Zły moment
- Pułkowniku. Pułkowniku? Pani pułkownik!
Głos był zbyt nachalny, by kobieta mogła pozostać pogrążona w śnie. Zmarszczyła wpierw nos, co wskazywało na to, że w końcu zaczęła się rozbudzać. Słowa jednak nie przestały napływać do jej uszu, więc po kilku chwilach otworzyła oczy, by dostrzec nas sobą twarz pewnego blondyna. Mężczyzna nie wyglądał na zadowolonego, ba, za jakiego typowym spokojem, dało się dostrzec cień zdenerwowania. Rozalia zamrugała kilka razy, wpatrując się w brązowe oczy – dopiero wracała umysłem do rzeczywistości.
- Jest pani w pracy. Jeszcze pełno papierów na panią czeka. Czy naprawdę muszę panią pilnować na każdym kroku, aby pani nie zasypiała? – mężczyzna odezwał się od razu, a w jego głosie dało się słyszeć dezaprobatę. Nie pierwszy raz doszło do takiej sytuacji.
Kobieta wyprostował się na krześle, na którym ucięła sobie drzemkę (dłuższą niż planowała), a potem potarła skroń dłonią. Mruknęła coś cicho, następnie machnąwszy dłonią w powietrzu.
- Spokojnie, Hawkeye. Przecież chwila przerwy się każdemu należy...
- Sądząc po ilości niewypełnionych dokumentów na pani biurku, wnioskuję, że drzemka ta musiała potrwać co najmniej kilka godzin – brązowooki wyprostował plecy, wcześniej nieco się pochylając. Bacznie obserwował swoją szefową – A to oznacza, że zapewne spała pani odkąd wyszedłem z biura, aż do teraz.
Rozalia westchnęła. Tak jak mogła się spodziewać, Richmondowi nic nie mogło umknąć. Oparła jedną ze szczupłych rąk na biurku, a potem spojrzała na podwładnego.
- To jednak nie powód, by robić taką aferę.
- Doskonale pani wie, że te drzemki i uciekanie od pracy zdarzają się nagminnie – blondyn zmarszczył brwi – Nie może pani tak w dalszym ciągu postępować.
Kolejne westchnięcie umknęło spomiędzy kobiecych warg, których ruch obserwował jej towarzysz. Pokręcił on głową, a następnie położył trzymane przez siebie kartki na biurku – kolejne dokumenty, które Mustang powinna wypełnić. Zakładał, że z tamtymi już skończyła, dlatego nową pracę będzie mogła zająć się od razu. Jak widać, mylił się. Nie pierwszy raz gwoli ścisłości.
- Przyniosłem nowe papiery do wypisania, ale najpierw musi pani zająć się tymi, które powinny już być wypełnione...
Czarnowłosa nie odpowiedziała, kręcąc głową, a po chwili gwałtownie podniosła się z krzesła. Zamilkła jednak, gdyż po jej wstaniu, znalazła tylko kilka centymetrów od Hawkeye'a, który nie zdążył się odsunąć. Chrząknęła.
- Czy mógłby pan się przesunąć?
Richmond westchnął, jednak ani się ruszył. Obserwował kobietę.
- Obiecaj, że zaczniesz normalnie sypiać w domu.
Te słowa zbiły Rozalię na moment z tropu. Uchyliła usta, jak ktoś, kto nie ma pewności co odpowiedzieć rozmówcy.
- Mam dużo pracy – mruknęła, nieco wymijająco.
- A potem odsypiasz to w biurze, sprawiając, że musisz zostać w nim dłużej, przez co wracasz późno do domu i znów się nie wysypiasz – Richmond westchnął – Widzisz to błędne koło?
- Nie potrzebuję...
- Rad? Wydaje mi się, że są one potrzebne.
Ciemnooka zamilkła, a potem zmarszczyła brwi, biorąc się pod boki. Pokręciła głową, nie odrywając wzroku od swojego podwładnego. Doprawdy, że też teraz obudziła się w nim pewna opiekuńczość. Aż zdumiewające.
- Oh, Richi, zrobiłeś się taki opiekuńczy... - zaczęła po chwili, a w tonie jej głosu było słychać pewną przeciągłą nutę, która oznaczała, że zaczyna się z nim drażnić.
Blondyn zamilkł i zamrugał.
- Nie zaczynaj.
- Richi, Richi! – kobieta wykrzyknęła zadowolona z jego reakcji, a jej twarz ozdobił uśmiech – Nie bądź taki spięty.
Mężczyzna tylko pokręcił głową, posyłając jej twarde spojrzenie. Nie miał zamiar się bawić w te głupie gierki, ale było już za późno. Rozalia zbyt się rozochociła. Nie mogła przegapić okazji do lekkiego podrażnienia się z porucznikiem.
- Czasami jesteś zbyt poważny – pokręciła głową, a następnie ujęła jego twarz dłońmi – Uśmiechnij się, Richi!
- Powinniśmy wrócić do pracy. Sugerowałbym, że natychmiast, pani pułkownik.
Jeśli Mustang posłuchałaby tej uwagi, można by wnioskować, że niedługo zdarzy się coś dziwnego i ogromnego, jak koniec świata, jednak nie było trzeba się tego obawiać, bo Rozalia zamiast zastosować się do słów Hawkeye'a, stanęła na palcach; ciągle z uśmiechem. Obserwowała blondyna, widząc tę powagę i obowiązkowość co zawsze oraz wzrok utkwiony w jakiś punkt, by zignorować wyczyny czarnowłosej. Pułkownik jednak nie chciała teraz odpuścić, tylko uzyskać to o co poprosiła. Zbliżyła się do mężczyzny, pozbywając się dystansu, między ich twarzami. Richmond już wiedział co to znaczy, ale czarnowłosa była szybsza – pocałowała go nagle i bez oporu. Wpierw pozostał bierny, wręcz czuła, że chce uwolnić westchnięcie, ale wreszcie jej uległ i odwzajemnił pieszczotę.
- Jesteś niemożliwa – dosłyszała gdy pocałunek się zakończył. Czekoladowe oczy wpatrywały się w jej, przypominające węgielki, ale wiedziała, że przebiła się przez barierę. Po chwili poczuła dłoń na swoim policzku.
- Tak jak Ty – uśmiechnęła się, ujmując jego wolną dłoń.
Brew jej towarzysza nieco uniosła się ku górze, a potem dołączyły do niej też kąciki ust.
- I znowu dostałam to co chce – odparła nie tracąc uśmiechu – Czasami jesteś prosty w obsłudze.
- Cóż za stwierdzenie – Richmond pokręcił głową, a potem ponownie ją pocałował. Puścił jej dłoń, po to by ją objąć.
W tym momencie żadne z nich nie myślało już o papierach – ani tych nowych ani tych zalegających na biurku od kilku dobrych godzin. Miejsce, w którym się znajdowali nie było najlepszym do okazywania sobie uczuć, ale obecnie oboje byli na to wyłączeni. Dłoń porucznika zjechała na marynarkę od munduru ukochanej i zaczęła ją rozpinać, tak jakby byli w domowym zaciszu, gdzie mogli pozwolić sobie na wszystko. Rozalia się przed tym nie wzbroniła. Dawno nie mieli już okazji, by być razem, tylko oni; by móc się pocałować; dotknąć; poczuć swoją bliskość oraz ciepło. Obydwoje za sobą tęsknili mimo, że widywali się codziennie w pracy. Hawkeye zsunął z ramion kobiety górną część wojskowego odzienia i odłożył ją na fotel. W czasie tego nie przestawali obdarowywać się pocałunkami, które przerwane, by zaczerpnąć powietrza, zaraz zaczynały się od nowa; byli spragnieni siebie. Po zdjęciu marynarki, przyszła też kolej na białą koszulę, którą Mustang zwykła nosić pod mundurem; jej guziki stopniowo zaczęły być rozpinane. Richmond się nie śpieszył, skupiając też dużą wagę na muskaniu ust kobiety oraz gładzeniu jej ciała, każdy ruch i dotyk był istotny. Gdy ostatni guzik koszuli został rozpięty, mężczyzna przeszedł z pocałunkami na szyję, a dłonie zsunął na biodra Rozalii. Kobieta przylgnęła do niego, pozwalając obdarowywać się tymi drobnymi pieszczotami. Przymknęła oczy, skupiając się wyłącznie na tym.
Zajęci teraz czymś innym – jakże ważniejszym – ani pułkownik ani porucznik nie pamiętali o drzwiach. Drzwiach, które pozostały niezamknięte na klucz, co nasuwało oczywiste wnioski. Wejście otworzyło się, a w nich stanęli Havoc i Breda, którzy nieświadomi swojego czynu, wtargnęli w kompletnie nietrafionym momencie.
- Pani pułk... - Havoc zaczął, wyjmując papierosa z między zębów, ale urwał, gdy podniósł wzrok i dostrzegł sytuację, które właśnie rozgrywała się w tymże gabinecie.
Teraz cała czwórka stała, wpatrując się w siebie nawzajem. Heymans i Jean byli na tyle zszokowani, że nie mogli się odezwać. Rozalia, czując jak jej twarz przybiera czerwony odcień, po chwili odskoczyła od Hawkeye'a.
- Havoc! Breda! Czy Wy nie wiecie co to pukanie?!
Jean zaczął kręcić powoli głową, stojąc z otwartymi ustami, przeżywając nadal szok wewnętrzny. Breda poklepał go po ramieniu, samemu szybciej dochodząc do siebie.
- Wszyscy wiedzieli... - odparł takim tonem, jakby to co właśnie zobaczyło było oczywistością – Ale, żeby tak w biurze...
- Bez zbędnych komentarzy – blondyn warknął, poprawiając mundur.
Wyższy z niespodziewanych gości obserwując dalej panią Mustang, opuścił wzrok niżej. Zaowocowało to tym, że teraz i on spalił buraka.
- P-pani pułkownik... - zaczął niemrawo, wskazując ruchem głowy na jej klatkę piersiową, która nadal pozostawała niezasłonięta przez koszulę ani marynarkę.
Rozalia zamilkła, czerwieniąc się jeszcze bardziej i czym prędzej naciągnęła koszulę, aby się zasłonić. Miarka się przebrała.
- Wszyscy natychmiast wyjść!
Cała trójka spojrzała na kobietę, milknąc, ale jej kolejny krzyk i mordercze spojrzenie, dało im do zrozumienia, że nie powinni zwlekać.
Wszyscy skończyli za drzwiami, które zamknęły się z hukiem.
Wzrok Bredy i Havoca od razu powędrował na Richmonda. Ten uporczywie to ignorował, patrząc przed siebie.
- Nie, żeby coś, poruczniku, ale i tak wszyscy wiedzieliśmy... Heh... - Breda mruknął.
- I jakie porucznik ma szczęście! Nie wiedziałem, że pani pułkownik ma takie duż... - urwał dopiero gdy dostrzegł zabójczy wzrok blondyna. Wysunął ręce przed siebie w obronnym geście – Oczy. Duże oczy.
Hawkeye przewrócił oczami i odwrócił się na pięcie, ruszając korytarzem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro