Rozdział XIX
Za wszelkie literówki i powtórzenia przepraszam. Postaram się, by zniknęły w najbliższym czasie.
---------------------------------------------------
Wpatrywałem się w niego uważnie, aby nie przegapić choćby najmniejszego drgnienia jakiegokolwiek mięśnia. Czekałem na odpowiedź, skupiając na jego twarzy spokojne spojrzenie. Dostrzegłem wyraźnie, że dłoń mężczyzny, dotychczas spoczywająca na blacie, drgnęła nerwowo, kiedy zadałem swoje pytanie. Widziałem, jak na dźwięk mojego głosu błyskawicznie rozszerzyły się źrenice okolone przez tęczówkę w kolorze zgaszonego brązu.
– Ja... – Zacząłem wątpić, czy uzyskam odpowiedź, nim spomiędzy warg Sebastiana, które wydały się zesztywnieć jakby z zimna, dobył się jakikolwiek dźwięk. – Ja... chyba... – Głos łamał mu się. Brzmiał odrobinę niepokojąco. Jakby coś dusiło go od środka. – Chyba.... nie...
Nie? Nie chciałem słyszeć "nie".
Starałem się wyglądać niewzruszenie, jednak czułem przyspieszające bicie serca.
Kim jesteśmy dla siebie?
Odwrócił ode mnie speszony wzrok. Część twarzy przysłoniły włosy, dlatego nie mogłem już czytać z jego mimiki.
– ... nie rozumiem... nie rozumiem pytania – powiedział to niemalże szeptem, ale ponieważ w całym domu zapanowała grobowa cisza, usłyszałem to dokładnie.
Wahałem się. Czy powinienem powtórzyć? Ubrać sformułowanie w inne słowa? Czy cokolwiek by mi to dało? Siedzieć cicho i cieszyć się tym, co mam?
Co właściwie mam?
– Se... – Chciałem przykuć jego uwagę, by na mnie spojrzał. Czułem, jakby ktoś wsypał mi gorącego popiołu do gardła. – Sebastianie?
Zabrał rękę blatu stołu, prawdopodobnie żeby ułożyć ją sobie na kolanach. Odsunął się na tyle, na ile pozwalało mu oparcie krzesła, na którym siedział.
Które z nas zachowywało się jak dziecko? Ja, bo naciskałem? On, bo unikał problemu? Oboje? Żadne z nas?
Nie zamierzałem tak po prostu odpuścić. Poza tym nie było sensu udawać, że niczego nie powiedziałem. Nie dało się tego ukryć, zapomnieć, obrócić żart. W końcu nie pytałem o pogodę.
Wziąłem głęboki wdech. Nie mogłem dać się ponieść zdenerwowaniu, dlatego potrzebowałem ukrócić ogarniającą mnie panikę. Wiedziałem, że jeżeli nie przejąłbym inicjatywy, wszystko popsułbym jeszcze bardziej. Odłożyłem sztućce na talerz. Dotychczas nadal trzymałem je w dłoniach. Powoli wstałem tak, aby nie narobić przypadkiem hałasu, który teraz byłby tylko zbędnym utrapieniem, a jeszcze mógłby tylko pogorszyć sprawę.
Pomyślałem, że Sebastian wyglądał nędznie, choć może nie było to najlepsze określenie, gdy próbował udawać, że nie istniał. Nogi miał splątane ze sobą i schowane pod krzesłem. Strasznie się zgarbił, a jego wzrok wbity był w podłogę.
Chciałem wiedzieć, o czym myślał w tej chwili. Może nie życzył sobie, żebym do niego podchodził. Nie chciał, żebym obserwował go w takim stanie. Możliwe, że właśnie panikował. Czuł się podle. Nie wiedziałem tego. Nie mogłem tego wiedzieć, niestety.
Wyciągnąłem powoli rękę w jego stronę. Nie miałem pewności co do tego, czy zdaje sobie sprawę, że byłem przy nim, czy też nie. Ostrożnie pogłaskałem go po głowie. Nie ruszył się, nic też nie powiedział, dlatego pozwoliłem sobie delikatnie objąć. Dziwnie czułem się z tym, że górowałem nad kimś zdecydowanie wyższym ode mnie, ale nie tym problemem miałem się teraz zająć.
Co powinienem teraz powiedzieć? Co zrobić?
Stałem przez dłuższą chwilę, trzymając jedynie dłonie na barkach mężczyzny. Czułem się niesłychanie na swoim miejscu. Jakbym dokładnie to powinienem robić. Czy będę szczęśliwy, jeżeli będę pomagać Sebastianowi? Czy mogę to robić, skoro jestem jego głównym problemem?
Uklęknąłem przed nim, by móc spojrzeć mu w twarz. Zaciskał powieki, zupełnie jakby chował się przed czymś przerażającym. Złapałem za oprawki jego nowych okularów i ściągnąłem je. Nie zareagował.
– Sebastianie – starałem się brzmieć pewnie, ale także... hmmm... czule.
Mężczyzna nie zaprotestował, gdy dotknąłem jego policzka opuszkami palców. Po chwili pogładziłem jego twarz całą dłonią. Wydawało mi się, że jest wystarczająco ciepła, by dodać mu choć trochę otuchy.
Co cię tak przeraża?
– Otwórz oczy, proszę – szepnąłem. Wiedziałem, że bez okularów mnie nie zobaczy, ale nie było to w tej chwili absolutnie potrzebne. – Sebastianie. – Lubiłem brzmienie jego imienia, dlatego każdy pretekst by zwrócić się nim do niego był dobry. – Chcę z tobą porozmawiać. Tylko tyle – zapewniłem go.
Przytknąłem czoło do jego czoła. Nie było mi szczególnie wygodnie w tej pozycji, ponadto zapewne wyglądałem w niej idiotycznie, ale nie powinienem się w tej chwili przejmować takimi pierdołami.
Zdziwiło mnie to, że potrafiłem utrzymać spokój. Normalnie nie opanowałbym swojej paniki.
– Chciałby pan być ze mną? – szepnąłem. Nie potrafiłem powiedzieć, dlaczego znów zacząłem mówić do niego bardziej oficjalnie. Być może liczyłem, że w ten sposób wyrwę go z otępienia. – Czy miałby pan coś przeciwko temu, gdyby opinia innych się nie liczyła?
Wzruszył niepewnie ramionami, a chwilę potem pokiwał głową w jakimś bliżej nieokreślonym geście.
Cóż, przynajmniej wiem, że mnie słucha.
Pocałowałem go.
Choć nie każdy nazwałby to pocałunkiem. Po prostu musnąłem przez chwilę jego zaciśnięte wargi własnymi. Ponowiłem swoje pytanie, a chwilę potem otrzymałem dokładnie taką samą odpowiedź.
Nie chodziło mi o wymuszanie na nauczycielu jakiejkolwiek deklaracji. Chciałem po prostu wiedzieć, na czym stoję. Na co by mi pozwolił, a na co nie. Potrzebowałem, żeby mi o tym powiedział, inaczej ciężko było mi przewidzieć, do czego mogłem się posunąć.
Pocałowałem go ponownie, tym razem odrobinę dłużej. Dziwnie czułem się z jego biernością. Zachowywał się zupełnie, jakby stracił mną zainteresowanie, ale wolałem myśleć, że przyczyna zaistniałej sytuacji leżała gdzie indziej.
– A teraz?
Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć. Rozchylił lekko wargi, więc korzystając z okazji wsunąłem między nie język. Bałem się przez chwilę, że odruchowo może mnie ugryźć, ale nie doszło do tego. Wiedziałem, że mężczyzna będzie się chciał ode mnie odsunąć, ale położyłem uprzednio dłoń na jego karku, więc nie zrobił tego.
Nie zamknąłem oczu, by móc obserwować reakcje katechety. Opuszkami palców wolnej dłoni pogłaskałem brwi, które zmarszczył. Obserwowałem, jak mięśnie jego twarzy powoli rozluźniają się. Szczęka zdała się uczynić tak samo.
Pozwoliłem sobie delektować się ciepłem jego ust przez kolejną chwilę, zanim się odsunąłem. Przymknąłem powieki. Pieszczota nie wydawała się tak samo przyjemna, jak ostatnim razem, jednak zrzuciłem to na niekoniecznie sprzyjający nastrój. Zapewne nie powinienem napierać na niego bez pozwolenia. Zapewne nie powinienem robić tego wcale, jednak...
Otworzyłem oczy, napotykając spojrzenie Sebastiana. Wpatrywał się we mnie uważnie. Nie widać było w jego wzroku paniki, odbijała się w nim jedynie lekka konsternacja.
– Przepraszam – powiedziałem. Obawiałem się, że mężczyzna na mnie krzyknie. Może sposób, który obrałem, by sprowadzić mężczyznę z powrotem na ziemię, wydawał się teraz nie na miejscu, ale żaden inny nie przyszedł mi do głowy. Poza tym ten podziałał, więc chyba nie był aż tak zły.
– Przepraszam. Nie umiem... odpowiedzieć... – stwierdził niemal w tej samej chwili.
Nadal dotykałem jego twarzy. Speszyłem się, dlatego cofnąłem błyskawicznie rękę. Straciłem równowagę, a zanim zdążyłem choćby pomyśleć o tym, by złapać się czegokolwiek, leżałem już na podłodze z bolącą kością ogonową.
Katecheta uśmiechnął się na mój widok, jednak po chwili znów spoważniał. Pomógł mi wstać. Nadal wyglądał na lekko zdenerwowanego, ale zachowywał się już o wiele spokojniej. Może nawet weselej.
Minął mnie całkiem zręcznie, biorąc pod uwagę niewielką przestrzeń, którą miał do dyspozycji. Złapał za najbliższą zapalniczkę i paczkę papierosów.
– Wybacz – mruknął, wyciągając nabitą tytoniem gilzę. – Mógłbyś mi podać okulary? Tylko proszę, uważaj na nie, nie chcę być ślepy przez kolejny następny tydzień – dodał.
Zrobiłem, o co prosił. Najwyraźniej zamierzał udawać, że nic się właściwie nie stało. Zamierzałem się do tego dostosować.
– Soczewki ci nie odpowiadały? Nosiłeś, prawda? – Podszedłem do niego. – Schyl się, założę ci. – Chyba zaczynało do mnie docierać to, co przed chwilą zrobiłem, dlatego zaczynałem gadać, co mi tylko przyszło na myśl. Skutkowało to tym, że plotłem głupoty jak potłuczony. – Wyglądałeś dobrze. Młodziej i ten... – Pogarszałem swoją sytuację, dlatego ugryzłem się w język. Metaforycznie, oczywiście. – W tych okularach w sumie też ci dobrze...
Zerknąłem na katechetę, który wpatrywał się ze mnie, już zza swoich szkieł. Brwi miał lekko uniesione.
– Geez... niech mnie ktoś dobije... – burknąłem, opierając czoło na jego klatce piersiowej. Dopóki nie wyrazi z tego powodu niezadowolenia, to się nie ruszę. Stwierdziłem, że przyjęcie taktyki "jeżeli coś nie jest zabronione, jest dozwolone", mogłoby się teraz sprawdzić.
Czułem się dziś wyjątkowo swobodnie przy Sebastianie. Zważywszy na to, że właśnie go pocałowałem, zaraz po tym, jak wprowadziłem go w coś na kształt ataku paniki, można postrzegać by to w kategorii cudu.
– Nie możesz po prostu wchodzić w czyjeś życie i stwierdzać, że od tej chwili jesteś kimś ważnym – powiedział, po czym pogłaskał mnie po włosach.
– Trzeba było powiedzieć wcześniej.
----------------------------------------------------
– Oddaję sweter. Jest wyprany. – Chłopak postawił na stoliku do kawy elegancko złożone ubranie.
Prawie o nim zapomniałem, pomyślałem.
– Dziękuję za pożyczenie mi go.
Skinąłem powoli głową. Sam nie wiedziałem, co miał znaczyć ten gest. Zwoje mózgowe wyprostowały mi się jakieś kilka godzin temu. Czułem się dziwnie spełniony i usatysfakcjonowany. Jak po dobrym ćpaniu na depresję albo jak po kodeinie... albo coś pomiędzy... coś pomiędzy i jeszcze po ośmiu centylitrach dobrej whisky...
– Hmmm... – mruknąłem mimowolnie.
Zwykle, gdy zaczynałem czuć się dobrze, życie waliło mi w pysk. Zacząłem się zastanawiać, co tym razem mogłoby pójść nie tak. Poza tym, że spotykam się ze swoim uczniem, co jest w dodatku nielegalne... hmmm... mogę dostać raka wszystkiego, bo przesadzam z papierosami... stawiałbym na glejaka, nie wiem czemu...
Chwila... spotykam się z... co?! A nie, dobra, zdążyłem się już z tym oswoić... cóż... em...
Dziwaczeję... już nawet chyba nie mam siły panikować...
Uporaliśmy się ze sprzątaniem po obiedzie. Nie mieliśmy żadnych planów na resztę dnia, a było dopiero wczesne popołudnie. Ulokowaliśmy się tymczasie w salonie z herbatą - ja z zieloną, a Ciel z czarną. Liczyłem, że ciepły napar pomoże mi przetrawić posiłek w pewnym sensie.
Doszedłbym do wniosku, że to specyficzne uczucie mówić o "nas". Nigdy nie mówiłem "my". Być może dlatego, że odkąd pamiętałem, czułem, że żyłem sam. Skazany byłem sam na siebie, co do tego nie miałem większych wątpliwości, toteż mówienie "zrobiliśmy coś razem" wywoływało u mnie specyficzny dyskomfort.
Całkiem przyjemny dyskomfort, musiałbym przyznać...
Zerknąłem na siedzącego obok mnie chłopaka. Nie wiedziałem jego twarzy, ale on również nie mógłby dostrzec tego, że się w niego wpatrywałem. Trzymał kubek w drobnych palcach. Przyjrzałem się im, korzystając ze sposobności.
Wyglądają na kruche, przyszło mi na myśl.
Odruchowo zacisnąłem dłonie na koszulce, którą miałem na sobie, na wspomnienie okropnego bólu spowodowanego naciskiem klapy od pianina na młode kości.
Ciel musiał to zauważyć, bo zerknął najpierw na moje ręce a następnie na mnie.
– Wszystko w porządku? – Nie wiedziałem, czy zatroskane spojrzenia, którymi mnie obdarzał, mi się podobały. Nie wydawało mi się bym na nie... zasługiwał?
– Raczej tak. – Przywołałem na twarz delikatny uśmiech, żeby uczynić słowa bardziej wiarygodnymi.
– W porządku. – Spuścił wzrok. Powoli oparł się o mnie lekko. Nie odzywał się przez chwile, jakby czekał, czy go odgonię, czy też tego nie skomentuję. – Słyszysz, jak deszcz pada?
– Yhym. Wręcz leje.
Od dłuższej chwili krople agresywnie bębniły w okno znajdujące się za nami. Nic nie wskazywało na to, by prędko miało się rozpogodzić.
– Jeżeli nie przestanie padać, mógłbym zostać na noc? Jestem sam w domu... Jeżeli sobie tego nie życzysz, to wrócę do siebie.
Dochodziłem do wniosku, że bardzo nie lubiłem niespodziewanych pytań Ciela.
– Zobaczymy. – Moja odpowiedź nie sugerowała zbyt wiele, ale nie przeszłoby mi nawet przez gardło nic w stylu "tak, możesz zostać na noc, nie ma problemu", bo właśnie problem był. Nie miałem w domu drugiego łóżka. Spanie razem w grę nie wchodziło w żadnym razie, dlatego skazany byłem na noc na spędzoną na kanapie. Nie twierdziłem, że nie przebolałbym tego, aczkolwiek kurde stary się robiłem. Stary i zgryźliwy, ledwo się obejrzę, a dopadnie mnie reumatyzm, ból pleców i co nie tylko.
– Dziękuję.
Nie potrafiłem zrozumieć, jakim cudem chłopak potrafi cieszyć się moim towarzystwem. W szkole wyglądał raczej na przygnębionego, chyba że akurat rozmawiał z tą... jak jej tam było... Miiiiilll... takie niemieckie nazwisko... hmm... dobra, nie przypomnę sobie... nieważne. O czym to ja...? A, no tak... Ciel przy mnie zachowywał się inaczej. Nazwanie go szczęśliwym byłoby sporą nadinterpretacją, ale wydawał się mieć dobry humor. Ciekawe, czy ze mną było podobnie. Na pewno czułem się lepiej niż zazwyczaj, jednak nie wiedziałem, czy rzuca się to w oczy.
– Mogę ci zadać małe pytanie...? Ewentualnie dwa...? Trzy...?
– Raczej tak.
Chłopak ułożył się wygodniej na moim chudym ramieniu. Wydawało mi się to podejrzanie naturalne. Nie przeszkadzało mi ani odrobinę, że Ciel przebywa ze mną w moim domu, dotyka mnie i wypytuje o różne rzeczy. Zupełnie jakby tak miało po prostu być, jakby pasował tutaj idealnie. Udało mi się nawet przestać panikować i próbować przewidywać każdy jego najmniejszy ruch. Nie wiedziałem, gdzie podział się dystans, który oddzielał mnie od Ciela całe przedpołudnie. Wtedy prawdopodobnie puknąłbym się w czoło na myśl o tym, że nastolatek miałby się na mnie dosłownie wylegiwać. A jeszcze tydzień temu rozsądek alarmował mnie o tym, że nie mogę nawet patrzeć na tego dzieciaka, bo pójdę siedzieć. Ta, coś się ewidentnie popsuło...
Spodziewałem się, że za jakiś czas trzeźwe myślenie znów zacznie się na mnie wydzierać i spędzi sen z powiek, ale póki co zamierzałem się cieszyć ulotnym spokojem.
– A więc... – zaczął powoli – ... jak to się stało, że zostałeś katechetą?
– Poproszę o inny zestaw pytań – odpowiedziałem bezzwłocznie.
– Ej! Nie bawimy się tak – prychnął.
Westchnąłem, zbierając myśli. Chyba nigdy nie przyszło mi odpowiadać na takie pytanie. Wydawało się dość proste i z pozoru nie było się nad czym zastanawiać.
– Wylądowałem na teologii, bo liczyłem na to, że pomoże mi to znaleźć "drogę do szczęścia". Nie wydaje mi się, żebym wyglądał na człowieka wybitnie zadowolonego z życia, więc chyba możesz dopowiedzieć sobie, jaki był efekt końcowy.
– Chyba rozumiem. – Chłopak najwyraźniej uznał, że nie powinien dopytywać o powody, dla których czułem się nieszczęśliwy przed studiami. – Nie chciałeś zrezygnować w trakcie? Zacząć kształcić się w innym kierunku?
– Nie przyszło mi to wtedy do głowy. Zanim zostałem katechetą, grałem jeszcze w kościele na organach.
– Lubisz grać na organach?
– Chyba tak. – Żałowałem odrobinę, że nie mogłem obserwować reakcji na moje odpowiedzi. – To coś dziwnego?
– Nie, skąd. Chętnie posłuchałbym, jak grasz.
Ostatecznie pewnie będę spał na kanapie...
------------------------------------------------------
Sebastian podał mi ręcznik, z którego miałem dzisiaj skorzystać. Trzymałem już w jednej ręce podkoszulek, najmniejszy jaki miał na zbyciu, mający służyć za zastępczą piżamę. Stwierdziłem, że nie było mi to potrzebne, ale nie upierałem się przy swoim stanowisku, skoro mi go dał.
– Krzycz, jeżeli będziesz czegoś potrzebował, okay? – Pokiwałem głową, rozglądając się po łazience. – Czuj się jak u siebie i wybacz, że nie mam żadnej zapasowej szczoteczki.
Zamknął cicho drzwi, zanim zdążyłem zapewnić go, że to żaden problem.
Cieszyłem się, ponieważ Sebastian całe popołudnie wyglądał na zadowolonego i niezestresowanego. Teraz znów zrobił się odrobinę bardziej spięty, ale wydawało się to dla mnie zrozumiałe. W końcu zostaje u niego na noc drugi raz, ale tym razem sytuacja jest przecież kontrolowana. Nic nie powinno się stać. Przynajmniej nie miałem żadnych niecnych planów w zanadrzu. Sebastian również ich nie miał, tego akurat mogłem być pewny.
Nie do końca odpowiadał mi układ spania osobno, jednak to również zrozumiałem. Nie podobało mi się, że Sebastian odstąpił mi łóżko. Dobitnie wyjaśnił mi, że zamiana nie wchodziła w grę. Gdybym mógł, wolałbym spać na kanapie zamiast niego. Wyspałbym się na niej bardziej niż brunet, a przynajmniej spodziewałbym się, że rano czułbym się mniej obolały..
Na zewnątrz nadal padało. Chyba pierwszy raz faktycznie byłem zadowolony z tego, że leje jak z cebra.
Nie zamierzałem długo korzystać z prysznica. Chciałem jak najszybciej wrócić do Sebastiana. Skoro mogłem się cieszyć dłużej jego towarzystwem, niż przewidywałem, nie widziałem powodu, żeby kąpać się dłużej niż to konieczne. Czułem się też trochę niezręcznie, w końcu nieczęsto miałem okazję korzystać z innej łazienki niż moja.
Miałem odpuścić sobie mycie włosów. Nie były specjalnie przetłuszczone, a nie chciałem ich teraz suszyć. Zanim jednak wszedłem pod prysznic, przyjrzałem się wannie. Nie żeby było w niej coś szczególnego, wanna jak wanna, ale była... ogromna? Nie żebym się dziwił, w końcu Sebastian należał do ludzi szczególnie wysokich, ale...
Mógłbym kiedyś ośmielić się namówić go na wspólną kąpiel. Ciekawe, jaka byłaby jego reakcja...
W całym domu katechety panował niespotykany nigdzie indziej porządek (z wyłączeniem kuchni po tym, jak w niej nabrudziłem), ale łazienka przeszła samą siebie. Kafelki błyszczały, jakby położono je wczoraj. Zero zabrudzeń w fugach, zero kamienia, zero zacieków.
Trochę... straszne... ale okay, doceniam....
Nie wiedziałem, czy w ogóle uda mi się dzisiaj zasnąć. Ekscytowałem się, w końcu co dzień sypiało się u swojego... emmm... no tak... Koniec końców nie wiedziałem, jak mógłbym tytułować w myślach swojego nauczyciela.
Nawet jeśli założyłbym, że jesteśmy razem to... mówienie na niego "chłopak" brzmiałoby głupio, "kochanek" też niezbyt dobrze... "partner" tym bardziej... zgaduję zatem, że pozostanie po prostu Sebastianem... hmmm... w każdym razie nie miałem na co dzień okazji, żeby zostawać u niego na noc.
Zaczynałem mieć wątpliwości, co do swojego postępowania. Jeżeli Sebastian nabawi się przeze mnie problemów, nie będę mógł na to nic poradzić, przecież takiego szczyla jak ja nikt się nie będzie słuchać. Nie zamierzałem nikomu opowiadać o naszej bliższej relacji, zwłaszcza nikomu, kto mógłby donieść o tym odpowiednim organom. Obnosić się z tym też nie będziemy, więc nic złego nie powinno się przytrafić. W szkole się ignorujemy, więc...
...ehh... miałem wrażenie, że coś pójdzie nie tak...
Właśnie wtedy usłyszałem grzmot i w łazience zrobiło się idealnie ciemno.
Akurat wtedy, kiedy zdążyłem się rozebrać.
Super...
A komórka została w torbie, to sobie nią nie przyświecę...
Zacząłem po omacku szukać swoich ubrań. Przynajmniej w pomieszczeniu panowało przyjemne ciepło, więc nie trząsłem się jak osika.
– Ciel, żyjesz? – Usłyszałem głos Sebastiana, zaraz po tym jak zapukał w drzwi.
– Tak. Masz jakąś latarkę na zbyciu?
– Przyniosłem świecę. Podam ci ją, dobrze?
– Moment! Mam mały problem. – Przedreptałem na drugą stronę pomieszczenia, gdzie, jak liczyłem, brunet mnie nie dostrzeże. – Wiesz, chyba nie dam rady się tak umyć, więc zaraz wyjdę. Już możesz otworzyć drzwi.
– W porządku. Będę czekać w pokoju.
Drzwi uchyliły się lekko, a że mężczyzna za bardzo nie miał, gdzie postawić niewielkiego świecznika, postawił go po prostu na podłodze. Najwyraźniej nie chciał wchodzić do łazienki.
Nie pomyślałbym, że ktoś może jeszcze używać świeczników. Choć gdyby się zastanowić, pasowałoby to do niego...
Ubrałem bieliznę i podkoszulek katechety w mdłym świetle świecy. Poskładałem resztę ubrań, a potem wyszedłem z pomieszczenia, zabierając ze sobą jedyne dostępne chwilowo źródło światła.
Powstrzymałem piśnięcie, gdy usłyszałem kolejny grzmot, stojąc już na korytarzu.
Ta noc jednak nie będzie taka przyjemna, jakbym sobie tego życzył...
-------------------------------------------------------
Nie wierzyłem, że do tego doszło. Przeklęta pogoda znowu obróciła się przeciwko mnie. Burze w tej strefie klimatycznej zdarzały się niezwykle rzadko, więc dlaczego musiała trafić się owa akurat dzisiaj?
Okazało się, że Ciel boi się błyskawic. Nie oceniałem tego, ludzie mają różne fobie. Pewnie niektórym szesnastolatek drżący na dźwięk grzmotów wydałby się zabawny. Chłopak stwierdził, że nie zaśnie w takich warunkach. Nie potrafiłem odmówić mu w tej sytuacji, dlatego ostatecznie leżałem obok niego zamiast spać na sofie. Znając siebie, nie mógłbym mu odmówić nawet, gdyby tej burzy nie było...
Cieszyłem się, że udało mu się spokojnie zasnąć. Spodziewałem się, że nie obudziłby się, gdybym teraz wymknął się z łóżka, ale nie zamierzałem tego robić. Pewnie powinienem.
Ciel leżał na tyle daleko ode mnie, że nie czułem jego ciepła. Chyba był zwrócony plecami do mnie w tej chwili. Było zbyt ciemno, bym mógł to jednoznacznie ocenić. Cieszyłem się, że niebo jest zachmurzone. Przez to światło księżyca nie oświetlało pokoju, więc nie miałem możliwości przyglądania się chłopakowi, gdy ten spał. Nie życzyłbym tego sobie na jego miejscu, jednak nie wiedziałem, czy z czystej ciekawości bym mu się nie przypatrywał.
Wstrzymałem oddech, gdy obrócił się na łóżku. Przez chwilę zastanawiałem się, czy się nie obudził, ale wydało mi się, że spał nadal. Przysunął się za to bliżej mnie przez sen. Mimowolnie odszukałem jego dłoń pod kołdrą. Zacisnął swoje palce na dwóch moich. Więcej pewnie nie dałby nawet rady, skoro były takie drobne.
Chyba podobało mi się to, że dawałem mu wystarczające poczucie bezpieczeństwa, by spokojnie przy mnie zasnął.
Wydawało mi się, że spokojnie powinienem wstać szybciej niż Ciel, ale, jak się okazało, przeliczyłem się. Chłopak przywitał mnie cichym "dzień dobry" i kubkiem gorącej kawy. W pierwszym momencie nie zorientowałem się, że to on. Siedział przy łóżku na wysokości wysokości mojego wzroku, zbyt blisko, żebym od razu rozpoznał go bez okularów.
– Już nie pada – oświadczył mi. – Niedługo powinienem zbierać się do domu.
Mruknąłem coś niekonkretnego, żeby dać mu znać, że słuchałem.
Ziewnąłem. Nie chciało mi się jeszcze podnosić z łóżka, więc odwróciłem się na drugi bok, tak jak zwykle to robiłem.
– Teraz nie mogę się na ciebie gapić – poskarżył się nastolatek.
– Jakże mi przykro – burknąłem, chowając głowę pod jedną z poduszek.
Byłem zbyt zaspany, żeby się zastanowić, co sobą reprezentowałem. Z pewnością nie godnego posady pedagoga, ani nie poważnego dorosłego.
– Sknera. – Dźgnął mnie w plecy. – Wpuściłem twojego kota do domu. Chyba ma focha, bo zostawiłeś go na deszczu. Chciałem go wytrzeć ręcznikiem, ale nie współpracował ze mną.
Powinienem był wstać, by móc sprawdzić, czy Absurd już wpadł na pomysł, żeby w ramach zemsty nasikać mi do butów, czy jeszcze miałem, co ratować. Wystawiłem rękę, żeby złapać okulary. Udało mi się nie zrzucić przy okazji kubka. Ciel chyba zdążył cmoknąć mnie w nadgarstek, tak przynajmniej mi się wydawało.
Rzuciłem okiem na swoje dłonie, gdy już udało mi się usiąść na łóżku. Jeszcze bym pospał, ale może akurat nie wypadało. Rękawiczki nadal były na swoim miejscu. Musiałem to skontrolować, bo...
... jednak to nadal za wcześnie żeby zacząć myśleć.
– Następnym razem nie patrz na mnie, jak śpię. – Palcami ułożyłem jako tako odstające na wszystkie strony włosy. – Czemu się uśmiechasz?
– Dostałem gwarancję następnego razu, jak mogę się nie uśmiechać?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro