Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XXI

Trzymałem się delikatnie za piekący policzek. Czułem się upokorzony i rozeźlony. Nie przypominałem sobie, żeby ktokolwiek wcześniej mnie uderzył. Nikt z rodziny z pewnością. Edward od zawsze otwarcie okazywał swoją niechęć do mnie, ale nigdy mnie nie tknął.

– Idioto! Jakby ci się coś stało, obaj mielibyśmy piekło! – ryknął mi w twarz, kiedy pojawiłem się rano w domu.

Był ode mnie wyższy i silniejszy, odkąd pamiętałem, jednak dopiero wtedy mnie naprawdę przeraził.

– Coś ty sobie myślał?! Mogłeś chociaż zadzwonić i dać znać, do cholery, że zostajesz u jakiegoś kolegi na noc, albo że nie wrócisz, bo się puszczasz, no ale po co! – Złapał mnie za niedopiętą kurtkę i przyciągnął za nią do siebie. – Myślałem, że masz na tyle oleju w głowie, żeby nie robić takich numerów!

Szarpnąłem się, ale trzymał mnie wystarczająco mocno, bym mu się nie wymknął. Zasłoniłem głowę obiema rękami, gdyby krzyczenie na mnie było niewystarczające.

– Gdzieś polazł?!

Zastanowiłem się przez chwilę, czy oczekiwał odpowiedzi. Nie oczekiwałem tak burzliwej reakcji z jego strony. Nie spodziewałem się go w ogóle zastać w domu. Myślałem, że będzie w Londynie u znajomych, korzystając z okazji, że jego matka nie zamierzała odwiedzać nas w ten weekend.

– Starałem się kogoś pocieszyć – mruknąłem, uciekając od niego wzrokiem. Stwierdziłem, że musiałem wysłuchać tego, co blondyn miał mi do powiedzenia, skoro nie mogłem mu się teraz wymknąć.

– Kogo? – Mogłem sobie z łatwością wyobrazić, że z uszu lub nosa kuzyna bucha para tak, jak postaciom w kreskówkach, kiedy są rozeźlone. – Kogo?!

– Znajomego.

Puścił moje ubranie. Nie spodziewałem się, że zrobi to z takim impetem. Wpadłem na ścianę, która ubrudziła się od wilgotnej podeszwy niezdjętego z nogi buta.

– Łżesz – stwierdził już całkowicie obojętnie, a zaraz potem wymierzył mi policzek. Rzucił mi jeszcze jakąś obelgę na odchodne, ale byłem w szoku, więc nawet jej nie zauważyłem.

W tym momencie siedziałem pod zamkniętymi drzwiami własnego pokoju. Naprawdę zabolało mnie jego uderzenie. Przez dłuższą chwilę nie ruszałem się jeszcze z miejsca. Odważyłem się wstać dopiero, gdy pieczenie zastąpiło nieprzyjemne mrowienie. Ściągnąłem buty. Zrobiła się wokół nich niewielka brudnobrązowa kałuża. Kurtkę odwiesiłem na krzesło.

Myślałem, że dzisiejszy dzień nie będzie taki zły, kiedy opuszczałem dom Sebastiana. Głównie dlatego, że zamierzałem większą jego część spędzić w łóżku.

Nie spałem w nocy. Spędziłem ją na pilnowaniu Sebastiana, gdy próbował odpoczywać. Wydawał się być dość spokojny, choć może zmęczony byłoby lepszym określonym. Mimo tego nie mógł zasnąć bezproblemowo, a potem nerwowo przekręcał się we śnie. Obserwowałem jego drgające powieki, marszczące się od czasu do czasu brwi. Wyglądał, jakby miał koszmary. Chciałem móc mu dodać jakoś otuchy, ale nie mogłem go dotknąć. Obawiałem się, że od razu by się obudził i znów nie mógłby usnąć. Kot kulił się u jego boku. Co jakiś czas, zbudzony ruchem swojego właściciela, przemieszczał się po łóżku. W pewnym momencie schował się po prostu pod kołdrą.

Siedziałem oparty o szafkę nocną w jego sypialni. Powinienem z niej wyjść, chociaż Sebastian nie powiedział, że moja obecność mu przeszkadza. Pytałem, czy będzie mu się lepiej zasypiało, jeżeli zostawię go w spokoju, ale powiedział, że nie muszę. Nie chciałem go zostawiać samego.

Nie zjadł kolacji, chyba że można za nią uznać wypicie kartonu mleka. Wypiłem porównywalnie dużo herbaty. W środku nocy zaczynał dopadać mnie głód, ale stwierdziłem, że nie będę pałętał mu się po kuchni i zmyję się do domu przed śniadaniem. Do rana ochota na jedzenie mi przeszła, przy okazji udało mi się przysnąć na siedząco. Obudziłem się dopiero rano, głównie za sprawą dzwoniącego telefonu Sebastiana.

– Powiedziałeś, że nie nastawisz budzika – mruknąłem, przewracając się na dywanie zalegającym obok łóżka z ledwo otworzonymi oczami.

Wydawał się jeszcze bardziej nieprzytomny niż ja. Zupełnie nie przejął się dzwoniącą komórką. Podniósł się na moment, ale ostatecznie wrócił z powrotem do wylegiwania się na materacu. Patrzył jeszcze nierozbudzonym wzrokiem, jak podnoszę się z podłogi. Widziałem niewerbalne pytanie, o to, co tutaj (nadal) robiłem. W tamtej chwili próbowałem wyłączyć ten durny budzik.

– Ktoś do ciebie chyba dzwoni. – Mruknąłem. Przetarłem oczy i oparłem brodę na etażerce. Spanie na podłodze nie było najlepszym pomysłem. Gdybym nie przysnął nieplanowanie, ułożyłbym się na kanapie w salonie, przynajmniej nie byłbym taki obolały. – Odebrać za ciebie, czy zrobisz to sam? – zapytałem, masując się po obolałym ramieniu.

Całkiem spodobał mi się dzwonek w rytmach swingu, ale gdyby przestał ryczeć koło mojego ucha, byłoby cudownie.

– Spoko, pomogę ci. -- Podciągnąłem się ospale, a potem usiadłem na łóżku obok Sebastiana, który przekręcił się na plecy. Wyglądał lepiej niż wczoraj. Mimo zaspania wyglądał na całkiem wypoczętego, chociaż kilka godzin snu, bardziej spokojnego niż minione, jeszcze by mu się przydało. Ściągnąłem z szafki nocnej okulary i nasunąłem mu powoli na nos. – Dzień dobry – przywitałem się tak, jak należało.

– Bry. – Otrzymałem zdawkową odpowiedź, kiedy komórka się uspokoiła. – Podaj mi to ustrojstwo, proszę. Muszę wiedzieć, kogo ukatrupić... – Znów zamknął oczy.

Podałem mu urządzenie w wystawioną dłoń. Leniwie rzucił okiem na powiadomienia. Powstrzymał ziewnięcie.

– To Rafael – stwierdził, lekko zachrypniętym głosem. – Miałem do niego zadzwonić wczoraj wieczorem, ale zapomniałem. Mogę to zrobić teraz?

– Pewnie. Pójdę przygotować ci kawę. – Wstałem, chcąc zostawić go samego w pokoju. – Chyba że wolisz jeszcze trochę pospać.

– Możesz mi zrobić kawę. – Znów zamknął oczy. Nie byłem pewny, czy aby zaraz znów nie przyśnie.

Wyszedłem do kuchni. Ubranie miałem wymięte, a do rękawa bluzy przyczepiło mi się kilka paprochów. Nie chciałem nawet myśleć o tym, jak wyglądają moje włosy, które przez pół nocy wchodziły w namiętną interakcje z dywanem.

Uśmiechnąłem się na widok kota, rozkładającego się na kuchennym parapecie. Najwyraźniej nie spodobało mu się spanie z przekręcającym się co chwila z boku na bok Sebastianem, więc znalazł sobie inne miejsce dla siebie.

Nie słyszałem rozmowy, którą miał przeprowadzić katecheta, ale słyszałem łomot, kiedy jak ostatnia łamaga spadł na podłogę. Poderwałem się z kuchennego krzesła, na którym przysiadłem dosłownie sekundę wcześniej, żeby wrócić do pokoju.

– Żyję.

Nauczyciel, a właściwie eks-nauczyciel, leżał na podłodze. Nogi nadal miał zawinięte w kokon z pościeli. Uniósł się na łokciach niemrawo i potarł podbródek, który musiał potłuc sobie przy upadku. Wyglądał nieporadnie uroczo, próbując wstać wystarczająco elegancko i się przy tym nie wywrócić.

– Nie pytaj – powiedział, nie patrząc na mnie. Obejrzał swoje okulary i mruknął, najwyraźniej zadowolony, że nadal były całe.

– Co chciał pan profesor? – Odważyłem się zapytać, bo pomyślałem, że może to ważne.

– Ah, no tak! – Zdziwiło mnie to, jak brunet błyskawicznie się ożywił. Za moment doskoczył do szafy. – Powiedział, że właśnie jest w drodze do nas. Znaczy do mnie. Był trochę zdenerwowany, bo się wczoraj nie odezwałem, dlatego chciał wpaść na śniadanie. – Wyjaśnił mi szybko, wyciągając ubrania z szafy. Zerknąłem mu przez ramię. Nie mogłem nie docenić panującego na półkach porządku.

– Oh, rozumiem. W takim razie powinienem stąd uciekać. Woda na kawę się już pewnie zagotowała. – Próbowałem nie brzmieć na zawiedzionego, ale nie wyszło mi to najlepiej. Skoro jednak ktoś będzie się nim opiekował, mogłem w miarę spokojnie go zostawić. W końcu profesor Rafael znał go dłużej, pewnie będzie w stanie pocieszyć go lepiej niż ja. Nie zmieniało to faktu, że poczułem się o niego trochę zazdrosny, chociaż nie miałem podstaw, by rościć sobie większe prawa do Sebastiana. Nie mogłem mieć go na wyłączność, to było dość jasne.

– Przepraszam, nie myślałem, że na to wpadnie. Nie chciał odpuścić. – Mężczyzna wydawał się powoli popadać w panikę.

– W porządku, nic takiego się nie stało. Wrócę do domu, nie musisz się martwić. Napisz, jak już będziesz wolny, to pogadamy. Tylko nie zapomnij – dodałem w żartach. Nie chciałem, żeby pomyślał, że poczułem się źle, bo jego przyjaciel zechciał go odwiedzić, przez co musiałem sobie pójść. Pamiętałem, że nasza relacja nie posiadała statusu "zdrowej", więc moje zniknięcie przed przyjazdem profesora Rafaela było konieczne. Nie mógł się dowiedzieć.

Wróciłem więc do siebie i dostałem po pysku. Już chyba wolałem zostać u Sebastiana i przekonać się, jaka byłaby reakcja wychowawczy na mój widok.

Zasłoniłem okna, a potem, nie przebrawszy się w piżamy, skryłem pod kołdrą. Drzwi były zamknięte na klucz, więc jeżeli Edwardowi nie przyjdzie do głowy podważanie ich albo rozsadzanie zamka, to się do mojego pokoju nie dostanie. Pewnie jak zasnę, zacznie nawalać w drzwi, bo przecież tak mu podpowie beznadziejny i ułomny instynkt opiekuńczy. Postanowiłem jednak oddać się objęciom snu.

Pomimo zmęczenia, nie udało mi się z łatwością zasnąć. Męczyło mnie poczucie, że zrobiłem coś niewłaściwie, niewystarczająco dobrze albo postąpiłem zupełnie nieodpowiednio. Nie miałem wielkich wyrzutów sumienia z powodu narażenia się kuzynowi. Uważałem, że lepiej było spróbować dodać otuchy Sebastianowi, niż wrócić prędko do domu pod groźbą kary. Wiedziałem, że ciotka Francis się o tym niewielkim incydencie niczego nie dowie, bo Edward również byłby obarczony winą za moją nockę spędzoną poza domem, czego oczywiście nie chciał. Niby się szczycił szczerością i poczuciem sprawiedliwości, ale gdy przychodziło do ponoszenia konsekwencji, bywało różnie.

Zgadywałem, że mój niespokojny nastrój wynika z pośpiesznego rozstania, które mnie dzisiaj spotkało. Sebastian przytulił mnie i poczochrał po włosach. Nie oczekiwałem niczego więcej, już samo to, że się na to dobył, znaczyło dla mnie bardzo wiele. Moja potrzeba przebywania i poznawania tego mężczyzny wzrastała wprost proporcjonalnie do czasu, który z nim spędzałem. Chciałem wiedzieć o nim tyle, by wiedzieć, jak go chronić i poprawiać mu humor, gdy będzie tego potrzebować. Chciałem wiedzieć, o czym nie życzyłby sobie rozmawiać ze mną. Chciałbym, żeby ufał mi na tyle, by mówił mi o swoich problemach, ale do tego pewnie długa droga.

Może udałoby mi się gdzieś wyciągnąć go z domu? Do kina na przykład. Jeżeli miałoby mu to poprawić nastrój, nie byłby to zły pomysł. No i byłaby to trochę randka...

-----------------------------------------------------

– Więc jakie teraz masz plany? – zapytał Rafael, wkładając w butelkę długą, niebieską słomkę.

Postawił przede mną smoothie w różowym kolorze, które przed momentem chłodziło się w lodówce.

– W poniedziałek kończę sprawy związane z dokumentami i idę do lekarza. Muszę też odebrać psy od starszej znajomej i postanowić, co z nimi zrobić. Właściwie nie chciałbym ich trzymać u siebie, mam kota, a poza tym one strasznie wszędzie brudzą i smrodzą.

– A co z domem?

– Pewnie go posprzątam i sprzedam – stwierdziłem po krótkim zastanowieniu.

– Przepraszam, że cię wypytuje. Chciałbym wiedzieć, że na pewno sobie poradzisz. Mogę ci trochę pomóc, gdybyś chciał, miej to na uwadze. – Odruchowo chciał odrzucić do tyłu kosmyki, której jeszcze całkiem niedawno zwisały wzdłuż jego twarzy, ale teraz już ich tam nie było. Widać że nie nadal przyzwyczaił się do krótkich włosów.

– W porządku. – Żeby nie musieć niczego więcej mówić, zająłem się popijaniem chłodnego napoju z butelki. Można by go przelać do szklanki, ale jak Rafael miał taką wizję świata, że wolał pić prosto z butelki przez słomkę, to na nią chwilowo przystałem. – Poradzę sobie, nie musisz mnie niańczyć.

– Jaaasne... gdybym nie przywiózł ci waniliowej chałki, to pewnie nie zjadłbyś w ogóle śniadania. Rzeczywiście brak powodu do zmartwień.

– Przesadzasz – stwierdziłem. – Zjadłeś jej ćwierć.

– Sprawdzałem, czy nie jest zbyt słodka, bo takich nie lubisz. Wracając, pamiętam, jak nagminnie pożerałeś w szkole średniej tabletki na kaszel, bo chciałeś się koniecznie naćpać kodeiną. Doskonale wiem, kiedy powinienem zacząć się przejmować twoim stanem.

– To było tylko raz.

– No bo potem zacząłeś jarać fajki.

– Ty mnie nauczyłeś, więc nie marudź.

Wywrócił oczami na moją odpowiedź, jednak nie mógł temu zaprzeczyć. Pamiętam, jak przynosił mi papierosy przed lekcjami. Czasami wymykaliśmy się za szkolny murek w czasie przerwy obiadowej, żeby móc spokojnie zapalić. Chociaż nie tylko my mieliśmy takie pomysły i zwykle, gdy tam przychodziliśmy, zastawaliśmy całkiem sporą gromadkę bardziej doświadczonych palaczy. Z perspektywy czasu zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby faktycznie ćpać leki na kaszel, zamiast pakować się w nikotynę i resztę tego badziewia. Dopóki nie miałem spróchniałych zębów i paznokci brudnych od tabaki, nie było aż tak źle. Mogłem się tym pomartwić potem.

– Może rzucę, skoro już nie będę pracować w szkodliwych warunkach.

– Maddie i Eve się też się o ciebie martwili. Chcieli zrobić ci wjazd na chatę wcześniej, ale powiedziałem im, żeby się wstrzymali, bo pewnie byś sobie tego nie życzył.

– Jak miło z twojej strony. – Nie przejmowałem się zbytnio tym, co mówi, oddając się miłemu dla podniebienia smakowi malin. Odrobinę ciężko przychodziło picie gęstego płynu przez słomkę.

– Kevin też się pytał, co się z tobą dzieje. Mógłbyś mu napisać, że jest w miarę dobrze, wtedy przestałby mi zawracać gitarę.

– Okay, okay... jeszcze jakieś skargi czy zażalenia?

– Hmmm... nie mam zielonego pojęcia, gdzie zabrać dzieciaki na wycieczkę pod koniec roku, ale nie wydaję mi się, żebyś pytał o takie rzeczy. A poza tym to u mnie szafa gra, kredens tańczy, niewyrośnięte pomioty szatana nie wkładają mi już gumy we włosy. Moje cudowne włoski... – zaszlochał teatralnie.

Pomyślałem, że muszę skontaktować się ze Cielem, kiedy tylko Rafael sobie pojedzie. Nie byłem pewien, ile czasu zamierzał ze mną spędzić. Nie mogłem go wygonić, bo wydałoby się to podejrzanie. Poza tym nie chciałem tego robić, w tej chwili jego towarzystwo całkiem mi odpowiadało. Dopóki nie zrobi się męczący, może sobie u mnie być.

– Gdzie twój kot? – kompletnie zmienił temat. Zdążyłem się już przyzwyczaić do szybkiego wynajdywania nowego przedmiotu rozmowy, którym raczył mnie przyjaciel. Poprzednia kwestia wydała się odpłynąć w niepamięć.

– Absurd cię przecież nie toleruje, jakbyś o tym zapomniał. Nie próbuj go głaskać, bo możesz dostać pazurami po łapach – przypomniałem mu, gdy wyrwał mnie z płytkiego zamyślenia. – Nic mi się nie chce – mruknąłem, podpierając głowę ręka.

– No to dobrze. Świat się nie zawali, jak sobie moment odpoczniesz. Skoro zjadłeś jakieś śniadanie, uznam swoją misję za zakończoną. Kupiłem ci po drodze jeszcze fajki, żebyś nie musiał ruszać się dzisiaj z domu.

Rzucił lekko na stół granatowe pudełko wyjęte z przepastnych kieszeni brązowych bojówek.

– Masz tam też tabletki przeciwbólowe? – Wskazałem na jego spodnie.

– Na ból egzystencjalny nie mam. Będę się zbierał, chyba że wolisz, żeby z tobą zostać. Jak nie zjesz obiadu, to przyjadę tu znowu i coś w ciebie wduszę, kapujesz? – Skinąłem głową. – Odezwę się później. Wiesz, co się stanie, jak dzisiaj nie dasz mi znaku życia, co nie?

– Wprowadzisz się do mnie?

– O! To też jest dobra myśl! Na lepszy, motywujący szantażyk bym nie wpadł. To lecę. Wyjdź za jakiś  czas z domu do ludzi. Nie chcę wiedzieć, co ty robisz z tym kotem, nie wnikam, ale znajdź sobie jakiegoś człowieka do towarzystwa. Naślę na ciebie Kevina, on cię w ramach niespodzianki wyciągnie w jakieś fajne miejsce. A żebyś nie myślał, nadal mam żal za to, że nas tak podle zostawiliście...!

– Dobra, Raff, idź już, załapałem!

– Powiało chłodem. No dobra, dobra. Papatki. – Zgarnął płaszcz z wieszaka i zniknął za drzwiami.

W sumie jednak spotkanie z nim mnie zmęczyło. Ucieszyło, ale i zmęczyło, a właściwe było krótkie. Kiedy intruz zniknął, od razu z odmętów domu wyłonił się mój kociak. Kucnąłem przy nim i pogłaskałem go za uszkami.

– Co dzisiaj zrobimy sobie na obiadek, hmmm? – Zawsze głupio było mi mówić do Absurda jak do pięcioletniego dziecka, względnie idioty, ale nie mogłem się powstrzymać. Czasem miałem wrażenie, że patrzył na mnie za takie traktowanie z lekkim wyrzutem wypisanym w niebieskich oczkach, ale że nie traktowałem się jako osobę w pełni zdrową na umyślę, nie dzieliłem się tymi przemyśleniami z nikim znajomym. Nie chciałbym wyjść na świra ani na kocią mamę, tatę, cokolwiek.

Nie zastanawiałem się poważnie nad kolejnym posiłkiem, dopóki nie zgłodniałem. Napisałem do Ciela krótką wiadomość, ale nie odpisał mi prędko. Odrobinę brakowało mi zajęcia, dlatego też stwierdziłem, że najlepiej spożytkuję czas, szukając stron internetowych, na których mógłbym wstawić ogłoszenie o sprzedaży drugiego domu. Nie zamierzałem w nim mieszkać, nawet nie byłbym zapewne w stanie, zostawienie budynku samemu sobie też wydawało mi się być pozbawione sensu, dlatego zdecydowałem, że im prędzej wejdzie on w posiadanie kogoś innego, tym lepiej.

Chyba dobrze byłoby zamienić słowo z kimś, kto zna się na wycenie domów. Trzeba też będzie pomyśleć, co zrobić z meblami i pozostałymi rzeczami. Niektóre z nich zapewne zapragnę zatrzymać, część trzeba będzie również sprzedać albo wyrzucić. W obu przypadkach zachodzi potrzeba znalezienia odpowiedniego transportu.

Czułem się niespodziewanie normalnie. Teoretycznie zostałem opuszczony przez całą moją rodzinę, ale samotność mnie przez to nie przytłoczyła, co mnie zdziwiło. Wczoraj zmyłem z siebie odbierające energię uczucie bezradności. Dzisiaj wydawało mi się, że miałem sobie z tym wszystkim poradzić. W końcu były przy mnie osoby, które zechciałyby mi w tym pomóc, jeżeli bym je poprosił. Ostatnie dni dały mi na to wystarczający dowód.

"Drzemałem, dlatego nie odpisałem wcześniej. Nie zaprzyjaźnię się z podłogą jako z miejscem do spania..."

Taką wiadomość otrzymałem podczas przygotowywania sobie improwizowanej zapiekanki. Miałem ochotę na zupę z dyni albo na kurczaka z cukinią. Dynie można by upatrzeć o tej porze, ale na cukinie trzeba by poczekać jeszcze trochę. Problem z moim gotowaniem był taki, że większości ulubionych potraw nie opłacało się przyrządzać dla jednej osoby, zwyczajnie by się zmarnowały. Może Ciel dałby się zaprosić na obiad w przyszły weekend. Dobra okazja, żeby popisać się jakimś wymyślnym przepisem.

Wstawiłem wypełnione naczynie do piekarnika. Umyłem ręce i zastanowiłem się nad tym, co powinienem mu odpisać.

"Nie musiałeś spać na podłodze, głuptasku".

Spojrzałem na to jeszcze raz.

"Nie musiałeś przecież spać na podłodze".

Tak, to brzmiało dla mnie lepiej. Dopisałem jeszcze pytanie o jego samopoczucie oraz upewniłem go, że moje jest całkiem w porządku.

"Trochę mi się oberwało za noc poza domem".

"Przepraszam, to przeze mnie".

Nie wiedziałem dokładnie, jak wyglądała aktualna sytuacja rodzinna Ciela. Powinienem się tego dowiedzieć, tak uważałem. Wydawało mi się, że zostawał u mnie, gdy wiedział, że może sobie na to pozwolić. Pewnie się przeliczył. Musiałem z nim o tym porozmawiać. Było tyle rzeczy, które musieliśmy sobie wyjaśnić, że chyba odechciało mi się jeść.

Moment potem dostałem smsa od Rafaela.

"Jadłeś obiad?"

"Tak". Naciągnąłem lekko prawdę, bo byłem bliski spożycia posiłku.

"Pamiętaj, że Święty Mikołaj wszystko widzi...!"

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro