Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 25 - Nóż w plecy

— Wznieście artefakty w górę i skupcie ich moc!

Czworo półbogów, którzy dostąpili zaszczytu wzięcia udziału w ceremonii, na którą Odnowiciele czekali setki lat, wykonało bez wahania polecenie Mistrza. Unieśli do góry artefakty, a sądząc po blasku, który zaczął się z nich wydobywać, aktywowali również ich moce. Kate Ferrer nawet z oddali wyczuwała ich energię. Obserwowała z ciekawością, co działo się przed nią, chociaż przypuszczała, że nie będzie jej dane wziąć w tym większego udziału. Była tu tylko do asekuracji, a jak na razie szło świetnie. Mistrz miał wszystko pod kontrolą.

— Skierujcie moc artefaktów na miracula! Muszą wyciągnąć z nich magię, a następnie połączyć ją na nowo, w czystej postaci.

Zaczęło dziać się coś więcej. Jedno z miraculów z samej góry stosu uniosło się i zaświeciło, po czym jego energia wypłynęła ze środka. Początkowo biała, wkrótce rozdzieliła się na cztery równe, kolorowe strumienie, trafiające po kolei do każdego z artefaktów żywiołów. Ale nie na tym koniec. Energia nie zabawiła długo w ich wnętrzu, gdyż wkrótce wypłynęła, lecz nieco inna. I tak żywy ogień, bystra woda, czysty podmuch i splątane łodygi powędrowały dalej i spotkały się na środku, ponad miraculum. W tym miejscu powstała kula, składająca się z płynnej energii żywiołów.

Kate wydała z siebie ciche westchnienie. Nigdy w życiu jeszcze nie widziała czegoś tak pięknego! Magia fascynowała ją w każdej postaci, a teraz widziała jej najcudowniejszą odmianę. Magia żywiołów, połączona ze sobą... I miała wkrótce dać początek czemuś równie pięknemu. Nowemu światu, wolnemu od cierpienia, takiego, gdzie potomkowie bóstw wreszcie będą mogli czuć się bezpieczni.

Wkrótce do kuli przyłączyły się kolejne strumienie mocy, pochodzące od kolejnych miraculów. Błyskotki, pozbawione już swych kwami, upadały bezwładnie i toczyły się po stosie na dół, ale nikt ich nie żałował. Kwami i tak były wytworem nienaturalnej mocy, nie powinny były powstać. Początkowo kolejne miracula poddawały się wpływowi mocy żywiołów dość powoli, lecz wkrótce zaczęło się to dziać coraz szybciej. Kate nie mogła nie spostrzec, że posadzka pod jej nogami zatrzęsła się lekko.

Nie przejęła się tym zbytnio, bo wiedziała, że wyzwalając tak dużą moc, musi dojść do czegoś takiego. Nie... Zaniepokoiło ją coś innego. Dokładnie w tym momencie, gdy poczuła drżenie podłogi, przeniknęła ją energia kuli. Spodziewała się jej siły, ale nie tego, jaka będzie jej natura. A tu coś zdecydowanie nie grało. To nie było to, co zdaniem znanych jej źródeł miało wyjść po połączeniu mocy żywiołów. Nie magia neutralna, którą można było dowolnie kształtować, którą przecież tak dobrze znała, bo sama nią dysponowała... Nie, to było coś innego. Dokładnie odwrotnego!

Ta magia miała w sobie wszystko, nawet więcej, niż mogło powstać z samych żywiołów. Kate w pierwszym odruchu nie zrozumiała, jak to mogło być możliwe. Lecz spojrzała jeszcze raz na miracula i zrozumiała wszystko. Z tego połączenia nie mogła powstać energia neutralna. Jedyną możliwą mocą do wyciągnięcia z miraculów była, a jakże by inaczej, moc Ziran.

Kate otworzyła szeroko oczy. To zmieniało zupełnie wszystko! Od początku przygotowywała się na powstanie energii neutralnej, która, niezależnie od ilości, była dość stabilna. Ale energia Ziran? Jej nie mógł kontrolować żaden człowiek czy półbóg, choćby nie wiadomo jak potężny! Chyba że, oczywiście, byłby potomkiem Ziran. Ale to nie było możliwe, żeby po tej ziemi chodził potomek Ziran i jeszcze był po ich stronie!

Kate podjęła decyzję. Opuściła wyznaczone jej stanowisko i podbiegła do Mistrza, wyraźnie zadowolonego z tego, co widział.

— Mistrzu — odezwała się. — Musimy to przerwać!

Mistrz obrzucił ją krótkim spojrzeniem, po czym ponownie zwrócił głowę na ceremonię.

— Przerwać? — powiedział. — Ależ przecież wszystko idzie doskonale!

— Nie, wcale nie! To, co się tam generuje, to magia Ziran. Nikt nie będzie w stanie jej kontrolować! A jeśli ta magia pozostanie bez kontroli, to zniszczy cały świat i już nie zdołamy go urządzić tak, jak chcemy!

Mistrza wcale nie zdawało się to obchodzić. Jego uśmiech tylko nieco się poszerzył.

— Ach, tak... Skoro tak martwisz się o ten świat, to w takim razie wymyśl rozwiązanie. Ja ceremonii nie przerwę. Zbyt długo na to czekałem... Na zemstę... Nie pozwolę, by coś mi przeszkodziło!

Kate odeszła, zrozumiawszy, że nic tu po niej. I tak dobrze, że Mistrz nie postanowił jej ukarać... Wtedy byłoby dopiero źle. Jednak nie ulegało wątpliwości, że trochę za bardzo przeceniał swoje możliwości. Kate nie była w stanie uwierzyć, że ktokolwiek, nawet on, będzie w stanie ujarzmić tę energię.

W takim razie musiała znaleźć sposób, żeby coś z tym zrobić. Jakoś przerobić tę magię na neutralną... Ale czy to było możliwe? Czy istniała moc do tego zdolna? Nie... Do tego musiałby istnieć artefakt o boskiej sile, a przecież jej dziadek takowego nie posiadał, a przynajmniej nigdy o takim nie słyszała. A to nie był odpowiedni czas na poszukiwania. Nie, musiała wymyślić coś szybszego. Może mniej skutecznego, ale takiego, co sprawi, że skonfliktowana magia Ziran nie zniszczy świata.

Ferrer otworzyła szeroko oczy. To było to! Magia Ziran była pełna konfliktów, sprzeczności... Więc potrzeba było czegoś, co te konflikty pogodzi! A tak się składało, że wiedziała, co miało taką moc. A raczej kto.

***

Jaqueline, gdy tylko opuściła salę ceremonii, zauważyła chaos, jaki zapanował w siedzibie. Chociaż członkowie Zakonu Strażników nie dostali się jeszcze w tę okolicę, Odnowiciele biegali we wszystkie strony, starając się zabezpieczyć ją przed atakiem i przygotowując się do walki. Widać było ich pośpiech, ale cóż się dziwić, przecież nie mogli się spodziewać, że ich zabezpieczenia padną akurat teraz. Jaqueline co prawda trochę smuciło, że przez dość niespodziewany obrót wydarzeń z Mieczem Yana Odnowiciele zdążyli rozpocząć ceremonię, zanim Zakon się tu dostał, ale co mogła na to poradzić? Spróbować coś tam przerwać, by nie doszła do skutku? Tego oczywiście nie mogła zrobić, podpisałaby tak na siebie wyrok śmierci, ale może uda się zrobić coś innego. Co, tego jeszcze nie wiedziała.

Ruszyła za grupką Odnowicieli zmierzających w stronę punktu teleportacyjnego po tej stronie, pomyślawszy, że im mniej podejrzanie będzie wyglądać, tym lepiej. Gdzieś w połowie drogi obraz z biegających we wszystkie strony zakapturzonych Odnowicieli zmienił się na biegających we wszystkie strony Odnowicieli, ale też takich, którzy byli zajęci walką z członkami Zakonu, którzy już tu dotarli. Jaqueline w pierwszym odruchu nie chciała się przyłączać do walki, ale natychmiast odrzuciła ten pomysł. Przyszło jej jednak do głowy, że może uda się inaczej...

Sama nie musiała atakować, bo rzucił się na nią jeden ze Strażników. O dziwo rozpoznała go, to był jeden z tych, którzy walczyli z nią i Ritą w Belgii. Choć dość niski i niepozorny, roztaczał wokół siebie aurę niepokoju, która miała chyba coś wspólnego z jego nienaturalnie czarnymi oczami. Zorientowała się szybko, że ma do czynienia z dzieckiem któregoś z bóstw emocji i uśmiechnęła się. Gdyby rzeczywiście chciała go pokonać, to mogłaby być ciekawa walka. Ale nie chciała. Strażnik musiał to dostrzec, bo stał się lekko zmieszany. Zaatakował ze zdwojoną siłą, najwyraźniej nie rozumiejąc, co tu się dzieje.

Jaqueline odparła atak, wiedząc, że musi być przekonująca przynajmniej w oczach Odnowicieli i chwilę walczyli, aż wyglądało na to, że zdobędzie przewagę. Po chwili jednak pozwoliła Strażnikowi pochwycić rękę, niby nieostrożnie wysuniętą. Wykorzystał to bez wahania, odpychając ją daleko od siebie. Wycelował tak, że trafiła idealnie w dwóch innych Odnowicieli, przerywając im jakiś atak, po czym pognał przed siebie. Jaqueline starała się nie uśmiechać, jednak ucieszyła się, widząc, że wyszło nieźle. Może jeszcze kilku członków Zakonu uda się jej w ten sposób przepuścić dalej?

Jak się okazało, udało się powtórzyć to jeszcze dla jednego, którego tym razem nigdy nie widziała wcześniej, po czym biegła dalej, bo akurat wszyscy byli zajęci przez Odnowicieli. Dołączanie się do którejś z walk co prawda nie byłoby dobrym pomysłem, ale może... może uda się jej dotrzeć do punktu teleportacyjnego i tam na coś się przydać?

Wtem kątem oka zauważyła coś, co sprawiło, że zatrzymała się przy parze walczących. Chociaż niebieskowłosy chłopiec dobrze radził sobie ze swoimi roślinnymi mocami, nie miał szans ze swoim oponentem, mistrzem broni. Jego przeciwnik, w szacie Odnowicieli, raz po raz go atakował, aż wreszcie jego miecz trafił w nieosłoniętą rękę chłopaka. Jaqueline nie zdążyła zamknąć oczu i zobaczyła, jak ten z niedowierzaniem patrzy na przedramię, z którego jeszcze parę sekund wcześniej wyrastała zdrowa dłoń. Chwilę nieuwagi wykorzystał Odnowiciel. Zamachnął się, chcąc zadać śmiertelny cios.

Jaqueline zadziałała instynktownie. Rzuciła się przed siebie i odepchnęła chłopaka, samej ledwo unikając trafienia mieczem. Chciała się odezwać do niego, powiedzieć mu, żeby uciekał, ale cała ta chęć uleciała, gdy usłyszała wrzask wściekłości Odnowiciela. Coś kazało się jej odwrócić w jego stronę i oniemiała. To był Richard.

Ze wszystkich możliwych osób to akurat na niego musiała trafić! W tej chwili zaczęła żałować wszystkiego, od jej głupiego aktu heroizmu aż do tego, że nie pomyślała, żeby się chociaż przebrać. Wtedy może wzięto by ją za Strażniczkę i potraktowano odrobinę bardziej łaskawie. Ale skoro to był Richard, to już nie miało znaczenia. Nie mogła liczyć na to, że oszczędzi ją chociaż do procesu.

— Jaqueline?

Jego głos okazał się bardziej łagodny, niż by mogła się spodziewać. Oczekiwała, że nie usłyszy w nim ani krztyny czułości, z którą się dawniej do niej zwracał, ale jednak...

I wtedy zamachnął się mieczem w jej stronę, a ona ledwo uniknęła trafienia.

— Ty mała zdradziecka suko! — wrzasnął. Podjął kolejną próbę zranienia jej ostrzem. — Nie chciałem wierzyć, że plotki są prawdziwe... Ale teraz widzę na własne oczy! — Kolejny atak. — Jak mogłem być taki ślepy? Nie zauważyć, że zadaję się z plugawą zdrajczynią?!

Jaqueline wyraźnie czuła jego furię. I to nie tylko w jego słowach czy ruchach miecza; w powietrzu wyraźnie dało się poczuć jego magiczną energię. Przeczuwała, że wkrótce znajdzie się na tamtym świecie, ale nie mogła się poddać tak łatwo. Co jak co, ale nie da mu się tak po prostu zabić!

— Musiałam to zrobić! — odpowiedziała. — Po tym wszystkim, co Odnowiciele zrobili... Odkąd dowiedziałam się, że to oni zabili moją matkę, a nie Zakon, myślisz, że mogłam patrzeć bezczynnie i pozwalać na to?

— I co z tego? Zdradziłaś nas, w najbardziej nikczemny możliwy sposób! Skoro ci się tak ten parszywy Zakon podoba, to trzeba było sobie tam pójść, ale czemu jeszcze nas szpiegowałaś?! — Zamachnął się mieczem. — Czemu? I czemu — zaatakował jeszcze bardziej zaciekle — jeszcze udawałaś, że ci na mnie zależy?!

Tym jednym zdaniem Richard zdołał dotknąć ją do żywego.

— O czym ty mówisz?! — zawołała, starając się zachować spokój.

— Naprawdę myślisz, że nie wiem? O tych wszystkich facetach, którzy byli poza mną? I teraz już wiem, o co ci chodziło! Usidliłaś ich wszystkich, a to tylko po to, by być lepszym szpiegiem! Nigdy sobie nie wybaczę, że dałem ci się tak omotać!

— Nic nie rozumiesz!

— Och, tak? Nie rozumiem niby tego, że byłem dla ciebie tylko narzędziem! Przez cały ten czas!

Tu prawie udało mu się ją trafić, odturlała się w ostatniej chwili. I zrozumiała, że unikami nic nie załatwi. Sama musiała zaatakować. To był moment na wykorzystanie sekretnej broni. Błogosławiła się w duchu za to, że jednak nie wyjęła kolczyka z ucha.

— Huunta, złap w sieć!

Jej przemiana, o dziwo, jeszcze bardziej rozwścieczyła Richarda. Choć wydawało się to niemożliwe, zaatakował z jeszcze większą siłą.

— I jeszcze plugawisz miraculum mego ojca!

— Sam mi je dałeś!

Jaqueline teleportowała się, by uniknąć ciosu.

— Popełniłem błąd! Nie powinienem był nic ci dawać! Bo ty dałaś mi w zamian tylko nóż w plecy!

— Nie, to zupełnie nie tak! — Miała nadzieję, że nawet jeśli nie wyjdzie z tego żywa, to chociaż Richard jej wysłucha. — To znaczy tak, nie kryję tego, że zdradziłam Odnowicieli. A ci faceci tak, byli dla mnie informatorami. Ale w jednej rzeczy się mylisz. Ciebie nigdy nie chciałam wykorzystać!

— Niby dlaczego miałbym ci wierzyć?

— Przypomnij sobie to wszystko, co razem przeżyliśmy! Co zrobiliśmy! Naprawdę myślisz... Naprawdę myślisz, że mogłabym aż tak udawać?

— Tak, dokładnie tak! Wiesz... Przez cały czas miałem nadzieję, że to jednak nieprawda... Że to, co słyszę, to tylko głupie plotki, ale jednak nie! Musiałaś to zrobić! Musiałaś mnie tak zdeptać! A ja głupi łudziłem się, że naprawdę mnie kochasz, tak jak ja ciebie!

Tego było już zbyt wiele. Richard mógł ją oskarżyć o wszystko: o zdradę Zakonu, o wykorzystywanie Odnowicieli do własnych celów. Ale nie o to. Nie o jedyną kwestię, w której nie udawała!

— Mylisz się.

Powiedziała to ciszej i nie zdołała opanować drżenia w głosie.

— Co tam mamroczesz?

— Mylisz się! Nigdy nie udawałam uczuć wobec ciebie! Przez te wszystkie lata naprawdę cię kochałam!

— Bo ci uwierzę!

Jaqueline zrozumiała w tej chwili, że cokolwiek zrobi, nie da rady go przekonać. Gdyby chociaż odłożył miecz, może mogłaby się do niego zbliżyć, jakoś go udobruchać... Ale nie mogła na to liczyć. A teleportowanie się w nieskończoność nie miało sensu. Oczywiście mogła użyć mocy, żeby uciec daleko, ale coś ją powstrzymywało. Czyżby nadzieja? A może jednak poczucie winy?

Tak, czuła się winna. Wcale nie z powodu Odnowicieli — od lat się z nimi nie zgadzała i robiła wszystko, żeby ich powstrzymać. Chodziło o Richarda. Dla niej był kimś więcej niż Odnowicielem. Chociaż, gdy myślała o nim racjonalnie, nie mogła nie dostrzec wszystkich jego wad, to jednak przy nim jednym naprawdę miała ochotę żyć. Dla niego chciała zakończyć tę głupią wojnę między Odnowicielami i Zakonem, przekonać go do lepszego życia...

Ale teraz miał ją za zdrajczynię i nikogo więcej. Czy był więc jeszcze sens próbować? Wypełniła swoją rolę. To musiało wystarczyć. Tutaj był jej koniec.

Zrobiła coś, czego nigdy by się nie spodziewała w takiej sytuacji. Teleportowała się prosto przed Richarda.

— Skoro nie wierzysz, że nasze uczucie nie było oszustwem, zakończ to — powiedziała. — Zabij mnie.

Richard przystanął, zaskoczony, ale już po chwili uniósł miecz wysoko nad siebie, szykując się do zadania ciosu. Jaqueline poczuła pokusę, żeby zamknąć oczy, a w ogóle żeby jednak uciec, ale powstrzymała ją. Nie... Tak musiało być.

Usłyszała świst, a jej świadomość przygotowała się na ból, który zaraz poczuje. Tyle że... Nic nie bolało. A ona nadal stała na nogach, jak najbardziej żywa. Przez sekundę nie umiała zrozumieć, co się stało, ale kiedy usłyszała uderzenie, drgnęła i spojrzała w swoje prawo. Richard trafił mieczem o ziemię. Zmarszczyła brwi. Chybił? Nie... To niemożliwe. Richard nie chybiał. Nie w takiej sytuacji. Musiał więc zrobić to celowo. Jaqueline przeniosła na niego wzrok i oniemiała. Po jego twarzy, wykrzywionej bólem, choć raczej natury psychicznej, spłynęła łza.

— Idź — powiedział. — Odejdź! I nigdy więcej nie pokazuj mi się na oczy.

Jaqueline nie śmiała mu się sprzeciwić. Wyszeptała formułkę Teleportacji. I dopiero gdy znalazła się daleko od Richarda, pozwoliła sobie na wypuszczenie wszystkiego, co w sobie trzymała.

***

Kate Ferrer już dawno pogodziła się z tym, że nie udało się jej pokonać Brigitte Monteil, toteż nie uważała, żeby był sens powracać pamięcią do wydarzeń na obozowisku. Teraz jednak przypomniała sobie je w pełni, przede wszystkim powód, dla którego w ogóle się Brigitte zainteresowała. Nie chodziło o samo miraculum; przecież spotkała tylu posiadaczy, którzy nawet nie zdawali sobie sprawy z magii kryjącej się w ich biżuterii! Nie, bardziej zaintrygowała ją wyraźna energia Tigili, którą wokół siebie roztaczała.

Oczywiście Kate na początku natychmiast pomyślała, że ma do czynienia z jakąś jej potomkinią (oczy od razu zdradziły, że córką być nie mogła). Jednak śpiąc z nią przez dwa tygodnie w jednym pokoju i analizując tę energię, zorientowała się, że Brigitte nie może być spokrewniona z żadnym bóstwem. Nie, zrozumiała, że to musiało nie chodzić o samą Brigitte, a o jej dziecko. A przypuszczenia te potwierdziła sama bitwa, na której pojawił się ten syn Tigili... On musiał być ojcem.

Kate przeszło przez głowę, żeby spróbować wykorzystać właśnie jego, lecz szybko odrzuciła ten pomysł. Chociaż w czasie bitwy na obozowisku zdawał się jeszcze nie rozwinąć swojego pełnego potencjału, to jednak był w stanie skupić na sobie całą uwagę Richarda, a to mało komu się udawało. Sam Richard również odpadał. Był jedną z ich najważniejszych sił bojowych i nie mogła ryzykować tak długiego pozbycia się go z pola bitwy. A poza tym... Nawet nie miała pewności, czy by to przeżył. Dlatego oczywiście zostawała jedna jedyna osoba.

Kate skierowała się do swojego małego pokoiku i pogrzebała chwilę w szufladzie. Uśmiechnęła się, wyciągnąwszy odpowiedni papier. Teraz cieszyła się z tego, że gdy po walce na obozowisku zniknęła, to jeszcze wróciwszy po swoje rzeczy, rzuciła okiem na papiery opiekunów. Nie wiedziała, co podkusiło ją do skopiowania wszelkich danych Brigitte Monteil, ale to była dobra decyzja. Po tym doszła do jednego z mniej uczęszczanych przejść, z których dało się tylko wyjść z siedziby Odnowicieli, ale nie wejść. Było to przydatne, zwłaszcza w sytuacji takiej jak ta, kiedy zaklęcie piętna ostatecznie wyciekło...

Domyśliła się, że główne przejście w Paryżu będzie oblegane przez Strażników, więc wybrała to drugie, w nadziei, że Zakon jeszcze go nie odkrył. I nie pomyliła się. W mrocznym lesie nikt, przyjaciel czy wróg, nie wyszedł jej na spotkanie. Ułatwiło jej to sprawę. Oświetlając sobie magicznie drogę przed sobą, wkrótce wyszła z lasu i, jak na prawdziwego magicznego wojownika przystało, zamówiła taksówkę. Podała kierowcy adres, a ten, bez zbędnych pytań, ruszył w pożądanym kierunku. Gdy dotarli na miejsce, zapłaciła (bo hej, nawet jeśli Odnowiciele nie zawsze stosowali dobre środki do osiągnięcia swoich celów, to nie była taka zła!), po czym wysiadła z taksówki.

Rozejrzała się po osiedlu jednorodzinnych domków i westchnęła pod nosem. Już dawno nie poczuła takiej nostalgii. Ta okolica tak jej przypominała dom rodzinny. Ile to lat już minęło, odkąd po raz ostatni widziała rodziców? Dużo... Ostatni raz to był przed ich służbowym lotem. Ostatnim... Gdyby to była zwyczajna tragedia, może tak by nie bolało. Ale wiedziała, że nigdy nie wybaczy porywaczowi, który świadomie doprowadził do śmierci wszystkich pasażerów.

Otrząsnęła się. Kiedy wreszcie dzieło Odnowicieli zostanie doprowadzone do końca, w nowym świecie nie będzie dochodzić do takich tragedii. Żadne dziecko nie podzieli już jej losu. Ale żeby to mogło się udać, nie mogła zatapiać się we wspomnieniach. Musiała działać.

W świetle pobliskiej latarni jeszcze raz przeczytała dokładny numer domu. Rozejrzała się po okolicy i ruszyła przed siebie, szukając właściwego. Nie zajęło jej to dużo czasu — chociaż poprosiła kierowcę taksówki o dojazd tylko do ulicy, a nie pod sam dom, okazało się, że znajdował się blisko jej końca. Znajdował się akurat pomiędzy dwiema latarniami, toteż był gorzej oświetlony, Kate dostrzegła jednak samotne drzewo rosnące przed nim. Większość okien była zupełnie ciemna, jedynie w jednym z nich dostrzegła światło.

Kate przez chwilę poczuła chęć, żeby wbiec do domu, wyważyć drzwi i zaatakować niczego niespodziewającą się Brigitte, lecz porzuciła ten pomysł. Być może uda się ją wziąć bez walki... Zaklęciem usypiającym? Chociaż mogło się to nie udać, w końcu Brigitte wykazała na nie pewną odporność. Ale przekona się już wkrótce.

Zadzwoniła kulturalnie do drzwi.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro