Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3 - Laska Cao

Bruno zastanawiał się, czy właśnie nie popełni największego głupstwa swojego życia.

Opuścił siedzibę Zakonu w lekkim pośpiechu i spojrzał na wyświetlacz telefonu. Było parę minut po czwartej, co znaczyło tyle, że musiał się nieco pospieszyć, jeśli chciał znaleźć się na Placu Bastylii o czasie. Miał nadzieję, że to nagłe wyjście nie wzbudziło niczyich podejrzeń. Chciał, żeby wyszło inaczej — trening miał skończyć jakieś pół godziny wcześniej, a gdy wyskoczyła cała ta sprawa z rodzicami Brigitte, wszystko się okropnie przedłużyło... A teraz musiał biec.

Może taka mała przebieżka dobrze mu zrobi... Od tych paru miesięcy co nieco trenował i czuł, że jego forma już się trochę poprawiła, ale i tak pozostawiała jeszcze sporo do życzenia. A lata złych nawyków, obejmujących siedzenie na kanapie i zajadanie się chipsami z serialem w tle, wcale nie dawały się tak łatwo wykorzenić.

W biegu rozmyślał o powodzie, dla którego miał znaleźć się na placu. Może już kompletnie zwariował, ufając kartce znalezionej przez przypadek w skrzynce na listy? Ale przecież była wyraźnie zaadresowana do niego. Tekst na niej był na tyle krótki, że zapamiętał go bez żadnego trudu. „Staw się na Placu Bastylii dziś o szesnastej trzydzieści, a przybliżysz się do swojego skarbu". A może to był jakiś żart? Może jakiś dowcipniś zostawiał takie kartki wielu ludziom, by zrobić ich w balona, względnie zgromadzić ich w jednym miejscu, by dać popis jakiejś totalnej amatorszczyzny w dziedzinie śpiewu, tańca czy jakiejś bardziej zwariowanej sztuki? Możliwe, że Bruno był już przewrażliwiony i wszędzie widział już tylko powiązania ze swoją sprawą, zapominając właśnie o takich błaznach.

Ale przeczucie podpowiadało mu, że to rzeczywiście było z tym powiązane. Nie umiał tego wytłumaczyć, ale gdy czytał komunikat, był pewien, że dotyczył właśnie tej sprawy. W związku z tym oczywiście zaczął zastanawiać się, czy to nie pułapka. Czy to nie byłby wspaniały sposób, żeby się go pozbyć? Sprawić, by uwierzył w treść jakiejś karteczki, oddzielić go od Zakonu i po cichu się z nim rozprawić? Nie, wtedy wybraliby mniej zaludnione miejsce... Ale w sumie czy Odnowicieli obchodzili świadkowie? Łowca jakoś nie miał oporów przed zaatakowaniem Biedronki w tłumie.

Kiedy wreszcie znalazł się bliżej placu, Bruno zwiększył czujność. Wszędzie mogli się czaić Odnowiciele... Musiał być gotów, by w razie czego się przemienić i ruszyć do walki. Zerknął jeszcze raz na wyświetlacz. Miał jakąś minutę. Ale był już praktycznie na miejscu. Przed nim wznosiła się Kolumna Lipcowa — by znaleźć się tuż przy niej, wystarczyło przejść przez ulicę. Zrobił to więc i rozejrzał się wokół. Na pierwszy rzut oka nie dostrzegł nic niezwykłego. W zasadzie to nawet nie wiedział, czego powinien szukać. Człowieka? Drugiej karteczki? Ale jak ma to znaleźć w środku miasta?

— Jesteś pewien, że dobrze robisz? — odezwał się Ahiiya przy jego uchu. — Chyba nie zamierzasz zaufać Odnowicielom?

— Nawet nie wiem, czy to są właściwie Odnowiciele — żachnął się Bruno. — Zaczynam myśleć, że to jakiś głupi żart. Łatwo komuś jest podrzucić taką kartkę i napisać coś o jakimś skarbie. Zastanawiam się jedynie, kto to był, skoro znał moje imię.

Ahiiya rozglądał się ostrożnie, tak, by żaden z przechodniów go nie zauważył. Bruno bowiem wcale nie miałby ochoty się tłumaczyć, skąd wytrzasnął magiczne, latające i do tego mówiące po ludzku zebropodobne stworzenie. Wreszcie kwami wydało z siebie dźwięk.

— Może przyszedłeś tu, żeby znaleźć porzucony telefon, zanieść go na policję i mieć na koncie dobry uczynek? — powiedziało Brunonowi do ucha.

— O czym ty mówisz? — zdziwił się chłopak.

— Spójrz w prawo, tuż za barierką.

Bruno skierował wzrok tam, gdzie polecił mu Ahiiya i przekonał się, że kwami miało rację. Rzeczywiście leżał tam smartfon. Przykucnął, by przyjrzeć się telefonowi. Na jego ekranie naklejone było szkło hartowane, uszkodzone na brzegach. Do tego dało się dostrzec, iż urządzenie znajdowało się wewnątrz niebieskiego brokatowego etui. Najdziwniejszy był fakt, iż Bruno rozpoznał ten telefon.

— To niemożliwe! — wykrzyknął. Jakiś przechodzień spojrzał na niego krzywo, a Bruno machnął ręką, że to nic takiego. — Nie... Ja chyba śnię.

Przełożył rękę przez barierkę i ostrożnie nacisnął duży przycisk na dole komórki. Gdy ujrzał tapetę wygaszacza, nie mógł mieć już żadnych wątpliwości. Wielokrotnie widział to zdjęcie, przedstawiające członkinie rosyjskiego zespołu, którego nigdy by nie poznał, gdyby nie jego zaginiona przyjaciółka.

— To jest przecież komórka Aurélie!

Czyli karteczka nie była żadnym oszustwem! Ktokolwiek ją podłożył, musiał chcieć, by Bruno znalazł ten telefon! Chłopak szybko, starając się, by nikt się nie zorientował, co robi, wziął telefon i schował go do kieszeni. Następnie oddalił się w nieco bardziej ustronne miejsce, by zbadać znalezisko. Nacisnął ponownie przycisk, by zostać przywitanym przez t.A.T.u., po czym przesunął palcem, a tam wyświetliła się klawiatura i prośba o wpisanie kodu. Bruno wpisał kod — znał Aurélie na tyle, że wiedział, iż nie lubiła jakichś skomplikowanych kodów, a co było łatwiejsze do zapamiętania niż data własnych urodzin? Jego przypuszczenia okazały się słuszne, bo już po chwili ujrzał ekran startowy, a na jego tapecie królowały tym razem nie piosenkarki, a ptysie. Tak, to na tysiąc procent był telefon Aurélie. Nikt inny nigdy nie ustawiłby sobie na tapecie ptysiów.

Wtedy coś się wydarzyło. Ujrzał, że ktoś wysłał wiadomość. Nie wiedział kto, gdyż był to numer zastrzeżony. Bruno, czując, że to coś ważnego, kliknął.

„Brunonie Sucreceur" — głosiła wiadomość. — „Znalazłeś telefon. Gratulacje! Oznacza to, że możemy przejść do konkretów."

Bruno przeczytał wiadomość kilka razy, po czym, stwierdziwszy, że tajemniczy nadawca nie zacznie sam z siebie owych konkretów wymieniać, wpisał szybko odpowiedź.

„Kim jesteś i czego chcesz?"

Odpowiedź przyszła po chwili.

„Myślę, że wiesz. Jeśli będziesz ze mną współpracować, będziesz mógł osobiście oddać ten telefon jego właścicielce."

Serce Brunona zabiło szybciej. Będzie mógł oddać telefon osobiście... Czy to znaczy, że ma szansę spotkać się z Aurélie? Ale pod warunkiem, że będzie współpracował... Na czym ma polegać ta współpraca?

„Jeśli chcesz zobaczyć Aurélie Voler całą i zdrową, będziesz robić to, co ci powiem. Na razie twoim zadaniem będzie utrzymać całą tę rozmowę w tajemnicy przed Zakonem. Czy wchodzisz w ten układ?"

Bruno zawahał się. Czy na pewno powinien wchodzić w układy z Odnowicielami? Czy nie powinien jednak zaufać Zakonowi i to z nimi szukać Aurélie? Ale Odnowiciel, bo to na pewno był jeden z nich, wyraził się jasno. Dało się łatwo zrozumieć, że jeśli Bruno nie zgodzi się na jego grę, może już nigdy nie zobaczyć Aurélie.

Podjął decyzję.

„Wchodzę" — napisał i wysłał.

Tym razem na odpowiedź nie musiał czekać nawet kilku sekund.

„Doskonale."

***

Coline zdecydowała się towarzyszyć mistrzowi Fu i Dorine w podróży na dworzec. Jakoś nie chciało się jej czekać w siedzibie na powrót Aarona i Estelle, a zawsze lubiła samochodowe wycieczki, zwłaszcza jeśli samochody owe były nieco zabytkowe, tak jak wiekowy renault Dorine. Siedziała z tyłu i obserwowała widoki przez okno, jednocześnie przysłuchując się rozmowie swoich towarzyszy. Fu opowiadał właśnie Dorine o tym, jak poznał Aarona i Estelle.

— Ich historia jest dosyć niecodzienna — mówił Fu. — I zaczęła się, kiedy Brigitte była malutka. Estelle pracowała wtedy w jednym ze szpitali, gdzie leczyła się pewna starsza, bogata dama. Niestety okazało się, iż nowotwór, na który chorowała, nie jest uleczalny, ale lekarze robili wszystko, aby choć trochę przedłużyć jej życie. Estelle szczególnie się nią zajmowała i owa dama tak ją polubiła, że w testamencie zapisała jej jedną ze swoich szkatułek z biżuterią.

— Czy tą biżuterią były miracula?

— Nie tylko, ale były tam miracula Żurawia i Niedźwiedzia. Dama prawdopodobnie nie wiedziała o tym, Aaron i Estelle również nie. Spojrzeli jedynie na biżuterię i stwierdzili, iż jest kompletnie nie w ich stylu, toteż ostatecznie zdecydowali się ją sprzedać. Poszli do jubilera, aby wycenić ich wartość i tak spotkali Coline.

— Jesteś jubilerem? — zwróciła się do niej Dorine, nie odwróciła się jednak, zajęta obserwowaniem drogi.

— Teraz zajmuję się przede wszystkim misją, ale z zamiłowania nadal tak — potwierdziła Coline. — A to dlatego, że sama znalazłam miraculum...

— Coline była akurat sama i bardzo dobrze — ciągnął mistrz Fu. — Gdy Aaron i Estelle przynieśli biżuterię do niej, dopiero wtedy zaczęli jej dotykać, a wtedy, jak można było się spodziewać, ujawniły się im ich kwami, Congaau i Hreynii. Coline początkowo chciała wziąć miracula do mnie, ale oni uparli się, że chcą je zachować. Zgodziła się na to, ale wymogła na nich obietnicę, iż nikomu o nich nie powiedzą.

— I co było dalej?

— Dalej Aaron i Estelle zaczęli eksperymentować z miraculami. Estelle odkryła, że moc Miraculum Żurawia pozwala jej na przewidywanie przyszłości i ujrzała w wizji kolejną wizytę u Coline, podczas której padło moje imię. Więc, żeby przepowiedni stało się zadość, udali się do niej i wszystko jej powiedzieli. No i w zasadzie tak zaczęła się nasza współpraca. Estelle dzięki swojej mocy wiedziała, że muszą to robić, bo to doprowadzi ich do czegoś ważnego. Ciekawe, czy wiedziała, o co chodzi...

— Może ją mistrz o to zapytać — odezwała się Coline. — Ja też się chętnie dowiem, bo od wieków jej nie widziałam! A wydarzyło się tyle rzeczy... Jestem ciekawa, jak wytłumaczą się z tego, że już wcześniej wiedzieli o bogach, a nic nam nie powiedzieli.

— Może przepowiednia przyszłości im zabroniła? — podsunęła Dorine. — Władza nad czasem to dziedzina magii bardzo słabo zbadana przez Zakon, ale jeśli wierzyć popkulturze, to właśnie tak to działa.

— Czy wierzenie popkulturze to dobry pomysł? — zainteresowała się Coline.

— Czasem wpadają na ciekawe pomysły, choć rzadko mają pokrycie z rzeczywistością.

Gdy to powiedziała, właśnie wjeżdżali na dworcowy parking. Przez chwilę zdawało się, że w ogóle nie znajdą miejsca, ale na szczęście wreszcie zwolniło się jedno. Dorine zaparkowała, po czym cała trójka wysiadła i udała się na peron, gdzie miał przyjechać pociąg z Hawru.

Przybyli idealnie, bo nie musieli czekać długo — już po jakichś pięciu minutach ich oczom ukazał się właśnie ten pociąg. Zatrzymał się na peronie, po czym wysypał się z niego tłum podróżnych. Początkowo wśród nich nie było widać tych, których szukali, ale wreszcie Coline wyłowiła ich z tłumu. Pomachała do nich, aż oni również ją dostrzegli i, przepychając się nieco przez ludzi, wreszcie stanęli obok sojuszników.

— Jak dobrze was wreszcie widzieć! — ucieszyła się Coline.

— Coline! — Estelle również się uśmiechnęła i rzuciła się jej na szyję. — Ile to już minęło?

— Chyba z rok — odparła Coline. Odwzajemniła uścisk, po czym odsunęła się, ale dłonie nadal trzymała na ramionach Estelle. — Co się z wami działo, jak zniknęliście?

— Mówiliśmy już, że nie wiemy. Może sobie przypomnimy, ale ogólnie to nie rozmowa na to miejsce.

— Racja, racja... — zreflektowała się Coline. — To może już pójdziemy...

Spojrzała w stronę pozostałych. Aaron witał się właśnie z Fu uściśnięciem ręki. Staruszek, zauważywszy, że zwrócił na siebie uwagę obojga Monteilów, zwrócił się do nich:

— Poznajcie Icy, członkinię Zakonu Strażników, z którym połączyliśmy siły kilka miesięcy temu.

Dorine uśmiechnęła się do przybyszy i uścisnęła im dłonie, podobnie jak wcześniej Fu. Po tym krótkim rytuale cała piątka skierowała się ponownie do parkingu. Gdy stanęli przy renaulcie Dorine, ta otworzyła bagażnik.

— Tu możecie włożyć swoje torby — zwróciła się do Aarona i Estelle — ale słyszałam, że macie ze sobą jakiś magiczny przedmiot. Mogłabym go zobaczyć?

— To chyba nie jest za dobry pomysł — stwierdził Aaron.

— Oj tam, skoro to członkini Zakonu, to chyba wie, co robi, prawda? — odpowiedziała mu Estelle i otworzyła torbę.

Laska cały czas leżała na samej górze, ponad ubraniami. Dorine spojrzała na nią, a im dłużej na nią patrzyła, tym szerzej otwierała oczy.

— Nie wierzę... — powiedziała wreszcie. — To przecież Laska Cao!

— Laska co? — zdziwiła się Estelle.

— Nie laska co, tylko Laska Cao — poprawiła ją Dorine. — Artefakt boga ziemi. Zakon uznał go za zaginiony... Skąd ją macie?

— To chyba nie jest zbyt dobry moment na opowiadanie historii — przypomniał jej Fu. — Zajmijmy się tym w siedzibie Zakonu.

— Ach, tak — zgodziła się Dorine. — Racja...

Pogrzebała przez chwilę w bagażniku, po czym wyciągnęła stamtąd czarne pudełko. Następnie sięgnęła po laskę.

— Nie rób tego! — ostrzegła ją Estelle. — Ta laska jest niestabilna...

— Samo dotknięcie jej nic mi nie zrobi — odparła Dorine. — Chcę ją przenieść do pojemnika blokującego magię, wtedy na pewno nic niezwykłego się nie wydarzy, a Odnowiciele nie wyczują jej mocy.

Zrobiła, co powiedziała, czyli pochwyciła laskę i ostrożnie umieściła ją w pojemniku, a następnie szczelnie go zamknęła i odłożyła do bagażnika. Po tym wsiedli do samochodu — Aaron i Estelle z tyłu, po lewej stronie Coline — i pojechali.

***

Gdy tylko Brigitte wyszła z ogrodu, znowu poczuła stres. Próbowała oddychać głęboko, liczyć do dziesięciu, wyzbyć się wszystkich myśli. Wszystkie te metody zawiodły. No nic, chyba po prostu musi mieć to za sobą.

Aby zabić czas, wróciła do sali treningowej, gdzie ku swojemu zaskoczeniu nie zastała nikogo. Mijając jakiegoś Strażnika, dowiedziała się, że Fu pojechał z Dorine i Coline, ale nie wyjaśniało to, gdzie podziali się Bruno i Pierre. Głowiąc się nad tym, zabrała z trybun księgę, by odłożyć ją do swojego pokoju, gdzie chciała się jeszcze przygotować na wizytę rodziców. Wspięła się niemożliwie dużo pięter w górę (Zakon miał windę, ale Brigitte wolała wchodzić po schodach, gdyż póki co było to praktycznie jej jedynym sposobem na utrzymanie jako-takiej formy), po czym skierowała się do korytarza, w którym znajdował się jej pokój. Weszła do przedostatniego pomieszczenia — dalej był już tylko pokój Pierre'a.

Położyła księgę na szafce nocnej, po czym otworzyła stojącą w rogu szafę i przyjrzała się krytycznie swojemu odbiciu w lustrze we wnętrzu jej drzwi. W lecie jej ulubionym strojem stało się połączenie podkoszulków o bardzo cienkich ramiączkach i raczej krótkich spodenek, które nie sięgały nawet połowy jej ud. Ten zestaw dopełniała sandałami, wyjątkowo nie na obcasach. Upodobała sobie też ostatnio związywanie włosów w pełen kok z tyłu głowy, co sprawiało, że włosy nie plątały się jej wszędzie wokół. Tylko z grzywką nie zrobiła żadnych zmian, bo nie umiała wymyślić żadnego ułożenia, przy którym nie wyglądałaby idiotycznie. Wiele razy rozważała ścięcie jej na krótko, ale ostatecznie się na to nie zdecydowała.

Pomyślała jednak, że na spotkanie z rodzicami powinna się troszkę lepiej ubrać. Najchętniej założyłaby dżinsy i ukochany sweter w zielono-czerwone paski, na który nakładała jeszcze top, ale od kilku miesięcy już nie mieściła się w ten strój. Przysięgła sobie, że po narodzinach Malou postara się jak najszybciej wrócić do dawnej figury.

Wreszcie jej wzrok padł na starą tunikę w kwiatki, którą w zeszłym roku dostała od matki. Rzadko ją zakładała, bo zwykle nie widziało się jej wyglądać jak ogród, a poza tym tunika była odrobinę za duża, ale teraz uznała, że będzie idealna. Przymierzyła ją i zorientowała się, że ta jakby została skrojona pod jej obecny stan — okazała się wystarczająco luźna, by nigdzie jej nie uciskała, a do tego ładnie leżała. Dobrała także dość szerokie spodnie do kolan. Przyjrzała się nowemu strojowi, po czym, zadowolona z tego, co ujrzała, poprawiła jeszcze fryzurę.

Teraz chyba była już gotowa. Otworzyła drzwi pokoju, ale w tym momencie nie ona jedna to zrobiła. Wyjrzawszy na korytarz, zorientowała się, że Pierre postanowił wyjść ze swojego pokoju dokładnie w tej samej chwili.

— Tu jesteś! — odezwała się Brigitte. — Szukałam cię.

— Musiałem na chwilę pobyć sam — wytłumaczył się Pierre. — Nawiasem mówiąc, prześlicznie wyglądasz.

— Naprawdę? — Brigitte uśmiechnęła się szeroko. — Dziękuję. — Po chwili jednak przypomniała sobie, co Pierre powiedział tuż przed pochwałą. — A coś się stało, że chciałeś być sam?

— Można tak powiedzieć...

Teraz dostrzegła, że wygląda na wyraźnie z czegoś zadowolonego.

— Chyba zaczynam tak w pełni pojmować to wszystko!

— Co pojmować? — zapytała.

— No moją moc!

Brigitte zamrugała kilka razy oczami. Im dalej, tym mniej rozumiała, o co Pierre'owi chodzi. Jednego dnia potrafił wyskakiwać z tym, że wreszcie coś odkrył, innego załamywał się, że jest do niczego. A za każdym razem, gdy wracał do normalności, twierdził, że tym razem to wreszcie jest to, że wreszcie wszystko rozumie.

— Chyba nie rozumiem... Co tym razem jest takiego innego niż we wszystkich poprzednich?

— Nie bardzo wiem, jak ci to wytłumaczyć, bo w sumie to sam tak średnio pojmuję tak na rozum. Ale ja to po prostu czuję, nie wiem, czy wiesz, o co mi chodzi.

— Okej... — odparła ostrożnie Brigitte. — Pewnie nigdy nie zrozumiem...

— Chodzi o to, że tak to zawsze wyzwalałem moc w walce, a w żadnych innych warunkach nigdy nie udało mi się tego zrobić. Ale teraz, teraz chyba zaczynam to pojmować! To znaczy, posiedziałem sobie trochę, jak zwykle ponarzekałem wewnętrznie na to, jak bardzo beznadziejna jest moja sytuacja, aż stwierdziłem, że w sumie to tak naprawdę jest moja decyzja o tym, że będę walczyć i nagle poczułem tę moc. Nie wiem, może chodziło o to, żeby ostatecznie się z nią pogodzić i nie próbować z nią walczyć? I zrozumieć, że mam nad sobą władzę? Chyba tak, w każdym razie mam nadzieję, że coś z tego wyniknie...

Wyjaśnienia Pierre'a ani trochę nie zbliżyły Brigitte do zrozumienia tego wszystkiego, ale pokiwała głową.

— To super, jak mniemam!

— Bardzo super! — Pierre przybliżył się i chwycił Brigitte za dłonie. — To naprawdę dużo dla mnie znaczy. To krok do tego, by wreszcie obudzić się i nie bać się o to, że właśnie dzisiaj wszystko runie. Powstrzymam Odnowicieli, choćbym miał to zrobić sam, zobaczysz. Stworzę dla nas bezpieczny świat.

Pierre nachylił się i pocałował Brigitte, po czym jeszcze chwilę ją tulił. Nie dostrzegł, jak szeroko się uśmiechnęła.

— Wiesz co? — odezwała się po chwili. — Jak jesteś przy mnie, to nawet moi rodzice nie są mi straszni.

Odsunęli się nieco i dopiero po bardzo długiej chwili wpatrywania się w siebie zdecydowali się udać na dół. Wybrali jednak windę, stwierdziwszy, że jeśli raz ułatwią sobie nią życie, świat się nie zawali. Po tym przeszli do właściwej części siedziby Zakonu i poczekali w jednej z salek przy sali posiedzeń. Jak się okazało, wcale nie musieli czekać tak długo. Usłyszeli, że na korytarzu robi się lekkie zamieszanie, więc wyszli, by zbadać jego przyczynę.

Na przedzie szli Fu i Dorine, nieco za nimi znajdowała się Coline. Coline mówiła coś do dwojga ludzi, którymi zdecydowanie byli Aaron i Estelle Monteil. Rozglądali się z ciekawością po wnętrzu siedziby Zakonu i dopiero po chwili zauważyli, że na korytarzu jest ktoś jeszcze. Przyjrzeli się im chwilę. Aaron wyglądał na niewzruszonego, a Estelle przybrała wyraz twarzy, który można było określić jako mieszaninę radości i zdziwienia. Wystąpiła przed pozostałych i już wkrótce znalazła się przy córce.

— Brigitte, nawet nie wiesz, jak dobrze jest cię widzieć! — zawołała i przytuliła ją delikatnie. Brigitte nieco nieśmiało odwzajemniła uścisk, ale nie trwało to długo. Wkrótce Estelle odsunęła się i przyjrzała się jej dokładniej. — Wydoroślałaś przez ten czas.

— Naprawdę? — zdziwiła się Brigitte.

— Inaczej ci patrzy z oczu — wyjaśniła Estelle. — A poza tym widzę, że nie próżnowałaś przez ten czas. — Teraz już wyraźnie spojrzała na jej brzuch, zapewne oczekując wyjaśnienia.

— Wyjaśnię ci to, tylko może nie stójmy tak na korytarzu... Tam obok jest pomieszczenie, gdzie możemy usiąść na spokojnie.

Wtedy do rozmowy wtrąciła się Dorine:

— To dobry pomysł, żebyście zaczekali tam. Ja tymczasem zwołam posiedzenie Zakonu.

Machnęła ręką na Fu i Coline, by ci zdecydowali się jej towarzyszyć, a tymczasem Brigitte i Pierre zaprowadzili Aarona i Estelle do salki. Usiedli przy jednym stoliku, tak, że Brigitte dobrze widziała twarze rodziców. Odetchnęła kilka razy. To był ten moment. I tak już zapewne domyślali się prawdy, ale musiała opowiedzieć to sama.

— A więc? — ponagliła ją Estelle.

— Tak, jak zapewne już się domyślacie, będziecie dziadkami — wyrzuciła z siebie Brigitte.

Aaron i Estelle spojrzeli po sobie, po czym znowu zwrócili wzrok na Brigitte.

— Ale... jak do tego doszło? — odezwał się pan Monteil. — Kiedy w ogóle?

— Pod koniec listopada — odpowiedziała Brigitte. — To już ósmy miesiąc, dziecko ma się urodzić w sierpniu.

— A czy... hm, jakby to ująć... planowałaś to?

— Tak połowicznie — przyznała Brigitte. — Trochę nas z Pierre'em poniosło... Ale byliśmy gotowi przyjąć wszelkie konsekwencje. To nie tak, że nie byliśmy świadomi, co może się stać.

Tym razem wzrok rodziców Brigitte skierował się na Pierre'a, który uśmiechnął się nerwowo.

— Brigitte dobrze mówi — odezwał się. — Oboje od początku wiedzieliśmy, na co się piszemy. I w pełni zdajemy sobie sprawę, co oznacza dziecko. Wychowamy je najlepiej, jak umiemy.

Zapadło milczenie. Brigitte z niepokojem obserwowała rodziców, którzy patrzyli to na nich, to na siebie, wyraźnie skonsternowani. No tak, z pewnością nie spodziewali się, że wracając do Paryża po wielu miesiącach, zastaną swoją córkę spodziewającą się dziecka, które to dziecko przy okazji jest również dzieckiem syna ich dawnego przyjaciela. Ale niespodzianki czekały na ludzi na każdym kroku, prawda?

Wreszcie, po bardzo długiej chwili, Estelle przerwała milczenie.

— Cóż... Nie bardzo wiem, co o tym myśleć — przyznała. — Z pewnością się tego nie spodziewałam. Moja mała Brigitte... Czasem nadal widzę w tobie małą dziewczynkę, a teraz sama będziesz matką... I to nie tak, że nie akceptuję tego, ale po prostu jest to dla mnie trochę dziwne.

— Ale wkrótce się przyzwyczaimy — wtrącił się Aaron, najwyraźniej pragnąc nieco rozluźnić atmosferę. — A poza tym to zawsze byłem ciekaw, jak to jest być dziadkiem.

Słysząc to, Brigitte poczuła, że kamień spadł jej z serca. Nareszcie miała tę rozmowę za sobą! I rodzice wcale jej nie zlinczowali! Oczywiście nie spodziewała się, że będą skakać pod sufit z radości, ale i tak przyjęli tę nowinę dużo lepiej, niż się obawiała. Choć byli zdziwieni, zdawali się nawet akceptować obecny stan rzeczy, a ona sama zaczęła wierzyć, że kiedyś rzeczywiście się do tego przyzwyczają.

Otwierała usta, żeby coś jeszcze powiedzieć, gdy do sali weszła Dorine.

— Chodźcie już! — zawołała do całej czwórki. — Zakon się zebrał.

Brigitte zrozumiała, że oznacza to koniec rozmowy. Wstała, a za nią zrobiła to reszta, po czym przeszli do sali posiedzeń za Dorine. Kobieta poleciła Pierre'owi i Brigitte usiąść wśród innych Strażników, więc zajęli wolne miejsca obok Coline, a sama, wraz z Aaronem, Estelle i mistrzem Fu, udała się na podwyższenie i przedstawiła zgromadzonym nowych przybyszy.

— Aaron i Estelle Monteil zaginęli w niewyjaśnionych okolicznościach, ale się odnaleźli. Okazało się również, iż odnaleźli Laskę Cao, artefakt boga ziemi, który dawno uznaliśmy za zaginiony.

— Laska Cao? — rozległy się gdzieniegdzie szepty.

Zdaje się, że to przykuło również uwagę liderki Zakonu.

— Gdzie znaleźliście Laskę Cao? — zapytała.

— W Australii — odpowiedział Aaron. — Zostaliśmy tam wysłani przez mistrza Fu, by poszukać miraculów. Niestety dosyć słabo nam szło, aż pewnego dnia natknęliśmy się na jedno z lokalnych starych plemion, które nękane było przez złego posiadacza Miraculum Kangura. Dość długo z nim walczyliśmy, ale wreszcie go pokonaliśmy i zabraliśmy mu miraculum. — Tu Aaron sięgnął do kieszeni i pokazał zebranym niewielką błyskotkę. — To właśnie ono.

— Plemię było nam wdzięczne za pomoc i w zamian podarowali nam właśnie tę laskę — dodała Estelle. — Szybko zorientowaliśmy się, że jest magiczna, więc ją przyjęliśmy. Nie zdążyliśmy jej zbytnio zbadać, bo było to na krótko przed tym, jak mistrz Fu poprosił nas o powrót do Paryża. Wybraliśmy się statkiem do Hawru, a potem mieliśmy pojechać do Paryża, ale ta laska zbierała wokół siebie jakąś dziwną energię. Gdy dopłynęliśmy na miejsce, chciałam to sprawdzić, ale wtedy nastąpił jakiś dziwny wybuch...

— Wybuch?

— Tak, wybuch — potwierdził Aaron. — Miał miejsce w marcu, a obudziliśmy się dopiero w lipcu. Nie mamy bladego pojęcia, co działo się z nami przez cały ten czas, nasze kwami też tego nie wiedzą. Jeśli sobie coś przypomnimy, to na pewno powiemy.

— Rozumiem... — odpowiedziała ostrożnie liderka. — Ważne jest, że żyjecie, a Laska Cao jest bezpieczna w naszych rękach. Rozumiem również, że zgadzacie się na współpracę z Zakonem Strażników?

Aaron i Estelle zgodnie pokiwali głowami.

— Świetnie, w takim razie udajcie się za mną.

Wstała, zebrała swoich zastępców i wyprowadziła Aarona i Estelle z sali posiedzeń, zapewne do Sali Przysiąg, w której mogli oficjalnie dołączyć do Zakonu. Pozostali zrozumieli, że oznacza to koniec tego dość szybkiego posiedzenia. W tłumie szybko zapanował hałas i chaos.

Pierre i Brigitte spojrzeli na siebie.

— Jak na razie wszystko idzie bardzo dobrze — stwierdziła Brigitte.

— Aż za dobrze — odpowiedział jej Pierre. — Coś czuję, że wkrótce będziemy mieli kłopoty.

~~~~

W tym rozdziale najbardziej lubię scenę z Brunonem, niemniej dobór tych scen w rozdziale może podpowiedzieć pewien spoiler z dalszej fabuły, hue hue hue.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro