Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXIII

Z koszmaru wyrwał mnie dźwięk tłuczonej filiżanki. Odłamki ceramiki rozsypały się po podłodze. Byłem zbyt spanikowany, żeby choćby rzucić na nie okiem. Przez moment nie ruszałem się. Bałem się nawet wypuścić powietrze z płuc.

Gdy nic się nie stało, rozejrzałem się po cichym salonie. Światło się w nim paliło, dlatego nie wiedziałem, jakim cudem zdołałem tak po prostu zasnąć. Spojrzałem na dywan. Psy nie wydawały się zbyt przejęte moim skrajnym emocjonalnie stanem, ale patrzyły na mnie brązowymi ślepiami. Obejrzałem się za siebie, ale w nieoświetlonym zbyt dobrze, krótkim korytarzu, nie zastałem nikogo.

Nie powinienem się tam nikogo spodziewać. To tylko koszmar, nic więcej.

Nie trzęsłem się, ale zesztywniałem. Poprawiłem okulary, które zsunęły mi się z nosa. Odetchnąłem ciężko, świszcząco. Powoli wstałem z fotela. Na skórze ramion odcisnęła mi się faktura materiału, którym obito mebel.

Okay, nic się nie dzieje. Wszystko jest w porządku. Jestem tutaj sam. Wystarczy, że się uspokoję.

Mówienie do siebie w myślach pozwoliło mi się odrobinę opanować. Niemniej jednak nie powstrzymałem się od zaglądania do części pokojów w poszukiwaniu nieproszonego gościa. Sprawdziłem łazienkę oraz pokój dla gości, w którym urzędowałem, będąc nastolatkiem. Drzwi po przeciwnej stronie korytarza nie odważyłem się ruszyć o tej porze.

Wzdrygnąłem się, kiedy nos jednego z moich nowych podopiecznych musnął mnie w łydkę. Nie umiałem jeszcze odróżniać ich od siebie na poczekaniu, dlatego nie wiedziałem, kogo miałbym winić, gdybym ewentualnie umarł tam z powodu trwającego dwie sekundy, ciężkiego przerażenia. Prychnąłem na zwierzę, które nonszalancko odeszło ode mnie kompletnie nieprzejęte.

Opanowałem chęć natychmiastowego opuszczenia domu i powrotu do siebie, żeby przytulić kota. Byłem wybity z równowagi, nie mógłbym nawet prowadzić auta. Ta myśl zatrzymała mnie na miejscu.

Wróciłem do salonu. Zerknąłem na elektroniczny zegar stojący na komodzie. Według niego zbliżała się druga w nocy. Wiedziałem, że powinienem był jeszcze spać, żeby dobrze wypocząć, ale obawiałem się kolejnego nieprzyjemnego snu.

Zabrałem się za zbieranie odłamków filiżanki. Czułem się odrobinę zażenowany swoim zachowaniem, ale zdarzały się o wiele bardziej zawstydzające sytuację, w których również musiałem siebie znosić. Udało mi się zebrać z podłogi właściwie wszystkie ceramiczne fragmenty. Wszystkie były spore, a poza tym nie było ich dużo. Nie za bardzo wiedziałem, co z nimi teraz zrobić, więc na razie ułożyłem je na szufelce pod zlewem.

Zrobiłem sobie herbatę, chociaż zastanawiałem się przez moment, czy kawa nie byłaby lepsza. Zdecydowałem jednak, że nie potrzebowałem być już ani trochę bardziej rozbudzony. Pomyślałem, że powinienem jak najprędzej znaleźć sobie jakieś zajęcie. Miałem nadzieję, że pomoże mi to odgonić resztki spowijającego mnie koszmaru. Zacząłem od niespiesznego przeglądania kuchennych szafek. Część ich zawartości spokojnie można by było spożytkować w najbliższym czasie, szkoda było zmarnować żywność. Nieotwarta paczka mąki, cukier, makaron w kształcie świderków, kasza jaglana...

Usiadłem zrezygnowany na krześle przy stole. Znów nawiedziło mnie poczucie zawiedzenia, zrezygnowania. Nie sądziłem, że zasłużyłem sobie, żeby życie znów dało mi w pysk. Jasne, nie zapomniałem, że ludzie umierają, no ale cholera...!

Może gdybym mieszkał z dziadkiem, nic takiego by się nie stało. Nigdy jednak mi nie mówił, że miał problemy ze zdrowiem. Poza tym cieszył się, że jestem w stanie się usamodzielnić, wyprowadzić i pracować. Nie wymagał ode mnie, żebym tutaj wracał, więc nie wracałem. Powinienem go częściej odwiedzać, ale że nie lubiłem tutaj przebywać, nie nalegał na to.

Nie zamierzałem tego rozgrzebywać, ale jakoś tak samo wyszło. Najgorsze uczucie straty wydawało się zostać już za mną, ale nie mogłem sądzić, że opuściło mnie całkowicie. A teraz po prostu przyszło do mnie z balonami. Kiedyś mógłbym sobie połknąć tabletkę przepisaną przez Lacroix, która przynajmniej pozwalała mi myśleć, że mam mniej problemów niż w rzeczywistości, więc pokazałbym poczuciu beznadziei drzwi. Teraz musiałem znosić jej towarzystwo przynajmniej do rana lub do momentu, w którym stwierdziłbym, że jednak wolę się stąd wynieść i wrócić kiedy indziej.

Mógłbym zabrać kogoś ze sobą następnym razem. Wtedy chyba byłoby mi trochę lżej.

Normalnie zapisałbym to sobie w zakładce z moimi planami w kalendarzu, ale jakoś zaniedbałem jego prowadzenie. Sam do końca nie wiedziałem, z jakiego powodu odłożyłem go gdzieś na półkę i nie sięgnąłem następnego dnia. Nie był mi już szczególnie potrzebny do monitorowania swojego życia i z założenia dobrych nawyków, których starałem się nabrać. Korzystałem z niego na tyle długo, aby weszły mi one w krew, a że odznaczałem się wystarczająco dobrą pamięcią, by nie zapominać o niewielu wydarzeniach, które wcześniej planowałem, radziłem sobie i bez niego. Na razie nie widziałem więc potrzeby, by wracać do jego prowadzenia.

Mógłbym zacząć korzystać z jakiejś aplikacji na komórkę, jeżeli stwierdzę, że potrzebuję jednak czegoś podobnego. Preferowałem organizowanie swojego czasu na papierze, jednak wydawało mi się, że nic by się nie stało, gdybym tego spróbował.

Zacząłem przeglądać niespiesznie książkę z przepisami, którą ściągnąłem sobie z lodówki. Wydawało mi się, że części z nich nauczył mnie dziadek, kiedy jeszcze razem mieszkaliśmy i trochę po tym, jak się wyprowadziłem. Myślałem, że od przeglądania fotografii apetycznie wyglądającego jedzenia, zgłodnieję chociaż trochę, ale się przeliczyłem. Mój apetyty oscylował poniżej poziomu morza, ale przynajmniej bóle trzewi przestały mi dokuczać.

Pomyślałem, że wprowadzenie regularnych posiłków, mogłoby mi pomóc ogarnąć ten żołądkowy burdel. Miałem teraz dużo czasu, więc jeżeli zgromadziłbym wystarczająco dużo samozaparcia, dałbym radę wprowadzić i taki nawyk. Podniesienie w jakiś sposób jakości życia nie mogło się wydawać złym pomysłem. Powinienem wymyślić jeszcze parę rzeczy, nad którymi mógłbym popracować w swoim wypadku. Tymi rzeczami, które nie wiązały się szczególnie z inteligencją społeczną, nad tym nie miałem najmniejszej ochoty pracować w tej chwili.

----------------------------------------------

Lekcja geografii minęła mi dzisiaj w dużej mierzę na próbie ignorowania natarczywego spojrzenia Marthy. Wgapiała się we mnie tak intensywnym wzrokiem, jakby chciała wyczytać ze mnie wszystkie rzeczy, których jej nie mówiłem.

– Masz tutaj syfka... – mruknęła, po czym dźgnęła mnie pomalowanym na granatowo paznokciem w policzek. – Tutaj chyba też...

– Jakby nie patrzeć, jestem w takim wieku, że moje pryszcze mogłyby mieć pryszcze. Ciesz się, że moja cera wygląda tak, jak wygląda – odburknąłem.

Próbowałem skupić się na naucę. Miałem od rana tak zły humor, że rzucałem wszystkim mordercze spojrzenia, chociaż oczywiście nie robiłem tego z premedytacją... zwykle... W każdym razie nie chciałem, żeby nauczyciele pomyśleli sobie, że nagle stałem się jakiś agresywny w stosunku do nich, bo nie chciałem sobie jeszcze dodatkowo narobić problemów. Wystarczyła mi na razie zimna wojna z Edwardem. Ciotka Frances jeszcze nic nie wiedziała, ale zdawała się coś podejrzewać. Przynajmniej takie miałem wrażenie, gdy zadzwoniła do mnie przed szkołą.

– Ktoś wstał lewą nogą... – szepnęła.

Przysunęła się bliżej, czym naruszyła znacznie moją strefę osobistą. Nie chciałem się na nią denerwować, ale dzisiaj prowokowała mnie strasznie. Myślałem, że się domyśli, że nie miałem najmniejszej ochoty na żarty czy zaczepki, ale uparcie próbowała wciągać mnie w rozmowę.

Na przerwie napisałem Sebastianowi, że bardzo chciałbym już wrócić do domu. Zapytałem też, czy on wrócił już do siebie. Nie spodziewałem się natychmiastowej odpowiedzi i też jej nie otrzymałem. Przez następną godzinę, zastanawiałem się, co takiego mógł on robić w tej chwili. Siedziałem sam w ławce, więc nikt mi w tych błahych rozmyślaniach nie przeszkadzał.

Może spał. Chociaż nie wydawał mi się typem osoby śpiącej do południa, mógł mnie przecież zdziwić. Skoro teraz nie musiał wstawać rano do pracy, tak mi się przynajmniej wydawało, prawdopodobnie spałby dłużej niż zwykle. Na jego miejscu chyba tak bym zrobił. Możliwe że czymś był zajęty. Gotowaniem, sprzątaniem... co jeszcze takiego mógłby robić... czytaniem książek. Widziałem u niego kilka na szafce obok sofy. Mógł też przebywać poza domem, załatwiać coś na mieście albo robić zakupy w sklepie. Nie znałem jego planu dnia, niby skąd miałbym, więc nie wiedziałem takich rzeczy. Miałem nadzieję, że może kiedyś będą one dla mnie oczywiste, że Sebastian będzie mi mówił, kiedy wychodzi z domu, kiedy nie będzie mieć dla mnie czasu, kiedy będę mógł go odwiedzić. Na razie wydawało się to tylko pobożnym życzeniem, ale z czasem poznałbym go lepiej.

– Phantomhive, nie śpij łaskawie. Jak potrzebujesz czegoś na rozbudzenie, mogę cię wziąć do tablicy.

Wypowiedziałem nieskładne przeprosiny dla nauczyciela od matematyki i prędko pozbierałem się do kupy. Myśl o brunecie złagodziła moje rozdrażnienie. Wbiłem wzrok w zeszyt, żeby policzyć zadania, które pozaznaczałem wcześniej w podręczniku. W porządku, akurat w liczeniu byłem całkiem niezły. Część początkowych przykładów mogłem spokojnie policzyć w pamięci.

Matematyka i fizyka wydawały mi się przedmiotami, z którymi radziłem sobie najlepiej. Przerabiane na nich zagadnienia zazwyczaj nie sprawiały mi problemów, gdy dobrze je pojąłem. Pewnie to z nimi powinienem wiązać swoją przyszłość, to nasuwało się samo, jednak nigdy nie byłem w nastroju, żeby się nad tym zastanawiać. Właściwie studia zawsze wydawały mi się takie odległe, a jakby nie patrzeć powinienem już wybrać, w jakim kierunku chcę się dalej kształcić. Nikt o tym ze mną nie rozmawiał, jeżeli dobrze pamiętam. Powinienem wymienić z kimś opinię, tak byłoby rozsądnie.

Dzień zdawał się ciągnąć niemiłosiernie, dlatego czułem się strasznie zmęczony, gdy wróciłem do domu. Męczył mnie głód. Nie zjadłem w szkole drugiego śniadania. Edwarda na szczęście nie zastałem, więc pozwoliłem sobie dłużej posiedzieć w kuchni. Jajecznica nie wydawała mi się najlepszym daniem na obiad, ale zawsze to lepsze niż nic. Dzisiejsze popołudnie zamierzałem spędzić, ucząc się do jutrzejszego sprawdzianu z literatury, dlatego potrzebowałem czegoś na szybko. Obiecałem sobie, że w luźniejsze popołudnie przygotuję kurczaka słodko-kwaśnego. Kupiłem już nawet składniki i liczyłem, że Edward mnie z nich nie ograbi.

Zjadłem szybki obiad, przynajmniej nie musiałem czekać na niego długo, a potem pozmywałem po nim. Zrobiłem sobie mocną herbatę w moim dużym kubku na ciężkie wieczory. Wiedziałem, że po jutrzejszym sprawdzianie profesora Rafaela poczuję się jak ostatni kretyn, ale literatura mi się po prostu nie podobała. Nie wiedziałem, jak mam się jej dobrze nauczyć i ostatecznie lałem wodę na każdym egzaminie. Pocieszałem się zwykle tym, że nie wypadałem wcale najgorzej, aczkolwiek miło byłoby się pociągnąć.

Dostałem wiadomość od Sebastiana, akurat w momencie, w którym zacząłem studiować swoje notatki. Nie mogłem się powstrzymać i zwyczajnie jej nie przeczytać. Przeprosił za zwłokę. Usprawiedliwił się problemem z pogodzeniem kota i psów, ale stwierdził, że już całkiem opanował sytuację. Uśmiechnąłem się, przeczytawszy tę wiadomość. Wydawała mi się dłuższa niż poprzednie, co mnie ucieszyło.

Pospiesznie odpisałem mu.

"Przepraszam, nie mam teraz czasu, żeby rozmawiać. Zabrałem się za naukę do sprawdzianu. Nie wiem, kiedy się z tym uporam, ale chyba nieprędko. Odezwę się najpóźniej rano. Trzymaj się ciepło".

Kiedy przeczytałem to po wysłaniu wydało mi się dziwnie chłodne, ale nie widziałem sensu tego prostować, dopóki brunet nie odpisał mi w przeciągu paru minut. Nie sądziłem, by się na mnie obraził, ale pomyślałem, że mogłem go lekko urazić przez przypadek. Chociaż mógł też po prostu stwierdzić, że będzie mi już przeszkadzał, skoro zamierzałem się uczyć. Ciężko było przewidzieć cokolwiek w jego przypadku. Chciałem sądzić, że byłem dla niego ważny na tyle, by nie miał mi za złe takich rzeczy.

Oczyściłem umysł ze zmartwień, co w tej sytuacji nie było całkiem łatwe, żeby skupić się na zakuwaniu.

------------------------------------------------------


Niełatwo było zniechęcić Absurda do zaczepiania swoich nowych współlokatorów. Jamniki nie przejawiały nim większego zainteresowania, co nieco mnie zaskoczyło. Trwałem w przekonaniu, że ta rasa ma myśliwskie zapędy, ale najwyraźniej trafiły mi się wybrakowane, rozleniowione egzemplarze. Nie narzekałem, tym razem było i to na rękę.

Ściągnąłem kota z grzbietu Morgana. Absurd chyba nie był świadomy swoich możliwości, a przede wszystkim swojego rozmiaru. To, że rezydował tutaj dłużej, nie oznaczało, że może bezkarnie gryźć stare psiska w ogony i nie wziąć pod uwagę ewentualnego zarobienia z łapy po uszach.

– To to chyba nigdy nie dorośniesz – mruknąłem, sadzając go na kanapie obok mnie. Przewrócił się na grzbiet i złapał swój ogon. Spojrzał na mnie, kiedy ogonek mu się wyślizgnął. – Nie spoważniejesz.

Tormod, Gowan i Morgan zrobili kilka obchodów po domu. Obwąchali wszystkie zakątki. Nie zdążyli jeszcze niczego pogryźć ani obsikać na szczęście. Przynajmniej mnie na razie nie zdarzyło się wejść w żadną mokrą plamę. Na wszelki wypadek pochowałem wszystkie moje buty stojące dotychczas w przedpokoju. Wydawało mi się, że w szafce będą bezpieczniejsze.

Zaraz przed zejściem do garażu znajdowało się teraz sporawe psie legowisko, które przywiozłem ze sobą z miasta. Zwykle ruda trójca spały na nim, chyba że akurat nie chciało im się ruszyć z dywanu, który okupowały. Musiałem przestawić komodę, która stała tam wcześniej w inne miejsce. Tymczasem wylądowała u mnie w sypialni. Nie wydawało mi się, żebym znalazł na nią sensowniejsze miejsce, więc pewnie tam już zostanie.

Dziwnie tłoczno zrobiło się w domu wraz z pojawieniem się w nim nowych lokatorów.

Kiedy odrobinę się rozpogodzi, mógłbym wypuścić je do ogrodu, chociaż wypadałoby najpierw sprawdzić ogrodzenie. Nie chciałbym, żeby mi gdzieś zwiały przy pierwszej lepszej okazji. Musiałem je jeszcze wyprowadzić, zanim się zupełnie ściemni. Może zrobię to po prostu teraz, skoro i tak nie miałem nic lepszego do zrobienia.

Mieszkałem na uboczu. Pięć minut spacerem i wychodziłem na polną, pustą drogę. Tam zamierzałem chadzać z rudzielcami. Bardzo rzadko ktokolwiek się tam kręcił, a przynajmniej ja przeważnie nikogo tam nie zastawałem.

Nie spodziewałem się, że psy entuzjastycznie wybiegną z domu i pociągną mnie za sobą. Psie staruszki, ciężko było cokolwiek poradzić. Z trzema jamnikami musiałem wyglądać jak lekko ześwirowany. Takie spacery mnie akurat nie odprężały ani specjalnie nie bawiły. Z braku lepszego zajęcia dla mózgu, który nie mógł przestać na chwilę myśleć i oddawać się mżystej pogodzie, zacząłem zastanawiać się, co mógłbym napisać Cielowi na dobranoc.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro