Rozdział 31 - Świt
Aurélie, gdy tylko odeszła od pozostałych, zorientowała się, że w zasadzie nie ma pojęcia, jak się zabrać za to, co chciała zrobić. Jak w tym chaosie miała znaleźć Brunona? Nie miała zielonego pojęcia, gdzie mógł być ani co z nim! Być może był na nogach i mógł sam ją znaleźć (albo co gorsza, mogli się rozminąć), ale z drugiej strony mógł gdzieś leżeć... Byleby nie było już za późno! Nie... Co jak co, ale Brunona nie mógł spotkać taki los!
— Nie możesz mieć całkowicie nadziei — powiedziała jej Flyy.
— Chcesz mnie dobić? — żachnęła się Aurélie.
— Nie no, skąd... Nawiasem mówiąc, u Odnowicieli chyba faktycznie przeszłaś jakąś duchową przemianę...
— Chyba nie rozumiem?
— No ta twoja przemowa! „Możecie jeszcze naprawić ten świat..." I inne takie uduchowione pierdoły. Co jak co, ale po tobie się ich nie spodziewałam. Myślałam raczej, że się załamiesz, stwierdzisz, że to wszystko nie ma sensu i się poddasz.
— Naprawdę we mnie nie wierzysz...
— Ja tylko mówię, co mi się wydawało. Ale jednak... Jestem z ciebie dumna, wiesz?
Aurélie nie zdołała powstrzymać uśmiechu. Zdumiało ją, że w takiej sytuacji zdołała się w ogóle uśmiechnąć. Po tym wszystkim, co się wydarzyło... Starała się nie myśleć o Brigitte, ale nie umiała całkowicie wyrzucić jej obrazu z pamięci. A co jeśli Bruno...
— Faktycznie ci na nim zależy — zauważyła Flyy.
— Oczywiście, że tak, przecież przyjaźnimy się od dzieciństwa! Zresztą... Jeśli zginie, to to będzie moja wina. Wziął miraculum, żeby mnie odnaleźć...
— Ooo — westchnęła Flyy. — Chyba już rozumiem...
— Co rozumiesz? — zdziwiła się Aurélie.
— Wiesz, nie żeby coś, ale wydaje mi się, że Bruno będzie dla ciebie dużo lepszy niż ten nadęty gwiazdor Hollywoodu.
Do Aurélie dopiero po chwili dotarło, co Flyy chciała jej powiedzieć.
— Chyba cię pogięło! — Ku swojemu zaskoczeniu powiedziała to na głos. — Ja i Bruno? Przyjaźnimy się, nic więcej... Zachowujesz się jak Sende!
Ale to wszystko sprawiło, że zaczęła sobie powoli również przypominać o innych sprawach, spoza pola bitwy. Gdzieś tam Lucien musiał na nią czekać, podobnie jak Roxy i Sende. I Alexandre... Och, co ona im wszystkim powie? Nie, nad tym będzie się zastanawiać potem... Kiedy już znajdzie Brunona, żywego czy martwego.
Rozejrzała się wokół siebie. Zdawało się, że nieliczni ludzie, których widziała, zorientowali się już, że bitwa dobiegła końca. Czyżby Odnowiciele jakoś wyczuli, że ich Mistrza już nie było, a ich wielka misja skończyła się niepowodzeniem? Aurélie uznała jednak, że nie może przestać zachowywać czujności. Zawsze ktoś nadal mógł ją zaatakować...
Nagle niebo rozświetliło się blaskiem dużo jaśniejszym niż światło gwiazd. Aurélie spojrzała w górę. To, co ujrzała, nieco przypominało jej zorzę, ale z pewnością nie mogło nią być — miało dużo więcej kolorów niż jakakolwiek zorza i poruszało się bardzo szybko. Zrozumiała, że to musiała być magia w czystej postaci... Zatrzymała się, żeby jeszcze przez chwilę doświadczyć tego cudu...
Wtem jeden ze strumyków magii spłynął na ziemię niedaleko od niej. Aurélie, śledząc go wzrokiem, ujrzała, że zetknął się z gruzem pod jej nogami. Kawałek kamienia zniknął tak, jakby nigdy go tam nie było... A za pierwszym strumykiem popłynęły kolejne... Wyglądało to, jakby z nieba zaczęła padać tęcza. Jedna z kropel spadła na jej wyciągniętą dłoń. Poczuła w tym miejscu przyjemne ciepło, a już po chwili kropla zniknęła, rozpraszając się w powietrzu.
Dopiero po paru chwilach przypomniała sobie, co miała zrobić. Ruszyła znowu, ale dopiero teraz naprawdę zaczęła się zastanawiać, jak ma znaleźć Brunona... Może uda się jej go jakoś wyczuć? Tylko nie miała pojęcia, jak wyglądała jego aura! Gdyby pomyślała, żeby to wcześniej sprawdzić...
— Poprośmy Wayzza o pomoc! — zaproponowała Flyy. — Powinien dać radę wyczuć Ahiiyę.
— Ahiiyę?
— Kwami Zebry. Nawet jeśli Bruno jest przemieniony, Wayzz powinien wiedzieć, gdzie jest Ahiiya i nas pokierować. Tylko musisz się odmienić.
Aurélie ponownie się dentransformowała, a Flyy usiadła na jej dłoni i połączyła się z Wayzzem. Zobaczyła oczami Kwami Żółwia wnętrze siedziby Zakonu i twarz Wanga Fu.
— Ach, to ty, Aurélie — przywitał się z nią Fu. — I jak?
— Bitwa się skończyła — odpowiedziała. — Wygraliśmy... — Powiedziała to z większym smutkiem, niż zamierzała, ale uznała, że nie będzie teraz mówić Fu o Brigitte. Niech potem się dowie, od kogoś, kto da radę mu to przekazać stosowniej od niej. — Opowiem potem wszystko... Tylko czy Wayzz mógłby wyczuć, gdzie jest Ahiiya?
— Ahiiya... — powtórzył Wayzz. — Gdzieś na południe i wschód od was.
— Szukacie Brunona? — zrozumiał Fu. — Wyślę do was Coline.
Aurélie potwierdziła.
— Południe i wschód... Gdzie to? Tu kompletnie nic nie widać, kompletnie straciłam orientację...
Ruszyła w losowym kierunku, licząc na to, że Wayzz potwierdzi lub zaprzeczy poprawności jej trasy.
— Idziesz dokładnie w drugą stronę — poinformował ją.
Aurélie zawróciła.
— O, teraz już dobrze — pochwalił ją Wayzz. — Teraz idź zupełnie prosto, ale jeszcze się nie rozłączam, na wypadek, jakbyś w ciemności zboczyła z drogi.
— W zasadzie wcale nie jest tu aż tak ciemno — zauważyła Aurélie. — Z nieba pada teraz magiczny deszcz. Całkiem dobrze oświetla wszystko...
W milczeniu ruszyła dalej przed siebie. W miarę drogi szło jej to coraz łatwiej, co spowodowane było tym, że magia stopniowo usuwała gruz spod jej nóg, a podłoże stawało się coraz równiejsze. Po jakichś pięciu czy dziesięciu minutach drogi w jej głowie ponownie odezwał się Wayzz:
— Jesteś już praktycznie na miejscu, Coline też już tam doszła. Rozłączam się.
Flyy przestała świecić i opadła bezwładnie na rękę Aurélie.
— Jak już znajdziesz coś do zjedzenia, byłoby miło — powiedziała.
— Postaram się znaleźć, ale wytrzymaj jeszcze chwilkę, proszę...
Flyy skinęła głową i przeniosła się na ramię Aurélie. Ona tymczasem podniosła wzrok i tuż przed sobą ujrzała postać w niebieskim stroju. Po tym, co powiedział Wayzz i jej jasnych lokach zorientowała się, że to matka. Coline również ją zauważyła i ostatnie parę metrów pomiędzy nimi przebiegła. Zanim się spostrzegła, Aurélie znalazła się w jej ramionach.
— Aurélie! Żyjesz! Jak dobrze... Kiedy mi powiedziano, że poszłaś z Brigitte i Shouyi na pole bitwy... Och, cały czas się tak bałam!
— Wszystko ze mną w porządku. — Aurélie odwzajemniła uścisk. — Żyję... Choć trudno mi w to uwierzyć...
Coline wyswobodziła ją ze swoich objęć.
— Bardziej martwię się o Brunona — przyznała Aurélie. — Ahiiya w ogóle się nie poruszał... Czyli Bruno albo też... Albo stracił miraculum i nigdy się nie odnajdzie...
— Będzie dobrze — zapewniła ją matka. — Bruno to twardy chłopak, na pewno będzie z nim wszystko w porządku.
— Zdaniem Wayzza Ahiiya jest gdzieś tutaj...
Magiczny deszcz usunął właśnie jeden z większych kamieni leżący obok nich. Aurélie i Coline jakby się umówiwszy, spojrzały w tamtym kierunku i zobaczyły, co odkrył. Ruszyły w stronę czegoś, co wyglądało na leżącego człowieka. Przyjrzały mu się, a serce Aurélie zabiło mocniej. Znalazły go! Tylko że Bruno wcale nie wyglądał zdrowo. Nawet w migotliwym świetle deszczu dało się dostrzeć, iż był bardzo blady. Aurélie przyklęknęła przy nim i delikatnie potrząsnęła jego ramieniem.
— Bruno, słyszysz mnie?
Bez odpowiedzi. Aurélie miała ochotę powtórzyć pytanie, ale pomyślała, że to bez sensu. Zwłaszcza że zorientowała się właśnie, że jego oddech był bardzo urywany. Ale przynajmniej oddychał! Żył, ale musiał być chory. Albo ranny. Tylko że na kostiumie nic nie było widać...
— Patrz, tam leży nóż — odezwała się Coline.
Aurélie powiodła wzrokiem w miejsce, które wskazała jej matka i rzeczywiście: niedaleko Brunona leżało dość duże, zakrwawione ostrze. Spojrzała jeszcze raz to na Brunona, to na nóż i zaczęła domyślać się, co tu zaszło.
— Myślisz, że ktoś go dźgnął tym nożem? — zapytała.
— Na to wygląda... Ale na stroju nie ma krwi, więc musiał przemienić się potem. To dobrze... Miraculum powinno spowolnić upływ krwi, tylko że nie wiemy, ile tu leżał.
— Czyli może umrzeć? Nie... To niemożliwe! Musimy go zanieść do szpitala!
— Mam pewien pomysł — stwierdziła Coline. — Detti, schowaj parzydełka.
Coline detransformowała się, a obok niej zawisło niebieskie kwami z cieniutkimi mackami... Nie... to były parzydełka, a kwami wyglądało niemal jak prawdziwa meduza.
— Detti... To imię twojego kwami?
— Tak — potwierdziła Coline. — Jest dość niezwykłe, bo nieme, ale dobrze słyszy wszystko, co się wokół niego dzieje.
Coline zdjęła jedną ze swoich bransoletek, w której Aurélie rozpoznała Miraculum Meduzy, a następnie założyła ją Brunonowi na rękę. Aurélie spojrzała na matkę pytająco.
— Co zamierzasz zrobić?
— Detti, proszę, przemień go i użyj mocy, chociaż na te parę minut.
Kwami skinęło głową i wniknęło do wnętrza bransoletki. Strój Brunona zmienił się nieco: część czarnych pasków z jego stroju i maski zmieniła kolor na niebieski, a we włosach pojawiły się również niebieskie kosmyki. Całe jego ciało rozbłysło jasnym niebieskim blaskiem, ale światło zaraz zniknęło.
— Jak to możliwe? — zapytała Aurélie. — Zawsze myślałam, że posiadacz miraculum musi wyraźnie wypowiedzieć formułkę przemiany i mocy, żeby ich użyć!
— Nie zawsze. Jeśli ma się wystarczające połączenie z kwami...
— W sumie racja, mogłam użyć mocy Flyy bez wypowiedzenia formułki Latania... Tylko że Bruno chyba nie ma więzi z Detti?
— Prawdę mówiąc, trochę zgadywałam — przyznała Coline. — Ale skoro zadziałało... Nie mam pojęcia, jak długo utrzyma się na nim moc Nieśmiertelności, ale przynajmniej przez pięć minut nie umrze. Chodź, pospieszmy się. Zanieśmy go do siedziby Zakonu, a tam w szpitalu już się nim zajmą.
Aurélie przemieniła się (Flyy jeszcze chwilę będzie musiała się pomęczyć), po czym wzięła ostrożnie Brunona na ręce i uświadomiła sobie, że może to być trudniejsze, niż wcześniej przypuszczała. Choć miraculum jej pomagało, to i tak czuła jego ciężar. Uśmiechnęła się w myślach, bo przypomniała sobie, że podobne sytuacje już wcześniej miały miejsce. Nosiła przecież Pierre'a i to dwa razy. Z tym, że za pierwszym razem pomagał jej Czarny Kot, a za drugim Pierre był przytomny. A nie chciała prosić Coline o pomoc — bez swojego miraculum będzie wolniejsza, a liczył się czas. Nie, Aurélie wpadła na inny pomysł.
Skupiła się i wreszcie poczuła, że Bruno staje się lżejszy, choć nie było tak w rzeczywistości. Po prostu użyła mocy tak, żeby utrzymywała go w stabilnej pozycji i nie naciskał tak na jej ramiona. Uśmiechnęła się — teraz mogła przyspieszyć. Wzbiła się w powietrze i pofrunęła. Wkrótce dotarła do siedziby Zakonu, która okazała się nie być tak daleko. Strażnicy już nie chronili cmentarza, bo i nie było przed kim, jedynie dwóch stało przy grobie Abelarda i Heloizy. Widząc Aurélie i Brunona, otworzyli przejście.
Ten śmieszny kryształ, który Aurélie otrzymała od Zakonu, musiał działać nawet, gdy była przemieniona, bo wiedziała, dokąd ma iść. Chociaż, nawet gdyby go nie miała, prawdopodobnie domyśliłaby się, gdzie jest szpital, bo zauważyła, że w siedzibie zbierało się dość wielu ludzi, którzy zmierzali dokładnie w tym samym kierunku. Część z nich, tak jak ona, niosła towarzyszy, którzy nie byli w stanie iść sami. Więc, oczywiście, przed wejściem do szpitala zebrała się spora kolejka. Aurélie miała wielką ochotę krzyknąć, żeby się odsunęli i ją przepuścili, bo inaczej Bruno może umrzeć, ale natychmiast się powstrzymała. Oni wszyscy byli w takiej samej sytuacji jak ona... Nie miała prawa się wpychać. Spojrzała z niepokojem na chłopaka; w świetle pochodni jego twarz wydawała się jeszcze bledsza niż wcześniej. Oby nie było za późno...
Wreszcie, gdy upłynęło jak na jej gust zbyt wiele czasu, znalazła się tuż przy drzwiach i zdołała wejść do środka. Gdy podeszła do niej pielęgniarka, Aurélie zaczęła opowiadać jej dość nieskładnie, co się stało, ale ona chyba zrozumiała, o co chodziło. Wezwała jedno ze szpitalnych łóżek na kółkach — chyba magią, Aurélie nie umiała sobie inaczej wytłumaczyć tego, że przyjechało samo, bez nikogo, kto by je pchał — po czym przy pomocy Aurélie ostrożnie położyła na nim Brunona. Następnie machnęła na nią ręką w wyraźnie odsyłającym geście.
— Nie mogę zostać? — zapytała Aurélie.
— Jest mnóstwo pacjentów, panuje chaos. Niestety musisz wyjść.
Aurélie westchnęła. Chciała wiedzieć, co z Brunonem, ale zrozumiała, że nie ma sensu kłócić się z pielęgniarką. Wyszła ze szpitala i wciąż wodząc wzrokiem po wciąż napływających rannych, poszła przed siebie, sama nie wiedziała, dokąd. Nie była pewna, co w ogóle mogłaby jeszcze zrobić. Przez ostatnie parę godzin wszystko działo się tak nagle... Nadal pamiętała, jak Łowca przyszedł do jej małej celi i przypomniawszy jej o tym, co miała zrobić dla Odnowicieli, uśpił ją magią. A obudziła się dopiero w siedzibie Zakonu... A potem tylko zabrała medalion Shouyi i zaraz wybuchła ta bitwa...
Och, właśnie... Już wiedziała, co powinna zrobić. Zapytała kryształu, czy serwują tu gdzieś jakieś jedzenie, a ten poprowadził ją na miejsce. W miejscu w rodzaju stołówki było kilku Strażników. Ciekawe, że nawet pomimo bitwy gastronomia nadal działała. Aurélie podeszła do lady.
— Czy macie coś do zjedzenia? — zapytała. — Padam z głodu i moje kwami też.
— A ma panienka pieniądze? — Kucharz uniósł brew.
— Pieniądze? — Aurélie dawniej by odeszła i obeszła się smakiem, ale dopiero co powstrzymała Odnowicieli przed dalszym rozlewem krwi. Chyba była w stanie zdobyć jedzenie? — Proszę pana, przez pół roku byłam przetrzymywana przez Odnowicieli, naprawdę pan myśli, że będę mieć pieniądze? Oddam, gdy tylko je zdobędę, ale teraz, po tej bitwie i wszystkim...
— Daj jej, Michel — odezwał się drugi kucharz. — Widzisz, jakie to wymizerowane biedactwo.
— No dobrze...
Michel niechętnie wziął talerz i nałożył na nie coś, co wyglądało jak mocno rozgotowana kasza, po czym dodał do tego nieco ciemnego sosu i jakieś kawałki mięsa. Podał go Aurélie.
— Dziękuję, dziękuję, nigdy wam tego nie zapomnę!
Siadła do jakiegoś stolika i, mając nadzieję, że po raz ostatni w ciągu tej doby, detransformowała się.
— No, Flyy, teraz możemy się najeść.
I zasiadły do wspólnego posiłku. Kasza, choć wyglądała nieapetycznie, wcale nie okazała się zła, choć to może dlatego, że obie rzeczywiście były głodne. Aurélie już nie pamiętała, kiedy ostatnio jadła taki posiłek. To, co dawali jej Odnowiciele, było zawsze zimne i okropne w smaku, a poza tym u nich, nawet jeśli posiłki byłyby wręcz królewskie, i tak nie miałaby na nie ochoty. Jadła tylko tyle, żeby się nie zagłodzić.
Co ciekawe, nie dała rady jeść jej zbyt szybko. Delektowała się każdym kęsem, a przy okazji zauważyła, że więcej Strażników postanowiło pójść w jej ślady i coś zjeść. I wielu z nich, podobnie jak Aurélie, nie miało przy sobie pieniędzy, bo kto by się spodziewał, że w ferworze bitwy ktoś pomyśli o pieniądzach? Michelowi wyraźnie się to nie podobało, ale ulegając naporowi drugiego kucharza, poczęstował wszystkich potrzebujących kaszą. Tymczasem do uszu Aurélie docierały fragmenty rozmów Strażników, z czego większość dotyczyła bitwy i tego, co działo się po niej.
— Wielu Odnowicieli się poddaje — mówił jeden z nich. — Ponoć Hennion chce im wybaczyć i wcielić chętnych do Zakonu.
— Na serio myślisz, że te kanalie będą mogły nam służyć? — odparł na to drugi.
— Hennion uważa, że trzeba dać im drugą szansę. Powiedziała, że zwycięstwo w bitwie zawdzięczamy byłej Odnowicielce... Tej, która parę lat temu jeszcze szpiegowała Zakon. Dałbyś wiarę?
— Chętnie zobaczyłbym to ziółko.
— Ponoć nie żyje. Victor znalazł ciało i twierdzi, że to z całą pewnością ona.
Aurélie poczuła nieprzyjemne ukłucie w środku. Jaqueline nie żyła? Bo to o niej musieli rozprawiać Strażnicy... A tyle dla niej zrobiła... Gdyby nie Jaqueline, Aurélie nie byłoby tu teraz. Spuściła głowę.
— Co się stało? — zapytała Flyy, dostrzegając zmianę jej nastroju.
— Tylu ludzi zginęło... To straszne. Mam nadzieję, że już nigdy więcej nie dojdzie do czegoś takiego.
— Ja też — mruknęła jakaś Strażniczka, która musiała usłyszeć Aurélie.
Aurélie uniosła głowę i ujrzała dość młodą kobietę o krótkich, brązowych włosach i żółtych oczach.
— Ale Odnowiciele chyba zostaną rozbici już na zawsze — ciągnęła. — Zakon na pewno ukarze tych, którzy nie postanowią sami się nawrócić. A niedobitków złapiemy. To będzie o tyle łatwe, że już nie mają swojej siedziby, w której mogliby się skryć.
— A właściwie... Czemu siedziba trafiła akurat do Paryża? — odważyła się zapytać ją Aurélie. — Przecież nie należy do niego?
— Ta siedziba to było magiczne miejsce, ale w celu teleportacji musiała się zakotwiczać do naszego świata — wytłumaczyła kobieta. — Wygląda na to, że ostatnia teleportacja do niej miała miejsce tu, w Paryżu. To dlatego rozbiła się tutaj.
— Rozumiem...
Aurélie wróciła do słuchania rozmów. W większości mówiono o Odnowicielach i ofiarach bitwy. Najbardziej zapadła jej w pamięć jedna z rozmów.
— Podobno Lesly zginęła, to prawda?
— Lesly?
— No bibliotekarka!
— Brała udział w bitwie?
— Potrzebna była każda para rąk. Ponoć ktoś ją znalazł.
— To by dużo tłumaczyło... Widziałem Charliego. Snuł się po siedzibie, ale tak jakoś nieprzytomnie, jak nie on...
— Biedny dzieciak. Niestety będzie więcej takich jak on... Ale jeszcze nawet nie znamy wszystkich ofiar.
Aurélie znowu przypomniała sobie o Brunonie. Miała nadzieję, że uda się go uratować... Nie, musi się go dać ocalić! Co jak co, ale Bruno nie może umrzeć!
Nawet gdy już skończyła jeść kaszę, nie ruszała się z miejsca. I tak nie miała się gdzie podziać. A ze stołówki zrobiło się coś w rodzaju miejsca wymiany informacji, więc tym bardziej mogła tu zostać. A słyszała przeróżne rzeczy. Usłyszała między innymi o tym, że na jaw wyszła kolaboracja polskiego oddziału Zakonu Strażników z Odnowicielami. To oni dostarczyli wrogowi Róg Jufeng, którego mieli strzec. Ale ci, którzy byli jeszcze lojalni wobec Zakonu, dali radę ich powstrzymać. A teraz sądzili zdrajców. Ponoć spory udział w tym miała nastolatka, córka Jufeng, której bogini w pierwszej kolejności powierzyła swój artefakt.
Za to Manuel, syn Yana, który pod wpływem czaru dostarczył Odnowicielom Miecz Yana, został oczyszczony ze wszelkich zarzutów. Test lojalności wykazał, że nigdy nie chciał zdradzić Zakonu i to rzeczywiście niecna sztuczka Odnowicieli sprawiła, że w ogóle zbliżył się do miecza.
— Zakon teraz musi jakoś zabezpieczyć artefakty — zauważył jeden ze Strażników.
— Prawdopodobnie ukryją je w swoich siedzibach — dorzucił drugi. — Słyszałem, że mają dobrać je losowo i nikt, poza przywódcami, nie będzie wiedział, jaki artefakt jest gdzie. Każdy Zakon ukryje w celi pojemnik blokujący magię, ale tylko cztery z nich nie będą puste. Tylko które, tego się nie dowiemy.
— Myślisz, że jakiś ukryją tutaj?
— Wątpię. Jakoś strasznie dużo tej historii łączy się z Francją, nie uważasz? Każdy wróg od razu weźmie nasz kraj na celownik. Nie, myślę, że artefakty znajdą się daleko stąd.
Na wzmiankę o artefaktach Aurélie zerknęła na medalion Shouyi. Spróbowała jeszcze raz wezwać boginię. Na próżno. A jakiekolwiek próby wymyślenia, co mogło się z nią stać, nie dawały efektu.
Jakiś czas później Aurélie zauważyła Coline wchodzącą do stołówki. Zauważywszy ją, podeszła do jej stolika.
— Aurélie, chodź ze mną — odezwała się. — To bardzo ważne.
— O co chodzi? — zapytała Aurélie, wreszcie wstając ze swojego miejsca.
— Zaraz zobaczysz...
Aurélie szła za nią, a nogi, zupełnie zesztywniały, dały o sobie znać bólem. Ile czasu siedziała w tej stołówce?
— Oj, mamo, nie bądź taka tajemnicza... Powiedz chociaż, czy to dobre wieści, czy złe?
— Dobre, bardzo dobre.
Dotarły do szpitala. Wejście już nie było oblegane tak jak wcześniej, co musiało znaczyć, że rzeczywiście upłynęło całkiem sporo czasu. Matka poprowadziła Aurélie do jednej z sal i otworzyła jej drzwi. Przepuściła Aurélie przodem. Dziewczyna weszła tam, zastanawiając się, o co chodzi. I wreszcie zrozumiała.
— Bruno!
To zdecydowanie był on. Teraz już odmieniony, siedział na łóżku i był jak najbardziej przytomny. Uśmiechnął się na widok Aurélie. A ona, zupełnie nad sobą nie panując, rzuciła mu się na szyję.
— Ty żyjesz! Jak dobrze! Nawet nie masz pojęcia, jak się bałam... Myślałam, że...
— Że zginę? Nie ma opcji... Nie ma takiego, co byłby w stanie pokonać tę Zebrę! Ale wiesz, zaraz mnie udusisz...
Aurélie zreflektowała się i puściła go. Otarła łzy, które pojawiły się jej w oczach.
— Nie to, że nie podoba mi się, jak mnie przytulasz — zapewnił ją Bruno — ale mimo magii jeszcze trochę będę się kurować. Mam trochę szwów i chyba zostanie mi blizna... Znamię prawdziwego bohatera!
Aurélie roześmiała się głośno. Już nie pamiętała, kiedy ostatnio się tak śmiała. Poczuła niewypowiedzianą ulgę. To się skończyło, naprawdę skończyło! Przeżyła, a Bruno też. I matka była przy niej. A Odnowiciele zostali pokonani, najpewniej raz na zawsze.
Za oknem sali szpitalnej ujrzała słońce. Nastał nowy dzień.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro