Rozdział XXVIII
Po szkole Martha zaciągnęła mnie na frytki. Z założenia miała robić mi wyrzuty, że nie poświęcałem jej kompletnie czasu, ale widząc moją zmarnowaną i schorowaną minę, odpuściła. Skrzyczała mnie za to, że nie dbałem o siebie i śmiałem chodzić do szkoły ze smarkiem. Nie było to do końca prawdą, bo przeziębienie rozkładało mnie dopiero od wczorajszego wieczora, więc nie przesadzałbym na jej miejscu. Powiedziałem jej, że nie mam zamiaru brać sobie wolnego, bo zamierzałem błyskawicznie się zebrać do kupy.
– W twoim wypadku, żeby się szybko zebrać do kupy, to chyba by potrzeba porannej lewatywy z Fervexu. Zginiesz marnie. Mówię ci, chociaż sobie te dwa dni odpuść.
– Nie mogę, jutro jest klasówka z fizyki.
– I tak wszystko umiesz, to zaliczysz w następnym terminie.
– Nie chcę w następnym terminie, bo w następnym terminie są trudniejsze zadania do obliczania. Poza tym nie czuję się źle, jedynie mam trochę zatkany nos. Kupiłem fajne krople, więc na dniach powinienem się go pozbyć. To nie jest moje pierwsze przeziębienie. Zwykle jak się wykręcam przeziębieniem od szkoły, to głównie z chęci odpoczynku od ludzi niż z faktycznego złego samopoczucia.
– O, też tak często robię. Nie będę ci matkować, ale no uważaj na siebie. Nie chcę cię odwiedzać potem w szpitalu.
Ostatni raz w szpitalu byłem w grudniu, może to pora odwiedzić go jeszcze raz, hah...
– Chciałaś coś konkretnego ode mnie? – zapytałem, żeby przekierować tory rozmowy na coś mniej związanego z moją bzdurną chorobą. – Mam tak jakby zajęte popołudnie...
– Znów zakuwanie? – Skinąłem głową. Zamierzałem się uczyć oczywiście, ale nie mogłem przecież powiedzieć Marthcie, że będę się powtarzał fizykę w domu Sebastiana. – Co ty tak ostatnio zrezygnowałeś z życia? Ciąglę tylko nauka, obowiązki domowe, nauka, obowiązki domowe. Zmieniasz się... nie wiem w co. W kujona skrzyżowanego z kurą domową.
– Przesadzasz – mruknąłem, patrząc jak wciąga jedną frytkę za drugą.
– Myślałam, że nie lubisz tego typa, co z nim mieszkasz. No to po co się tak starasz.
– To mój dom, jakby nie patrzeć. Zobowiązałem się o niego zadbać, a Edwarda wykopię przy pierwszej lepszej okazji.
– Ambitne plany. – Skrzywiła się. Ostatnio nie mogliśmy znaleźć wspólnego języka, a każda nasza rozmowa kończyła się uszczypliwościami. – Pogodziłeś się już z tym?
– Z czym? – Nie wiedziałem, o co jej chodziło. Ostatnio w ogóle nie mogłem zrozumieć, jaki wisiał nad nami problem, że cały czas pluła na mnie jadem.
– No z tym, że Sebcio już nie pracuję w szkole.
– Ah.. to... tak, chyba tak... – Nie byłem do końca przygotowany na to, że ktoś mnie postawi przed takim pytaniem. – Dlaczego cię to martwi?
– No nie wiem. Nie widać po tobie, żeby było ci specjalnie przykro.
– Jak mi ciotka umarła, też niezbyt było widać, że mi przykro – odgryzłem się.
– Racja. Jednak zimnym skurwielkiem jesteś z wierzchu.
– To komplement? Skończmy już może, bo nie mam ochoty się z tobą kłócić. – Widziałem, jak zaciska zęby, ale po chwili odetchnęła.
– Przepraszam. Po prostu ostatnio się czuję beznadziejnie i mam wrażenie, że wszyscy mnie olewają. Starasz się rozwiązać problemy wszystkich, a jak chcesz się pożalić komuś, to nagle nie masz komu. Rzepa. Nie lubię ludzi. – Mówiąc to, położyła głowę na stoliku. Jej czarne włosy prawie wpadły w talerz frytek, więc odsunąłem go odrobinę od niej.
– Wiesz... przykro mi... pomógłbym, ale nie jestem najlepszą osobą do konsultowania problemów. Mogę posłuchać twoich narzekań i wyżaleń, ale nie oczekiwałbym ode mnie fachowej porady. Mogę ci jeszcze ewentualnie przytulić, jeżeli to coś pomoże.
– Przemyślę tę ofertę – powiedziała do mnie. Chyba że to jednak było do stołu, o który rozpłaszczała swój policzek. – Tymczasem wcinaj fryty. Bo nie zjem wszystkich. Nie mogę być gruba.
– A ja mogę być gruby?
Poderwała głowę ze stołu i spojrzała wzrokiem godnym Bazyliszka, który błyskawicznie mnie uciszył.
Pomogłem jej zjeść tę górę kalorii zamoczonych w tłuszczu, chociaż nie cieszyłem się z tego szczególnie. To oznaczało, że obiadu Sebastiana już nie zmieszczę za żadne skarby. Spodziewałem się, że jeszcze miałem trochę czasu, który mogłem poświęcić znajomej, zanim mężczyzna wróci do domu, ale nie kontrolowałem tego za specjalnie. Jakoś tak... wyleciało mi to z głowy. Wizja wyjścia z ciepłej knajpki na chłód średnio mi się podobała, może to było powodem. Poza tym Martha miała rację. Zaniedbałem naszą relację, chociaż nie powinienem. Nic się nie stanie, jeżeli spędzę z nią trochę czasu.
Napisałem jedynie do Sebastiana, że odrobinę się spóźnie. Nie chciałem, żeby się zmartwił, nie zastając mnie w domu.
Nie mieliśmy z Marthą wielu tematów do rozmowy. Pogadaliśmy trochę o książkach, które ostatnio mi pożyczyła, a potem ponarzekaliśmy wspólnie na to, że nauczyciele chcą nas zajeździć. Oboje wypatrywaliśmy jedynie jakiejś dłuższej przerwy w nauce, bo w pojedyncze dni wolne w tygodniu nie dało się odpocząć. Poza leżeniem do góry brzuchem nie miałem nigdy żadnych planów na dłuższe wakacje. Nigdy nie przepadałem za wycieczkami czy czymś podobnym, co zwykle robiło się na takie okazje. Jednakowoż wizja wspólnej wycieczki dokądś z Sebastianem wydawała się całkiem miła. Byleby nie była to podróż samochodem. Wolałbym kolej.
– Z kim piszesz? – Brunetka próbowała mi zajrzeć w ekran komórki.
– Z Edwardem. Chce, żebym wszedł do apteki, jak będę wracał do domu.
Tak naprawdę Sebastian poprosił mnie, żebym kupił mu leki przeciwbólowe i papierosy, jeżeli będę mieć okazję. Musiał zapomnieć o tym, że niepełnoletnim bynajmniej nie sprzedają papierosów, a jakby nie patrzeć samym wyglądem nie przekonam nikogo, że liczę sobie więcej lat niż w rzeczywistości. Najwyraźniej będzie się musiał przemęczyć bez fajek trochę.
– Yhym... – mruknęła podejrzliwie, ale w zasadzie niczego mi nie zarzuciła. Uśmiechnęła się tylko trochę cierpko.
Nawet jeżeli udało jej się podpatrzeć coś z mojego telefonu, to i tak nic nie wskazywało, że pisywałem, i nie tylko, z Sebastianem. Zmieniłem nazwę jego kontaktu na nieco mniej kojarzącą się z jego osobą, choć nie mniej rozczulającą.
-----------------------------------------------------------------
Czułem taki ból, jakby miała mi się za moment czaszka przepołowić. Już dawno migrena nie dokuczyła mi aż tak bardzo. Od rana chodziłem ze skrzywioną miną i cały dzień myślałem jedynie o tym, żeby wrócić do domu. Nie umknęło to oczywiście uwadze ludzi mnie otaczających, ale instynkt samozachowawczy nakazywał raczej zachowanie milczenia miast wychylanie się z radami. Okazało się, że od poniedziałku nosiłem w torbie puste opakowanie po tabletkach przeciwbólowych. Myślałem, że się ugryzę w przedramię ze złości i z bólu, kiedy nie miałem żadnych prochów do połknięcia.
Jak ja mam prowadzić samochód w takim stanie? Nie żebym od razu spowodował wypadek, ale nie wydaje mi się to najlepszym pomysłem...
Zdawało mi się, że wręcz zaczynam gorzej widzieć przez ten ból głowy. Dobrze, że nie odezwały się do tego plecy czy barki, które również niekiedy uprzykrzały mi życie.
Jakby mi ktoś wkręcał śruby w ciemię...
Ostatecznie nie wytrzymałem i poszedłem w żebry o tabletki przeciwbólowe do Abigail, która pracowała w recepcji. Miałem z nią akurat całkiem dobry kontakt, więc nie było to dla mnie aż takie niezręczne prosić ją o przysługę. Mogła mi zaproponować aspirynę, bo nic innego akurat nie miała. Potrzebowałem raczej czegoś bliższemu lekom przeciwbólowym dla koni, ale liczyłem, że może to przynajmniej trochę uśmierzy ból.
– Może wróci pan do domu prędzej? Jak szef wychodzi wcześniej, to raczej nikt nie powinien mieć o to pretensji.
Wgapiałem się w tabletkę rozpuszczającą się dość gwałtownie w wodzie i z początku nie do końca zrozumiałem pytanie.
– Aaa... nie, to nie powinno być konieczne. Wytrzymam jeszcze trochę. – Jak na zawołanie zabolało mnie mocniej. – Yhhhh...
– No nie wiem. Nie wygląda pan dobrze. Może to nerwy? Proponuję jednak odpocząć trochę. Odpoczynek jest dobry na wszystko. Mogę jeszcze panu zaparzyć mocnej kawy. Pomaga na ból głowy, prawda? Pan poczeka, ja się wszystkim zajmę.
Miałem protestować, ale zanim zdążyłem ruszyć obolałe zwoje mózgowe, już posadziła mnie na krześle za swoim biurkiem i gdzieś poleciała. Nigdy za bardzo nie nadążałem za kobietami, więc nie zdziwiłem się, że nie umiałem zareagować. Eve w pracy też zawsze podejmowała za mnie decyzję i generalnie zawiadywała mną w pracy, zanim zdążyłem się zorientować. Z migreną to właściwie zupełnie nie kojarzyłem faktów. Chyba szybkie tempo robienia czegokolwiek nie było dla mnie.
Wyciągnąłem komórkę z kieszeni marynarki, żeby sprawdzić, czy Ciel odpisał mi na wiadomość. Zwykle miałem telefon ustawiony na wibracje, bo właściwie przywykłem, że dość często wymieniamy się wiadomościami, ale dzisiaj nawet one mnie denerwowały, więc wyciszyłem urządzenie kompletnie.
No tak... nie może mi kupić papierosów, przecież to oczywiste. Ehhh... bóle głowy męczą, mam dość, chyba jednak chcę do domu.
Kiedy jednak poczułem intensywny zapach kawy, takiej świeżo co z ekspresu, zrobiło mi się lepiej.
Kofeina to odpowiedź na każdy problem. No i jeszcze nikotyna, ale nie mam papierosów. Abigail nie pali, to mi nie pożyczy.
Nie kombinowałem długo od kogo by wyciągnąć fajkę, bo zająłem się po cichu kawą. Podziękowałem Abigail, która wróciła do swojej pracy. Nie zagadywała mnie, bo chyba wiedziała, że ludzie w takich sytuacjach nie są zbytnio rozmowni. Lubiłem jej wyczucie, jeszcze nigdy mnie nie zdenerwowała, chociaż pewnie zdarzyły się momenty, w których powinna nadwyrężyć moją cierpliwość.
– Nie przeszkadzam ci tu? – zapytałem.
Siedziałem w kącie pod oknem. Nie kolidowałem jej za specjalnie i nie istniało ryzyko, że przypadkiem szturchnie mnie łokciem albo wjedzie we mnie obrotowym krzesłem, ale może sprawiałem jej jakiś emocjonalny dyskomfort. No byłem jej szefem bądź co bądź. Poza tym ludzie raczej nie lubili, jak się im patrzy na ręce podczas pracy.
– Nie, dlaczego? – Obróciła się w moją stronę. Była tym typem osób, które starają się utrzymywać kontakt wzrokowy ze swoim rozmówcą. Mając to na uwadzę, próbowałem odwdzięczać się jej tym samym, co zwykle kończyło wpatrywaniem się w jej pokryty piegami nos czy policzki.
– Emmm... nie wiem właściwie...
– Możesz pan tutaj spokojnie siedzieć, mnie to nie przeszkadza. Pan Tanaka też tutaj często ze mną przesiadywał. Popijał herbatę i patrzył za okno.
Na wspomnienie dziadka posmutniałem, ale dziewczyna tego nie zobaczyła. Była już z powrotem odwrócona.
– Chyba jednak jestem zwyczajnie zmęczony – mruknąłem.
– Mówiłam – podkreśliła, przybijając do czegoś pieczątkę.
-----------------------------------------------------------
Kiedy szedłem do Sebastiana, jeszcze zdążył mnie zmoczyć deszcz. Na pewno nie podziałało to dobrze na moje zawalone zatoki, ale zamierzałem doprowadzić je do porządku, jak tylko wrócę do siebie. W kieszeni miałem pudełko leków przeciwbólowych, które najczęściej widywałem w rękach Sebastiana. Wydawał się nie być w najlepszym nastroju dzisiejszego dnia. Pytałem się, czy na pewno życzy sobie, żebym dzisiaj przychodził. Czasem, kiedy miał ochotę pobyć sam, dawał mi znać wcześniej, żebym się nie fatygował do niego.
Nie zdziwiłem się, zastając go w kuchni. Powiedział, że już wrócił do domu, bo się źle czuł. Martwiły mnie jego migreny. Nie zdarzały się one może i często, ale nawracały raz na jakiś czas i zwalały go z nóg. Nie zaskoczyło mnie to, że cały futerkowy inwentarz został wyprowadzony na dwór, żeby nie przeszkadzał.
– Hej. Myślałem, że będziesz odpoczywał w łóżku.
– Ja też, ale jakoś usiadłem tutaj i nie chce mi się podnieść.
Położyłem przyniesione leki na stół. Sebastian wyglądał na strasznie styranego, a że właściwie półleżał na stole, odruchowo wręcz chciałem pogłaskać go po włosach. Tylko że to by było w tym momencie jak ugryzienie tygrysa w ogon, więc powstrzymałem się, kiedy to sobie uświadomiłem.
– Zwrócę ci należność, jak tylko wstanę – powiedział, nie unosząc wzroku znad blatu.
– Nie musisz – odpowiedziałem od razu, uznając to za coś doprawdy niepotrzebnego. Jasne, tabletki trochę mnie kosztowały, dlatego że był takie mocne, ale nie oczekiwałem od niego zwrotu pieniędzy. Po prostu tego potrzebował, nie mógłbym go z tego rozliczyć.
Usiadłem cicho po drugiej stronie stołu. Oparłem się o niego delikatnie tak, aby móc spojrzeć brunetowi w oczy. Spanikowałem, widząc, że były zaszklone i trochę jakby zapuchnięte.
– Płakałeś? Coś się stało? – spytałem, bez zastanowienia.
– Nie, tylko mnie tak boli.
– Może powinieneś był z tym iść na pogotowie? Może to coś poważnego?
– Przechodzi, nie martw się. Wieczorem będzie w porządku.
Jego słaby głos raczej mnie nie uspokoił, ale spieranie się z nim teraz nie przyniosłoby żadnych efektów. Zapytałem się go, czy coś jadł od rana i czy się przypadkiem nie odwodnił.
– Nie sądzę, żeby głowa bolała mnie z odwodnienia. To chyba przez pogodę czy coś podobnego.
Przestałem zadawać mu pytania, widząc, że to mu nie pomaga. Nie miałem jednak innego sposoby na okazywanie troski. Nie mogłem go teraz przytulić, zapewne by się zjeżył, dlatego nawet tego nie proponowałem. Zamilkłem zatem, próbując wymyślić jakiś sposób, żeby mu ulżyć choć trochę. Czy na ból głowy pomógłby okład? Możliwe że tak...
Sebastian westchnął głęboko. Potem jeszcze raz. Aż w końcu stwierdził, że pora wstać. Nie ruszył się jednak z miejsca.
– Może weźmiesz kąpiel? Korzystałeś z tych olejków, które ci przyniosłem niedawno?
– Yhymm... zużyłem już ten lawendowy. Pomagał mi zasnąć.
– Ja lubię ten z drzewa herbacianego. Nie wiem, czy kąpiel pomaga na ból głowy, ale na nerwy na pewno. Może cię chociaż rozluźni.
– Może.
– Pomóc ci dojść do łazienki?
– Za moment. Jeszcze tabletki... – Ostatecznie sam dźwignął się z krzesła. Niepokoił mnie jego stan w takie dni jak ten, ale kolejnego wieczora zwykle już wszystko było w normie. Rozumiałem jego nagminne połykanie leków w tej sytuacji, ale ono również dawało mi powody do zmartwień. Rozruszał się trochę, ale chodził przygarbiony i widać po nim było, że coś jest nie tak.
Wypuścił szklankę z dłoni, mimo że nie miał na sobie rękawiczek. Spadła do zlewu i stłukła się. Brunet skrzywił się na nagły, ostry dźwięk tłuczącego się szkła.
– Ja to zrobię, Sebastianie. Dobrze?
– Przepraszam... – powiedział, chociaż ciężko powiedzieć, czy było to skierowane do mnie, czy do szklanki, czy do niego samego.
Wyciągnąłem szklankę z szafki i nalałem do niej wody. Przynajmniej brunet nie garnął się do posprzątania odłamków szkła, bo tymczasem mogłoby się to skończyć źle.
– Proszę – powiedziałem, podając mu srebrny listek z kapsułkami do połykania.
Zamierzałem go asekurować, żeby kolejna szklanka się nie rozbiła, ale że złapał ją od spodu, powstrzymałem się.
– Przygotuję ci kąpiel. Wolisz gorącą wodę, prawda? – Skinął głową delikatnie.
Lubiłem czuć się potrzebny w takich sytuacjach. Może nie niezbędny, ale potrzebny. Sebastian nie polegał na mnie w stu procentach, ale nie spodziewałem się, by kiedykolwiek zaczął tak robić. W każdym razie cieszyło mnie to, że mogłem mu w jakiś sposób pomóc.
-------------------------------------------------------------------------
– Przepraszam, że jestem dzisiaj taki... zmulony – mruknąłem, siłując się z guzikami koszuli.
– Nie szkodzi. Każdemu może się zdarzyć.
Czułem się strasznie otumaniony, ale przynajmniej łeb mi nie pękał. Nadal bolał, ale mniej, więc miałem nadzieję, że już sobie odpuści. Słyszałem swój ciężki oddech i pękanie drobnych baniek mydlanych. Palce cały czas zsuwały się z guzików, a ja byłem taki osowiały, że nawet nie mogłem się zdenerwować.
– Coś się stało? Nie słyszę, żebyś wchodził do wanny.
– Mam tylko problem z guzikami – mruknąłem. Patrzyłem się na te cholerstwa, które zrobiły się jakieś dziwnie małe.
Zaraz to zwyczajnie urwę...
– Pomóc ci z nimi?
Ciel siedział obok kosza na pranie, zwrócony w stronę drzwi. Kiedy dotrzymywał mi towarzystwa przy kąpieli, najczęściej wybierał to miejsce do siedzenia. Nie chciał mnie jeszcze dodatkowo zawstydzać.
– Chyba... przepraszam, dzisiaj z niczym nie daję sobie rady. Mam dość tego dnia.
Odwróciłem się w stronę chłopaka, który ponosił się z podłogi. Nie wydawał się być zażenowany moją niezdarnością dzisiaj, za co byłem całkiem wdzięczny. Stanął przede mną i złapał lekko za pierwszy guzik. Rozpiął jeden, potem następny i kolejny. Nie sprawiło mu to większych problemów i uwinął się z tym dość szybko.
Pod szarą koszulą miałem jeszcze podkoszulkę w podobnym kolorze, dlatego pozwoliłem mu sobie pomóc. Nie skomentował tego, nie wyglądał też na specjalnie zawiedzionego tym zjawiskiem. Zawsze korzystał z każdej okazji, żeby zerknąć na moje ciało, czego nie potrafiłem zrozumieć. Nie było w niczego ciekawego do oglądania, do dotykania też nie, dlatego nie rozumiałem jego zainteresowania. Pamiętam jeszcze jak wyglądało dojrzewanie w moim wypadku, jednak...
– Ten też rozepnę zawczasu – mruknął, delikatnie pociągając mnie za guzik od spodni, który ustąpił pod jego zgrabnymi palcami. Nie dało się nie odebrać tego jako podtekstu, nawet moja przymulona głowa to wiedziała, ale nie miałem siły, żeby jakkolwiek na to odpowiadać. Może nawet mnie to rozbawiło, w każdym razie nie oburzyło.
Ciel wyglądał jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale ostatecznie się powstrzymał. Przypomniał mi tyko, że woda stygnie.
– Te olejki chyba faktycznie pomagają. Chyba mi od nich lepiej.
– Nigdy nie lekceważ aromaterapii – upomniał mnie.
Starałem się oddychać głęboko, kiedy ból ustępował. Nie działo się to może błyskawicznie, ale im mniej dokuczliwy był, tym było mi lepiej.
– Dziękuję za dzisiaj.
– Nie musisz. Cieszę się, że na mnie polegasz – stwierdził, opierając się o kosz z praniem. Widziałem, że miał przymknięte oczy i zdawało mi się, że również zaciągał się unoszącym się w łazience miłym zapachem.
– Cieszę się, że cię mam, mówiąc kolokwialnie.
Czułem się całkiem szczęśliwy, nawet jeżeli cały dzień migrena próbowała wmówić mi, że jest inaczej.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro