Rozdział XX
Znowu zamknęli wodę w budynku starszych klas. Remont sąsiedniego budynku mógłby się już skończyć, przynajmniej dzieciaki nie pałętałyby się co chwila pod nogami. Na korytarzach było już wystarczająco ciasno bez nich kręcących się między salami, w których akurat mieli mieć zajęcia. Z okazji odnawiania budynku niektóre ich lekcje odbywały się tutaj, co dezorganizowało ogólny plan zajęć. Przecież szesnastoletnich kretynów przerastało sprawdzanie zmian w salach, a potem się nie mogli zebrać w całości, bo część z nich czekała pod właściwymi drzwiami a część zupełnie w innym miejscu.
Dzisiaj humor mi dopisywał, dlatego też dobrze mi się marudziło. Poza tym zaczynałem na trzeciej lekcji, więc nawet udało mi się wykorzystać sposobność, by pospać odrobinę dłużej. Kawę zdążyłem wypić w domu, dlatego też wspomniany brak wody nie odbił się na mnie bardzo. Miałem jeszcze z dziesięć minut do przerwy przed trzecią lekcją, dlatego spokojnie rozsiadłem się na swoim miejscu. Ktoś przyniósł ciastka, dlatego skubnąłem sobie jedno z talerza. Owsiane ciastka nie zaliczały się do słodyczy, za którymi nie szalałem.
Wyciągnąłem z kieszeni komórkę. Dostałem przed momentem wiadomość od Ciela. Odczytałem ją. Nie zastanawiałem się, czy chłopak przypadkiem nie powinien skupić się na nauce.
"Wiedziałeś, że chrapiesz?"
"Żartujesz", odpisałem mu.
"Poważnie. Mnie to nie przeszkadzało, robiłeś to tak rozczulająco"
Wydało mi się niemożliwym, żebym chrapał, gdy śpię. Nie chciałem na razie wiedzieć, co udało się nastolatkowi zaobserwować podczas ostatniego pobytu u mnie. Podejrzewałem, że mogłoby się tam znaleźć kilka ciekawych rzeczy, o których nie miałbym pojęcia. Nie miałem ochoty konfrontować się z tymi informacjami teraz.
"Porozmawiamy wieczorem". Uciąłem rozmowę, zanim zeszła na nieodpowiednie tory.
Najpierw praca, potem... reszta...
– Ja ich chyba kiedyś wypatroszę... ale tak... tak mocno ich wypatroszę. Który mądry powiedział, że praca z młodzieżą jest wartością dodaną nauczycielskiego trudu? Nie chcę już wracać do tej klasy. – Komuś przed drzwiami najwyraźniej puściły nerwy. – Cześć, Seb. – Dało się słyszeć od progu.
– Hej. To brzmiało jak lekcja z którąś z klas B. Mylę się?
– Nie znoszę ich! – Eve, germanistka, stanęła na środku pokoju nauczycielskiego i wykonała bliżej nieokreślony ruch rękami, co chyba miało wyrazić jej frustrację. – O, ciastka! – Ściągnęła sobie cudzy przysmak z talerzyka. Jak tak dalej pójdzie nic z nich nie zostanie. – Masz nowe okulary – zaobserwowała, wpychając sobie okrągły łakoć w usta. – Spoko są, aprobuję.
– Dzięki. – Odruchowo poprawiłem oprawki na swoim nosie. Nie różniły się specjalnie od swoich poprzedniczek, ale wydawały się trochę masywniejsze.
Zanim do pomieszczenia zaczęli się schodzić inni nauczyciele, mnie zachciało się już wrócić do domu.
– Masz pingle z Adidasa? – Rafael, który wyglądał, jakby go w drodze do szkoły potrąciła ciężarówka, nachylił się, żeby przyjrzeć się mojemu nowemu nabytkowi.
– To Armani, ignorancie – prychnąłem.
– Burżujstwo ci się załączyło? Nie za późno na takie rzeczy? – rzucił, po czym poczochrał mnie po włosach.
Nie wiedziałem, co się z nim działo. Raz na mnie warczał, raz zachowywał się jakbym był jego młodszym bratem. Potem się dziwił, że nie wiedziałem, jak się do niego odnosić. A to rzekomo ja w naszej gromadce mam problemy...
Schowałem komórkę do plecaka. Zwyczajowa aktówka była tymczasowo nieczynna z powodu kociej zemsty. Liczyłem na to, że Ciel nie wpadnie na jakże cudowny pomysł pisania do mnie na naszej "wspólnej" godzinie.
-----------------------------------------------------------------------
Starałem się zachować poważną minę. Naprawdę próbowałem wyglądać na pełnego zadumy osobnika w wieku lat szesnastu skupionego na lekcji religii, ale nie mogłem przestać się uśmiechać. Nikt nie nawykł do widoku rozweselonego się mnie, dlatego wywołałem niewielkie poruszenie. Kilka dziewczyn, z którymi chodziłem do klasy, powiedziało mi nawet, że dobrze wyglądałem z ukontentowaniem wypisanym na twarzy, co mnie zaskoczyło. Nie uważałem, żeby faktycznie tak było. Mój wyszczerz był ledwo parodią prawdziwego uśmiechu, tak przynajmniej go odbierałem.
Niemniej jednak słuchałem uważnie Sebastiana. A przynajmniej w chwilach, gdy Martha nie zaczęła podsuwać karteczek z wiadomościami. Miała do mnie lekki żal, że nie poświęcałem jej ostatnio wystarczająco dużo czasu, ale dość prędko jej przeszło. Nadal nie powiedziałem jej ani słowa o tym, co się zdarzyło w ciągu minionych tygodni, aczkolwiek nie mogłem nie wziąć pod uwagę tego, że domyśliła się sama. Posiadała jakiś dziwny dar telepatii czy czegoś takiego.
W każdym razie również wydawała się być zadowolona z mojego dobrego humoru. Obrała sobie jakby za punkt honoru, żeby go polepszyć przy okazji. A że według niej okazja trafiła się podczas katechezy...
Nie chciałem przeszkadzać Sebastianowi w pracy, dlatego starałem się ukrócić zapędy koleżanki z ławki. Wyglądał na lekko poddenerwowanego, jednak, znając jego niski poziom tolerancji głupoty i hałasu, łatwo można było zgadnąć, że po kilku godzinach z bandą kretynów nerwy mu padły.
Wpatrywałem się w jego zgrabne palce. Obracał w nich pisak do białej tablicy. Jednak nie to mnie interesowało w tej chwili. Zastanawiałem się, jaki miał powód by nosić cały czas rękawiczki. Przykuło to moją uwagę. Spodziewałem się, że zdejmie je, gdy będziemy wspólnie gotowali, ale zmienił je po prostu na lateksowe. Nie trzeba było być geniuszem, żeby wpaść na to, że chce coś pod nimi ukryć. Nie zamierzałem tworzyć na ten temat żadnych teorii spiskowych, jednak samo mi się to nasuwało.
Krył się za rękawiczkami jak ja za grzywką. Dobraliśmy się.
Zerkał na mnie od czasu do czasu, chociaż nie częściej niż wcześniej. Dziwiłem się, że był w stanie patrzeć na mnie tak obojętnie. Miałem ochotę sprawdzić jego wytrzymałość, jednak nie wydawało mi się najlepszym pomysłem.
Martha bazgrała ukradkiem po wyrwanej z zeszytu kartce. Miała taki komfort, że Sebastian jej nie dostrzegał, jeśli się nie wychylała za bardzo w moją stronę. Przysłaniał mu kwiatek, których w sali od geografii stało pełno. Nie chciałem zerkać na to, co aktualnie rysowała. Czasem potrafiła machnąć w środku lekcji coś szalenie sprośnego, nie chciałem przypadkiem prychnąć albo się poczerwienieć na widok tego.
Słuchałem, jak nauczyciel opowiada o dychotomii istnienia, zastanawiając się jednocześnie, o czym moglibyśmy porozmawiać wieczorem.
Edward wrócił do domu, dlatego też nie było szans, żeby wymknąć się na podwieczorek do katechety. Zaproszenie go do siebie tym bardziej nie wchodziło w grę. Nie wydawało mi się, żeby, pożal się Boże, student zauważył moją nieobecność albo się nią przejął. Po prostu nie chciałem przypadkiem narazić się ciotce Frances niezapowiedzianym wychodzeniem.
Zerknąłem na zegarek. Zbliżał się koniec lekcji. Trzeba będzie nauczyć się na jutrzejszy sprawdzian i przypomnieć sobie trochę materiału z literatury, jeżeli akurat profesorowi Rofocale zachciało się pytać.
Odruchowo polizałem wyschnięte wargi. Chwilę potem usłyszałem trzask łamiącego się plastiku.
Czarny wkład markera upaćkał biurko. Sebastian skliszczył w dłoni jego plastikową obudowę, więc rękawiczki również się zabarwiły.
To powinna była być ta magiczna chwila, w której dzwonił dzwonek, ale zostało do niego jeszcze pięć minut. W sali na religii zawsze panowała cisza, jednak nagle wydała się strasznie nienaturalna.
– Możecie się już spakować. Pójdę po ścierkę.
Mężczyzna wydał mi się równie zdezorientowany, co cała reszta. Nikt chyba nie wiedział, co właściwie się stało. Poza tym, że katechecie pękł w dłoni pisak, to było oczywiste. Spakowałem się powoli, tak jak pozostali uczniowie.
Potem zapytam się go, co go trafiło.
Na razie nie zamierzałem wchodzić mu w drogę, skoro wyraźnie mieliśmy umowę o nierozmawianiu ze sobą w szkole bezpośrednio.
Parę osób miało chęć wymknąć się z klasy, kiedy wyszedł szukać czegoś do wytarcia biurka. Wrócił z panią sprzątaczką o twarzy mopsa, która tak bardzo zawsze chciała nabić mi guza szufelką.
– Kochaniutki, Vanessa cię za to zabije– stwierdziła beznamiętnie, przywołując imię nauczycielki od geografii. – Ja po tej rzezi bynajmniej sprzątać nie zamierzam. Módl się, żeby to się zmyło.
----------------------------------------------------------------------
Ciel dopytywał się wieczorem, co mi się stało na lekcji. Odpowiedziałem mu, że to sprawka dokuczliwego nerwobólu i sprawę uznałem za zamkniętą. Poprosiłem go również o to, by zostawił mnie w spokoju na resztę dnia. Popadałem w tragiczny nastrój.
Kiedy wróciłem do domu, otrzymałem telefon. Nieczęsto odbierałem połączenia od nieznanych numerów, tym razem jednak coś tknęło mnie, by to zrobić. Wolałbym go nie odbierać, prawdę mówiąc. Jeden ze znajomych dziadka poinformował mnie o tym, że dzisiaj z cotygodniowego brydżowego spotkania zabrało go pogotowie. Staruszek stwierdził, że to chyba wylew.
Podziękowałem mu za informację. Powiedział mi jeszcze, żebym się trzymał. Nie potrafiłem stwierdzić, kto do mnie zadzwonił, nie poznałem po głosie. Chciałbym móc myśleć, że trafiłem na podstarzałego żartownisia, ale nie potrafiłem. Nie wiedziałem, skąd wziął mój numer telefonu, być może z karty ice dziadka.
Wiedziałem, że powinienem pojechać do szpitala jak najprędzej. Mimo to potrafiłem czekać tylko na kolejną jeszcze tragiczniejszą rozmowę. Ręce, zresztą nie tylko one, strasznie mi się trzęsły, więc nie było nawet opcji, żebym wsiadł za kierownicę.
Usiadłem na podłodze, tak jak zwykle, gdy zaczynałem być zbyt spanikowany, żeby pomyśleć chociażby o podjęciu jakiejkolwiek decyzji. Oddychałem głęboko. Przynajmniej na tyle, na ile byłem w stanie. Naprawdę potrzebowałbym kogoś, kto zechciałby mi w tej chwili podać papierosa.
Próbowałem wbić sobie do głowy, że przecież dopóki nie dostanę orzeczenia o zgonie, nic nie było przesądzone. Odciąłem od siebie jakiekolwiek myśli z tym związane i skupiłem się na wykombinowaniu, jak dostać się do Londynu nie powodując przy tym wypadku komunikacyjnego.
W pierwszej kolejności zadzwoniłem do Rafaela, licząc na to, że dzisiejszego dnia będzie dla mnie łaskawy. Liczyłem też, że jeżeli nie będzie mógł mnie podrzucić do miasta, to przynajmniej krzyknie na mnie, żebym się ogarnął.
– Masz czas? – wypaliłem, nie przywitawszy się choćby.
– Sprawdzam prace pisemne, także trochę średnio. – Dotarło do mnie jego mruknięcie.
– Tanaka jest w szpitalu.
– Co? Jak to?
Rafael znał pana Tanakę. Czasem, choć niesłychanie rzadko, odwiedzał mnie w domu za czasów liceum, dlatego siłą rzeczy go spotkał. Wydawał się szanować staruszka, chociaż wyjątkowo często słyszał od niego komentarze na temat jego kiepskiego wychowania.
– Już do ciebie jadę – stwierdził, nie czekając na wyjaśnienia.
Ostatecznie zawsze mogłem na nim polegać. Chyba że chodziło o kwestie finansowe, pod tym względem bym mu nie ufał.
Wpatrywałem się lekko pustym wzrokiem w wygasający ekran komórki. Oderwałem od niego wzrok dopiero, gdy mój malutki kotek trącił mnie nosem w ramię. Mruknął, wskakując mi na prawe udo. Pogłaskałem go niemrawo.
Zaczynałem dochodzić do wniosku, że byłem okropnym podopiecznym. W gruncie rzeczy przysparzałem więcej problemów i zmartwień, niż przynosiłem pożytku. Nie odwiedzałem go ani nie dzwoniłem wystarczająco często.
Dokładnie pamiętałem jego smutne spojrzenia, kiedy wracałem do domu po godzinie policyjnej z podbitym okiem, rozbitym łukiem brwiowym, rozciętą wargą, rozwalonym nosem. Za każdym razem, gdy wyczuwał ode mnie zapach papierosów, przypominał mi, żebym zastanowił się nad swoim wzrokiem. Wydawał się być niepocieszony, gdy dowiedział się, przypadkiem i nie ode mnie, o moim burzliwie zakończonym romansie z professorem Wakefieldem. Nie lubił patrzeć, jak zapychałem się lekami na depresję. Martwił się, gdy nie chciałem jeść.
Nie musiał tego robić. Ledwo łączyły nas więzy krwi. Był mężem siostry mojej babci. Zawsze miałem wrażenie, że trafiłem pod jego opiekę z czystego przypadku. Współpracował z ojcem, dlatego, w przeciwieństwie do reszty rodziny, znałem go całkiem dobrze. Jako dziecko całkiem go lubiłem, ponieważ się ze mną bawił. Po śmierci mamy nasze relacje zrobiły się bardziej napięte, można by powiedzieć, że go odtrącałem, ale mnie nie opuścił.
Nie zasługiwałem na dobroć, którą mnie obdarował.
Nie miałem prawa teraz opłakiwać go rzewnie.
Musiałem się podnieść i trochę ogarnąć przed wyjściem, chociaż najchętniej zostałbym na podłodze, aż bym szczezł. Poza tym przeciwbólowe prochy nie były już w stanie stłumić palącego bólu, który zdawał się trawić mnie od środka coraz i coraz bardziej. Przez dłuższą chwilę zastanawiałem się, czy nie wynikał on tylko z problemów z psychiką. Zdawało mi się, że im miałem gorszy nastrój, tym bardziej mnie gnębił.
Zamiast jednak przejmować się swoim stanem psychicznym, fizycznym, zdrowotnym czy jakimkolwiek innym, zebrałem się do wyjścia powolnie. Przynajmniej wydawało mi się, że wszystko niemalże zastygło w bezruchu. Nawet papierosy wydawały się wypalać nieznośnie długo.
– Seb? Nie otworzyłeś mi drzwi, więc wszedłem na chama. Nie gniewasz się, nie?
– Sebby, gdzie jesteś? Oh, tutaj.
– Ej, płaczesz?
----------------------------------------------------------------
Sebastiana następnego dnia nie było w szkole. Kolejnego i kolejnego również nie stawił się w pracy. Specjalnie nauczyłem się rozkładu jego dyżurów na korytarzu, żeby móc takie rzeczy kontrolować. Nie odpisywał mi na wiadomości, nie odbierał też moich telefonów. Zaczynałem się martwić, miałem w końcu ku temu podstawy. Nie chciałem myśleć o tym, że brunetowi coś się stało lub coś sobie zrobił, dlatego usilnie trzymałem się wyjaśnienia, że się pochorował bądź nie miał najlepszego humoru.
Zamierzałem odwiedzić go po południu, by móc sprawdzić, czy wszystko było u niego w porządku. Czułem się źle potraktowany, ponieważ nie dawał mi znaku życia, ale nie miałem się komu poskarżyć, toteż to przemilczałem. Na szczęście nie padało i nie wiało, więc spacer do domu katechety nie zapowiadał się źle. Ostatnio pogoda się uspokoiła, ale temperatura pozostawiała wiele do życzenia.
Po dzwonku poczekałem, aż wszyscy rozejdą się do domu. Martha próbowała wyciągnąć mnie na pizzę w towarzystwie Katt, ale musiałem odmówić. Wyszedłem z budynku szkoły jako jedna z ostatnich osób. Spokojnym krokiem ruszyłem w stronę domu Sebastiana. Starałem się nie przyciągać niczyjej uwagi i wyglądać jak najmniej podejrzanie. Nikt się mną nie przejmował, dlatego nie spodziewałem się, że ktoś mógłby zainteresować się, dlaczego kierowałem w inną stronę niż zazwyczaj.
Minąłem parę osób po drodze. Miałem słuchawki w uszach, dlatego średnio przejmowałem się otoczeniem. Przez większość drogi powtarzałem w głowie słowa "Isle of flightless birds" razem z wokalistą. Piosenka wydała się mi dość adekwatna do sytuacji, w której się znalazłem.
Zapukałem do drzwi, ale nikt mi nie otworzył. Zapukałem jeszcze raz – nadal nic. Skrzywiłem się.
Może nie ma go w domu? Ale jeśli nie ma go tutaj, gdzie mógłby być?
Zajrzałem w okno, chociaż wiedziałem, że to strasznie niekulturalne. Wiele nie zobaczyłem, większość widoku przysłaniała mi firana. Nie wydawało mi się jednak, aby mężczyzna był w środku i nie chciał mi po prostu otworzyć.
Westchnąłem. Nie miałem zbytnio ochoty wracać do domu. Wczoraj pokłóciłem się z Edwardem, dlatego atmosfera zrobiła się nawet bardziej napięta niż zwykle. Stwierdziłem, że nic bym nie stracił, jeżeli poczekałbym na powrót Sebastiana. W końcu był piątek.
Rozsiadłem się na progu domu.
Jeżeli nie wróci przed zmrokiem po prostu sobie stąd pójdę.
Wydawało mi się, że mimo moich starań nauczyciel nie traktował mnie do końca poważnie. Pewnie na jego miejscu bym się nie dziwił, ale mnie to dotykało. Chciałem pokazać, że naprawdę się nim przejmuję, więc zamierzałem czekać pod drzwiami dopóki nie wróci.
-----------------------------------------------------------------
Nie wiedziałem, co mam ze sobą zrobić po pogrzebie. Zdawało mi się, że zostałem kompletnie bez żadnego oparcia w życiu. Gdyby Rafael nie zadeklarował się, że odwiezie mnie po ceremonii do domu, pewnie włóczyłbym się po mieście bez celu, nie będąc pewnym, cz chcę wrócić do domu. Być może nawaliłbym się i doszedł do wniosku, że kąpiel w Tamizie zdawała się świetną opcją.
Nie odzywałem się do przyjaciela przez całą drogę do domu. Wydawał się nie mieć ku temu nic przeciwko, nie chciał mnie też specjalnie ciągnąć za język. Nadal nie do końca trafiało do mnie to, co się stało. Zawsze uważałem, że śmierć jest czymś normalnym. Oswoiłem się z nią, jednak to wcale nie uśmierzyło bólu po stracie. Spodziewałem się, że dziadek przeżyje jeszcze i mnie, tak jak większą część rodziny.
– Odezwij się, w razie by się coś działo, okay? – Rafael zwrócił się do mnie przejeżdżając przez tory kolejowe, na które mimowolnie się wzdrygnąłem. – Szkoda, że zrezygnowałeś z pracy. Nudno bez ciebie będzie – dodał, kiedy nie otrzymał odpowiedzi, której pewnie nawet nie oczekiwał.
Widywał mnie w gorszym stanie emocjonalnym. Wiedział też, że nie należało mnie pocieszać w żaden sposób, bo to tylko pogarszało sprawę. Musiałem się samo ogarnąć i wylizać, odwiedzić psychiatrę, który dałby mi teczką po łbie.
– Wysadzę cię tutaj, okay? – Skinąłem głową.
– Dzięki za wszystko. Narka. – Nie miałem nawet siły mówić, przez co mój głos brzmiał nienaturalnie.
– Zadzwoń, zanim położysz się spać. Żebym nie musiał się martwić.
Mruknąłem, dając tylko znak na to, że go słyszałem. Nie obiecywałem, że to zrobię, nie zaprzeczałem też temu. Spodziewałem się raczej, że po prostu zapomnę. Nałykam się tabeletk nasennych i zasnę w kuchni przy stole.
Obserwowałem jak samochód, którym tutaj przyjechałem zakręca i wyjeżdża z położonego na uboczu osiedla domków. Chciałem pomachać na odchodne, ale coś nie wyszło. Powłóczyłem się po prostu do siebie ze spuszczonym łbem. Przeszkadzało mi światło latarni ulicznych. Wolałbym, żeby zgasły. Wtedy nikt nie zobaczyłby mnie w takim koszmarnym humorze.
Jakby na moje życzenie, jedna z nich wysiadła. Akurat ta znajdująca się na wprost drzwi mojego domu.
Otworzyłem bramkę, nie kłopocząc się już jej zamknięciem. Wpatrywałem się w kamienną ścieżkę, po której stąpałem. Nie po to jednak, by przypadkiem się na niej nie wywrócić. Zwyczajnie się na nią patrzyłem.
Powietrze uciekło mi z płuc, kiedy ktoś złapał mnie od przodu.
– Martwiłem się o ciebie. Gdzie się podziewałeś?
Ah, to tylko Ciel...
– Wybacz, nie było mnie w domu.
– Zdążyłem zauważyć. – Przytulił się mocniej.
Odwzajemniłem jego uścisk, ponieważ nie wiedziałem, co innego mógłbym zrobić.
– Nie powinieneś być w domu? – zapytałem, nie mając ochoty przejmować się tym w tej chwili.
– Czekałem na ciebie. – Dotknąłem policzka chłopaka. Wydawał się zimny jak kostka lodu.
Zaproponowałem mu herbatę. Sytuacja wydawała mi się podejrzanie znajoma.
– Powinieneś zaraz wracać do domu.
Wyciągnąłem klucze do domu z kieszeni spodni, gdy nawstolatek mnie puścił.
– Nikt by się nie przejął, jeżeli nie wróciłbym na noc.
Nie odważyłem się tego skomentować. Absurd wyszedł nam na spotkanie. Liczyłem, że niczego nie zbroił. Ciel zdjął kurtkę i buty w przedpokoju, po czym poszedł za mną do kuchni. Wydawało mi się, że uważnie się mi przygląda.
Rzuciłem kotkowi kawałek szynki, który wyjąłem z lodówki.
– Coś się stało? – zapytałem, wyjmując z szafki kubki.
– Nieszczególnie. A u ciebie?
– Właśnie wróciłem z pogrzebu.
Starałem się wyglądać, jakbym sobie z tym radził. Wydawało mi się, że miałem lekko zapuchnięte oczy i byłem jeszcze bledszy niż zwykle.
– Ohhh... przepraszam, nie wiedziałem. – Chłopak pewnie nie spodziewał się takiej odpowiedzi, dlatego się zmieszał. – Współczuję ci.
Postawiłem przed nim kubek z zaparzoną herbatą. Znów miałem ochotę jedynie siedzieć na podłodze.
– Zrezygnowałem z pracy. Chyba powinieneś to wiedzieć.
– Zrezygnowałeś? Co na to dyrektor Taker?
– Życzył mi szczęścia. Akurat zbliża się koniec semestru. Podejrzewam, że znajdzie kogoś na moje miejsce.
– Rozumiem. Nie zrobiłeś tego ze względnu na mnie, prawda?
– Nie martw się. Mam już trochę inne zajęcie. Tak jakby dostałem w spadku firmę. Muszę się nią teraz zająć. – Posługiwanie się bardziej rozbudowanymi zdaniami wydawało mi się wtedy zbyt trudne. Usiadłem naprzeciwko Ciela. Wyciągnąłem dłoń w jego stronę. Prędko nakrył ją swoją własną.
– Będziesz teraz szefował? Gratuluję.
– Szefowanie to chyba zbyt dużo powiedziane. Po prostu będę właścicielem kilku obiektów sportowych. Nie znam się na tym, znajdę kogoś do zarządzania. – Z jednej strony cieszyłem się, że Ciel teraz ze mną był. Gdyby nie zajął mojej uwagi rozmową, chyba by mi odbiło. – Dam sobie radę.
– Cieszy mnie to.
Utkwiłem wzrok w jego delikatnym uśmiechu. Pokrzepił mnie nim odrobinę.
– Następnym razem oddzwoń, dobrze?
– Przepraszam za to. Następnym razem się odezwę. Trochę mnie to wszystko przytłoczyło.
Nastolatek powoli wstał i podszedł do mnie, żeby znów mnie przytulić. Przyjemnie pachniał, kwiatami tak jak najczęściej. Przymknąłem oczy, gdy pogłaskał mnie po włosach.
– Potrzebujesz gorącej kąpieli. Teraz. Siedź spokojnie, zajmę się tym. Możesz podpić herbatę, przyda ci się. – Rozczarowałem się zdeka, kiedy zostawił mnie na chwilę. Absurd poszedł gdzieś drzemać, więc zostałem w kuchni sam.
Westchnąłem. Wydawało mi się, że robiłem się męczący. Zaraz pewnie zacznę denerwować nastolatka swoim zachowaniem.
Położyłem głowę na stole. Przypadkiem trąciłem kubek przedramieniem, ale na szczęście jego zawartość się nie wylała.
– Zapraszam pana, kąpiel gotowa. Przypilnuję cię. – Złapał mnie delikatnie za rękę i pociągnął ku sobie. – Idziemy.
Dałem się mu prowadzić do łazienki. Wypełniał ją intensywny, przyjemny zapach płynu do kąpieli, którego nie miałem okazji używać od dawna. Wydawało mi się też, że jest w niej cieplej niż w pozostałej części domu. Najwyraźniej Ciel podkręcił grzejniki.
– Wskakuj. – Wskazał na wannę. Piana niemalże się z niej wylewała. – No dalej. – Trącił mnie łokciem.
– Nie wyjdziesz? – zapytałem. Chciał żebym się przy nim rozebrał?
– Skądże. Mogę co najwyżej zamknąć oczy. – Pchnął mnie lekko do przodu, po czym się odwrócił.
Spojrzałem na niego, zastanawiając się, czy aby na pewno nie żartuje. Nic nie wskazywało na to, by miał zaraz opuścić pomieszczenie.
– Już?
– Co? Nie! – Zarzuciłem mu na głowę pośpiesznie ściągniętą marynarkę. – Stój tak.
– Okay, okay. Nie spiesz się.
– Hmmm...? Bawi cię to? – zapytałem, oddalając się cicho w stronę wanny.
– Lubię się z tobą droczyć. Robisz wtedy urocze minki. Wybacz.
– Chętnie spryskałbym cię wodą z prysznica, ale jeszcze byś mi się zaziębił i tylko mielibyśmy problem.
Rozebrałem się, zerkając co jakiś czas na chłopaka, czy przypadkiem się nie odwraca.
– Mimo wszystko wolałbym, gdybyś wyszedł.
– Domyślam się – odpowiedział, nie ruszając się z miejsca ani o centymetr.
Cieszyłem się, że jego upartość, zakrawająca na lekką wredotę, trzymała mnie przy ziemi. Powoli zanurzyłem się w gorącej wodzie. Nie zdjąłem z siebie rękawiczek ani okularów. Nie musiałem słuchać się Ciela, ale chyba potrzebowałem w tej chwili oddać komuś kontrolę nad sobą. Miałem za sobą nieprzyjemny dzień, musiałem podpisywać papierzyska, których nie miałem nawet czasu dokładnie przestudiować (miałem przynajmniej pewność, że nikt nie weźmie na mnie kredytu). Poza tym organizacja ceremonii wycięczyła mnie psychicznie.
– Gotowy czy nie, ściągam. Ładna ta marynarka. – Odłożył ubranie na kosz z brudami.
Podszedł bliżej przez co zrobiło mi się odrobinę niezręcznie. Usiadł na podłodze obok wanny. Chlapnąłem na niego wodą, na co parsknął. Piana osłaniała mnie praktycznie całego, więc nie bałem się, że Ciel zacznie się na mnie wgapiać.
– Naprawdę się o ciebie martwiłem – mruknął. Brzmiał o wiele smutniej niż wcześniej. – Mógłbym ci jakoś poprawić nastrój?
– Czuję się już lepiej. Dziękuję. – Pogłaskałem go po głowie.
Nastolatek nie wydawał się przekonany. Zlustrował podejrzliwie mój wyraz twarzy, aczkolwiek nic już na ten temat nie powiedział.
– Mogę o coś zapytać?
– Chyba tak.
– Dlaczego nosisz zawsze rękawiczki? Nie musisz odpowiadać, jeżeli nie chcesz.
Ohhh.. no tak. Mogłem się chyba spodziewać takiego pytania prędzej czy później. Wydawało mi się, że skoro Ciel był tego ciekawy, mogłem mu powiedzieć. Nikomu by o tym nie rozpowiedział, miałem co do tego pewność.
Ściągnąłem gładki materiał z dłoni. Rękawiczka opadła na podłogę.
– Cóż... to chyba tyle... – powiedziałem, sam spoglądając na rozległą, odsłoniętą bliznę.
Skóra pokrywające moje dłonie przypominała kożuch na mleku. Rozciągnięta tkanka bliznowata nie prezentowała się szczególnie elegancko.
– Nie pytaj, jak do tego doszło. Ta historia nie jest ciekawa.
Skinął głową. Dotknął delikatnie mojej dłoni opuszkami palców. Miałem wrażenie, że w ogóle tego nie czułem. Jego rączka wydała mi się niewielka w porównaniu do mojej.
– Też mogę ci coś pokazać, chyba że nie chcesz. – Wzruszyłem ramionami, co nie było zbyt wymowne. – Okay. – Obserwowałem, jak chłopak unosi grzywkę do góry. Ciężko było nie zwrócić uwagi, że zawsze zakrywa mu jedną stronę twarzy.
Wymsknęło mi się stęknięcie na to, co zobaczyłem.
– Przepraszam.
– Nic się nie stało. Jest sztuczne, gdybyś miał co do tego wątpliwości. – Przewrócił obojgiem swoich oczu – intensywnie niebieskim i nienaturalnie jasnym błękitnym, tym sztucznym.
– Rozumiem. – Wzrok utkwiłem w jasnej prędze przecinającej jego policzek i łuk brwiowy. – Obaj nie mamy szczęścia. – Starałem się uśmiechnąć. – Ten komentarz jednak był zbędny. Nieważne. Według mnie tak również wyglądasz uroczo.
– Uroczo? Rozczaruję cię, ale nie jest to najbardziej odpowiedni komplement dla szesnastolatka. – Opuścił grzywkę. Uśmiechnął się do mnie. – Przynieść ci papierosa?
---------------------------------------------------
Rozdziały "Nauczyciela" czytaj także pod adresem https://zdziennikaksiazkoholika.blogspot.com/
Zapraszam na mój skrawek internetu!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro