Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVII

Poniedziałku nie przywitałem za dobrze. Późno położyłem się spać, na dodatek obudziłem się w środku nocy z okropnym bólem wszystkich trzewi. Jakby nie patrzeć, nie była to moja wymarzona pobudka. Nie mogłem powiedzieć, że nic podobnego nie przydarzyło mi się wcześniej, jednak nie doświadczałem tego często na szczęście.

Usiadłem na łóżku, stękając przy tym jak staruszek z reumatyzmem. Nie wiedziałem, dlaczego moje wnętrzności się przeciw mnie buntowały. Może to przez przyjmowanie leków na pusty żołądek lub przedawkowanie... Nie przypominałem sobie, żebym jakoś eksperymentował z nimi jakoś wieczorem...

Pożegnałem się ze snem i stwierdziłem, że po prostu już wstanę. Nie mogłem sprawdzić godziny bez okularów, dlatego nie wiedziałem, ile czasu zostało mi do wyjścia z domu. Wydawało mi się, że jest około trzeciej czy czwartej nad ranem.

Cudownie po prostu...

Nie miałem pomysłu, co powinienem ze sobą zrobić. Miałem ochotę łyknąć tabletek przeciwbólowych, ale jeśli to od nich boli mnie dosłownie wszystko, nie odniesie to żadnego efektu. Kawa też nie wydaje się najlepszym pomysłem. Pozostawały mi tylko jakieś ziółka na takie przypadłości, dlatego liczyłem na to, że coś z owych jeszcze zalegało w szafce.

Ból nie był przeszywający, nie mógł też mnie przykuć do łóżka. Chyba najzwyczajniej w świecie zdążyłem się do niego przyzwyczaić i nauczyłem się z nim funkcjonować. Nie zmieniało to faktu, że najchętniej naćpałbym się ibuprofenem, żeby mimo wszystko się tym nie irytować.

Ociężale stanąłem na nogach. Wziąłem ze sobą komórkę i nieśpiesznie skierowałem kroki do kuchni. Wszedłem jeszcze do łazienki po drodze. Włożyłem w niej soczewki (co mnie w ogóle podkusiło, żeby je zostawiać w łazience zamiast przy łóżku?), a przy okazji narzuciłem na siebie szlafrok. W mieszkaniu zrobiło się jakoś dziwnie chłodno, dlatego cieszyłem się, że miałem coś porównywalnie ciepłego, a zdecydowanie mniej problematycznego w kontekście zakładania na siebie, niż codzienne ubranie.

Puchaty materiał nadal pachniał delikatną, kwiatową wonią, którą Ciel wniósł do mojego domu w piątek wieczorem. Wyleciało mi z głowy, żeby go wyprać. Postanowiłem, że zrobię to przy najbliższej okazji, chociaż, jak mogłem się spodziewać, zapach ten zapewne szybko zostanie stłumiony moim, znacznie intensywniejszym.

Liczyłem na to, że Ciel przyjdzie dzisiaj do szkoły, z drugiej strony nie chciałem go w niej spotkać. Zastanawiałem się zanim poszedłem spać, czy wszystko u niego aby na pewno w porządku. Miałem nadzieję, że tak, chociaż zapewne była ona złudna.

Nadal czułem się nieswojo z tym, co się stało. Skonfundowanie pogłębiały dodatkowo myśli sugerujące mi, że mógłbym mieć ochotę na powtórkę. Nie chciałem jej, nie powinienem jej chcieć. Może nie byłem do końca normalny i zdrowy, ale pod tym względem nigdy nie odbiegałem od zwyczajowo przyjętych standardów.

Ilekroć próbowałem rozłożyć myśli dotyczące jednego ze swoich uczniów na czynniki pierwsze, a potem przeanalizować je i wywnioskować, gdzie leży problem, spełzało to na niczym. Nigdy nie odczuwałem, żebym go w jakikolwiek sposób potrzebował. Nigdy nie zwracałem na niego też większej uwagi, on po prostu zawsze był. Gdzieś na krawędzi mojego wzroku, wśród innych chłopców na szkolnym korytarzu, w klasie pod oknem. Nie podobało mi się, że gwałtownie zajął moją głowę. Nie rozumiałem, dlaczego niespodziewanie zapragnąłem mieć go przy sobie. Nie wiedziałem, czy to dlatego, że chciałem mieć pewność, że nikomu nie powie o tym, co między nami zaszło, czy też chciałem upewnić się, że na pewno nie zrobiłem mu krzywdy, tak jak twierdzi, czy też zacząłem potrzebować jego bliskości z niezrozumiałych przyczyn. Zupełnie nie wiedziałem, co mógłbym z tym faktem zrobić. Nigdy życie mnie przed taką sytuacją nie postawiło, a założenie było takie, że im prędzej ta sytuacja się rozwiąże, tym lepiej.

Porozmawiam z nim przy najbliższej okazji. Może coś wtedy znów poprzestawia mi się w chorym łbie i trochę lepiej zrozumiem, co się w nim dzieje.

Modliłem się długo nad zaparzonymi ziołami. Wypaliłem dwa papierosy, zanim upiłem łyk z kubka.

Wszystko wskazywało na to, że ten dzień będzie kurewsko ciężki, stwierdziłem, kładąc sobie delikatnie dłoń na brzuchu.

Za oknem, przez które wyglądałem, było kompletnie ciemno. Zupełnie jakby świat tam nie istniał, kończył się na okiennej szybie (wypadałoby ją umyć w najbliższym czasie...). Przez to jeszcze dziwniejsza wydawała mi się myśl, że około kilometra dalej leży pogrążony we śnie chłopiec, z którym połączony byłem bardziej skomplikowaną relacją, niż bym sobie tego życzył. Przynajmniej miałem nadzieję, że śpi spokojnie.


---------------------------------------------------

Noc minęła mi całkiem miło, dużo lepiej niż poprzednia w każdym razie. Nie zrezygnowałem z przytulania się do swetra Sebastiana. Nie niszczyłem go w żaden sposób, dlatego stwierdziłem, że tak czy siak nie zauważy, co z nim robiłem. Nie miałem najmniejszej ochoty wstawać wcześnie z łóżka. Najchętniej zostałbym w nim i dalej miział czarną wełnę. Czarnych włosów nie mogłem, potrzebowałem jakiegoś substytutu.

Koniec końców wstałem. Oswoiłem się już z myślą, że ten Edward nie będzie mnie wyprawiał do szkoły. Poranki bez Ann były dziwnie obce. Niby wszystko to samo, a bez kręcącej się w kuchni, zmęczonej lub skacowanej kobiety, było jakoś pusto. Musiałem się do tego przyzwyczaić, nie miałem innego wyjścia.

Na początku zrobiłem sobie herbatę. Śniadanie do szkoły kupiłem sobie dzień wcześniej, więc musiałem je tylko spakować. Nie planowałem jeść niczego w domu. Zamierzałem ubrać się, uczesać, umyć zęby i wyjść jak zwykle. Nie zmieniało to faktu, że przepotwornie mi się nie chciało.

Wróciłem do pokoju i przebrałem się w ubrania, również przygotowane dzień wcześniej, a co. Jak już ogarniać swoje życie, to ogarniać. To nic, że udało mi się podczas prasowania ich poparzyć żelazkiem. Każemu mógł się zdarzyć taki wypadek przy pracy.

Nałożyłem słuchawki na uszy, licząc na to, że muzyka trochę mnie rozbudzi. Jak na złość nie mogłem znaleźć żadnej energicznej piosenki. Po chwili się poddałem i skupiłem się na słowach utworu, którego tytułu akurat nie pamiętałem.

Nieważne, nie musiałem być przytomny teraz, musiałem być przytomny na religii.

-----------------------------------------------

Nie byłem do końca przekonany co do soczewek, nawet jeśli miał być tylko tymczasowym rozwiązaniem. Długo przeglądałem się w lustrze i kombinowałem, zanim wyszedłem do pracy. Próbowałem zmienić fryzurę, ale to nic mi nie pomogło. Nadal nie wyglądałem jak ja, a że byłem zmęczony, bo się nie wyspałem, to przypominałem jakiegoś topielca z Tamizy. Żeby wygląd się zgadzał z usposobieniem, będę się dzisiaj zachowywać jak skończony skurwiel... W sumie ostatnio zacząłem więcej przeklinać, cała moja wypracowana elokwencja pójdzie się jeba... kochać, jak czegoś z tym nie zrobię...

Wśród moich znajomych zapanowało małe poruszenie w związku z brakiem moich okularów. Uczniowie za to wydawali się snuć jakieś teorie, które miałyby wyjaśniać to niecodzienne zjawisko. Raczej nikt nie wpadł na to, że "profesor Michaelis nawalił się jak szpadel i podparł się o chodnik pyskiem"...

W każdym razie Eva stwierdziła, że powinienem do okularów nie wracać, bo mnie postarzają i coś tam coś tam, wyłączyłem się i nie słuchałem jej trajkotania. Ból żołądka i okolic nie przeszedł mi do końca, ale zaryzykowałem zrobienie sobie kawy, nadal nie słuchając opini innych na temat mojego aktualnego wyglądu. Jesu, dlaczego ludzie mnie obgadują, kiedy jestem obok...? Mary rzuciła coś jeszcze o tym, że niezdrowo wyglądam, akurat tutaj się nie przeliczyła - wyglądałem jak przyszły denat.

Na niewielkiej przestrzeni zapanowało jeszcze większe poruszenie, kiedy do i tak zatłoczonego nauczycielskiego wszedł Rafael bez włosów. Znaczy no z włosami, ale z krótkimi włosami. Nawet ja bym się tego po nim nie spodziewał, a doświadczyłem już jego różnych fanaberii.

– Hmmm... pomyślmy... chlaliście razem, ty obciąłeś mu dla beki włosy, a on dał ci w machę i stłukł okulary? Nie? –Niech ktoś weźmie ode mnie tę kobietę, bo jak ją lubię i szanuję, to przysięgam, zaraz zatłukę... –Raffcio, słońce moje, gdzie się podziały twoje włoski? –zapytała jego, kiedy ode mnie nie wyciągnęła otrzymała odpowiedzi.

Rafael wyglądał, jakby miał zaraz wybuchnąć. Yay, czyli nie tylko mój weekend okazał się pasmem niepowodzeń. Wziął głęboki wdech...

– Wyobraź sobie kuriozalną sytuację, że sobie grzecznie siedzę na kanapie ze swoją narzeczoną, a jej młodsze kuzynowstwo wkleja mi gumy we włosy, kiedy oglądamy film... myślałem, że zatłukę to małe robactwo... – Widać było, że silił się na spokój, ale i tak podziwiałem jego opanowanie.

Zerknął na mnie i puścił mi oko, chociaż nadal miał lekko morderczy wzrok. Nie umiałem odczytać tego gestu, jednak jeśli Kevin opowiedział mu, co się stało w niedziele, to on zginie zaraz po tych dzieciakach...

---------------------------------------------

Czułem się dziwnie, wracając do szkoły. Niby potrzebowałem tego, bo im więcej miałem wolnego czasu, tym gorzej wyglądała moja kondycja psychiczna. Chociaż, kiedy myślałem o swoich zaległościach i sprawach bieżących, odechciewało mi się do niej wracać. Pewnie dostanę jakąś taryfę ulgową zważywszy na niedawne wydarzenia, co nie zmieniało faktu, że od zaległych sprawdzianów nie ucieknę.

Z ciężkim sercem zostawiłem Edwardowi dom pod opieką. Z każdym dniem miałem go za coraz większego idiotę. Zacząłem nawet podejrzewać, że, mieszkając samemu, będę potencjalnie bezpieczniejszy. Może udałoby mi się go wykopać, jeśli tylko znalazłbym sensowny pretekst. Hmmm...

Mieszkania z blond-kretynem nie mogłem nazwać okropnym tylko dlatego, że nie interesował się mną za bardzo. Mogłem w sumie robić, co mi się podobało, dopóki nie miałby mieć przez to kłopotów. Odkąd ciocia wróciła do siebie, starałem się mu nie wchodzić w drogę. Powiedziała, że będzie nas odwiedzać w miarę możliwości, toteż trzymałem ją za słowo. W piątek miała mnie podwieźć do psychologa. Nie do końca odpowiadał mi taki układ. Chciałem się wybrać w odwiedziny do Sebastiana (brak jakiegokolwiek ukrytego znaczenia, zwykłe odwiedziny), a przecież to będzie niewykonalne, jeśli ta kobieta będzie obserwować każdy mój najdrobniejszy ruch, a z pewnością będzie...

Muszę coś wymyślić albo zrezygnować ze swoich planów.

Nikt w szkole nie dziwił się temu, że myślami jestem gdzie indziej. Nikt nie próbował ściągać mnie na ziemię, żebym się skupił na lekcji, jak na porządnego ucznia przystało. Mogłem spokojnie przemyśleć niektóre sprawy, które maglowałem w głowie po raz wtóry bezskutecznie, chociaż nie były one związane z tym, z czym większość uświadomionych osób, by się spodziewała. Myślałem o Sebastianie.

Za chwilę miałem mieć z nim lekcję. Tęskniłem za brunetem, ale przecież w szkole był kimś innym, obcym dla mnie. W szkole nie należał do mnie ani odrobinę, był częścią niedostępnego ciała pedagogicznego. Nie zwracał na mnie uwagi, nie rozmawiał ze mną. Nic pod tym względem nie powinno ulec zmianie. Nie mogę dać po sobie poznać, że coś między nami... dobra, postaram się o tym nie myśleć!

Martha cały dzień była do mnie mniej lub bardziej "subtelnie" przyklejona. Stwierdziła, że przytulanie to podstawa dobrej przyjaźni, a ponadto ja na pewno tego w tej chwili potrzebowałem. Nie miałem ochoty wdawać się z nią w polemikę, dlatego dawałem się jej nawet miziać po włosach, byleby nie zrobiła mi jakiegoś wykładu na temat poprawiania sobie humoru. Nie miałem specjalnej ochoty na rozmawianie z nią, wydawała się to rozumieć. Może opatrzenie, ale nie wyciągała ze mnie niczego.

Starałem się zachować spokój, kiedy z pokoju nauczycielskiego wyszedł profesor Michaelis. Tak, teraz już nie Sebastian, teraz chłodny profesor Michaelis. I w sumie nie wyszedł. Nie wiem, jak właściwie powinienem określić to, co zrobił, ale aż usiadłem z wrażenia z powrotem na ławce, z której przed chwilą się podniosłem.

Słodki Jezu... on zawsze był taki seksowny? To jest jakiś efekt drugiego wrażenia, o którym nic nie wiem?

Martha szturchnęła mnie w bok, dlatego udało mi się opanować w porę. Miałem nadzieję, że mężczyzna nie odszukał mnie wzrokiem i nie widział, że musiałem zbierać szczękę z podłogi.

Nie wiedziałem, jakim cudem miałem wytrzymać godzinę, patrząc na profesora Michaelisa, słuchając go, skoro przecież miałem już okazję patrzeć, słuchać i dotykać Sebastiana. A jeśli nie usiedzę w klasie spokojnie? Co wtedy?

Nie czułem wstydu, myśląc o rzeczach, które razem zrobiliśmy, ale obawiałem się, że przypadkiem zarumienię się na lekcji. A co jeśli będę mieć zgoła inny, a jednak bardziej upokarzający, problem? A na dodatek, co jeśli ktoś to zauważy?!

Poczułem, jakby kamień wpadł mi do żołądka. Przynajmniej w takim stanie ciało nie mogło mnie zdradzić.

Z wzrokiem wbitym w podłogę powlokłem się do klasy. Martha musiała mnie ciągnąć za sobą, inaczej istniało prawdopodobieństwo, że zdezerterowałbym z lekcji, a przecież nikt ("a w szczególności Sebuś") by tego nie chciał.

Usiadłem w ławce. Próbowałem nie zapomnieć o oddychaniu, chociaż w tej sytuacji nie było to dla mnie wcale łatwe. Gdyby jeszcze moja astma się odezwała, po prostu zacząłbym się śmiać. Martha próbowała wspierać mnie duchowo. Podśmiewywanie się z mojej nieporadności zaliczała do wsparcia duchowego, gdyby to ulegało wątpliwościom.

Uniosłem odrobinę wzrok. Siedziałem w drugiej ławce na wprost biurka, aż akurat Carla, który siedział przede mną w tej klasie, nie było dzisiaj w szkole, mogłem śmiało stwierdzić, że siedziałem naprzeciwko profesora Sebastiana. Odetchnąłem, nim na niego spojrzałem.

Rozkładał dziennik na biurku, przy okazji zaczesując część grzywki za ucho. Wyglądał na zmęczonego, jak oceniłem szybko. Chciałem odwrócić wzrok, żeby nie zapatrzyć się w niego na dłużej, niż by wypadało, jednak brak okularów na jego nosie przykuł moją uwagę. Coś się z nimi stało? Pomyślałem, że bez nich sprawia wrażenie młodszego, mniej poważnego. Chyba nie czuje się dobrze bez nich.

– Phantomhive – mruknął, skupiając na mnie wzrok. Drgnąłem. Nie spodziewałem się usłyszeć swojego nazwiska. – Mam twoją zaległą pracę.

Zapomniałem o zadaniu domowym, które zabrał ode mnie jakoś przed świętami. Nie potrafiłem sobie nawet przypomnieć, jaki był jego temat. Wstałem z ławki i odebrałem złożoną na pół kartkę papieru w kratkę. Gładko wyślizgnęła się spomiędzy skrytych w rękawiczkach palców.

Nie przypadł mi do gustu jego chłodny ton. Poczułem jakby znów postawił między nami granicę. Wiedziałem, że nawet gdyby nie zrobił tego celowo, w szkole musiał się tak zachowywać. Nie mogliśmy się ze sobą spoufalać, to było dość jasne. Niemniej jednak zrobiło mi się trochę przykro.

Zerknąłem na zadanie. Nauczyciel podkreślił mi kilka błędów czerwonym długopisem, wystawił ocenę, no okay...

O kurde, o kurde, o kurde...!

Dobra, cicho. Opanuj się młotku, bo ktoś jeszcze zauważy, że się za bardzo podekscytowałeś oceną z religii i nabierze dziwnych podejrzeń.

Wsunąłem nerwowo kartkę do podręcznika. Uśmiechnąłem się mimowolnie półgębkiem, starając się zasłonić wyszczerz ręką, którą podpierałem głowę. Nie mogłem inaczej zareagować na nakreślony pochyłym pismem numer telefonu. Sebastian zapisał go tak, aby był jak najmniej widoczny, jednak żebym mimo to go zauważył.

– A zatem... -- zaczął lekcję, jak gdyby nigdy nic.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro