Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział XVI

Kiedy się obudziłem, pierwszym, co mnie uderzyło, był okropny zapach strawionego alkoholu. Skrzywiłem się, a chwilę później pomachałem zdrętwiałą dłonią przed twarzą. Niewiele mi to dało, ale najwyraźniej nieprzytomny, zatopiony w zrezygnowaniu kaca i głodny nikotyny rozum, stwierdził, że to na pewno odgoni ode mnie procentowe opary unoszące się z mojego pyska.

Przekręciłem się na bok z dość tragicznym skutkiem. Umknął mi fakt, że przecież nie śpię u siebie, więc mam też mniejsze pole manewru na łóżku. Spadłem z tapczanu prosto na lekko zakurzoną podłogę. Tym razem ucierpiała druga strona twarzy, nie ta sama, co wczoraj. Będę wyglądać cudownie z zadrapaną i posiniaczoną paszczą. Już widzę, jakie szepty się będą niosły jutro w szkole... A jaką Rafel będzie mieć ze mnie polewkę... Chociaż nie ryzykowałbym na jego miejscu, chyba że chce stracić zęby.

Czy my się właściwie o coś ostatnio nie pokłóciliśmy...?

– Kurwa – przekleństwo samo uciekło mi z ust.

Nie dość, że nic nie widziałem, bo stłukły mi się okulary, to chciało mi się jeszcze rzygać, bolała mnie głowa, potrzebowałem zapalić, a na to wszystko nie wiedziałem, gdzie w tym przybytku znajdowała się łazienka. Piękniejszego poranka nie mogłem sobie wyobrazić.

Usiadłem przy tapczanie, jak jakieś biedne dziecko, które czeka na zbawienie.

Musiałem wziąć kąpiel. Capiłem prawie jak zawodowy żul miejski, chociaż brakowało mi jeszcze kilkucentymetrowej warstwy brudu na ciele. Jakim cudem udało mi się w ogóle doprowadzić do takiego stanu...

...A no tak, Ciel...

Westchnąłem ciężko. Wczorajsze chlanie sprawiło, że nie miałem już siły na panikowanie i użalanie się nad sobą, więc mogłem się zacząć zastanawiać, co z chłopakiem począć. Wydawało mi się, że sytuacja do mnie dotarła i mogę do niej podejść na spokojnie. Poczułem się jakoś tak strasznie złamany przez życie. Nawaliłem się, przespałem się z uczniem, spanikowałem, nawaliłem się jeszcze bardziej, żeby nie musieć myśleć o tym, co zrobiłem. Siedząc na podłodze w mieszkaniu znajomego i powstrzymując nudności, czułem, że już nic nie może pójść nie tak. Mogą mnie co najwyżej zamknąć w więzieniu, chociaż może Lacorix stwierdzi, że jestem niepoczytalny, to trafię tylko do czubków. Żyć nie umierać.

No dobra, panikowanie było dla mnie bardziej naturalne niż to zobojętnienie.

Nie wiedziałem, co dokładnie Ciel do mnie miał. Ciężko byłoby wyczytać z niego cokolwiek, wydawał się zamkniętą księgą. Powiedział, że chciał to ze mną zrobić, ale nie mogłem bez wątpienia uznać tego za prawdę. Wydawało mi się, że osoba w jego wieku po prostu uległa namowie tej dorosłej i bardziej doświadczonej, nawet jeśli wydawało się to wtedy własną i nieprzymuszoną decyzją. Nie sądziłbym, żebym nawet po pudełku tabletek popitych likierem ogłupiał na tyle, by celowo go uwieść, jednak skoro nie pamiętałem, musiałem także taką opcję brać pod uwagę. Przecież go nie zapytam.

Lepiej zastanowię się nad tym, co stało się rano...

Wyglądał wtedy na lekko przygnębionego, ale to chyba u niego całkiem zwykły stan. Zachowywał się całkiem normalnie według mnie, chociaż moje wyobrażenie normalnego zachowania mogło trochę odbiegać od ogólnie przyjętych standardów. Zdziwiło mnie to, że chce przyjąć całą winę na siebie, zupełnie jakby to on był sprawcą całego tego zajścia. Chciał dalej utrzymywać ze mną kontakt. Nie do końca wiedziałem, co przez to rozumiał. Pozwoliłem mu siebie odwiedzać, jednak wiedziałem, że nie było to mądre z mojej strony. Dostałem nauczkę, nigdy więcej nie dopuściłbym do takiej sytuacji, chociaż nie wiedziałem, na ile atrakcyjnym będę dla niego towarzystwem, jeśli nie zażyję prochów.

Dlaczego właściwie się przejmuję tym, czy uważa mnie za kogoś wartego uwagi?

Nieważne, wracając...

...całkiem słodko wyglądał w moim szlafroku...

Potrzebowałem łazienki, bo inaczej gotów byłbym skonać w spazmach z obrzydzenia żywionego do własnej osoby.

---------------------------------------------------------

Śniadanie minęło nam w odrobinę napiętej atmosferze. Ciocia zrobiła naleśniki. Nie mogłem powiedzieć, że mi nie smakowały, jednak nie umywały się do tych, które profesor Sebastian zrobił mi wczoraj rano.

"Wystarczy Sebastianie" przypomniały mi się jego słowa, kiedy unosiłem na widelcu kawałek odkrojonego skręconego ciasta. Jeśli będę nazywać go tak w myślach, będzie w porządku, prawda?

Edward siedział naprzeciwko mnie z obrażoną miną. Nie nakablowałem przecież na niego, sam dał się złapać matce na gorącym uczynku, więc nie wiedziałem, z jakiego powodu zachowywał się, jakby się na mnie boczył. Nie żebym się jakoś specjalnie tym przejmował, miałem ciekawsze zmartwienia, a w sumie Edward od zawsze wyglądał i sprawiał wrażenie bachora, który ma pretensje do całego świata.

Nie czułem się do końca dobrze po nocy spędzonej z Sebastianem. Wydawał mi się zawsze bardzo odpowiedzialnym mężczyzną, dlatego pewnie gdyby nie odrobina alkoholu, nie udałoby mi się go uwieść. Pewnie czuł się przeze mnie teraz okropnie i miał wyrzuty sumienia. Starałem się zapewnić go, że wszystko jest w porządku i że naprawdę nie ma powodu, dla którego miałby się czuć podle, jednak zapewne niewiele to dało.

Zachowałem się jak ostatni egoista. Wykorzystałem jego uprzejmość. Z łatwością znalazłbym jakieś milutkie wytłumaczenie swojego postępowania, ale miałem dość usprawiedliwiania się przed samym sobą. Zresztą nie zmieniało to faktu, że myślałem wtedy tylko o własnych uczuciach.

Najgorsze w tym wszystkim było to, że mnie to nie zadowoliło. Chciałem więcej, a nie oznaczało to niczego dobrego. Pragnąłem, żeby mnie znów przytulił. Stęskniony byłem jego głosu. Miałem nadzieję znów porozmawiać z nim na jakikolwiek temat, sam na sam, bynajmniej nie w szkole. Potrzebowałem jego obecności, inteligentnego spojrzenia skupionego tylko na mnie. Pożądałem ciała i serca kogoś, kto jeszcze przedwczoraj wydawał mi się kompletnie nieosiągalny.

– Ciel? Nie smakuje ci śniadanie? – zapytała ciotka Francis, lustrując moją markotną, zamyśloną minę.

Powrót do rzeczywistości chwilę mi zajął, ale ostatnio potrzebowałem czasu na dobór właściwych słów, dlatego moja zwłoka z odpowiedzią nie wydawała się w tej chwili zbyt podejrzana.

– Po prostu jestem zmęczony. Chyba źle spałem. – Nie była to nieprawda, faktycznie nie spałem najlepiej. Miąłem w palcach sweter swojego katechety przez całą noc, chociaż próbowałem odłożyć go na bok i nie używać jako przytulanki. Mimo wszystko miło mi się robiło, gdy myślałem o tym jak o namiastce jego bliskości.

– Może wolisz przełożyć nasz wypad po nową komórkę?

– Nie, nie! – Błyskawicznie się ożywiłem. – Wezmę prysznic i będzie w porządku, zobaczysz – zadeklarowałem się.

Potrzebowałem komórki, w końcu w tych czasach bez niej ani rusz. Upatrzyłem sobie niedawno ładnego, białego samsunga, który wydawał mi się najbardziej odpowiadać. Nie chodziło tutaj głównie o względy estetyczne, aczkolwiek to na nich zwykle opierałem decyzję o zakupie, nie znałem się zbytnio na elektronice, dlatego nie przykuwałem większej uwagi do wnętrzności smartfonów. Chociaż nie pogardziłem dobrym aparatem, a ten model właśnie taki miał.

Może dostanę jeszcze szansę, by zrobić kiedyś zdjęcie drzemiącemu Sebastianowi. Nie miałem sposobności przypatrzyć się mu, gdy spał. Ciekawe, czy wtedy również wygląda tak poważnie...

Chyba pora zejść na ziemię...

-----------------------------------------------------

Czekałem grzecznie, aż Kevin wstał. Próbowałem odnaleźć się w mieszkaniu, pełzając po nim po cichu na czworaka. Chyba nic innego mnie tak dotychczas nie upokorzyło. To bym już chyba wolał przejść drogę krzyżową, zamiast po raz drugi czołgać się po obcym domu na kacu ślepy jak kret. Udało mi się odnaleźć swój płaszcz. Portfel, komórka, klucze do domu, zapalniczka, fajki... Wszystko, co wydawało mi się niezbędne do przetrwania, udało mi się wygrzebać w kieszeni. Przynajmniej do odpalenia papierosa nie potrzebowałem okularów.

Kevin zastał mnie siedzącego w przedpokoju, wypalającego którąś już fajkę z rzędu i trzymającego w prawej ręce sprawą kupkę popiołu i petów. Brunet przywitał się ze mną, a potem pomógł pozbyć się śmieci z łapy i zaprowadził do łazienki.

– Tutaj cię zostawiam, przytrzymywać siurka ci nie zamierzam, ale jak będziesz potrzebował pomocy w kąpieli, to możesz mnie zawołać.

Łazienka nie była zbyt duża, ale kiedy stanąłem przy drzwiach, mogłem się mało wiele przejrzeć w lustrze wiszącym na drugim końcu pomieszczenia. Plaster odkleił mi się w nocy, ale rana nie wyglądała tak źle, jak się spodziewałem. Siniaka po drugiej stronie czoła nie dostrzegałem. Policzek poniżej również wydawał się być w porządku.

Muszę szybko się stąd zmywać. Wyciągnę jeszcze Kevina, żeby kupił ze mną gdzieś soczewki kontaktowe w ramach zastępstwa dla okularów. Potem wrócę do domu pociągiem albo taksówką i zajmę się pracą, tak jak należy.

Ściągnąłem z siebie ubrania i bez zbędnych ceregieli wlazłem pod prysznic. Oblał mnie strumień zimnej, lodowatej wręcz, wody. Zdrętwiałem, ale przynajmniej odgoniłem od siebie resztki wczorajszej libacji, których nie odpędziły papierosy. Liczyłem na to, że zostanę uraczony jakimiś porannymi antykacowymi tabletkami, chociaż w sumie większa część efektów ubocznych zdążyła mi już odpuścić. Ból głowy i nudności całkiem szybko przestały mi doskwierać, apatia towarzyszyła mi zawsze, pragnienie trzymałem na wodzy (nie byłem pewny, czy chce łykać wodę z obcego prysznica, także to sobie odpuściłem). Chyba wcale lekko znosiłem kaca.

Zlokalizowałem pierwszy lepszy ręcznik. Kevin nic nie mówił o tym, że miałem wziąć sobie jakiś specjalny, więc wziąłem taki z brzegu. Z rozebraniem się nie miałem większych problemów, ale ubranie się z powrotem nie przyszło mi tak łatwo.

Założyłem na siebie tylko to, co było mi niezbędne. Nie chciało mi się babrać ze skarpetkami i poprawiać marynarki, którą pewnie upaprzę za chwilę i nawet tego nie zauważę, więc je olałem. Miałem wystarczająco dużo zabawy ze spodniami i koszulką, które nie chciały się dać gładko założyć. Nie wytarłem się dokładnie, więc teraz miałem problem z przyczepiającym się do ciała materiałem. Chciałem się pośpieszyć, a jak zwykle zrobiłem sobie pod górę.

Włosy zawinąłem w ręcznik, żeby nigdzie poza łazienką nie zachlapać podłogi.

– Trochę mi szkoda, że nie posmakuję przyrządzonego przez ciebie posiłku – powiedział Kev, kiedy pomagał mi usiąść na krześle. Chyba nie do końca podobało mi się, że mnie tak... obłapia...? Wydawało mi się, że również jest z tych, co to nie szaleją za byciem dotykanym. Takie dotychczas sprawiał wrażenie.– Zrobię ci kawę, domyślam się, że ci potrzebna. Jesteś głodny?

– Nie chyba nie. Możesz mi za to dać jakieś tabsy, nimi nie pogardzę. Przy okazji wiadro wody.

– Wiadra nie mam, ale mogę ci dać dzbanek przegotowanej, jak chcesz.

Chwile później stał przede mną spory dzbanek wody, a w łapę dostałem tabletkę. Obracałem ją w palcach, wydawała się znajoma. Nie podejrzewałem Kevina o to, że chciałby coś we mnie wcisnąć, nie miałem ku temu podstaw.

– Kiedyś się odwdzięczę – stwierdziłem, odstawiając plastikowe naczynie na stół. Otarłem wilgotne wargi i rozsiadłem swobodniej na krześle. – Postawię ci obiad, czy coś. Na drinka cię już wyciągać nie chcę, przynajmniej nie w najbliższym czasie.

– Wolałbym, żebyś sam mi coś ugotował – odpowiedział, śmiejąc się lekko. Jego śmiech wydawał się strasznie ulotny, chyba podobnie jak mój.

Zamknąłem paszczę do czasu, gdy stanął przede mną kubek gorącej kawy, a wodę wypiłem do dna.

– Imponujący masz spust. – Usłyszałem, jednak nie byłem pewny, czy powinienem traktować to jako komplement. Kev usiadł przy stole. Nadal chodził w piżamie, tak przynajmniej mi się zdawało. Nie sądziłem, żeby zdecydował się na założenie krótkich spodenek w środku zimy. Miał stosunkowo długie nogi, teraz dość jednoznacznie wyeksponowane. – Emm... mogę spytać, co się stało z twoimi dłońmi?

Speszyłem się. Zupełnie zapomniałem, że ściągnąłem jedną rękawiczkę, żeby przeistoczyć dłoń w popielniczkę, a potem pozbyłem się drugiej w łazience. Zdecydowanie za bardzo sobie popuściłem...

– To nie jest ciekawa historia – odpowiedziałem, starając się nie dać po sobie poznać, że nie jestem w stanie o tym opowiadać. Schowałem dłonie pod stół, chociaż nie sprawiło to oczywiście, że temat został uznany za zamknięty.

– W porządku – odpowiedział po momencie. – Rozumiem.

Poczułem się niekomfortowo. Z jednej strony tylko Lacroix i Tanaka wiedzieli, skąd się wzięły szramy na moich dłoniach, a z drugiej miałem wrażenie, że powinienem powiedzieć o tym Kevinowi, skoro już zapytał. Nie drążył jednak tematu, gdy dałem mu do zrozumienia, że nie chcę o tym rozmawiać...

– Mogę mieć jeszcze jedną prośbę? Swoją drogą, dziękuję, że mnie znosiłeś poprzedniego wieczoru i jeszcze przenocowałeś. – Odpowiedział mi machnięciem ręki. – Wyszedłbyś ze mną poszukać soczewek? Nie dam rady znaleźć właściwych sam, a są mi niezbędne.

– Jasne, nie ma problemu.

-----------------------------------------------

Trzymałem w łapkach pudełko z nową komórką. Niestety nie dane mi było wrócić do domu i zająć się urządzeniem, bo ciocia chciała połazić jeszcze ze mną po galerii, do której się wybraliśmy. W sumie nie miała nic konkretnego do kupienia, ale lubiła pochodzić po sklepach i popatrzeć na ubrania, sprzęt sportowy i inne pierdoły, a ja grzecznie za nią chodziłem, cierpliwie to znosząc. Kobieta zatrzymała się na dłuższą chwilę przed sklepem z bielizną. Nie wiedziałem, czy wypadało mi przyglądać się pończochom i stanikom, dlatego dyskretnie zwróciłem wzrok w inną stronę. Udawałem, że pochłonęły mnie rozmyślania na temat gier, z którymi wysepka akurat znajdowała się nieopodal.

Nie do końca wiem, czy właściwie Sebastian jest gejem. Cóż, musi być przynajmniej biseksualny, ale nie o to teraz mi chodzi. Czy ja jestem dla niego atrakcyjny? Tak... normalnie... Może powinienem zacząć ubierać się bardziej elegancko? Wtedy byłbym bardziej podobny do niego, a może przez to bliższy.

Wydawało mi się, że wyglądałem całkiem w porządku. Nie byłem modnisiem, ale chyba przypominałem w swoich ubraniach człowieka. Moja szafa nie należała do zróżnicowanych. Typowe dla nastolatków jeansy, t-shirty, bluzy i takie tam. Miałem niby też jakieś marynarki i urocze pulowerki, ale zakładałem je tylko od święta i na akademie, bo innych okazje się nie trafiały.

Skonsultowałbym się z Marthą, jednak nie spodziewałem się po niej żadnej normalnej odpowiedzi. Usłyszałbym zapewne, że powinienem ubrać się w strój pokojówki, a ta i tym podobne opcje w grę nie wchodziły. Potem stwierdziła by coś w stylu "ubierz jego koszulę i poczekaj na niego w łóżku". Trzecie byłyby kocie uszy, bo przecież "żaden facet nie oprze się kocim uszkom". Poza tym nawet gdybym chciał usłyszeć od niej jakąś zabawną poradę w tej sprawie, to nie mogłem, bo w końcu obiecałem, że nikt się niczego nie dowie. Bez wyjątków.

----------------------------------------------

Miałem już powyżej uszu bycia prowadzonym za rękę jak małe dziecko. Kiedy wreszcie doszliśmy do wąskiego regału w najbliższej otwartej drogerii, na którym w równych rzędach poustawiano soczewki, odetchnąłem z ulgą. Wybawienie!

– Dobra, jaką masz wadę? – Podałem mu ją, ale jego reakcji nie ujrzałem z oczywistych przyczyn. Moja wada nie była specjalnie duża, jednak różnica ostrości widzenia między prawym okiem a lewym mogła się wydać całkiem spora.

– Musisz wziąć dwa różne opakowania – dopowiedziałem jeszcze, żeby nie było niedomówień. – Weź też płyn do soczewek i krople do oczu.

– Chwila, czekaj, bo mnie to jeszcze przerośnie. Płyn.. em... dobra, mam....krople też... w porządku. Zmywamy się, czy potrzebujesz czegoś jeszcze?

– Idziemy. – Brunet znów złapał mnie za rękę i poprowadził w stronę kasy. – Chodźmy gdzieś na śniadanie czy coś. Do jakiejś kawiarni na ciastko, bo muszę sobie gdzieś zaaplikować te soczewki, a nie chcę tego robić na środku ulicy.

– Spoko, zabiorę cię do najbliższej, bo chyba masz już dość mojego ciągania, nie?

Nie odpowiedziałem mu, tylko wyjąłem portfel z kieszeni płaszcza.

– Będziesz musiał odliczyć należność, wybacz – mruknąłem, kiedy stanęliśmy przy ekspedientce. Najwyraźniej domyśliła się, co też zabawnego mi się przydarzyło, bo zachichotała cicho.

Myślałem, że to będzie dobry dzień, skoro wziąłem się w garść, ale powoli zaczynałem mieć go dość, a ledwo się zaczął. Powiedziałem Kevinowi, żeby wybrał sobie co chce, a mnie wziął szarlotkę z bitą śmietaną. Sam rozsiadłem się na kanapie, po drodze do której prawie się o coś potknąłem, ale to nic.

Wyciągnąłem z foliowej, różowej (najbardziej męski kolor pod słońcem) torebki swoje soczewki. Ująłem pudełko w dłoń i odsunąłem najdalej od siebie, jak tylko mogłem.

Co za debil projektuje opakowania soczewek, żeby na nich nic nie było widać?!

– Porażka – mruknąłem, kładąc ze zrezygnowaniem łeb na wypolerowanym blacie stolika.

Kevin postawił mi przed nosem mój kawałek ciasta. Rozweseliłem się trochę, gdy poczułem przyjemny zapach cynamonu i pieczonych jabłek.

– Pomogę ci tym razem, ale w poniedziałek rano nie będę mógł... – Wyjął mi opakowanie soczewek z dłoni. – Chyba że zaprosisz mnie dzisiaj na noc – parsknął.

– Dam sobie jakoś radę. Ewentualnie pójdę spać w soczewkach, to chyba też bym przeżył.

Kevin westchnął, ale ostatecznie nie skomentował mojej odpowiedzi. Ściągnął mi z prawej dłoni rękawiczkę i ułożył na niej delikatnie soczewkę. Kiedyś już je nosiłem, jednak okulary w moim przypadku lepiej się sprawdzały.

– Kev, jestem leworęczny. Tak chyba ich nie założę.

– No tak, wybacz. – Zsunąłem rękawiczkę z drugiej dłoni.

Jesu, nie wierzę, że przechodzę przez to drugi raz dzisiaj. Aż opowiem Lacroix o tym, może go rozbawię i dostanę cukierka albo naklejkę dzielnego pacjenta.

Musiałem się trochę nagimnastykować, żeby włożyć te soczewki. Skrzywiłem się na nieprzyjemne uczucie piasku pod powiekami. Będę zmuszony znosić je, dopóki nie sprawię sobie nowych szkieł. Poprzednich oprawek nie dało się już odratować, strasznie się wygięły, więc już nie opłacało się ich prostować. Przynajmniej już w miarę wyraźnie widziałem.

Miałem nadzieję, że uda mi się przywyknąć do jutra do tego irytującego mrowienia.

Potarłem oko. Wydawało mi się, że powinny się dobrze układać, więc nie wiem, o co im chodziło. Zamrugałem kilka razy. Jeszcze raz przetarłem oczy. Burnkąłem jakieś niewyraźne przekleństwo, jednak w końcu zrezygnowany opuściłem dłonie.

– Dobrze ci bez okularów – stwierdził Kevin (w ogóle to imię wydaje mi się jakieś dziecinne, jak się nad nim zastanowię), zlizując piankę, która jeszcze przed chwilą pływała po jego latte, z górnej wargi.

– Wydaje mi się, że bez nich mojej twarzy brakuje wyrazu. Jakby był taka, no wiesz... rozbabłana.

– Jest w porządku, serio.

Cieszyłem się, że mogę się już przestać przejmować swoim wzorkiem. Dam radę wrócić samodzielnie do domu, ogarnę się na jutro. Teraz mogłem już tylko myśleć, jak najlepiej rozwiązać sytuację ze Cielem.

Może najlepiej będzie poczekać na jego ruch?


Nie, źle to brzmi. Zupełnie tak, jakby ta sytuacja mi odpowiadała...



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro