało przerzucić wyprane ubrania do suszarki. Prasowaniem planowałem zająć się w niedzielę wieczorem, tak jak najczęściej to robiłem.
Zabrałem się za odrabianie zadania z fizyki, póki umysł miałem świeży. Czułem się trochę dziwnie z tym, że soboty zaczynam dość produktywnie zamiast leżeć przed telewizorem i oglądać serial. W soboty zwykle łapał mnie straszny leń, ale odkąd spędzałem weekend u Sebastiana, nie mogłem pozwolić sobie na obijanie się, zanim do niego wychodziłem. Skończyłoby się zwyczajnie śmiercią tragiczną mojej nauki i zapewne solidnym kopniakiem od Edwarda za nieogarnięcie domu. Siła wyższa pilnowała, żebym wszystko zrobił na czas. Poza tym Sebastian zapewne nie byłby zadowolony z faktu, że opuściłbym się wtedy w nauce, znowu, i zaniedbywałbym dom, żeby spędzać z nim czas. Chciałem, żeby brał mnie za kogoś odpowiedzialnego, więc tak starałem się uporządkować swoje dni, żeby czasu starczało mi na to wszystko. Od dłuższego czasu mi się to udawało i wbrew pozorom brak czasu na samotne nicnierobienie nie wydawał się taki zły. Odpoczywałem przy Sebastianie, niezależnie od tego, czy robiliśmy coś pożytecznego, czy wspólnie oblegaliśmy kanapę.
Wyjrzałem za okno, podnosząc wzrok znad zeszytu. Pogoda wydawała się całkiem ładna, chociaż jeszcze na zewnątrz nie należało spodziewać się ciepła. Sebastian chciał zająć się ogrodem, kiedy tylko będą do tego dogodne warunki. Miałem mu pomóc, chociaż nie znałem się na obsadzaniu rabatów ani pielęgnacji kwiatów. Powiedział, że sam się tym zbytnio nie interesował, ale chciałby coś zrobić z przestrzenią za swoim domem. Zapytałem go, czy to na pewno dobry pomysł, skoro teraz ma trzy jamniki, co prawda leniwe, ale nadal skłonne wykopać jakąś dziurę od czasu do czasu. Powiedział, że będzie to wymagało rezygnacji z pewnych planów, ale na pewno nie będzie tak bardzo przeszkadzać.
Cieszyłem się, że Sebastian znajduje sobie jakieś zajęcia poza pracą. Nie spodziewałem się, że akurat mógłby być zainteresowany ogrodnictwem, ale skoro chciał się tym zająć, nie miałem ku temu nic przeciwko. Chętnie poobserwuje jego zmamgania z chwastami.
Moje myśli mimowolnie oddaliły się od obliczania zadań z fizyki i zatrzymały przy brunecie. Pomyślałem o tym, że wczoraj zachowywał trochę nieswojo, zupełnie jakby był czymś skrępowany. Zdarzało mi się zauważać u niego takie zachowanie już wcześniej, jednak najczęściej znikało na następny dzień. Nie umiałem doszukać się jego przyczyny ani też powodów jego zniknięcia. Nie wydawało mi się to czymś szczególnie niepokojącym, ponieważ na tle różnych nastrojów Sebastiana nie rzucało się zbytnio w oczy. Spędzałem z nim dość dużo czasu, dlatego udawało mi się powoli uczyć rozpoznawać zmiany jego humoru. Wydawało mi się to całkiem naturalną rzeczą. Sądziłem, że brunet również potrafiłby określić w przybliżeniu mój nastrój, chociaż wydawało mi się, żę jednak w moim przypadku jest to dużo... prostsze...
W każdym razie nie zdziwiłem się, zastając Sebastiana na przeliczaniu tabletek przeciwbólowych. Ostatnimi czasy robił to dziwnie często, a ja zastanawiałem się, czy wynika to z nawracających bólów głowy, z którymi poleciłem mu iść do lekarza, czy też problem leżał w zgoła innym miejscu. Nie wspominał mi, żeby coś mu dolegało, nie licząc wspomnianych migren.
– Nie wyglądasz za dobrze. Nie mogłeś spać? – zapytałem, odstawiając torbę na krzesło. – Ostatnio coraz częściej ci się to zdarza, nie wydaje ci się? – dopytywałem, kiedy skinął głową. – Nawet przy mnie nie wychodzi ci ostatnio zasypianie, a zwykle padałeś jak kłoda.
– Wiem... przepraszam... to nic, czym należałoby się przejmować.
– Martwię się zwyczajnie. – Zbliżyłem się do niego, ale widząc, że nie ma za bardzo ochoty na czułości, a jego mięśnie napinają się nieznacznie jak do ucieczki, stanąłem w miejscu. – Na pewno nic cię nie niepokoi? – Możliwe że obchodziłem się z nim jak z jajkiem, ale strasznie martwiłem się o jego zdrowie. Nie miałem pełnego obrazu jego przeszłości, ale wiedziałem, że nie była przyjemna. Czasami wydawało mi się, że mocno przytula się do mnie, próbując odgonić od siebie koszmar, z którego właśnie się wybudził. Wiedziałem, jak wygląda jego spojrzenie, gdy pogrążał się w ponurych rozmyślaniach, z których tak ciężko przychodziło mi go wyciągać. – Pamiętaj, że możesz ze mną porozmawiać. O wszystkim – podkreśliłem.
– Postaram się, tylko... potrzebuję jeszcze nad tym pomyśleć...
Miałem wrażenie, że myśli Sebastiana znów zaprzątają jakieś wątpliwości dotyczące naszej relacji. Potrafiłem to zrozumieć, ale jednocześnie czułem się niepewnie, wiedząc, jak łatwo mogłaby się ona zakończyć. Postanowiłem nie wypytywać go o to przynajmniej na razie i zachować stosowny dystans. Wiedziałem, że tego w tamtej chwili potrzebował. Brunet nie zawsze wymagał ode mnie trzymania się w stosownej odległości, kiedy popadał w zły nastrój, ale jeżeli sobie tego życzył, nie spierałem się z nim.
– Idziemy na spacer, kiedy już wypijesz kawę? – Wyprowadzania psów było elementem naszego wspólnego grafiku na każdy weekend.
– Tak, daj mi sekundę. Świeże powietrze powinno mi zrobić dobrze.
– Na zewnątrz jest dość rześko. Znów doskwiera ci ból głowy?
– Nie tym razem. Po prostu liczę, że to mnie rozbudzi. – Wypił z trzymanego kubka resztki kawy jednym haustem. – Smycze wiszą tam, gdzie zawsze. Mógłbyś już je im założyć? To jeszcze poszedłbym toalety.
Odpowiedziałem, że tak zrobię. Cichym gwizdem przywołałem do siebie rudą zgraję, która zdawała się jeszcze nie ruszyć ze swojego kojca. Brunet zniknął w głębi domu. Zdążyłem założyć buty i kurtkę, zanim wrócił. Zmierzyłem go wzrokiem. Odniosłem wrażenie, że miał lekko zaróżowione policzki i nos, chociaż uznałem, że to tylko gra wpadającego przez okno światła.
----------------------------------------------------------------------------
Dzień na szczęście minął dość spokojnie. Obyło się bez żadnych wyskoków ze strony mojego ciała przynajmniej do późnego wieczora. Próbowałem nie przejmować się zbytnio bliskością Ciela, chociaż byłem jej bardzo świadom przez cały czas. Nie mogłem powiedzieć, że miałem jej dość, czy też jej nie lubiłem, ale niewielki dystans, jaki nas dzielił, bynajmniej nie pomagał w opanowaniu jednoznacznych popędów. Chodziło mi tutaj o zmniejszający się dystans emocjonalny. Z nikim dotychczas nie spoufalałem się aż tak, nie licząc dziadka. Nie okazywałem tego może po sobie, nawet pewnie starałem się nie myśleć o tym za wiele, ale od dawna nie czułem się do nikogo tak przywiązany. Nie licząc Absurda, no ale to Absurd...
Wpatrywałem się w chłopaka zmywającego naczynia po kolacji. Jego widok mnie rozluźniał, bez względu na to, co chłopak robił. Czy spał, czy uczył się, czy zajmował inną, zupełnie prozaiczną czynnością. Nie do końca rozumiałem, z czego to wynikało, ale nie potrzebowałem być tego świadomym. Przyzwyczaiłem się już, że w tej relacji nic nie jest jasne, oczywiste lub proste. Dotychczas taka mi się nie przytrafiła. Przyjaźń z Rafaelem, Maddiem, z Eve... wszystkie były całkiem naturalne i rozwinęły się samoistnie. Wynikły w sumie z tego, że przebywaliśmy w tym samym środowisku, nie był to jasny i jednoznaczny wybór, przynajmniej tak mi się wydawało.
– Śpisz? – Usłyszałem, kiedy tylko oczy zamknęły mi się na dłuższą chwilę.
– Nie, tak sobie tylko leżę...
– Jeszcze zacznę myśleć, że częściej śpisz na stole niż w łóżku. Może to dlatego jesteś taki zmęczony w ciągu tygodnia, hmmm? Nie kładziesz się spać, kiedy cię nie pilnuję? – zażartował, podchodząc do mnie. Pogładził mnie delikatnie po nieco odsłoniętym karku. Miał chłodne dłonie, świeżo wytarte w kuchenną ścierkę. Kiedy chwycił mój kosmyk włosów między palce, poczułem jeszcze cytrynowy zapach płynu do naczyń.
– Masz takie delikatne włosy.
– Pewnie śmierdzą papierosami.
– Nie przesadzałbym – mruknął. Miałem wrażenie, że przybliżył się jeszcze odrobinę. Zaczesał kosmyk za ucho, przy okazji zahaczając opuszkami palców o moją szczękę.
Uniosłem się znad stołu, chociaż te drobne pieszczoty mi się podobały. Kręgosłup strzyknął cicho, kiedy się wyprostowałem. Gdy tylko odchyliłem się lekko do tyłu, żeby trochę się przeciągnąć, nastolatek wpakował mi się na kolana. Nie był szczególnie ciężki, ale po prostu nie spodziewałem się, że to zrobi. Przez moment chciałem go zrzucić, ale się wstrzymałem. Po prostu trochę spanikowałem, zważywszy na to, że znaleźliśmy się poniekąd w problematycznym położeniu.
Nogi splątane ze sobą.
Ręce podobnie.
Moje trzymające go w pasie.
Jego owinięte wokół mojej szyi.
Znajome ciepło jego oddechu.
Niepokojące rozpalenie rozchodzące się od podbrzusza.
-------------------------------------------------------------------------
Zaniepokoiłem się, kiedy budząc się w środku nocy, nie zastałem przy sobie Sebastiana. W pierwszej chwili pomyślałem, że pewnie tylko poszedł do łazienki i próbowałem zapaść z powrotem w sen. Brunet jednak nie wrócił. Nie słyszałem, żeby kręcił się po domu, co wcale mnie nie uspokoiło.
Wstałem z łóżka niestety kompletnie rozbudzony. Spodziewałem się, że znajdę go w kuchni czy w salonie, pijącego coś ciepłego, bo to właśnie robił, kiedy nie mógł spać. Nie powstrzymało to jednak alarmującego uczucia niepokoju. Uspokoiłem się jednak, kiedy po wyjściu na korytarz dostrzegłem mdłe światło wylewające się z kuchni.
Nie zdziwił mnie widok mężczyzny wyglądającego przez okno. To najwyraźniej pomagało Sebastianowi się uspokoić, tak przynajmniej mogłem wnosić. Podszedłem do niego po cichu. Nie było to trudne, kiedy miało się bose stopy.
Przytuliłem się delikatnie do jego pleców, dłonie układając na jego żebrach. Wydawało mi się, że był dziwnie rozpalony, chociaż to pewnie moje dłonie tak szybko przesiąknęły chłodem.
– Nie zostawiaj mnie tak – mruknąłem z lekkim wyrzutem.
Otarłem się lekko policzkiem o jego piżamę. Wyczułem pod nią jego kości i lekko wilgotną skórę.
– Coś się stało? – zapytałem, kiedy nic nie powiedział.
– Nic takiego. Tylko boli mnie żołądek. Wstałem z łóżka, żeby ci nie przeszkadzać kręceniem się.
– Nie przeszkadzałeś – stwierdziłem.
Ująłem rębek jego koszulki w palce. Nie powiedział niczego, więc pozwoliłem sobie ułożyć delikatnie dłoń na jego podbrzuszu. Pogładziłem je delikatnie. Pod palcami prześlizgnęły mi się niedługie włoski. – Pomasuję, może trochę pomoże, co ty na to?
– Może. Tylko nie za mocno...
Niespiesznie zbadałem jego brzuch. Unosił się lekko i opadał w rytm głębokich oddechów mężczyzny. Trzymając głowę blisko jego ciała, słyszałem bicie jego serca. Zdawało mi się, że z każdą chwilą zaczyna bić coraz szybciej. Przestałem dotykać jego brzucha i odsunąłem się trochę, pytając, czy coś było nie tak.
– Nie, nie całkiem.
Wysunąłem rękę spod jego koszulki, żeby złapać go za dłoń.
– Spróbuj zasnąć, proszę. Będę przy tobie czuwać. W porządku?
Skinął głową, choć ledwo udało mi się to zauważyć.
– Wracaj do łóżka, zanim zupełnie zmarzniesz. Zaraz przyjdę.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro