Rozdział 4 - Pościg
O godzinie dziesiątej upał stawał się już powoli nie do zniesienia, ale Zuza wiedziała, że prawdziwy koszmar zacznie się dopiero po południu. Wtedy to właśnie słońce zaczynało świecić prosto w okna jej małego mieszkania, nagrzewając wnętrze do temperatury miliona stopni. Zuza najchętniej uciekłaby przed ciepłem na miejski basen, ale akurat wczoraj musiała wystąpić awaria! Wiedząc, że przy typowym tempie robotników usterka zostanie naprawiona najprędzej za miesiąc, ze smutkiem zrozumiała, że jej jedyną metodą chłodzenia pozostaną prysznice. Jednak i tych nie mogła nadużywać, gdyż wujek i tak narzekał na wysokie rachunki, a nie potrzebowała dokładać mu zmartwień.
Oczywiście chciała pójść do jakiejś pracy na lato, ale gdzie by nie zapytała, to albo wszystkie miejsca były zajęte, albo nie chciano przyjmować niepełnoletnich osób. To sprawiło, że ostatecznie, tak jak zawsze, spędzała dwa miesiące wakacji, leniuchując, chodząc na zajęcia tańca i dziergając coraz to nowe swetry na zimę. Właśnie teraz przez kamerkę telefonu pokazywała każdy detal swojego najnowszego projektu Juliannie, która nie zdawała się tym specjalnie zainteresowana.
— Stara, wiesz, że i tak nie mam o tym najmniejszego pojęcia! Jak mówisz o tych wszystkich reglanach, ściągaczach i nie wiadomo czym, to i tak wszystko mi się miesza — powiedziała, kiedy Zuza wreszcie odłożyła robótkę na swoje miejsce.
— Ha, ale zapamiętałaś to o reglanach! — ucieszyła się Zuza. — Więc jednak moje nauki nie idą na marne! Jeszcze tylko nauczę cię wreszcie różnicy między szyciem i dzierganiem, to już w ogóle będzie super! — Wyszczerzyła się i zatoczyła koło, cały czas trzymając telefon przed sobą. — Ale wiesz, zastanawiam się, czy nie znaleźć sobie jeszcze jakiegoś hobby... Bo niby tańczę, dziergam, czasem też coś poczytam, chociaż kompletnie ostatnio nie mam nastroju, ale jakoś tak nudno. Zmieniłabym coś... Może zacznę śpiewać? Stanę się gwiazdą popu!
— No chyba nie. — Julianna powstrzymała śmiech. — Ty, śpiewać? Nie wiem, czy mogłabyś w ogóle mierzyć się ze skrzeczącą małpą.
— Ej! — Zuza udała oburzenie. — Nie no, przecież wiesz, że mam prawdziwy talent! Podążę śladami Mandaryny i wszyscy będą mnie kochali! — Tu jeszcze raz się zakręciła. — „Let us be together, baby give me ev'ry night, ev'ry night!" — zaintonowała.
— A nie mówiłam? — Julianna przerwała jej dalszy śpiew. — To było gorsze niż Mandaryna w Sopocie. Błagam, dla dobra mojego i twojego, nie śpiewaj nigdy więcej.
— No dobra... — Zuza oklapła nieco. — To niby co mam robić?
— A bo ja wiem? — Julianna wzruszyła ramionami. — Ja tam sobie maluję i oglądam seriale.
— Maluję jak kura pazurem — westchnęła Zuza. — To chyba nie dla mnie... Może pozostanę przy robótkach... Ostatnio i tak zamówiłam sobie tonę włóczki, więc będę musiała coś z nią zrobić.
— To chyba rozsądna propozycja — oceniła Julianna.
Wtedy Zuza usłyszała z oddali dzwonek. Drgnęła.
— To chyba kurier! Wreszcie! Już chyba z tydzień czekałam! Zaraz oddzwonię, zaczekaj chwilę!
Rozłączyła się i położyła telefon na jakiejś półce. Znając życie, szybko zapomni, na której i będzie go szukać, ale nie miało to w tej chwili znaczenia. Wyszła ze swojego pokoju i znalazła się w przedpokoju, nieco chłodniejszym niż reszta mieszkania, po czym podeszła do drzwi wejściowych. Pomyślała, że musi wreszcie przekonać wujka do zamontowania judasza. Miała już powoli dość tego, że ilekroć ktoś ich odwiedzał, musiała otwierać drzwi, by przekonać się, kto to był. Wzdychając pod nosem, uchyliła drzwi, by zobaczyć, czy to rzeczywiście był kurier.
Po drugiej stronie stał młody chłopak, na oko około dwudziestki, o roztrzepanych jasnych włosach. Ubrany był dość luźno, jak zresztą każdy tego lata. Być może był kurierem, ale Zuza nie dostrzegła nigdzie paczki, a z pewnością nie mógł schować jej w torbie przewieszonej przez ramię, gdyż by jej tam zwyczajnie nie zmieścił.
— Dzień dobry — powiedziała ostrożnie. — Kim pan...
Ale nie zdołała dokończyć. Nieznajomy znienacka popchnął drzwi, a Zuza, trzymająca je, nie spodziewała się tego i nie zdążyła się cofnąć. Przewróciła się, a przybysz jak gdyby nigdy nic wszedł do mieszkania. Zuza szybko wstała, ale mężczyzna zdążył się już znaleźć w jej pokoju. O co tu chodziło? Włamywacz czy jak? Pobiegła i chwyciła go za tył koszulki.
— Spadaj, typie! — zawołała. — To mój pokój!
Przybysz bynajmniej nie postanowił spadać. Odwrócił się i ponownie pchnął Zuzę na ziemię, po czym wrócił do przeszukiwania pokoju. Zdaje się, że szybko znalazł to, czego chciał, a ku zdumieniu dziewczyny tym czymś nie okazał się jej laptop leżący na biurku lub choćby telefon zostawiony tam wcześniej. Złodzieja interesowała jasnoniebieska szkatułka, postawiona na najwyższej półce. Zdjął ją, a Zuza przyglądała mu się oniemiała. Czemu interesowało go akurat to?
Po kilku sekundach opamiętała się jednak. Złodziej rzucił się do ucieczki, a Zuza pobiegła za nim. Mężczyzna okazał się bardzo szybki. Chociaż miał do przebiegnięcia cztery piętra schodów, zrobił to w błyskawicznym tempie i stopniowo oddalał się od mieszkania Zuzy. Chociaż nie traciła czasu na zamykanie drzwi, złodziej i tak miał nad nią piętro przewagi. Szczęście miała takie, że wyjście z bloku prowadziło na otwarty teren, więc nie mógł się schować.
— Oddawaj! — zawołała. — To moje! — Rozejrzała się i dostrzegła kilku przechodniów w okolicy. — Złodziej! — wydarła się na całe gardło w nadziei, że ktoś zwróci na nią uwagę.
Niestety, polska znieczulica społeczna ukazała się wtedy w pełni. Tylko jedna osoba spojrzała na Zuzę spode łba, ale zdawała się raczej wierzyć, że dziewczyna zwariowała. Zuza zrozumiała więc, że jeśli sama nie złapie złodzieja, to nikt jej nie pomoże. Ignorując dokuczliwy upał, pobiegła szybko przed siebie i dziękowała niebiosom, że nawet w środku lata nosiła na nogach kapcie, bo przynajmniej asfalt nie ranił jej nóg. Nie żeby kapcie były jakimiś wygodnymi butami do ścigania kogokolwiek...
Ale ku swojemu zdumieniu Zuza wcale nie zwalniała. Wręcz przeciwnie, biegła coraz szybciej i szybciej... Choć zaczynała odczuwać zmęczenie, nie traciła prędkości. Czuła, że to sam wiatr ją niesie... Spojrzała pod siebie, ciekawa, skąd to uczucie się wzięło i oniemiała. Wiatr rzeczywiście ją niósł! Znajdowała się odrobinę nad ziemią i chociaż przebierała nogami coraz wolniej, zdawało się, że jakaś niewidzialna siła niosła ją naprzód. Minęło jeszcze parę chwil, a Zuza wreszcie zrównała się ze złodziejem. Znaleźli się pomiędzy kilkoma blokami, w miejscu, gdzie bardzo łatwo było się schować. Zuza miała nadzieję, że tym razem mężczyzna jej nie ucieknie.
— Mam cię! — krzyknęła triumfalnie. — Oddawaj szkatułkę!
Mężczyzna się odwrócił. Po jego drwiącym uśmiechu wywnioskowała, że wcale nie chce oddać jej szkatułki.
— No proszę, jednak nie dostałaś jej przez przypadek — odezwał się wreszcie. — W takim razie chyba będę musiał się ciebie pozbyć.
Pozbyć? Co to miało znaczyć? — pomyślała Zuza.
Niemal w tej samej chwili zrozumiała. Mężczyzna wykonał rękami kilka ruchów, aż nagle... w jej stronę wystrzelił strumień wody. Zupełnie nie była na to przygotowana. Woda trafiła ją i zwaliła z nóg. Zuza wylądowała na rozgrzanym asfalcie. Co to niby miało być? Skąd ten gość wytrzasnął wodę?
Ale nie miała czasu się nad tym zastanawiać. Usiadła, przetarła dłońmi oczy i wypluła z ust wodę, która się tam dostała. Odsunęła jeszcze z czoła włosy, które się do niego przykleiły, po czym wstała. Zdumiona dostrzegła, że mężczyzna nie uciekł. O co mu chodziło? Najpierw chciał uciec ze szkatułką, a teraz stał spokojnie?
No dobrze, spokojnie to zbyt wiele powiedziane. Gdy tylko wstała, wystrzelił kolejny strumień wody. Tym razem Zuza odskoczyła. Złodziej zaatakował ponownie, a gdy Zuza unikała coraz to kolejnych trafień, przeszło jej przez myśl, że to całkiem ciekawa metoda walki z upałem w letnie przedpołudnie.
Skup się! — napomniała się. — Ten typ wcale nie chce cię ochłodzić, tylko zabić!
Przed kolejnym strumieniem wody nie zdołała się uchylić. Wyciągnęła przed siebie ręce w rozpaczliwej próbie ochrony, choć świadomie nie wierzyła, że to jej cokolwiek da.
Ale wtedy stało się coś bardzo dziwacznego. Nagle znikąd zerwał się wiatr, na tyle silny, że odsunął od niej wodę. Wiał jeszcze przez chwilę, co sprawiło, że Zuza, cała mokra, mimowolnie wzdrygnęła się, a zaraz potem ustał. Skąd się wziął? Przecież przez ostatnie kilka tygodni nawet o lekkim wiaterku można było co najwyżej pomarzyć, a to był już porządny wiatr, nie jakiś tam wiaterek! Dał radę odpędzić całą tę wodę!
Złoczyńca wcale nie zdawał się zdumiony. Atakował dalej, prawdopodobnie w nadziei, że wreszcie zdoła utopić Zuzę. Ale ona wcale nie zamierzała dać się utopić. Biegała wokół, kręciła się jak fryga, unikała ataków i zastanawiała się, kiedy sąsiedzi wreszcie dojrzą tę szopkę i zaczną narzekać na zalewanie całej okolicy. W pewnym momencie woda znowu znalazła się niebezpiecznie blisko niej, a ona znowu wyciągnęła ręce przed siebie.
I gdy wiatr zerwał się znowu, pomyślała, że to nie może być przypadek. Za każdym razem, gdy się pojawiał, ona wyciągała przed siebie ręce... Czy to znaczyło, że był jej posłuszny? Postanowiła to sprawdzić.
Przy kolejnym ataku zrobiła to samo, co wcześniej i skupiła się na tym, by odpędzić wodę. I... udało się! Uderzyło w nią powietrze, które skierowało ją prosto na wroga. Mężczyzna nie zdołał się odpędzić i zatoczył się lekko. Tak jest!
Zuza zaczynała chyba rozumieć, o co tu chodzi. Tak jak mężczyzna wcale nie miał przy sobie węża i zdaje się, że to on wytwarzał i kontrolował wodę, tak ona teraz wywoływała wiatr... Nie bardzo miała co prawda czas zastanawiać się, w jaki sposób to się działo, być może jakąś magią, ale dawało jej to przynajmniej jakąś szansę.
Zamachnęła się w stronę mężczyzny i zobaczyła, że to działa. Wiatr okazał się jej posłuszny, a jej wróg zdawał się nie spodziewać takiego posunięcia. Zatoczył się. Zuza pomyślała, że w ten sposób może nawet uda jej się odzyskać szkatułkę! Wyobraziła sobie strumień powietrza wiejący prosto pod szkatułkę i wyrywający ją z rąk jej przeciwnika. Skupiła się...
Zadziałało! Szkatułka wzbiła się w powietrze i zalśniła w słońcu. Oboje się rzucili w jej kierunku, ale Zuza okazała się szybsza. Wiatr pomógł jej wzbić się w górę i już wkrótce w jej rękach znajdowała się szkatułka. Przyjrzała się jej, zastanawiając się, co takiego niezwykłego w niej było.
Bo w zasadzie to sama tego nie wiedziała, chociaż pamiętała dzień jej otrzymania tak, jakby to było wczoraj. Miało to miejsce kilka dni po pogrzebie jej ojca. Zuza nie bardzo miała wtedy ochotę z kimkolwiek rozmawiać, ale tego dnia akurat została sama w domu, a pukanie do mieszkania stawało się coraz bardziej natarczywe. Otworzyła wreszcie upartemu przybyszowi, by zobaczyć, iż była to dość młoda kobieta o jasnych lokach i szarozielonych oczach. Zuzie przeszło przez myśl, że była trochę podobna do niej samej, ale wtedy zignorowała tę myśl. Okazało się, że kobieta odwiedziła właśnie ją: wręczyła jej tę szkatułkę i wypowiedziała dwa zdania, które Zuza pamiętała do dziś. „Strzeż tej szkatułki jak oka w głowie i nikomu jej nie oddawaj. Otwórz ją jedynie wtedy, kiedy naprawdę będziesz tego potrzebować".
Zuza początkowo wcale nie chciała przyjmować szkatułek od nieznajomych, ale coś we wzroku kobiety powiedziało jej, że powinna jej posłuchać. Od tamtego momentu szkatułka stała na półce w jej pokoju, a Zuza, mimo wielkiej ciekawości, co kryło się w środku, nie odważyła się tego sprawdzić. Jakoś wierzyła kobiecie, kiedy ta mówiła, że nie powinna otwierać jej bez powodu. Ale teraz chyba miała powód, prawda? Ktoś chciał ją ukraść! A Zuza zamierzała dowiedzieć się, dlaczego.
Znalazła więc szybko zatrzask szkatuły i odsunęła go, by otworzyć pudełko. Zawiasy skrzypnęły nieco, a Zuza ujrzała w środku wyłożonym niebieskim materiałem malutki róg. Był również niebieski, w większości jasny i tylko z pojedynczymi ciemnymi akcentami w pobliżu ustnika i wylotu. Zmarszczyła brwi. Zawartość szkatułki wcale nie wyglądała na cenną! Ot, zwyczajny róg do grania. Chyba że był zrobiony z czegoś cennego? Jakiejś kości słoniowej czy czegoś w tym rodzaju?
Tak czy siak, złodziej musiał mieć jakiś powód, by chcieć go ukraść. Zuza zamierzała się przekonać, co to był za powód. Wzięła więc róg do rąk i pomachała nim przed przeciwnikiem.
— Czemu zależy ci na takim głupim rogu?!
Uczucie, które ją przeszyło, prawdopodobnie powinno dać jej odpowiedź, dlaczego, ale nie zwróciła na nie początkowo uwagi. Dopiero po kilku sekundach, gdy narosło, zorientowała się, że coś się zmieniło, ale nie mogła się nad tym zastanawiać, gdyż właśnie wtedy złodziej rzucił się w jej kierunku. Zuza bez trudu go uniknęła, a róg podniosła wysoko, poza zasięg jego rąk. Jednocześnie wypuściła szkatułkę, która z głośnym trzaskiem upadła na ziemię. Dopiero po chwili Zuza zorientowała się, że znajduje się wyżej niż zwykle. Spojrzała pod nogi, by zauważyć, że stoi w czymś w rodzaju małego tornada. To ono musiało odpowiadać za jej lot!
Kiedy złodziej podjął kolejną próbę odzyskania rogu, Zuza zorientowała się, że owo małe tornado jest jej posłuszne. Cofnęło się wraz z nią daleko, tak, że przeciwnik znalazł się daleko od niej. Zastanowiło ją, jak to możliwe, że tak szybko zrobiła postęp w kwestii mocy, o których istnieniu jeszcze pół godziny temu nie miała żadnego pojęcia, a wtedy mrowienie, które czuła w dłoni trzymającej róg, podpowiedziało jej, że to musi mieć coś wspólnego właśnie z nim.
A skoro tak, to raczej nie mogła oddać go złodziejowi. Tylko co miała zrobić? On raczej nie odpuści tak łatwo. Skoro już pofatygował się do jej mieszkania, to nie będzie chciał odejść z pustymi rękami. Nie, to ona musi go jakoś przekonać, że nie ma tu czego szukać.
Zaatakowała. Nie bardzo wiedziała, co robi, ale czuła, że robi dobrze. Najpierw kazała swojemu małemu tornadu się nieco zbliżyć do przeciwnika, a potem wycelowała w jego stronę lewą dłoń, tę, w której nie trzymała rogu. Nie miała pojęcia, co właściwie chciała zrobić, ale zdaje się, że intuicja, róg czy cokolwiek innego pomyślało za nią. Złodziej już po chwili znalazł się wewnątrz tornada, ale nie tak, jak ona. Jego tornado nie utrzymywało go nad powierzchnią ziemi, tylko pochłonęło go w całości i zaczęło obracać go wokół własnej osi.
— Wypuść mnie, ty małolato! — zawył. — Oddawaj róg! Nie masz pojęcia, jak wielką mocą jest obdarzony. Taka mierna półbogini jak ty nie ma prawa się nim posługiwać!
— O czym ty pleciesz?! — zdziwiła się Zuza. — Czymkolwiek ten róg jest, jest mój, a nie twój! Spadaj na drzewo!
I wtedy tornado zrobiło coś dziwnego. Zbliżyło się do pobliskiego drzewa i wypluło na nie jej przeciwnika! Zrobiło to jednak nieco niedokładnie, więc ten nawet nie zdążył się chwycić gałęzi i spadł na ziemię. Pojękując, podniósł się i znowu pobiegł w stronę Zuzy, jakby kompletnie zapominając o tym, że mógłby zaatakować ją wodą, ale ona nie czekała, aż do niej dobiegnie. Tak jak wcześniej, uwięziła go w tornadzie. Ale wcale nie chciała go już odsyłać na drzewo. Nie... Wolała, żeby znalazł się dużo dalej.
— Moje drogie tornado — powiedziała przymilnie — odeślij tego wrednego złodzieja gdzieś daleko, tak, żebym nie musiała go więcej oglądać.
I wyobraziła sobie jakąś odległą krainę, jak jakąś Australię czy Amerykę. A może powinien wylądować w oceanie... Nie, w zasadzie to nawet nie wiedziała, jaką moc ma tornado i czy da radę dolecieć tak daleko. Tak czy siak, byleby to było gdzieś daleko.
Tornado posłuchało jej myśli. Wzbiło się do góry, pomimo protestów przeciwnika, po czym wyrzuciło go gdzieś daleko. Zuza nie widziała dokładnie, gdzie to się stało, ale była pewna, że przez pewien czas złodziej do niej nie wróci.
Wtedy znalazła czas, by spojrzeć po sobie. Upał był tak dokuczliwy, że jej ubrania i włosy nawet nieco przeschły, ale nadal były wilgotne. Do tego włosy miała kompletnie rozczochrane. Dobrze, że nie zdecydowała się dziś malować, bo ale ładnie by wyglądała jej twarz!
Skierowała wzrok na róg. Przyjrzawszy się mu, nie widziała w nim nadal nic niezwykłego, ale mrowienie, które czuła, gdy go trzymała, mówiło jej, że to zdecydowanie nie był zwyczajny przedmiot. Jej domysły potwierdziły się, kiedy podniosła z ziemi upuszczoną tam wcześniej szkatułkę i odłożyła do niej róg. Energia, którą czuła wcześniej, odpłynęła. Zuza nagle poczuła się bardzo zmęczona i zatoczyła się lekko, na szczęście nie upadła.
Postanowiła wrócić do domu, oporządzić się, upewnić się, że zostawiwszy otwarte drzwi mieszkania, nie wpuściła tam kolejnych pięciu złodziei, a dopiero potem zastanawiać się nad tym wszystkim. Złodziej nazwał ją półboginią... Co to niby miało znaczyć? Bogowie przecież nie istnieli! A poza tym ona sama nie była nikim niezwykłym, ot, człowiekiem, zupełnie zwyczajnym!
Ale jednak powietrze się jej słuchało... Nawet gdy nie miała w rękach rogu, wywoływała ten dziwny wiatr! Co to niby miało znaczyć? Czy google miał jakieś artykuły na temat „co robić, jeśli odkryjesz w sobie magiczne moce i ktoś chce cię z ich powodu zabić"? Zuza tego nie wiedziała, ale wkrótce zamierzała się o tym przekonać. Ale najpierw musiała wrócić do domu.
Wreszcie zdecydowała się ruszyć, choć tak średnio się jej chciało. Dopiero teraz zorientowała się, że znalazła się dość daleko. W czasie pościgu wydawało się jej, że biegła nie więcej niż dwie minuty, ale rozpoznawszy to blokowisko, zrozumiała, że powrót do domu zajmie jej piechotą przynajmniej z dziesięć. Ech, życie młodocianej nawet jeszcze nie bohaterki nie było takie proste, jak się jej zawsze wydawało.
Przez to wszystko nawet nie dostrzegła postaci, na którą wpadła. Na szczęście żadnej z nich nic się nie stało, ale Zuza odskoczyła od niej jak oparzona.
— Bardzo przepraszam... — wymamrotała, po czym uniosła głowę. — Wujek?!
Niespecjalnie spodziewała się go ujrzeć akurat tutaj. Wujek wyszedł z domu jakieś pół godziny przed zjawieniem się włamywacza, by coś kupić, ale Zuza doskonale wiedziała, że jemu wszelkie zakupy zajmują kilka godzin, więc nie przypuszczała, że tym razem się uwinie tak szybko. Jeszcze dziwaczniejszy był fakt, że wujek wcale nie zdawał się zaskoczony tym, że Zuza jest tutaj i że wygląda, jakby dopiero co topiła się w basenie.
— Zuza — westchnął. Teraz dostrzegła wyraźnie coś w rodzaju smutku czy zmęczenia malującego się na jego twarzy. — Wiedziałem, że kiedyś wreszcie odkryjesz prawdę...
— O co chodzi? — Zuza zmarszczyła brwi. — Jaką prawdę? — zapytała, zastanawiając się, ile wujek tak naprawdę wie.
— Nie musisz udawać. Wszystko widziałem... To znaczy prawie wszystko, od momentu, gdy pobiegłaś za tym mężczyzną do bloków. Może opowiesz mi, jak to się stało, że w jego ręce wpadł Róg Jufeng?
— Róg czego? — Wtedy Zuza przypomniała sobie o domu. — Jezus Maria! Musimy wracać, zostawiłam otwarte drzwi!
Teraz i wujek ożywił się nieco. Oboje ruszyli dość szybko, aż wreszcie dotarli na czwarte piętro, jęcząc przy tym i posapując. Zuza wbiegła do domu i szybko się rozejrzała, ale mieszkanie wcale nie wyglądało na okradzione. Może jednak nikt więcej już się nie włamał?
— Wygląda na to, że jest już czysto — oznajmiła wujkowi, który właśnie usiadł na kanapie w salonie. — Zaraz do ciebie przyjdę, tylko się oporządzę!
Wzięła z pokoju suche ubrania i przebrała się w łazience. Mokre ubrania rozwiesiła na suszarce, po czym jeszcze przeczesała włosy, by nie wyglądały jak siano. Po tym małym ogarnięciu się dołączyła do wujka na kanapie. Zachęcona przez niego, zrelacjonowała mu pojawienie się złodzieja i szaleńczą gonitwę zakończoną walką.
— Po pierwsze, nie wiem, o co chodzi, ale jestem super! Zawsze to wiedziałam! A po drugie, musisz wreszcie zamontować judasza w drzwiach, bo gdyby był, to nigdy nie wpuściłabym tu tego drania — zakończyła.
— No dobrze, kiedyś się tym zajmę... Ale obawiam się, że nawet z judaszem ten złodziej i tak by tu wszedł. Popełniłem błąd... Gdy tylko odkryłem, że w twoje ręce wpadł Róg Jufeng, powinienem był go oddać Zakonowi.
— O czym ty mówisz? Jaki znowu Zakon? I czym jest ten róg? Czym ja jestem?
— Ech, to może od początku... — Wujek poprawił swoją pozycję. — Może to być dla ciebie szok, ale na tym świecie rzeczywiście istnieje magia. A personalizacjami różnych typów magii są bogowie. Istnieją i patronują rozmaitym zjawiskom. Rzecz jest taka, że bogowie mogą zstąpić do naszego świata i mieć dzieci z ludźmi. Nie inaczej było z boginią powietrza Jufeng. Prawie siedemnaście lat temu znalazła się na ziemi i poznała twojego ojca...
Zuza otworzyła szeroko oczy. To, co wujek mówił, brzmiało zupełnie nieprawdopodobnie! Ale jednak pasowało do tego, co się wydarzyło...
— Jufeng... — powtórzyła. — Bogini powietrza, tak? I mówisz, że ten róg należy do niej?
Wujek pokiwał głową.
— Może to ona mi go dała... — Na pytające spojrzenie mężczyzny wyjaśniła: — Niedługo po pogrzebie taty odwiedziła mnie jakaś dziwna kobieta, która mi go dała. Trochę podobna do mnie... Powiedziała mi, żebym go strzegła. Myślisz, że to mogła być ona?
— To zdecydowanie była ona — potwierdził. — Właściwie od początku to podejrzewałem... Bo widzisz, Jufeng nie zainteresowała się twoim ojcem bez powodu. Obaj byliśmy w tym czasie członkami Zakonu Strażników, grupy ludzi i potomków bogów, którzy utrzymują porządek na tym świecie. Stąd właśnie obaj dowiedzieliśmy się o bogach, ich artefaktach i wszystkim... Dzięki temu byłem w stanie odkryć Róg Jufeng. I choć chciałem zabrać go do Zakonu, pomyślałem, że nie bez powodu znajduje się właśnie u ciebie. Więc jedyne, co zrobiłem, to zgłosiłem Zakonowi obecność rogu w naszym domu i pilnowałem go ukradkiem tak, byś się nie zorientowała.
Zuza potrzebowała chwili, by przetworzyć to wszystko. Jej wujek i ojciec byli członkami jakiejś organizacji walczącej o utrzymanie magicznego porządku świata, po czym ten drugi zakochał się w bogini powietrza, z którego to związku wzięła się ona sama? A później ta sama bogini dała jej do popilnowania jakiś artefakt, który potem jakiś złodziej chciał ukraść?
— A ten mężczyzna, który chciał ukraść róg, kto to był? — zapytała wreszcie.
— Nie mam pewności, ale obawiam się, że był to jeden z Odnowicieli.
— Odnowicieli?
— Odnowiciele to odwieczni wrogowie Zakonu Strażników. Chcą przejąć dla siebie jak najwięcej magicznej mocy i przejąć kontrolę nad światem... — Wujek podniósł wzrok i spojrzał Zuzie w oczy. — Skoro nas znaleźli, obawiam się, że Róg Jufeng nie jest już u nas bezpieczny.
~~~~
I oto nareszcie debiut Zuzy! To jest pierwsza od czasu Pierre'a i Brigitte postać, która zadebiutowała w zupelnie nowym wątku, niewspominana przez nikogo wcześniej, tak nawiasem mówiąc :P Tylko że ona nie ma takich mega problemów egzystencjalnych jak Pierre xD Plus zapewniam Was, że jej ojciec faktycznie zmarł w wyniku choroby, jego akurat Odnowiciele oszczędzili. PS wiem, że ta ilustracja jest trochę derpowata, ale to jest moment mojego eksperymentowania z rysowaniem i testowałam pędzel. Cóż, tak średnio to wyszło xD
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro