Rozdział XIII
Dopiero gdy otworzyłem drzwi wejściowe kluczami, które oddano mi w szpitalu wraz z resztą rzeczy, a potem wszedłem do pustego domu, poczułem, że tak naprawdę ponownie straciłem członka rodziny. Mógłbym przypuszczać, że ciąży na mnie jakaś klątwa, jednak nie zamierzałem popadać w paranoję.
Edward nie odzywał się do mnie całą drogę do domu. Nie próbował nawet ukryć tego, jak bardzo był na mnie zirytowany. Sam nie miałem ochoty z nim rozmawiać. Odkąd pamiętam, nie potrafiliśmy się dogadać, choć tak naprawdę rzadko się ze sobą nie zgadzaliśmy. Wynikało to raczej ze zwykłego robienia sobie na przekór. Nie potrafiliśmy dojść do żadnego kompromisu, jeśli już się o coś posprzeczaliśmy. Najczęściej rezygnowałem ze swojej racji, żeby najzwyczajniej świecie mieć spokój.
Odstawiłem swoją torbę pod ścianą, zaraz obok wieszaka na ubrania. Kuzyn niósł rzeczy cioci Ann, które niedelikatnie odłożył obok moich. Moja komórka przepadła, więc będę musiał sprawić sobie nową. Chciałbym móc skontaktować się teraz z Sebastianem, ale nie posiadałem takiej możliwości. U niego na pewno wszystko było w porządku.
Zapaliłem światło. W cichym i pustym domu zrobiło się dzięki temu odrobinę przyjemniej. Przez myśl przemknęło mi, że jest tutaj za dużo miejsca dla jednej osoby. Spokojnie mogłyby tutaj mieszkać trzy osoby, a i tak miałyby dużo osobistej przestrzeni.
Ściągnąłem z siebie płaszcz, starając się nie myśleć o tym, co teraz będzie się działo.
- Zrobić ci coś ciepłego do picia? - zapytałem Edwarda. Skoro już jesteśmy na siebie skazani przez te kilka dni, to nie ma sensu drzeć ze sobą kotów, zwłaszcza w sytuacji, w której obecnie znajdowała się nasza rodzina. Wiedziałem, że wprowadzałem zamieszanie swoim kaprysem, ale gdybym nie chciał tutaj mieszkać, to co by się stało z domem? Stałby i niszczał albo ciocia Francis chciałaby go sprzedać.
- Może być herbata. - Ściągnął z nóg glany, które z głuchym łoskotem wylądowały na drewnianych panelach w przedpokoju. - Gorzka.
Nie łudziłem się, że dni spędzone w towarzystwie kuzyna, będą przyjemne. Chyba że zaszyję się w pokoju, jednak nawet wtedy coś będzie mu nie odpowiadało. Czego nie zrobię, to się przyczepi. Nieważne. Nie interesuje mnie to. Nie ma sensu się starać.
Lekarz prowadzący powiedział mi, że mam leżeć w łóżku, więc tego postanowiłem się trzymać. Najchętniej od razu poszedłbym spać, jednak wątpiłem, że przyjdzie mi to z łatwością.
Edward zadzwonił do swojej mamy, żeby złożyć jej raport. Często zastanawiałem się, dlaczego ciocia Francis nie poszła do wojska. Czułaby się świetnie, szkoląc żołnierzy. Praca w sam raz dla niej. Ta jakże krótka wymiana zdań nie obyła się jednak bez pośpiesznego narzekania, nim kobieta zdążyła się rozłączyć. Prędzej czy później niezadowolenie kuzyna odbije się na mnie, ale ona chyba o tym nie wiedziała.
-----------------------------------------------------------------
Nie byłem pewien, jak powinienem zareagować na umazanego różową oraz niebieską farbką kota.
- Naprawdę cię przepraszam. Dosłownie na chwilę spuściłam je z oczu... no i stało się to. Nie wiedziałam, czy mogę go wykąpać, a nie chciałam ci zawracać głowy, więc...!
- Nie tłumacz się - uciąłem potok słów, którym uraczyła mnie moja sąsiadka. - Nic się nie stało. Poradzę sobie z tym. - Mogłem się domyślić, że małe dzieci i kot nie są najlepszym połączeniem, ale już trudno. - Przynajmniej nie będzie świecił w ciemności.
- Nie byłabym taka pewna, ale wydaje mi się, że nie... - Uśmiechnęła się nerwowo.
Wziąłem na ręce zwierzątko, które wydawało się wycieńczone jak nigdy dotąd. Wykąpie go dzisiaj, zanim odzyska siły i zanim zdąży pobrudzić wszystko w domu.
- To ja będę uciekał. Zimno się robi.
Zdążyła mnie jeszcze kilka razy przeprosić, nim się rozeszliśmy.
Do domu wróciłem, gdy było już ciemno. Planowałem wcześniej, jednak dziadek nalegał, bym został trochę dłużej. Jego "trochę" zwykle przeciąga się do mojego "bardzo długo". A potem jeszcze podwiozłem go do znajomych na grę w brydża. Zanim pozwolił mi odjechać musiał mi oczywiście przypomnieć, że jak nie będę sobie z czymś radził, to mam się do niego zgłosić po pomoc. Wiedziałem, że mówi to z czystej troski, jednak zawsze wtedy miałem wrażenie, że nie wierzy w moją samodzielność. Oczywiście dałem mu ku temu powody, ale mógłby się odrobinę wstrzymać. Minęło już wiele czasu i dużo się zmieniło, niestety lub stety nie jestem już dzieckiem.
- Wykąpiemy kota~. - Postawiłem Absurda na łazienkowych kafelkach, które za moment wyglądały jakby dorwał się do nich pięciolatek z pędzlem.
Rzuciłem ubrudzone rękawiczki na kosz z rzeczami do prania, a potem podwinąłem rękawy czarnej koszulki. Wyciągnąłem z szafki szampon dla kotów i nastawiłem się psychicznie na to, co miało nadejść. Absurd nie przepadał za kąpielami, jak większość kotów, ale jak już dał zabrudzić swoje cudowne, szare futerko, to nie ma wyjścia - musi jakoś przeżyć spotkanie w wodą. Mam nadzieję, że nie zostanę podrapany.
Na szczęście poszło gładko, jednak cała łazienka pokryła się niebieskimi i różowymi plamami. Nie mogły one czekać do rana, a skoro zająłem się zmywaniem farby, to przy okazji posprzątałem całą łazienkę. Gdy się z tym uporałem, usiadłem na kanapie i zapaliłem papierosa.
Nareszcie...
Pan Tanaka nieprzychylnie patrzył na palaczy, a mnie obłożył kategorycznym zakazem palenia w domu. Kiedy zastawał mnie na balkonie, również nie był zadowolony. Nie prawił mi kazań na temat nowotworów i tym podobnych, jednak z samego jego spojrzenia domyślałem się, co miałby mi do powiedzenia. Także starałem się ograniczać. Nie wiedziałem, czy dziadek zdawał sobie sprawę z tego, że palę odkąd zacząłem liceum albo nawet wcześniej, bynajmniej nie zamierzałem go w tej kwestii uświadamiać.
Nie byłem pewny, czy to zmęczenie, czy też cudowne zaspokojenie po nikotynowym głodzie sprawiło, że poczułem się w odprężony. Niewątpliwie w swojej prywatnej, nieskalanej niczyją obecnością przestrzeni czułem się dużo lepiej. Starałem się nie myśleć o tym, że niedługo trzeba by wrócić do pracy.
Pogłaskałem kotka, który wskoczył na kanapę. Nadal miał wilgotne uszy, a z końcówki ogona kapały krople wody. Nie wydawał się być zrażony tym, że go wykąpałem. Wyglądał, jakby cieszył się z powrotu do domu w ten sam niezbyt entuzjastyczny sposób co ja.
Zajrzałem do kalendarza, zanim położyłem się spać. Zapowiadał się spokojny, zwykły tydzień. W poniedziałek miałem wizytę u psychiatry, czyli zaczynam nowy rok jak na połykacza antydepresantów przystało. A że pod koniec roku skończyły mi się tabletki przeciwbólowe i nasenne, to trzeba będzie w najbliższym czasie odwiedzić aptekę.
- Dobranoc. - Nie, nadal nie uważałem, że mówienie do kota jest dziwne.
Zwierzę ułożyło się wygodnie obok, na wysokości żołądka. Nie minęła chwila, nim zaczęło mruczeć cicho. Wsłuchiwałem się w tę najpiękniejszą kołysankę, wpatrując się w otaczającą ciemność, dopóki nie zmorzył mnie sen.
-----------------------------------------------------------------
- Wstawaj. Niedługo mamy pociąg, masz się zdążyć ogarnąć. - Cudowna pobudka, nieprawdaż?
Edward trzasnął drzwiami od mojego pokoju.
Niech go ktoś ode mnie odseparuje, bo dojdzie do rozlewu krwi!
Zacisnąłem zęby, żeby bez słowa skargi zwlec się z łóżka. Ubrania przygotowałem sobie poprzedniego dnia, żeby oszczędzić sobie porannego pośpiechu. Wziąłem z krzesła wyprasowane jeansy, białą koszulkę z długim rękawem i błękitny sweter. Wylosowałem z komody losową parę skarpetek i bieliznę. Tak wyposażony przemieściłem się do łazienki. Miałem zamiar prezentować się na tej wizycie u psychologa jak najlepiej, dlatego ułożyłem starannie włosy i umyłem dokładnie zęby. Traktowałem to jako czystą formalność, nie zamierzałem odwiedzać gabinetu psychologa ponownie. Chyba że ciocia Francis każe, ale wtedy to będzie potraktowane przeze mnie jako siła wyższa, bo z nią się nie dyskutuje.
Ubrany i wypacykowany wyszedłem do kuchni, żeby zjeść coś na szybko, bo zaraz musieliśmy wychodzić. Zgarnąłem jeszcze portfel. Edward miał mi dać chwilę na rozejrzenie się po sklepach z komórkami, żebym mógł sobie jakąś upatrzyć. Mieliśmy się spotkać po jakimś czasie w umówionym miejscu, a potem spotkać się z ciocią. Bałem się, że postawi mi ultimatum i będę musiał zamieszkać z Midfordami, a nie było mi to na rękę. Oszalałbym z nimi.
Niechętnie opuściłem domowe ciepło. Chłodowi panującemu na zewnątrz daleko było do przeszywającego mrozu, jednak ciężko też było nazwać go przyjemnym. Nie mieszkałem daleko od stacji kolejowej, dlatego doszliśmy tam szybko. Bilety mieliśmy kupić w pociągu. Brakowało mi możliwości zatkania sobie uszu słuchawkami i pogrożenia się w muzyce. Najlepszy sposób odcięcia się od świata.
Dwadzieścia minut siedziałem pomiędzy swoim kuzynem a pewnym starszym panem czytającym gazetę. Przysłuchiwałem się odrobinę rozmowom prowadzonym przytłumionymi głosami. Kilka kobiet kogoś obgadywało, jakiś mężczyzna wyglądający na urzędnika dyskutował żywiołowo przez telefon, a nastolatka siedząca przede mną energicznie wystukiwała coś na ekranie komórki.
Chciałbym wysłać wiadomość do Sebastiana, pomyślałem.
Wątpiłem, że uda mi się kupić komórkę dzisiaj, więc pewnie prędzej zobaczę go w szkole. Ciekawe, co się w niej teraz dzieje. Może Martha się o mnie zmartwiła, też nie miała ze mną kontaktu. Poproszę ją o notatki, zanim wrócę do szkoły. Jeszcze nie wiedziałem, kiedy do tego dojdzie, ale miałem nadzieję wrócić do szkoły najwcześniej w przyszłym tygodniu. Ukończenie szkoły było jedną z moich kart przetargowych. Jeśli zmieniłbym teraz szkołę, mogłoby to źle wpłynąć na moje wyniki końcowe, a przecież nikt by tego nie chciał.
-----------------------------------------------------------------
Wyjątkowo umówiłem się na wizytę rano. Musiałem się jeszcze wyrobić na dwie popołudniowe lekcje, ale podejrzewałem, że uda mi się to bez problemu. Nie mogłem sobie pozwolić na spóźnienie, po tym jak niedawno zaspałem, także musiałem się sprężać. Zawsze była to jakaś wymówka do wykręcenia się od przeszywającego spojrzenia Lacroix odrobinę wcześniej. W razie gdyby zaczął zadawać niewygodne pytania czy coś.
Postawiłem kołnierz, by ochronić odrobinę szyję przed chłodem, a następnie wyszedłem z samochodu. Na szczęście w tej części Londynu nie było aż takich problemów ze znalezieniem miejsca parkingowego. Sprawdziłem, czy mam przy sobie wszystko, co potrzebne, a potem skierowałem się w stronę drzwi wejściowych.
Przywitałem się uprzejmie z recepcjonistką i odwiesiłem płaszcz na wieszak. Z poczekalni nie dobiegały żadne dźwięki, świadczące o tym, że mógł tam ktoś być, dlatego wszedłem do niej bez zbędnych ceregieli. Wiadomo, że w obecności osób nadpobudliwych, paranoików oraz osób z podobnymi przypadłościami, należało zachowywać się tak, by ich to nie dotknęło ani sprowokowało. Zdziwiłem się jednak, gdy okazało się, że poczekalnia wcale nie była pusta. Jeszcze większym zaskoczeniem było to, że siedział w niej Ciel.
Nie za bardzo wiedziałem, co powinienem zrobić. Poczułem się jeszcze bardziej zdezorientowany, kiedy ten przeniósł wzrok z kolan na mnie. Wyglądał na równie zaskoczonego co ja. Siedział na krześle przy drzwiach prowadzących do gabinetu żony mojego psychiatry, wnioskowałem więc, że właśnie czeka na wizytę u psychologa. Pewnie nie chciał, by ktokolwiek o tym wiedział, ponieważ odwrócił wzrok zupełnie jakby czuł się zażenowany.
Nie widząc lepszego wyjścia usiadłem obok niego. Nie wymienialiśmy się wiadomościami od jakiegoś czasu, więc nie wiedziałem, czy faktycznie tego by sobie życzył. Przez chwilę w pomieszczeniu zapanowała niezręczna cisza. Zauważyłem, że chłopak zacisnął palce na materiale swoich spodni.
- Coś się stało? - starałem się nie brzmieć obojętnie, ale też nie chciałem, by nastolatek pomyślał, że jestem wścibski.
Po jego postawie wnosiłem, że ma ochotę stąd uciec. Chyba niepotrzebnie się mu narzuciłem.
- Mieliśmy z ciocią wypadek samochodowy trzy dni temu. Umarła w szpitalu w wyniku odniesionych obrażeń - odpowiedział mechanicznie.
Zrozumiałem wtedy, dlaczego się tutaj znalazł. Została mu jeszcze jakaś rodzina? Nie byłoby fajnie, gdyby trafił do domu dziecka. Zmarnowałby tam swój potencjał. Miałem wrażenie, że już teraz go marnuje, mógłby z niego wyrosnąć ktoś... znaczący, a na razie jest dość przeciętnym uczniem. Zmotywowałbym go jakoś do pracy, gdybym umiał.
- Przykro mi - powiedziałem. - Może mógłbym jakoś pomóc? - Przyznaję, była to najzwyczajniejsza formułka grzecznościowa, jednak gdyby poprosił mnie o coś, pewnie spełniłbym jego prośbę w takiej sytuacji.
- Nie trzeba, jest w porządku. - Gdyby mógł, prawdopodobnie odsunąłby się ode mnie. Nie uraziłoby mnie to za bardzo. - Dam sobie radę. - Silił się na uśmiech.
Miałem coś powiedzieć, lecz odgłos kroków zbliżających się do pomieszczenia, rozproszył moją uwagę.
- O, już czekacie. Dzień dobry, Sebastianie - przywitała się ze mną pani Lacroix, na co skinąłem jej głową. Zaraz za nią szedł jej mąż, jak zwykle energicznie szukający kluczy od gabinetu w kieszeniach płaszcza. - My się jeszcze nie znamy - zwróciła się do siedzącego obok mnie Ciela. - Na imię mam Irene. - Wyciągnęła przyjaźnie rękę w jego stronę. Uścisnął ją niepewnie, a potem wszedł za kobietą do kolorowego wnętrza gabinetu.
Za chwilę zniknąłem za swoimi drzwiami, nie potrafiłem jednak skupić się na rozmowie. Moje myśli wybiegały do gabinetu obok. Nie byłem w stanie powiedzieć dlaczego, ale po prostu stan Ciela mnie zmartwił. W jakimś stopniu mogłem, to sobie wytłumaczyć nauczycielską odpowiedzialnością, jednak to chyba wykraczało poza jej granice.
- Halo, Ziemia do Sebastiana? Jest tam kto? - Doktor Francis pomachał mi bladą, kościstą dłonią przed twarzą, czym wyrwał mnie z zamyślenia. - Coś ty taki nieobecny?
- Nie wiem. To chyba zmęczenie.
- Zmęczenie świętami?
- Najwyraźniej - odpowiedziałem wymijająco. - Wybacz, nie mogę się skoncentrować.
- Już myślisz o pracy. - Przez chwilę zastanawiałem się, czy lekarz pyta, czy stwierdza fakt. Skinąłem mu głową na znak potwierdzenia, licząc na to, że nie wyłapie delikatnej nuty kłamstwa. - Może to i dobrze. Jest jeszcze coś o czym chciałbyś porozmawiać?
- Nie, raczej nie.
- Nadal prowadzisz swój kalendarz?
- Tak.
Westchnął ciężko.
- Czy ja jestem ci jeszcze do czegoś potrzebny? - Oparł łokcie na białym blacie biurka.
- Wydaje mi się, że tak. - Ponownie westchnął.
- Wydaje mi się, że poradziłbyś sobie sam. Nie chodzi o to, że cię zbywam. Wyszedłeś na prostą, powinieneś to przemyśleć. Chyba że bardzo lubisz mnie odwiedzać. - Tak naprawdę miałem wielką ochotę wrócić do połykania tabletek i zastanawiałem się, czy Lacroix nie wypisałby mi na nie recepty...
-----------------------------------------------------------------
Cieszyłem się, że mam wizytę już za sobą. Przebiegła dużo przyjemniej, niż oczekiwałem. Doktor Irene była bardzo uprzejma, jednak chciałem jak najprędzej wyjść na miasto. Poza tym nie chciałem natknąć się na profesora Michaelisa po raz drugi. Mogłoby się zrobić ekstremalnie niezręcznie.
Było mi jakoś nieswojo ze świadomością, że mój nauczyciel uczęszcza do psychiatry. Oczywiście nie uważałem, że jest to coś złego, jednak...nie tego oczekiwałem? Trudno to nazwać. Spodziewałem się, że jest raczej typem osoby, która potrafi zadbać o siebie bez niczyjej pomocy. Nieważne, odepchnąłem od siebie myśli.
Kluczyłem pośród londyńskich ulic i uliczek, pomstując na szalik gryzący mnie w szyję. Planowałem przekłuć sobie uszy, więc musiałem prędko znaleźć jakiś salon, który takie zabiegi wykonywał. Edward nie dał mi zbyt wiele czasu na "włóczenie się bez celu", dlatego musiałem się sprężać. Przygotowałem się już na to, że dostanę niezłą burę od wszystkich i od każdego z osobna, no może poza Elizabeth i wujkiem Alexem. Już słyszałem te komentarze... że zniewieściały jestem i tym podobne...hah... Miałem nadzieję, że profesor Rafael stanie za mną murem, w końcu sam miał kilka kolczyków.
Zerknąłem na komórkę, która służyła mi teraz za nawigację. Wczoraj zrobiłem wstępne rozeznanie i wiedziałem mniej więcej, który salon powinienem wybrać. Postanowiłem wybrać się do najbliższego, na który nikt się nie skarżył.
Ciocia Francis zapewne przyczepi mi łatkę zbuntowanego nastolatka. Żeby tylko przez to nie przestała traktować moich decyzji poważnie. Ludzie są dziwni i byłem absolutnie pewien, że część dorosłych skłonna byłaby tak postąpić.
Odetchnąłem głęboko i pchnąłem drzwi, przed którymi stałem.
W końcu żyje się raz.
-----------------------------------------------------------------
Jęk zadowolenia rozbrzmiał w moich uszach. Pod sobą czułem gładką, młodą skórę. Rozpalone ciało wiło się targane spazmami rozkoszy, wywoływanymi jedynie subtelnymi pieszczotami. Gorący oddech uciekał spomiędzy zaróżowionych warg wraz z cichutkimi westchnieniami.
Zachowywał się uroczo. Mogłem to stwierdzić, nawet nie widząc zbyt dobrze. Okulary zaległy gdzieś w kącie razem z resztą ubrań. Zatraciłem się tak bardzo, że nie obchodziło mnie to, czy są w jednym kawałku.
Palce sunęły powoli wzdłuż żeber odznaczających się na tle zarumienionej skóry. Nie potrafiły znaleźć sobie odpowiedniego miejsca, dlatego następnie skierowały się w stronę brzucha.
Drobne dłonie chwyciły mnie za szyję, przy okazji ciągnąc odrobinę za włosy. Nie spodziewałem się nagłego pociągnięcia w dół, które właśnie nastąpiło. Zaskoczyła mnie ta nagła chęć przejęcia inicjatywy, ale poddałem się jej. Pozwoliłem dotykowi spłynąć po moich ramionach, a także zbadać obojczyki i poznać szyję.
Nie byłem w stanie pojąć, co tak właściwie działo się w tej chwili. Czułem się zbyt dobrze, żeby móc się nad tym zastanawiać. Otumaniło mnie ciepło drugiej osoby, którego bardzo potrzebowałem od dawna. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, jaki byłem go spragniony.
Spanikowałem, kiedy wybudziłem się z niewygodnego snu. Rozejrzałem się po zamazanym pokoju. Bez okularów widziałem tylko wielką czarno-granatową plamę. Przekląłem pod nosem i rękami zacząłem obmacywać pościel dookoła mnie. Absurd miauknął wyraźnie oburzony, gdy przez przypadek złapałem go niedelikatnie za futerko.
- Nikogo nie ma - mruknąłem sam do siebie, a gdy już uświadomiłem sobie, jaki jestem żałosny, zaśmiałem się cicho.
Wstałem z łóżka i od razu zrzuciłem z siebie przepoconą górę od piżamy. Odszukałem na szafce nocnej okulary, żeby bez kontuzji dotrzeć do kuchni i nalać sobie szklankę czegoś zimnego.
W lodówce miałem sok pomarańczowy. Wypiłem to, co zostało w kartonie, a potem go wyrzuciłem. Chłód rozchodzący się po moim ciele przywrócił mi trzeźwość myślenia. Nie mogłem znieść takich snów. Zawsze po nich miałem ochotę wyskrobać sobie mózg widelcem. Przypominały mi one o tym, jak bardzo ludzki jestem. Uczucie bliskie obrzydzenia.
Zerknąłem na zegarek, po czym skrzywiłem się. Nie było sensu się już kłaść. Wyciągnąłem z paczki papierosa i rozejrzałem się za zapalniczką. Jak zwykle nie było jej nigdzie na widoku. Rzuciłem w domową pustkę mało wyrafinowane przekleństwo i poszedłem szukać zapalniczki do łazienki. Powinienem znaleźć jakąś na pralce albo w spodniach, które nosiłem wczoraj.
Choć bardzo się starałem, nie potrafiłem odgonić od siebie natrętnych myśli. Kto mi się śnił? Rysy czyjej twarzy zapamiętywałem, nie widząc jej? Kogo dotykałem? Strzępki snu ulatywały, a chociaż nie chciałem, próbowałem kurczowo je przy sobie zatrzymać, żeby zidentyfikować tę osobę. Jej obraz nie pasował do nikogo, kogo znałem. Nie kojarzyłem głosu, który chwile temu szeptał do mnie czułe słowa.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro