Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXII

Poniedziałek przyszedł prędzej, niż się go spodziewałem. Ledwo się obejrzałem, już siedziałem w gabinecie Lacroix o poranku. Dziwnie było wyjechać z domu samochodem, zamiast iść na pieszo prosto w kierunku szkoły. Ciężko było przyzwyczaić się do braku nauczycielskiej rutyny. Nie do końca docierał do mnie fakt, że już nie nauczam. Nagle miałem całkiem sporo wolnego czasu w niedziele. Pozostałe dni tygodnia zapowiadały się podobnie. Potrzebowałem zajęcia, na które mógłbym spożytkować te wolne godziny. Na najbliższe dni miałem już plany, ale potem będę się mógł najzwyczajniej zacząć nudzić.

Opowiedziałem lekarzowi o śmierci dziadka oraz o tym, jak przyjaciele okazali mi wsparcie. Wyglądał na zadowolonego, kiedy powiedziałem mu, że czuję się niespodziewanie dobrze. Nadal czułem się dość pewnie i nie panikowałem na myśl o zmianach, które zaszły, oraz na myśl o tych, które miały nadejść. Wydawało mi się, że jestem na nie przygotowany i cokolwiek by się nie działo, poradzę sobie z nimi. Nie omieszkałem się tym przeczuciem podzielić ze specjalistą. Unosił co chwila posiwiałe brwi w geście zdziwienia. Również byłbym zdziwiony na jego miejscu. Nigdy chyba nie usłyszał ode mnie takich rzeczy, a przynajmniej nie przypominałem sobie, żebym takie mu mówił.

– Coś się stało, Sebastianie? Ostatnio? Co mogłoby zmienić tak mocno twoje podejście?

– Hmmm... poza pogrzebem dziadka raczej nieszczególnie... Może podświadomie stwierdziłem, że tak będzie mi łatwiej przebrnąć przez to wszystko? – zasugerowałem laicko, żeby trochę rozluźnić atmosferę.

Szare oczy wpatrywały się we mnie uważnie spod masywnych szkieł. Nadal nie lubiłem czuć spojrzenia Lacroix na swoim ciele, było przeszywające. Kiedy na mnie zerkał znad swoich notatek, czułem się trochę tak, jakby ktoś mi wbijał gwóźdź w łuk brwiowy. Natomiast gry przyglądał się i badał mój wyraz twarzy, mogłem porównać to z wierceniem otworu w czaszce wiertarką. Kwitło we mnie poczucie winy, bo nie mówiłem mu wszystkiego, a zdawało mi się, że on doskonale o tym wiedział o wszystkim, co się w moim życiu działo. Jakby czytał w myślach.

– Może i coś w tym jest – odpowiedział wymijająco. Wydawało mi się, że po kilkunastu latach uczęszczania do niego nasza relacja nie mieściła się w granicach wytyczonych dla stosunków pacjenta i jego lekarza. Lacroix zawsze wiedział, kiedy u mnie zaczynało się coś naprawdę pieprzyć w życiu. Ostatnim razem zdarzyło się to, gdy zaczynałem pracować w szkole. Poza tym zdawał sobie sprawę z tego, że zataiałem przed nim pewne rzeczy. Mógł je ze mnie z łatwością wyciągnąć, gdyby tylko zechciał, ale najwyraźniej nie uważał tego za konieczne. Może uznał, że tak będzie dla mnie lepiej, a skoro jakimś cudem wychodziłem na prostą pomimo chwilowych wertepów i turbulencji, nie widział potrzeby, by do czegokolwiek mnie usilnie nakłaniać, jak często się to zdarzało, gdy zaczynałem go odwiedzać. Jako że był on jedna z niewielu osób, które wydawały mi się stałym elementem mojego życia, jakby nigdy nie miały z niego zniknąć, nie miałem zamiaru przestać przychodzić do niego na wizyty. Nadal było to czymś na kształt resetu, pozbycia się brudu, nawet jeżeli o nim nie mówiłem. – Cieszę się, że sobie radzisz. Dbaj o swoich przyjaciół. Pamiętasz, jak rozmawialiśmy o twojej oschłości i wycofaniu, prawda?

Skinąłem głową. Wiedziałem, co miał na myśli. Powinienem częściej dawać ludziom znać, że mi na nich zależy. Pokazywać, że ich lubię. Jeżeli nie chcę, żeby odeszli ode mnie, muszę się starać, by tego nie robili. Problem nie tkwił w tym, że nie chciałem tego robić, tylko... nie wychodziło mi najczęściej. Teorię miałem opanowaną perfekcyjnie, ale kiedy przychodziło mi ją wykorzystać w praktyce często coś szło nie tak. Albo zaczynałem panikować, bo na kimś zależało mi tak bardzo, że bałem się popsuć całą relację jakimś niewłaściwym gestem czy słowem, albo odsuwałem się, bo wydawało mi się, że i tak zostanę pozostawiony z tyłu. Poczucia te przeplatały się ze sobą nawzajem, ale często mi towarzyszyły, kiedy spędzałem z kimś czas. Starałem się je ignorować, ale podążały za mną przez życie niby zmory.

– Przy okazji zapytam cię jeszcze, pamiętając oczywiście, że nie lubisz, gdy to robię...

– Nie współżyję – odpowiedziałem na jeszcze niezadane pytanie.

– Rozumiem.

– Nie szukam partnera – dodałem.

Taka rozmowa przewijała się przez ten gabinet co jakieś dwa miesiące. Lacroix oczywiście pamiętał o moich "przygodach" z nauczycielem w szkole średniej. Męczył ze mną ten temat dość długo. Nawet teraz często do niego wracał. Nie podważałem tezy, że przez te wydarzenia, nie chciałem się z nikim wiązać przez długi czas. Właściwie nadal nie mogłem powiedzieć, że odczuwałem ku temu potrzebę.

Tylko że no... no Ciel...

Nie potrafiłem się do końca odnaleźć w sytuacji z nimi. Czułem się źle, bo nie powiedziałem o nim lekarzowi. Tłumaczyłem to sobie tym, że nie byłem jeszcze gotowy o tym mówić nawet jemu. Nie zakładałem, że każe mi zdradzać jego wiek, by móc przekonać się, czy przejąłem skłonności Wakefelda. W każdym razie czekałem, aż sytuacja się unormuje. Poza tym nie zrobiłem świadomie niczego nieodpowiedniego, ani zwyrodniałego w moim mniemaniu. Tak przynajmniej chciałem myśleć.

Poza tym co by się stało, gdyby Lacroix stwierdził, z jakiegoś powodu, że nie powinienem się wiązać w tej chwili z kimkolwiek? Co, gdyby próbowałby mnie odwieźć od tego? Posłuchałbym się wtedy?

– Często dzisiaj uciekasz gdzieś myślami. Coś się stało?

– Mam jeszcze trochę spraw do załatwienia. – Zerknąłem na wiszący na ścianie zegar. Nowoczesny styl utrudnił mi odczytanie godziny. – Muszę odebrać też kilka wyjątkowo uciążliwych okazów spasionych jamników i się nimi zająć.

– Nie lubisz psów?

– Tych na pewno nie lubię. Nie da się przepadać za czymś, co przy pierwszej lepszej okazji narobi ci do butów.

– Cóż, ciężko się nie zgodzić. Nie będę cię dłużej przetrzymywać, skoro musisz się z czymś uporać. W razie czego jestem pod telefonem. – Uśmiechnął się do mnie. Wyglądał na strasznie czymś zmęczonego. – Naprawdę cieszę się, że wszystko u ciebie w porządku.

--------------------------------------------------------------------

Poniedziałek strasznie mnie zmęczył. Nie miałem niby aż tak dużo lekcji, ale wszyscy zachowywali się strasznie głośno. Rozbolała mnie od tego głowa. Po weekendzie spędzonym w ciągłej frustracji, to było aż nadto by mnie rozdrażnić. Nie pokłóciłem się z Edwardem, on na mnie więcej nie krzyczał, co nie zmieniało faktu, że atmosfera między nami pozostała dość napięta. Nie wydawało mi się, żeby prędko wróciła do normy, jeżeli w ogóle kiedyś wróci. Nie zamierzałem rezygnować z odwiedzania Sebastiana niezależnie od tego, co zamierzał mi powiedzieć lub zrobić. Nawet jeżeli zdecydowałby się napuścić na mnie swoją matkę.

Po lekcjach pojechałem do Londynu z pociągiem na wizytę u psychologa. Dzisiaj czułem się wyjątkowo odkryty przed panią Lacroix. Od razu zauważyła, że coś nieprzyjemnego musiało się stać. Ciężko było nie dostrzec zadrapania, które nie zdążyło zniknąć od soboty. Przynajmniej zasinienie ustąpiło prawie całkowicie. Opowiedziałem jej, co się stało w domu. O tym, jak Edward na mnie nakrzyczał. Mniej więcej zdradziłem jej o co się rozeszło. Nie wyglądała na zadowoloną, kiedy o tym usłyszała.

Westchnęła. Widać było, że do końca wiedziała, co powinna mi teraz odpowiedzieć.

– Ciel, pamiętam, że cenisz sobie niezależność i że nie podoba ci się, że rodzina cię ogranicza. Musisz jednak pamiętać, że nie jesteś jeszcze pełnoletni, więc uważają, że mają do tego prawo. Nie sądzę, że twój kuzyn postąpił odpowiednio. Z pewnością takie impulsywne reakcje są ostatnią rzeczą, której ci trzeba...

– Wolałbym, żeby się nie interesował za bardzo moim życiem – odpowiedziałem, zanim zdążyła skończyć swoją wypowiedź. Oczywiście, nie powinno się wchodzić ludziom w słowo, zwłaszcza tym szanowanym, jednak kobieta sama chciała, żebym mówił jej wszystko. – Nie zrobił tego z troski, zapewniam.

– Rozumiem, że jest ci teraz ciężko. Jakby wszyscy i wszystko się przeciw tobie obróciło. To zrozumiałe, gdy pomyśleć o tym, co zdarzyło się w twoim życiu. – A o ilu rzeczach pani jeszcze nie ma pojęcia... – Wydaje mi się, że to dobrze, że masz kogoś, dla kogo chcesz się poświęcać, jednak nie powinieneś tego robić kosztem relacji z rodziną. Rozumiesz?

– Tsa...

– Powiedz mi, kto jest dla ciebie taki ważny?

Nie zdążyłem ukryć idiotycznego uśmiechu, kiedy na myśl przyszła mi bezczelna odpowiedź. "Mój kochanek". Zobaczenie jej reakcji nie było warte pytań, na które zapewne musiałbym szczerze odpowiadać. Chociaż z drugiej strony nie sądziłem, że kobieta trwała w przekonaniu, że ludzie zaczynają ze sobą współżyć w tych czasach dopiero po osiągnięciu pełnoletności. Nie mówiłem, że wszystkim się tak do tego śpieszyło, ale cóż... nie dało się ukryć, że to się zdarzało.

– To po prostu ktoś ważny. Jeszcze nie wiem, kim dokładnie jest dla mnie – odpowiedziałem wymijająco.

– Hmm... – Zlustrowała mnie uważnie. – Może opowiesz mi coś o tej osobie? – A może nie?

Zastanowiłem się przez chwilę. Co mógłbym powiedzieć o Sebastianie, co zabrzmiałoby wiarygodnie i go nie zdemaskowało.

– Jeszcze wielu rzeczy o niej nie wiem, dlatego ciężko mi wymyślić coś godnego uwagi. Mogę powiedzieć, że chcę jej pomóc, bo wydaje mi się, że tego potrzebuje.

– Wydaje ci się, więc może być przeciwnie?

– Yhym. Ale nie powiedziała, że mnie nie potrzebuje.

– Rozumiem. Może nie chciała ci sprawić przykrości odmawiając pomocy.

– Nie sądzę. Zawsze mogę się zapytać następnym razem. – Chyba miałem ochotę uciekać z gabinetu. Zaczynały mnie nachodzić myśli, których akurat nie potrzebowałem, a z których zwierzyć się nie mogłem.

– Musisz szczerze rozmawiać z ludźmi, Ciel.

Przecież jestem szczery z Sebastianem. Jestem, prawda?

Z powrotem na ulice wypełzłem w wątpliwie dobrym nastroju. Nie lubiłem, gdy podważało się moje przekonanie co do słusznego postępowania. Coś takiego kończyło się najczęściej chaosem w mojej głowie, który właściwie zaczął się rozpętywać. Miło byłoby móc przybić myśli gwoźdźmi do jakiejś wyimaginowanej ściany, żeby nie latały po świadomości jak oszalałe.

Zatkałem sobie uszy słuchawkami, licząc, że trochę mi to pomoże. Ruszyłem w stronę tej części miasta, która była gęsto usiana różnorodnymi sklepami. Do pociągu miałem jeszcze trochę czasu, dlatego stwierdziłem, że mogę się po nich porozglądać bez przeszkód. Nie miałem nic do kupienia, ale też nic innego do robienia. Mógłbym wyszukać wcześniejsze połączenie do domu, ale póki co nie chciałem do niego wracać.

Straciłem resztki dobrego humoru i energii, które przywiozłem ze sobą do Londynu. Zamiast pałętać się pomiędzy sklepowymi półkami, usiadłem na wolnej ławce w najbliższym domu towarowym i nie zamierzałem się z niej ruszać.

Miałem napisać do Sebastiana, gdy tylko będę wolny, ale nie dobyłem się na to ostatecznie. Pochłonęło mnie wpatrywanie się w ludzi, których miałem w polu widzenia. Większość z nich wyglądało na całkiem zadowolonych z życia, co trochę mnie dobiło. Część z nich spacerowała grupkami lub parami. Też chciałbym przespacerować się...

Coś zamruczało mi obok ucha, ale nie zwróciłem na to większej uwagi. Było poza zasięgiem wzroku, a humor tak mi się spieprzył, że nawet nie chciało mi się odwrócić głowy. Na raz skrzywiłem się i błyskawicznie zmarszczyłem brwi, gdy wspomniane coś wyjęło mi z ucha słuchawkę.

– Nie wróciłeś jeszcze do domu? – Usłyszałem już całkiem wyraźnie. Wyraz mojej twarzy natychmiast złagodniał, chociaż nie poczułem się ani trochę lepiej.

– Jak widać.

Nie wiedziałem, czy Sebastian się ze mną właściwie przywitał, tylko tego nie usłyszałem, czy też tego nie zrobił. Przysiadł się do mnie na ławce, zachowując oczywiście stosowną według niego odległość.

– A ty co tutaj robisz? – zapytałem po dłuższej chwili.

– Nic szczególnego. Zabijam czas, teraz go mam jak lodu. Kupiłem też smycze dla psów.

– Masz psy? – Zdziwiłem się odrobinę, bo wydawało mi się, że Sebastian raczej preferuje towarzystwo kotów, a co za tym idzie nie przepada za psami.

– Teraz już mam. Jeszcze nie wiem, jak się nimi zajmować, ale zacznę od ich odchudzenia, bo szorują brzuchami po podłodze na tych krótkich nóżkach. Trzy emerytowane jamniki.

– Oh, rozumiem.

Schowałem słuchawki do kieszeni spodni, twierdząc, że teraz będą już jedynie przeszkadzać.

– Dziwnie jest w szkole bez ciebie – stwierdziłem. Było to zwykłe stwierdzenie faktu, żaden wyrzut czy pretensja. – No i niektórzy narzekają, że muszę odrabiać twoje dyżury na korytarzu.

– Słodko – skwitował. – Długo tutaj jesteś?

– Na ławce właściwie dopiero usiadłem. A przyjechałem do miasta praktycznie od razu po szkole – odpowiedziałem. – Nie sądziłem, że na siebie wpadniemy.

– Też się właściwie tego nie spodziewałem. – Mimo poważnego tonu, którym najczęściej posługiwał się brunet, brzmiał dziwnie pogodnie. Zerknąłem kątem oka na jego twarz. Wyglądał naprawdę lepiej niż w sobotę rano. Uśmiechał się lekko. Wydawało się, że odmłodniał o kilka lat. Zupełnie, jakby pozbył się trapiącego go od dawna zmartwienia. – Jadłeś coś?

Mój żołądek odpowiedział za mnie głośnym, oburzonym burknięciem. Oczywiście zamierzałem odpowiedzieć, że zjadłem obiad, zanim tu przyjechałem, ale własne ciało mnie ubiegło i zdardziło podle.

– Wybacz. – Złapałem się na żołądek ukradkiem, zupełnie jakbym miał zyskać dzięki temu pewność, że już więcej nie wyda z siebie takich żenujących dźwięków. – Niespecjalnie.

– Mogę ci coś postawić. Tam mają apetycznie wyglądające gofry z owocami. – Wskazał na niewielki lokal piętro wyżej. – Jak nie masz ochoty, to możemy poszukać czegoś innego. Chociaż nie wiem, ile dokładnie masz czasu do pociągu. Normalnie mógłbym cię podrzucić do domu, ale muszę zostać w mieście.

Zerknąłem trochę podejrzliwie. "Kim jesteś i gdzie jest prawdziwy Sebastian?" cisnęło mi się na usta, ale się wstrzymałem.

– Nie musisz mi stawiać, a do pociągu mam jeszcze trochę czasu. Nie muszę się śpieszyć. Gofry są w porządku, ale też musisz jakiegoś zjeść. – Humor może nie polepszył mi się natychmiastowo, ale przynajmniej mogłem zająć czymś swoje myśli. – W porządku? W innym wypadku będę się czuł niekomforotowo.

– Dobrze, może tak być – zgodził się.

Uniosłem się z ławki ociężale. Nie chciałem wierzyć w to, że tydzień się dopiero zaczął i musiałem znieść jeszcze cztery dni szkolnej katorgi. Brak Sebastiana, na którego od czasu do czasu pozwalałem sobie w szkole zerkać, bynajmniej mi ich nie umili.

Mężczyzna wstał dużo żwawiej niż ja. Zwróciłem uwagę na rękawiczki, które znów miał na sobie. Zapatrzyłem się w długie palce przez chwilę.

– Coś się stało? – zapytał. Pokręciłem głową, kiedy odwróciłem wzrok od jego dłoni.

Zamilkłem na trochę. Po części dlatego, że zająłem się zajadaniem sporego gofra z bananami, bitą śmietaną i czekoladą. Jakimś cudem udało mi się wsunać go całego. Liczyłem na to, że nie będzie mi po nim w pociągu niedobrze. Sebastian wziął sobie gofra z truskawkami w czekoladzie. Nie mogłem się powstrzymać od spoglądania jak niespiesznie nabija czerwone owoce na widelec, żeby za moment włożyć je sobie do ust. Nadal nie rozumiałem, jakim cudem można jeść tak elegancko. Kiedy mnie udało się zjeść swój posiłek, bitą śmietanę i polewę miałem nawet tuż pod oczami.

Brunet uśmiechnął się na ten widok. Wyciągnął z kieszeni chusteczki higieniczne i wręczył mi je. Wytarłem się tak dobrze, jak byłem w stanie zrobić to bez lusterka. Siedzieliśmy przy niedużym stoliku pod filarem, kilka osób uśmiechnęło się obserwując starania Sebastiana, który próbował mi pomóc.

– Tutaj masz jeszcze trochę brązowe. – Wskazał na miejsce w okolicy kości policzkowej. – Jeszcze troszkę.

Wystraszyłem się trochę, gdy z lekko zirytowanym wyrazem twarzy przechylił się przez stół. Wyjął czystą chusteczkę z opakowania i wytarł dokładnie moje policzki, trzymając mnie przy tym lekko za podbródek. Błyskawicznie poczerwieniałem na twarzy.

– Już się nie boisz, że ktoś nabierze do nas jakichś podejrzeń? – szepnąłem, mając ochotę zakryć głowę kapturem, żeby tylko nie czuć na sobie jego spojrzenia w tamtej chwili.

– Nikt nas tutaj nie zna, no i zawsze możemy powiedzieć, że jesteśmy spokrewnieni. Nic nieodpowiedniego przecież nie zrobiłem.

– Ale ktoś mógłby pomyśleć, że chciałeś. – Na przykład ja w pierwszej chwili. Odetchnąłem. Miał rację, nie musieliśmy panikować, skoro każdy tutaj zajmował się sobą. – Dobrze, mógłbym się już właściwie zbierać na pociąg – stwierdziłem, sprawdzając godzinę w komórce.

– Odprowadzę cię – powiedział Sebastian. Zjadł ostatni kawałek puszystego ciasta, który mu został. Pobrudził sobie rękawiczki podczas jedzenia, ale chyba się tym nie przejął szczególnie. Pewnie nie pierwszy raz mu się coś takiego przydarzyło. – O ile nie masz nic przeciwko – dodał.

Nie miałem, bo czemu miałbym mieć. Ucieszyłem się z jego propozycji, chociaż nadal nie miałem nastroju na skakanie ze szczęścia, poza tym w miejscu publicznym może nie wypadało tego robić.

Opuściliśmy z wolna dom towarowy. Ściemniło się już, ale zima zdawała się ustępować wiośnie, ponieważ na zewnątrz nie było już zbyt chłodno. Staraliśmy się iść tymi mniej zatłoczonymi ulicami, jednak nie zawsze było to możliwe.

– Mógłbyś potrzymać przez chwilę? – Bez słowa złapałem niewielki pakunek ze sklepu zoologicznego. – Dziękuję.

Brunet zatrzymał się. Zaczął szukać czegoś w kamizelce, którą miał na sobie. Przynajmniej wydawało mi się, że to robi, ponieważ jego płaszcz pozwalał mi jedynie na snucie domysłów. Wyciągnął przezroczystą folię z czymś białym w środku. Gdy to rozpakował, od razu poznałem, że to zapasowa para rękawiczek. Zręcznie je zmienił zmienił. Ubrudzoną parę schował do kieszeni.

Uśmiechnąłem się lekko na myśl, że to jednak nadal ten sam Sebastian, który w klasie zmieniał się w strasznie zgryźliwego dziada.

Kluczyliśmy dalej między ulicami. Nie tylko my podążaliśmy za światłem ulicznych latarni, ale nikt się wydawał specjalnie nami nie przejmować. Poprawiłem torbę na ramieniu. Zerknąłem na mężczyznę, akurat poprawiajacego okulary. Wydawał się być całkiem zrelaksowany, chociaż ciężko było mi to ocenić.

Niepewnie złapałem go za rękę. Nic nie powiedział, dlatego zacisnąłem swoje palce bardziej śmiało, choć te po momencie zsunęły się ze śliskiego materiału. Sebastian mruknął coś, chyba lekko rozbawiony. Za moment splótł nasze palce tak, żeby moje się nie wyślizgnęły.

– Masz zimne ręce – mruknąłem, żeby przerwać ciszę, która dla mnie była trochę niezręczna.

– Zawsze są zimne.

– Nieprawda, czasem masz ciepłe. – Sam próbowałem pilnować, żeby moje dłonie nie zaczęły się pocić.

Zacząłem narzekać brunetowi na wydarzenia dnia dzisiejszego, a ten cierpliwie słuchał i potakiwał. Zapytałem, co on robił w ciągu dnia, ale nie nie zdradził mi zbyt wielu szczegółów. Poczułem się trochę pewniej po przeprowadzonej rozmowie. Tak jakby całkiem normalnie. Cieszyłem się, że miałem okazję spędzić trochę czasu z Sebastianem, nie zaplanowawszy tego wcześniej. Był dzisiaj bardzo uprzejmy w stosunku do mnie. Zastanawiałem się, czy byłem wystarczająco miły dla niego.

Zatrzymał się, a ja razem z nim.

– To już dworzec – oznajmił mi, bo nie do końca wiedziałem, co się właściwie stało.

– A, no tak. – Trochę się rozczarowałem. Nie chciałem się jeszcze rozstawać. Znów wrócił mi posępny humor. – Odezwij się przed snem, dobrze? – Skinął głową. Puścił moją dłoń i odsunął się kawałek. – Do zobaczenia.

Pogładził mnie po włosach na pożegnanie. Obserwował jeszcze jak znikam za głównym wejściem, a potem odszedł.

-------------------------------------------------------------------


Morgan, Tormod i Gowan nie ruszyli się praktycznie z miejsca, w którym ich zostawiłem, zanim wyszedłem kupić im nowe smycze. Gdy dziadek pewnego wieczora nie wrócił do domu, wyparowała z nich cała energia i póki co nie wróciła. Było mi to po części na rękę, bo nie lubiłem, kiedy jak oszalałe biegały po całym domu. Z drugiej strony ich brak nastroju do psot, nie wpływał na mnie szczególnie dobrze. Mógłbym się nawet pokusić o stwierdzenie, że mnie przygnębiał.

Usiadłem na fotelu z kubkiem melisy. Zerkałem od czasu do czasu na kudłate parówki, które zalegały na dywanie. Wyglądały tak smętnie, że każdemu, kto na nie patrzył, zrobiłoby się smutno. Nigdy ich specjalnie nie lubiłem, ale, cholera, chciałbym coś zrobić, żeby im przeszło. Trzeba by było nad tym pomyśleć.

Rozejrzałem się po domu. Czułem się odrobinę niespokojnie, przebywając w nim samemu. Skoro wiązałem z tym miejscem całkiem sporo nieprzyjemnych wspomnień, nie było to niczym dziwnym. Starałem się nie myśleć o tym, że na podłodze w kuchni dwadzieścia lat temu leżało bezwładnie ciało mojej matki, że ojciec drzwiami od łazienki swojego gabinetu prawie złamał mi nos, że przy każdej okazji mi groził, chociaż miały to być żarty. Nie zamierzałem spędzać tutaj nocy, ale jakoś tak wyszło. Nie wiedziałem, jak jamniki znosiły przejażdżki samochodem, a nie chciałem się spotkać z ich domniemaną chorobą lokomocyjną pod koniec dnia.

Im więcej czasu spędzałem w swoim starym domu, tym mniejszą ochotę miałem zostawać w nim na dłużej. Ciel poszedł już spać, Rafael też, bo jutro zaczynał wcześnie, dlatego skazany byłem na siebie. No i psy, ale nie chciały ze mną konwersować.

Ostatnimi czasy trzewia przestały mi się skręcać przy każdej możliwej okazji, co mnie cieszyło. Chociaż gdy zobaczyłem dzisiaj Ciela w galerii, poczułem jakby mi się żołądek zapadł, ale potem było już dobrze. Liczyłem na to, że te bóle już nie wrócą. Może wcale nie zniknęły, tylko się do nich po prostu przyzwyczaiłem? Ciężko powiedzieć, jednak skoro mogłem funkcjonować bez przeszkód, wystarczało mi to.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro