Rozdział 26 - Osaczeni
Brigitte raz po raz rzucała okiem na śpiącą spokojnie w łóżeczku Malou i żałowała, że sama nie umie zasnąć.
To nie tak, że nie próbowała. Przez ostatni tydzień całkiem nieźle opanowała sztukę spania w każdej chwili, która jej była dana (czyli gdy spała Malou, z wyłączeniem tych nielicznych momentów, w których mogła pobyć sama z Pierre'em), ale teraz była zbyt niespokojna, by zmrużyć oko. Odkąd tylko usłyszała, że Laska Cao jest zagrożona, przeczuwała kłopoty, ale nie spodziewała się, że będą aż tak duże. A po tym, gdy Pierre wrócił, żeby się z nią pożegnać, myślała już tylko o tym.
Najbardziej niepokoiła ją myśl, że to naprawdę może być koniec. Że nie wydarzy się już żaden cud, że Pierre i jej rodzice nie wyjdą z tej bitwy żywi. Że zostanie zupełnie sama z Malou, ze wszystkim... Wyobrażając sobie te czarne scenariusze, Brigitte dochodziła do wniosku, że wolałaby również uczestniczyć w tej bitwie. Może i zginąć, ale przynajmniej u boku ukochanych osób. W końcu lepiej umrzeć niż żyć samotnie, w żalu...
Nie, nie możesz tak myśleć — upomniała samą siebie po raz setny. — Nie możesz zostawić Malou samej.
Spróbowała się więc skupić ponownie na czytanej książce. O ironio, był to ten sam podręcznik do anatomii, który matka zawsze jej czytała. Czy wreszcie się zdecyduje, żeby pójść w jej ślady? Czy ona też będzie czytać jego fragmenty Malou, której będzie się to podobać, mimo że nie zrozumie z niego nawet połowy?
Jej rozmyślania przerwał głośny dzwonek do drzwi. Na jego dźwięk Brigitte raptownie zerwała się z łóżka. Czy to mogli być Pierre i rodzice? Czyżby już wrócili z pola bitwy, pokonali Odnowicieli? Pełna nadziei postanowiła to sprawdzić. Ostrożnie, aby nie obudzić Malou, otworzyła drzwi pokoju i opuściwszy go, zeszła na dół. Nie wiedzieć czemu, do drzwi wejściowych też szła powoli, jakby bojąc się, że niepotrzebnie zwróci na siebie czyjąś uwagę. Kiedy to jednak zauważyła, upomniała się w myślach, że to przecież głupie, po czym przyspieszyła.
Znalazłszy się przy drzwiach, wyjrzała przez judasza. Teraz bardzo ucieszyła się z tego, że jej ojciec zdecydował się zamontować na zewnątrz lampę aktywowaną przez czujnik ruchu, bo teraz mogła dobrze zobaczyć, kto to był. I osoba ta z pewnością nie przypominała ani Pierre'a, ani jej rodziców.
Nie była jednak Brigitte obca. O nie, dziewczyna rozpoznała ją natychmiast. I obecność Kate Ferrer na progu jej domu ani trochę jej nie ucieszyła. Wręcz przeciwnie. Co ona tu robiła? Po tym, jak ujawniła się jako Odnowicielka i zwiała razem ze swoimi koleżkami, Brigitte miała szczerą nadzieję, że już nigdy więcej nie ujrzy jej na oczy. Więc co do jasnej anielki ona tu robiła?
Nie było to dla niej jasne, ale wiedziała jedno: nie mogła jej tu wpuścić, bo Ferrer z pewnością nie miała wobec niej dobrych zamiarów. Brigitte kusiło, żeby udać, że nie ma jej w domu, ale szybko zrozumiała, że to niemożliwe — okno jej pokoju wychodziło na ulicę, więc Kate musiała zauważyć światło. A poza tym miała te swoje sztuczki, dzięki którym z pewnością nie dałaby się oszukać.
Czy to znaczyło, że powinna uciekać? Być może... Tylko co, jeśli w pobliżu czaiło się więcej Odnowicieli? Wtedy ucieczka nie miałaby najmniejszego sensu. Wrogowie pojmaliby ją natychmiast. Ale zaraz... Ona też miała sztuczki! Choć w czasie ciąży nie mogła uprawiać magii, jednej rzeczy mogła się nauczyć bez szkody dla Malou. A mianowicie wyczuwania magicznej energii wokół siebie. Jeśli skupi się wystarczająco, będzie w stanie wyczuć, czy Kate miała towarzystwo.
Ale zanim zdążyła cokolwiek zrobić, usłyszała brzęk tłuczonego szkła.
Popędziła do salonu, oddalonego nieco od przedpokoju, skąd wydawało się, że dobiegł dźwięk. Nie potrzebowała dużo czasu, by zorientować się, co się stało. Jedno z okien, którego szyba była zbita, zostało otwarte na oścież, a przez nie Ferrer dostała się do środka. Spojrzała na Brigitte i uśmiechnęła się lekko. Brigitte nie podzieliła jej wesołości.
— Wynoś się z mojego domu — warknęła.
— A niby czemuż to? — Kate zdawała się zupełnie nieporuszona tym, że właśnie dokonała włamania.
— Nie masz tu czego szukać!
— Och, czyżby? Droga Brigitte, porozmawiajmy przez chwilę.
— Nie zamierzam z tobą o niczym rozmawiać. I nie jestem „droga".
Brigitte zastanawiała się, czy to dobry moment na przemianę, ale uznała, że dopóki istniał choć cień szansy, że obejdzie się bez walki, postanowiła się powstrzymać. Postanowiła dać Ferrer szansę powiedzieć chociaż, dlaczego ją napastowała.
— To zajmie niewiele czasu — oświadczyła Kate. — Widzę, że jesteś w świetnym zdrowiu. I już urodziłaś... To świetnie, będę mogła zostawić cię w spokoju. Oddaj mi tylko swoje dziecko i zniknę na zawsze z twojego życia.
Na tę propozycję Brigitte oczywiście nie mogła się zgodzić.
— Chyba oszalałaś — parsknęła. — Oddać ci Malou? Nigdy w życiu! Do czego ci ona niby potrzebna tak w ogóle?
— Cóż... Malou, nawiasem mówiąc, całkiem ładne imię, sama nie wybrałabym lepszego... Malou ma szansę stać się prawdziwą bohaterką. A nawet nie musi nic zrobić... Wystarczy, że mi ją oddasz, a jej moc ocali nas wszystkich. Dzięki niej nastanie nowy świat, wolny od cierpienia!
Słowa Kate wydały się nagle takie kojące. Brigitte w jednej chwili miała nawet ochotę się zgodzić. A potem pójść spać. Och tak. Była w końcu taka zmęczona...
Zaraz. Zmęczona? Przez cały wieczór nie umiała zasnąć, a teraz była zmęczona? Coś tu nie grało... Spojrzała jeszcze raz na Kate Ferrer i zrozumiała, co.
— Nie dasz rady mnie uśpić, ty wiedźmo! — krzyknęła, mając nadzieję, że w ten sposób w pełni się rozbudzi i przełamie zaklęcie.
To rzeczywiście podziałało, ale Ferrer się wyraźnie nie spodobało. Jej twarz wykrzywił gniewny grymas.
— Skoro nie chcesz po dobroci, załatwię to inaczej.
Brigitte spodziewała się ataku, lecz ten nie nastąpił. Kate pobiegła, ale nie w jej stronę, tylko ku drzwiom. A wtedy stało się jasne, co chciała zrobić. Brigitte nie mogła dopuścić do tego, by się jej powiodło. Odnowicielka nie mogła dotrzeć do Malou. Pozostało więc tylko jedno, co mogła zrobić.
—Umii, kłuj!
Rozbłysło światło, a Brigitte po sekundzie miała na sobie już strój Komara. Pognała za Kate, lecz szybko zrozumiała, że w ciasnym wnętrzu domu nawet jeśli ją dogoni, to nie da rady jej wyprzedzić. W pierwszym odruchu chciała wykorzystać swoją moc i już miała wypowiedzieć formułkę, lecz coś ją powstrzymało.
Dezorientacja była użyteczna, lecz jeśli Brigitte teraz by ją wykorzystała, to za chwilę by się odmieniła. To oznaczało, że straciłaby dodatkowy czas na karmieniu Umii, która, niestety, z jedzeniem nigdy się nie spieszyła. A że Miraculum Komara znacznie poprawiało jej zdolności, nawet i bez supermocy, to nie chciała się odmieniać.
Zdecydowała się ostatecznie, że spróbuje zatrzymać Ferrer spinnerami. Już dawno nie używała swej broni (jak i miraculum w ogóle), ale lata praktyki sprawiły, że nie mogła zapomnieć, jak się nią posługiwać. Sięgnęła do paska i odczepiła z niego dwa spinnery, po czym rzuciła je przed siebie. Tak jak się spodziewała, Kate ich uniknęła, lecz one spełniły swe zadanie idealnie. Dzięki rozpędowi i, prawdopodobnie, odrobinie magii, przyczepiły się do dwóch przeciwległych ścian i wypuściły z siebie liny, które połączyły się na środku. Tego Ferrer już nie zauważyła. Potknęła się o napięte liny i wywróciła z głośnym trzaskiem.
Ten dźwięk ostatecznie obudził Malou, bo Brigitte właśnie w tej chwili usłyszała głośny płacz w pokoju wyżej. Zacisnęła pięści i szybko przeskoczyła ponad swoją przeciwniczką. Pobiegła na górę. Musiała tam dotrzeć, zanim Kate się wyplącze z liny, a potem... Potem po prostu ucieknie z Malou. Nie miała w końcu innego wyjścia. Nawet jeśli na zewnątrz czyhali Odnowiciele, to większe szanse na obronienie się miała na otwartym terenie.
Wpadła do pokoju, nie bacząc już nawet na to, by zrobić to powoli i podbiegła do łóżeczka. Malou płakała w najlepsze, przerwała jedynie po to, by zobaczyć, kto przyszedł. A potem zaczęła płakać znowu, chyba nawet jeszcze bardziej niż wcześniej. Brigitte domyślała się, że córka jej nie rozpoznała, ale nie mogła się detransformować. Sięgnęła do łóżeczka i wzięła Malou na ręce.
— Ćsiii, spokojnie, to ja, mama, jestem przy tobie.
Kołysała Malou w ramionach, modląc się, by ta się nieco uspokoiła przed ucieczką. Wiedziała bowiem, że superbohaterka z dzieckiem w ramionach przyciągnie uwagę, ale jeszcze większą uwagę przyciągnęłaby superbohaterka z płaczącym dzieckiem. Ktoś jeszcze mógłby pomyśleć, że ją porwała i na nic zdałyby się tłumaczenia, że to jej własna córka, którą chroni przed wrogą organizacją chcącą ją z niewiadomych przyczyn porwać.
Ale próbowała uspokoić ją zbyt długo. Kate Ferrer triumfalnie wkroczyła do pokoju.
— Mam was!
— A właśnie, że nie! — zawołała Brigitte i wtedy wszelkie próby uspokojenia Malou szlag trafił. — Dezorientacja!
— Nie pokonasz mnie tak drugi raz! — zawyła Kate i pobiegła na oślep przed siebie. Niestety niebezpiecznie zbliżała się do Brigitte.
Ta poczuła ponurą satysfakcję na myśl, że po raz kolejny wykorzystała swoją moc, by obronić Malou przed tą wariatką. Musiała jednak wykorzystać tę chwilę przewagi; otworzyła więc szybko okno i trzymając córkę jak najmocniej, wyskoczyła na zewnątrz. Przywołała z powrotem do siebie spinnery i wykorzystała jeden, by wypuścił linkę amortyzującą upadek. A potem popędziła wprost przed siebie.
Miraculum Komara sprawiło, że biegła dużo szybciej, niż kiedykolwiek by zdołała normalnie. Postanowiła to wykorzystać, by jak najbardziej zwiększyć odległość od domu i ścigającej ją Kate. Jednak nie mogło to trwać w nieskończoność. Naszyjnik pikał ostrzegawczo, a kiedy dał znać, że została jedynie minuta, zauważyła, że miała tyle szczęścia, że zatrzymała się akurat w pobliżu jakiejś stacji benzynowej, otwartej cały czas. Będzie miała czym nakarmić Umii.
Detransformowała się z dala od okien sklepu i poszukała w kieszeniach drobniaków. Wtedy zrozumiała, że jednak nic nie będzie z jedzenia dla Umii, a nie chciała wejść do stacji i żebrać. To nie było w jej stylu, a poza tym mogłoby być dość podejrzane. Jeśli Ferrer ją śledziła, mogłaby się dowiedzieć od pracowników o żebrzącej matce z dzieckiem i dowiedzieć się, że Brigitte tu była... Nie, trzeba wymyślić lepszy sposób.
Co ciekawe, pęd powietrza chyba zdołał uspokoić Malou, bo była już cicho. Brigitte postanowiła jednak dodatkowo ją jeszcze ukołysać, a przy okazji wymyślić, co zrobić z Umii. Zaczęła krążyć przy ścianie, mając nadzieję, że ruch zdoła pobudzić jej głowę do myślenia.
Nagle poczuła, że wdepnęła w coś miękkiego. Z obrzydzeniem spojrzała w dół i zorientowała się, że tym czymś była samotna porzucona połówka hot-doga, upuszczona zapewne przez nieuważne dziecko albo klienta wyjątkowo rozczarowanego menu stacji. Brigitte miała już ją zignorować, ale wtedy uświadomiła sobie, że to właśnie jest rozwiązanie jej problemu! No może nie było to zbyt przyjemne, ale lepsze takie rozwiązanie niż żadne. A zresztą, to nie ona będzie musiała to zjeść.
— Umii — powiedziała — wiem, że to może nie być spełnienie twoich marzeń, ale znalazłam ci przekąskę.
Umii niechętnie wyjrzała z kieszeni jej spodni i zwróciła wzrok na wskazanego jej przez Brigitte hot-doga. O dziwo, nic nie powiedziała, tylko do niego podleciała i zwyczajnie zaczęła jeść. Albo była aż tak głodna, albo aż tak leniwa, że nie chciało się jej protestować. Gdy się nasyciła, Brigitte ponownie się przemieniła i ruszyła w dalszą część szalonego biegu.
Nie wiedziała jednak za bardzo, dokąd ma zmierzać. Normalnie udałaby się do mistrza Fu, ale on już od kilku miesięcy nie mieszkał w swoim starym mieszkaniu. Bo przeniósł się do siedziby Zakonu, aby nie dręczyli go Odnowiciele...
Właśnie! Siedziba Zakonu! Brigitte uśmiechnęła się. Już wiedziała, dokąd się uda.
***
Bruno opuścił siedzibę Zakonu jako członek drużyny, w której nie znał absolutnie nikogo. Nie żeby mu to specjalnie przeszkadzało... Pozwalało mu trochę pomyśleć. O ile zrozumiał, teraz szedł bić się z Odnowicielami raz na zawsze, a to dawało mu świetną okazję, żeby odnaleźć Łowcę i mu porządnie przywalić.
Ku jego zadowoleniu, przejście do siedziby Odnowicieli było zupełnie czyste. No dobrze, może było tam paru Odnowicieli, ale wszyscy nieprzytomni. Wyglądali, jakby przynajmniej kilka razy oberwali od Zakonu i zapewne tak było. Ucieszyło go to, ale też zdziwiło, bo zawsze myślał, że Odnowiciele są od Zakonu dużo silniejsi... Ale z drugiej strony Zakon miał teraz po swojej stronie boginię wojny, więc co mogło się nie udać?
Tuż przed przejściem przez magiczną szafę paru posiadaczy miraculów przemieniło się, więc Bruno uczynił to samo. Przynajmniej nie będzie musiał znosić drwiących uwag Ahiiyi. Jeśli zginie, to chociaż nikt nie będzie się z niego śmiał. I dobrze zrobił.
Gdy tylko przekroczył granicę siedziby Odnowicieli, rzucili się na niego wrogowie. Odepchnął ich i w duchu błogosławił nie tylko siebie za to, że mimo nieraz wielkiej niechęci nie opuszczał treningów, ale też Pierre'a, który miał do niego aż przesadną cierpliwość. Wyciągnął urumi, gotów bronić się przed kolejnymi, którzy nie odpuszczali. Zapanował chaos; Bruno po chwili nie miał już pojęcia, czy atakuje wrogów, czy przyjaciół. Ostatecznie przyjął strategię, żeby zadawać ciosy tylko tym, którzy się do niego zbliżali przodem i tym, którzy mieli na sobie te idiotyczne płaszcze Odnowicieli.
To całkiem nieźle podziałało, bo chwilę później droga się nieco oczyściła. Bruno ruszył przed siebie, mając w myślach jedno: znaleźć Łowcę i mu dokopać tak, żeby już nigdy nie pomyślał o porywaniu jakichkolwiek nastolatek. Nie miał jednak za bardzo pomysłu, jak to zrobić, w końcu było tu całe mnóstwo Odnowicieli, a on sam był tak beznadziejny w wyczuwaniu magii, że nawet jeśli by próbował, nie dałby rady wykryć go w ten sposób.
Próbował nad tym pomyśleć, ale niespecjalnie mu szło, więc ostatecznie stwierdził, że nie będzie szukał Łowcy. Prawdopodobnie prędzej czy później na niego trafi, a jeśli nie, to dokopie mu ktoś inny z Zakonu. Cóż, wolałby, żeby to jemu przypadła cała chwała, ale chyba nie miał co na to liczyć. Uznał więc, że jeśli zamiast niego pokona jeszcze paru innych Odnowicieli, również wyrówna rachunki. Zaatakował więc jednego z nich, a potem jeszcze drugiego.
Szybko pożałował tego, że rzucił się na dwóch naraz. O ile z jednym naraz radził sobie nieźle, o tyle z dwoma już nie, a nie chciał jeszcze wykorzystywać Równowagi, mogła mu się przydać później. Poza tym, chociaż wziął ze sobą jedzenie, to nie chciał przymusowych przerw w postaci konieczności nakarmienia Ahiiyi przed ponowną przemianą. A to wszystko sprawiło, że już po chwili wrogom udało się go odepchnąć od siebie. Poleciał kilka dobrych metrów, co skomentował głośnym, zupełnie nie-bohaterskim krzykiem, brzmiącym: „AAAAAAAA!".
Wylądował na podłodze, ale na szczęście nie uderzył głową o ziemię. Strój zamortyzował większość energii uderzenia, ale i tak tyłek go trochę zabolał. Nie miał jednak czasu, żeby się nad sobą użalać, więc wstał. Nie dostrzegł nikogo obok siebie, co go zaniepokoiło, ale po chwili zauważył, że Odnowiciel wyrzucił go na jakiś poboczny korytarzyk. Kilka metrów przed nim, w głównym korytarzu, nadal trwała walka. Bruno był już gotów tam wrócić, ale coś kazało mu się odwrócić do tyłu. I wtedy zaczął się zastanawiać, czy ma prawdziwe szczęście, czy może wręcz przeciwnie.
— Bruno Sucreceur, nasza mała zebra — powiedział Łowca.
Bruno miał ochotę przełknąć ślinę, ale w ostatniej chwili się opanował. Nie, nie może pokazać temu typowi nic poza absolutnie niezachwianą pewnością siebie. Uśmiechnął się więc.
— Łowca, nasz mały Odnowiciel z bardzo głupim pseudonimem — odparł, przedrzeźniając go.
— Widzę, że humorek ci dopisuje...
— Dopisuje, jak nie wiem! Aurélie jest już bezpieczna, a wy zaraz przegracie z całą potęgą Zakonu!
— Naprawdę uważasz, że możesz ufać tej swojej przyjaciółeczce?
— Nie wiem, co masz na myśli, ale tak, ufam jej. W końcu to dzięki niej tu jestem, więc... — Wzruszył ramionami.
Nie rozumiał, co Łowca miał na myśli, mówiąc o zaufaniu wobec Aurélie, ale uznał, że nie będzie się tym przejmował. To prawdopodobnie była jakaś próba zasiania w jego sercu wątpliwości, ale Łowca się przeliczył. Nikt ani nic nie było w stanie zmienić jego uczuć.
— A teraz, skoro mamy już głupią, bezużyteczną gadkę za sobą... A masz!
Bruno zamachnął się urumi i natarł na Łowcę. Liczył na element zaskoczenia, ale Odnowiciel jakby spodziewał się tego i odskoczył. Chłopak zaatakował znowu, a wtedy wróg już nie odskoczył, tylko odparł atak dwoma nożami, które w sumie to nie wiadomo skąd wyciągnął. Bruno miał wrażenie, że znikąd... Czy mógł je po prostu wyczarować?
Zresztą, zastanawianie się nic mu nie da. Musiał walczyć. Musiał atakować, pokonać tego typa raz na zawsze! O tak... To był dobry cel. Ale, jak się szybko okazało, trudniejszy do osiągnięcia, niż początkowo zakładał. Łowca przerastał go w każdym aspekcie i Bruno, trenujący zaledwie przez parę miesięcy i to głównie z Pierre'em, który mimo swoich mocy profesjonalistą również nie był, nie miał z nim teraz szans. Zrozumiał, że jeśli chce wyjść z tej walki żywy, to powinien jak najszybciej uciec.
Tylko że tak się stało, że Łowca, jakby przewidziawszy jego zamiary (czy bez akumizacji też czytał w myślach?), zablokował przejście do głównego korytarza, a w tym było tylko parę drzwi i zero innych przejść. A nie mógł mieć gwarancji, że drzwi, o ile w ogóle otwarte, nie kryją kogoś lub czegoś jeszcze gorszego od Łowcy. W takim razie musiał jakoś przejść obok niego. Pożałował nagle, że nie ma jakiejś mocy teleportacji, a najlepiej w ogóle podróży w czasie, żeby w ogóle nie znaleźć się w tej głupiej sytuacji. Ale cóż, nie miał, więc musiał wykorzystać to, czym dysponował.
— Równowaga!
Po skopiowaniu mocy Łowcy walka stała się nieco łatwiejsza, chociaż Bruno nie był w stanie przywołać żadnej fajnej broni i przeciąć go na miejscu. A sam jego przeciwnik uśmiechnął się drwiąco.
— Naprawdę sądziłeś, że ta śmieszna moc cokolwiek ci da? — powiedział. — Nic ci po niej, jeśli nie masz pojęcia, jak wykorzystać jej pełen potencjał!
I zaatakował ze zdwojoną siłą. Bruno odczuwał coraz większe zmęczenie i zastanawiał się, czy ta walka się kiedykolwiek skończy. Czemu był taki głupi, żeby atakować Łowcę? Mógł uciec, kiedy miał jeszcze okazję!
Podłoga pod jego stopami nagle zadrżała i Bruno, nieprzygotowany na to, przewrócił się. Łowca również się zachwiał, ale nie stracił równowagi (cóż za ironia, przeszło Brunonowi przez myśl). Wykorzystał tę przewagę i rzucił nożami w stronę Brunona, któremu udało się przeturlać po ziemi i ich uniknąć. Wstał szybko, gotów do dalszej walki, ale po ostrzegawczym pikaniu, które wydobyło się z jego miraculum, zorientował się, że nie zostało mu zbyt wiele czasu. Musi się pospieszyć... Uciec, zanim się detransformuje. Jeśli się odmieni, to już koniec. Ale w walce Łowcy nie pokona... Musi wymyślić jakiś inny sposób.
— Patrz, Britney Spears! — krzyknął głośno i wskazał palcem gdzieś za jego plecy.
Łowca jednak się na to nie nabrał. Zaśmiał się krótko, ale bez żadnej radości.
— Britney Spears tu nie spotkasz, ale swój żałosny koniec już tak!
Bruno już podświadomie zaczął się z nim zgadzać. Nie chciał się poddać, ale czuł, że tej walki nie wygra. No nic... Tylko już nigdy nie spotka Aurélie... Ciekawe, czy chociaż ktoś odnajdzie jego ciało i porządnie pochowa... Nie chciał skończyć jako trup rozkładający się w zapomnianym przez wszystkich korytarzu siedziby Odnowicieli.
Podjął ostatnią próbę ucieczki. Łowca zagrodził mu drogę ręką, w której trzymał sztylet, a Bruno nie mógł już wyhamować. Miał nadzieję, że dzięki kostiumowi obrażenia nie będą tak dotkliwe. Ale, oczywiście, w tym momencie Miraculum Zebry zapikało po raz ostatni i się detransformował. A sztylet Łowcy zatopił się w jego brzuchu.
Łowca wbił nóż jeszcze głębiej, po czym puścił jego rękojeść. Bruno zachwiał się i upadł na ziemię. Jedyne, o czym był w stanie teraz myśleć, to ból, który ogarnął całe jego ciało. Czyli tak wyglądało dźgnięcie nożem... Nigdy nie wyobrażał sobie, że to takie okropne... Nawet już nie miał ochoty wstawać. Dalej, niech go tej głupi Łowca już dobije!
Ale Łowca zrobił coś zgoła innego. Chociaż wyglądał, jakby się szykował do kolejnego ataku, w środku ruchu jakby zmienił zdanie.
— Nie będę już więcej marnować na ciebie czasu — powiedział. — I tak zbyt długo się z tobą bawiłem.
I zamiast Brunona dobić, odszedł. Chłopak, zamroczony przez ból i prawdopodobnie przez utratę krwi, nawet nie zastanawiał się, co Odnowiciela do tego skłoniło. Ale trochę tego żałował... Teraz, zamiast umrzeć szybko, czekało go bardzo bolesne wykrwawienie się na śmierć. Ledwo zauważył Ahiiyę, który zawisł przed nim.
— Co jest z tobą, chłopie! Przemień się, bo zginiesz!
— Co...
— Och, nieważne. Zjadłem już coś. Wyciągnij tylko sztylet z brzucha i wypowiedz formułkę!
— Ale po co?
— Miraculum spowolni upływ krwi i być może nie umrzesz. A przynajmniej nie tak szybko.
Bruno chyba jednak wolałby umrzeć szybko.
— No i — Ahiiya zauważył jego brak entuzjazmu — będzie mniej boleć.
To go przekonało. Może jednak nie zginie... A jak tak, to chociaż jakoś sensownie. Zacisnął zęby i chwycił rękojeść sztyletu. Wyciągnął go, ale nie powstrzymał okrzyku, który wydobył się z gardła.
— Nigdy więcej... — wysapał — wyciągania sztyletów z brzucha. Ahiiya... — Mówienie stawało się coraz trudniejsze. — Ahiiya, hetta wio.
Przemienił się i okazało się, że Ahiiya miał rację — ból jakby nieco zelżał. Ale Bruno wcale nie czuł się mniej słabo niż wcześniej. A gdy skierował wzrok na podłogę i dostrzegł na niej plamy swojej własnej krwi, jego mózg uznał, że to dla niego już za dużo. Zemdlał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro