Rozdział 21 - Kolaboranci
Nawet po tym, gdy Hennion się już rozłączyła, Ochocka jeszcze wpatrywała się w pusty pojemnik. Przemknęło jej przez myśl, że to może jakaś sprytna iluzja, że Róg nadal się tam znajduje, ale został ukryty przed wzrokiem potencjalnego złodzieja. Wkrótce jednak odrzuciła tę myśl. Skierowała czar świetlny na pojemnik, który natychmiast pochłonął całe światło, co znaczyło, że był autentyczny, a jego działanie nie uległo pogorszeniu. Oznaczało to tyle, że nawet jeśli ktoś rzucił na Róg Jufeng jakiś czar, musiał on przestać działać, gdy artefakt znalazł się w środku i Ochocka musiałaby go teraz widzieć. Opcja, że Róg był w tym pomieszczeniu, ale poza pojemnikiem, również nie wchodziła w grę, ponieważ nie wyczuła w pobliżu jego energii, a była na tyle silna, że trudno byłoby ją przeoczyć. A innych pojemników przecież tu nie było.
W takim razie tutaj na pewno róg się nie znajdował. A jeśli ktoś go ukradł, to strażnicy musieli coś widzieć. Kobieta opuściła pomieszczenie i spojrzała na strażników.
— Czy ktoś tu przede mną wchodził? — zapytała. — To znaczy, po umieszczeniu Rogu Jufeng?
— Nie, proszę pani — zapewnił ją gorliwie pierwszy ze strażników. — Staliśmy tu dzień i noc, nikt tu nie wchodził od tamtego momentu.
To niemożliwe — pomyślała Ochocka. — Skoro nikogo tu nie było, to jak róg został skradziony?
Doszła do kilku możliwych wniosków. Po pierwsze, ktoś mógł przechytrzyć strażników i dostać się do artefaktu, po czym wymknąć się niezauważonym. Ta opcja wydała się jej jednak dość mało prawdopodobna. Coś takiego wymagałoby sporej mocy, a do tego musiałby to być ktoś mający tu dostęp. Czyli ktoś z Zakonu. Może jakiś szpieg Odnowicieli?
Ale to nie była jedyna możliwość. Strażnicy mogli ją okłamywać. Albo... Była jeszcze jedna opcja. Róg Jufeng mógł tu nigdy nie dotrzeć. A że przyniesiono tu pojemnik blokujący magię, nikt nie mógł wyczuć magii rogu, więc jego ewentualny brak nigdy nie zostałby odkryty... Tylko kto i dlaczego mógłby chcieć to zrobić?
Przypomniała sobie spotkanie z Zuzą Jurczyk, tą młodą córką Jufeng, której bogini powierzyła róg. Ochocka od początku miała wrażenie, że coś było nie tak. Czemu dopiero drugiego dnia zdecydowała się oddać Zakonowi róg? A poza tym... Od razu wydało się jej podejrzane, że Odnowiciele nie śledzili jej i jej wujka w drodze do Warszawy. Przecież róg musiało się bardzo łatwo wyczuć, a w Warszawie Odnowicieli było znacznie więcej niż w małym rodzinnym miasteczku Zuzy. I choć przez głowę przemknęło jej, że to Zuza ma coś wspólnego ze zniknięciem artefaktu, szybko odrzuciła tę myśl. Doszła do wniosku, że gdyby ta chciała go zatrzymać, znalazłaby sposób. A poza tym intuicja mówiła jej, że ta dziewczyna stoi po ich stronie.
Podjęła decyzję. Skłoniła się lekko strażnikom, po czym ruszyła do górnej części siedziby Zakonu, a potem znalazła jakieś ustronne pomieszczenie, w którym, jak miała nadzieję, nikt jej nie zauważy. Oczywiście mogłaby wyjść na zewnątrz, ale wolała nie ryzykować, że ktoś z cywili dostrzeże jej kryształ. Pojawiłyby się niewygodne pytania... Albo osoba, która by ją zauważyła, wcale nie byłaby cywilem. Tu mimo wszystko było bezpieczniej.
Wolałaby użyć zwyczajnie telefonu, lecz nie miała numeru do Zuzy. Być może jej siostra miała zapisany, ale nie chciała marnować czasu na mnóstwo różnych połączeń, by może i tak nie dowiedzieć się wszystkiego. Więc tak, kryształ był lepszą opcją. Ochocka przytrzymała go i skupiła się, aż wreszcie połączył się z tym należącym do Zuzy. Ale dziewczyna nie pojawiła się od razu.
***
Siedzenie na ławce w parku i rzucanie raz po raz jedzenia kaczkom pływającym w pobliskim stawie może i nie było najbardziej fascynującym zajęciem świata, ale Zuzie i tak się podobało. W połączeniu ze świadomością, że jeszcze przez parę dni przed pójściem do liceum nie będzie mieć żadnych obowiązków i faktem, że obok siedziała Julianna i non stop nawijała jej o swojej dość burzliwej relacji z chłopakiem, uznawała, że nie było zbyt dużo lepszych sposobów na spędzenie sierpniowego wieczoru.
— No i wiesz, jakiś idiota rozlał napój na podłodze i jak szłam, to się poślizgnęłam, a Tomek mnie złapał, przez co nie obiłam sobie dupy za bardzo — opowiadała Julianna. — No i zupełnie nic w tym nie było, sama wiesz... Tomek to kolega, nic więcej. Ale Marcin oczywiście wtedy wszedł i ubzdurał sobie, że robiliśmy nie wiadomo co. Po paru godzinach uważał już, że się obściskiwaliśmy na jego oczach i próbował mi wmówić, że widział, jak się od siebie odsuwamy, żeby nie dostrzegł, że się całowaliśmy. Absurd jakiś, mówię ci, stara!
— Próbowałaś mu to wyjaśnić? — zapytała Zuza.
— Na początku tak, ale wiesz, nie chciał mnie słuchać, to się wkurzyłam i stwierdziłam, że skoro sobie tak chce ze mną pogrywać, to ja też tak zrobię. Jak pisał do mnie, to nie odpisałam. No i w zasadzie potem spotkałam się z Tomkiem. Co prawda okazało się, że między nami nic nie klika, ale jak potem Marcinowi o tym powiedziałam, to ale było!
— Nie sądzisz, że trochę pogarszasz sytuację? To znaczy wiem, o co ci chodzi, ale to chyba nie pomoże...
Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale wtedy dostrzegła pewną dziwną rzecz. A mianowicie, ten kryształ, który dostała od Zakonu, zaświecił się. Zuza zmarszczyła brwi. O co mogło chodzić? Czemu to coś się świeciło? Co powinna zrobić? I co jeśli Julianna to zauważy?
— Ej, stara, nie wiedziałam, że lubisz takie świecące pierdoły.
Czyli zauważyła.
— A, wiesz, jak wtedy byłam w tej Warszawie, to był tam taki sklepik z gadżetami i akurat kupiłam... — szybko skłamała. — Chociaż do dziś nie wiedziałam, że świeci. — Pomyślała jednak, że wypadałoby sprawdzić, o co chodzi. — Nawiasem mówiąc, wiesz co? Jestem już trochę zmęczona. — Przeciągnęła się na potwierdzenie swoich słów. — Chyba pójdę do domu i się położę...
— Trochę wcześnie... — Julianna zmarszczyła brwi. — Jest dopiero wpół do ósmej.
— Ach, bo wiesz, nie mogłam spać i obudziłam się już o piątej.
Zuza uśmiechnęła się przepraszająco, mając nadzieję, że Julianna łyknie tę bajeczkę. Oczywiście mogła po prostu na chwilę odejść i zobaczyć, o co chodziło, ale czuła, że ten błysk oznaczał, że jej spokojny wieczór właśnie dobiegł końca. A nie chciała, żeby przyjaciółka dowiedziała się o tej jednej drobnej tajemnicy. Chociaż gdyby to w pełni od niej samej zależało, Julianna już dawno znałaby całą prawdę. A tak to Zuza musiała przed nią ukrywać swoje moce i to, że jej nagłe zainteresowanie trenowaniem sztuk walki wcale nie było wynikiem wyłącznie wakacyjnej nudy.
— Mam wrażenie, że coś przede mną ukrywasz — stwierdziła Julianna. — To coś z tą błyskotką? Chyba nie chcesz powiedzieć, że jesteś jakimś tajnym szpiegiem, który teraz dostał wezwanie i musi ratować świat przed złem?
Zuza obawiała się, że dokładnie tak było. Ale nie mogła jej powiedzieć! Chociaż... Może jednak mogła?
— Nie no, co ty, skądże? — powiedziała. — Po prostu serio jestem już zmęczona... — Tu ziewnęła i o dziwo, nie było to udawane. — Aczkolwiek jutro chętnie posłucham ciągu dalszego twoich dram z Marcinem. Dobrze wiesz, że uwielbiam słuchać plotek o nie swoim życiu.
— Okej, niech ci będzie — uznała wreszcie Julianna. — Ale to tylko dlatego, żeby ci twoi szefowie nie uznali, że za dużo wiem i trzeba mnie wyeliminować czy coś!
Na pożegnanie uścisnęła Zuzę i ruszyła w swoim kierunku. W pewnym momencie jednak odwróciła się jeszcze, by, jak się okazało, mrugnąć do przyjaciółki. Kiedy ostatecznie Julianna zniknęła z horyzontu, Zuza odetchnęła z ulgą. W duchu postanowiła sobie, że wyjaśni jej to wszystko, ale dopiero, jak dowie się, o co chodziło z tym świeceniem.
Nie wiedziała za bardzo, co zrobić, ale wzięła kryształ do rąk. To chyba było dobre posunięcie, bo nagle z klejnotu zaczął wyświetlać się hologram. Zuza drgnęła lekko, widząc go, ale gdy się uspokoiła, zwróciła uwagę na postać, którą tam widziała. Okazało się, że była to rudowłosa kobieta w średnim wieku.
— Pani trener? — zdziwiła się Zuza.
— Nie, to jej siostra — odparła kobieta. — Beata Ochocka, z Warszawy — dodała.
— Aaa, to pani, już pamiętam. Jest pani bardzo podobna do siostry.
— Jesteśmy bliźniaczkami, więc nic dziwnego. W każdym razie, przepraszam, że cię niepokoję, ale sprawa jest poważna. Jesteś sama?
Zuza rozejrzała się po parku, chociaż niespecjalnie wiedziała, o co Ochockiej mogło chodzić. Wreszcie pokiwała głową.
— O co chodzi?
— Nie bardzo wiem, jak to ująć, ale... chodzi o Róg Jufeng.
— Coś się stało z rogiem? — zaniepokoiła się Zuza. — Wiedziałam, że temu draniowi nie można ufać! — dodała spontanicznie.
— O czym mówisz? — zainteresowała się Ochocka.
— O tym przywódcy! — Teraz już nie zważała na rozsądek, postanowiła podzielić się z Ochocką swoimi przeczuciami. — Od początku był jakiś podejrzany. Jakoś dziwnie się na mnie patrzył, a jak dawałam mu róg, to widziałam w jego oczach triumf, jestem tego pewna! A teraz coś zrobił z rogiem, to chciała pani powiedzieć?
— No... — Ochocka zdawała się zbita z tropu. — Właściwie to trochę tak. Róg Jufeng zniknął, ale nie mam pojęcia, co mogło się z nim stać i właśnie dlatego się z tobą skontaktowałam... A więc twierdzisz, że to Wójcik... y, to znaczy pan Wójcik maczał w tym palce?
— Wójcik? Ach, ten przywódca! To musiał być on! Taki coś za przystojny był...
— A masz realny dowód? — naciskała Ochocka. — Taki, który jednoznacznie by potwierdził twoje podejrzenia?
— W sumie to nie — przyznała Zuza. — Jedynie to, że ponoć był tu od niedawna... A poza tym Jufeng mówiła mi, że mam nikomu nie oddawać jej rogu, a ja to głupia zrobiłam. Czemu się na to zgodziłam?
— Gdybyś go nie oddała, to ciebie dopadliby Odnowiciele — stwierdziła Ochocka. — A choć siostra mówiła mi, że idzie ci nieźle, to bez doświadczenia mogłabyś nie przeżyć. W każdym razie, dziękuję, że podzieliłaś się ze mną podejrzeniami. Prawdopodobnie się jeszcze do ciebie odezwę, ale teraz muszę się rozłączyć.
Wtedy projekcja wydobywająca się z kryształu zniknęła, a sam klejnot przestał świecić. Zuza przestała go trzymać i jeszcze przez chwilę patrzyła się w pustą przestrzeń, gdy jej mózg próbował przetworzyć to, co właśnie usłyszała.
Róg Jufeng zniknął... Prawdę mówiąc, Zuza wcale nie była tak zaskoczona, słysząc to. Przeczuwała, że prędzej czy później coś takiego się wydarzy. Ale jednak miała resztki nadziei, że jej przeczucie się myliło, że Zakon nie dopuści do tego, by artefakt wpadł w niepowołane ręce. Teraz jednak już nie mogła się oszukiwać. Stało się. I była w stu procentach pewna, że to sprawka Wójcika. Być może współpracował z Odnowicielami i to oni go mieli, a może działał wyłącznie dla własnych korzyści, to w tej chwili nie miało aż takiego znaczenia.
Zresztą, i tak nie miała pojęcia, co mogła zrobić. Bo chyba nie teleportuje się do Warszawy? A jazda samochodem czy choćby szybkim pociągiem tam zajęłaby kilka godzin, a wtedy już dawno mogło być po wszystkim. Nie, tym razem chyba nie da rady nijak pomóc. Ale w zasadzie może powiedzieć o wszystkim wujkowi. Może on wymyśli jakieś rozwiązanie?
To pomyślawszy, ruszyła w stronę domu. Park był oddalony od jej mieszkania o jakieś dwadzieścia minut drogi piechotą, a skracanie jej autobusem nie miało sensu, bo i tak niewiele by zyskała. Zakładając, że autobus w ogóle by pojechał. Pewnie i tak znając jej szczęście, nie byłoby żadnych wolnych miejsc i musiałaby stanąć koło jakiejś babci obrzucającej ją nieprzychylnymi spojrzeniami albo jakiegoś pijaka...
Idąc przed siebie, Zuza starała się nie myśleć za bardzo o całej tej sytuacji, wiedząc, że nic nie wymyśli, a tylko głowa będzie jej od tego pękać. Nie miała jednak za bardzo na czym się skupić, co najwyżej na mijanych ludziach, których wcale nie było tak dużo. Bo na pewno nie było sensu specjalnie gapić się na witryny sklepów, które były już w większości pozamykane. A zresztą, Zuza i tak znała je na pamięć, bo wymian dokonywano tam mniej-więcej raz na pięć lat.
W końcu dotarła do domu, nie wymyśliwszy zupełnie nic, ale przynajmniej powrót zajął jej parę minut mniej niż zwykle. Zdjęła buty i poszła do salonu, gdzie, jak się tego spodziewała, znalazła wujka oglądającego telewizję. Nie dostrzegł jej przyjścia, więc wiedziała, że musi zwrócić na siebie jego uwagę.
— Cześć, wujku! — zawołała głośno.
Podziałało. Wujek ściszył nieco program i zwrócił głowę w jej stronę.
— Cześć — odwzajemnił to przywitanie. — Jesteś jakoś wcześnie. Nie miałaś z tą... jak jej to było... Julią, właśnie! Nie miałaś z nią spędzić wieczoru?
— Miałam, ale plany się zmieniły — odpowiedziała Zuza, siadając na kanapie obok niego. — Zakon się ze mną kontaktował. — Opowiedziała mu o rozmowie z Ochocką. — Wiedziałam, wiedziałam, że nie można było dawać im tego rogu! Ech... Mogłam wziąć od nich to śmieszne pudełko do blokowania magii, wtedy nikt by nie znalazł rogu i byłby bezpieczny!
— Nie byłby, bo Odnowiciele co dzień czatowaliby pod naszym mieszkaniem, żeby znaleźć idealną okazję i ukraść róg, a sami byśmy ich nie pokonali.
— To nie wiem... Na pewno dało się coś zrobić!
— Uspokój się — polecił jej wujek. — Gdybanie nie ma sensu. Nawet jeśli dało się coś zrobić, to nie zostało to zrobione, a myślenie o przeszłości nic nam nie da. Musimy się skupić na tym, co jest tu i teraz.
— Ale co możemy zrobić? — spytała Zuza. — Przecież nie teleportujemy się do Warszawy!
Wujek westchnął.
— Właściwie to obawiam się, że nie możemy nic zrobić — przyznał. — Zdaje się, że to nie będzie nasza walka.
— Co? Ale... Ale to niemożliwe! To po co to wszystko? Czemu Jufeng dała mi róg? No i po co w ogóle trenuję, skoro ostatecznie nic mi po tym?
Wujek położył dłoń na ramieniu Zuzy i spojrzał jej w oczy.
— Posłuchaj mnie — powiedział. — Trenujesz po to, żeby móc się obronić, jeśli będzie taka potrzeba. Ale nie znaczy to, że masz się świadomie pchać do niebezpieczeństwa. I wiem, że chciałabyś ruszyć na poszukiwania Rogu Jufeng, ale jak sama wiesz, to za daleko, nawet jeśli pojedziemy do Warszawy, tam już nowego właściciela rogu zapewne nie będzie, a nie mamy żadnego tropu. To głupota, żeby rzucać się do akcji bez żadnego...
Urwał, bo nagle usłyszeli melodyjkę niczym z baśni o księżniczkach, a przynajmniej tak się Zuzie zawsze kojarzyła. Bo doskonale znała ten dźwięk — był to przecież dzwonek jej telefonu. Wyciągnęła komórkę z kieszeni i zerknęła szybko na wyświetlacz, na którym wyświetlała się informacja o połączeniu przychodzącym od osoby podpisanej jako „pani trener". Zuza pokazała to wujkowi.
— Może dowiemy się czegoś nowego — powiedziała i odebrała, po czym zaraz przełączyła na tryb głośnomówiący. — Halo?
— Dobry wieczór — odezwała się rozmówczyni, która z pewnością była panią trener i siostrą Ochockiej. — Przepraszam, że dzwonię tak późno, ale...
— Wiem już o Rogu Jufeng — przerwała jej Zuza. — Pani siostra już ze mną o tym rozmawiała.
— Świetnie, w takim razie nie będę musiała się powtarzać. Sytuacja cały czas się zmienia i dowiedzieliśmy się, że jest sposób, żebyś mogła się dostać do Warszawy w miarę szybko.
— Naprawdę? — zdumiała się Zuza. — Jaki?
— Rozmowa przez telefon to niezbyt dobra metoda, żeby to wyjaśniać — stwierdziła pani trener. — W każdym razie, jeśli przyjedziesz do Rybnika, wtedy będę mogła ci wszystko powiedzieć.
— Do Rybnika? Ale czemu akurat do Rybnika?
— Bo tu znajduje się środek transportu. Jeśli możesz, przybądź na dworzec kolejowy.
— Czy to rozsądne? — wtrącił się wujek. — Tu Michał Jurczyk, wujek Zuzy — wyjaśnił, chociaż pytanie jeszcze nie padło. — Zuza nie jest jeszcze zbyt doświadczona... Nie lepiej zaprosić na poszukiwania Rogu Jufeng bardziej doświadczonych ludzi?
— Z jakiegoś powodu Jufeng wybrała Zuzę do pilnowania jej artefaktu, więc podejrzewam, że dobrze będzie, jeśli się tu znajdzie — odpowiedziała ich rozmówczyni. — A poza tym potrzebujemy każdej pary rąk, nawet jeśli nie do szukania rogu. — Zawiesiła na chwilę głos, a Zuza i wujek zamarli, zastanawiając się, co kobieta zaraz powie. — Niestety wyszło na jaw, że polski Zakon Strażników kolaboruje z Odnowicielami.
— Polski Zakon co robi?! — wykrzyknął wujek, co zdziwiło Zuzę, skoro zwykle zachowywał spokój. — Ale... Jak to możliwe? Czy Zakon przypadkiem nie istnieje między innymi po to, by z Odnowicielami walczyć?
— Teoretycznie tak, ale mamy w Zakonie zdrajców. Wyjaśnię więcej, gdy przyjedziecie na miejsce, a teraz muszę kończyć.
Połączenie zakończyło się, a wujek i Zuza popatrzyli po sobie. Dziewczyna widziała, że ten już podjął decyzję.
— To zmienia wszystko — ocenił. — Jedziemy.
Nie dbali specjalnie o przygotowanie się do podróży, poza tym, że zabrali cieplejsze ubrania na noc oraz wodę, chociaż nie byli pewni, czy coś im ona da. W końcu, jeśli będą walczyć... Ale lepiej było mieć wodę niż jej nie mieć. Wychodząc z domu, upewnili się, że drzwi są na pewno zamknięte na klucz, po czym zeszli na dół i dotarli do samochodu. Zuza zauważyła, że słońce zdążyło już zajść i wokół nich powoli zapadała ciemność. Kiedy ruszyli, wujek westchnął.
— Nie lubię prowadzić w ciemności — powiedział. — Ale skoro nie ma wyjścia...
Włączył jeszcze radio, żeby choć na chwilę nie pamiętać o tym, że jadą prawdopodobnie na pole bitwy. Pokołysali się chwilę w rytm piosenki Lady Gagi, ale to wcale nie ukoiło ich nerwów aż tak. A przynajmniej wujka, bo Zuza gdzieś w głębi nawet cieszyła się z tego, co się wokół niej akurat działo.
— Wolałbym cię tam nie zabierać — przyznał mężczyzna w pewnym momencie. — Jesteś taka młoda, całe życie przed sobą masz... A poza tym nie masz za bardzo doświadczenia. Boję się, że zginiesz...
— Ponoć dobrze mi idzie na treningach — zauważyła Zuza. — Więc chyba nie będzie tak źle?
— Treningi to nie prawdziwe życie. Treningi są w warunkach kontrolowanych, a tak... Nikt nie będzie czekać, żebyś poprawiła technikę, tylko będą chcieli cię zabić. Najchętniej zostawiłbym cię w domu.
— To czemu tego nie zrobisz? — zapytała Zuza.
— Z dwóch powodów. Po pierwsze, znam cię. Wiem, że jesteś na tyle uparta, że jeśli bym to zrobił, to sama znalazłabyś sposób, żeby się dostać na miejsce, a chyba wolę, żebyś pojechała ze mną niż się tłukła po nocnych autobusach czy pociągach. A po drugie, w zasadzie zgadzam się z trenerką. Jufeng nie mogła dać rogu przypadkowo akurat tobie. Bogowie nie są aż tacy głupi, żeby robić tak poważne rzeczy zupełnie losowo. A jeśli rzeczywiście masz odegrać jakąś rolę, nie zdziwię się, jeśli wrogowie będą cię ścigać tak czy siak. Więc... paradoksalnie na polu wielkiej bitwy jesteś bezpieczniejsza.
Zuza skinęła głową. Im bliżej się znajdowali, tym bardziej zanikało to radosne podniecenie przygodą. Teraz powoli zaczynała rozumieć, że tam, gdzie jadą, nie będzie radości. Czy to możliwe, że mogłaby naprawdę zginąć? To wydawało się jej takie irracjonalne, ale z drugiej strony, przypomniała sobie tego Odnowiciela, który zaatakował ją w lipcu. On nie miał pokojowych zamiarów. A gdyby nie udało się jej wtedy przejąć Rogu Jufeng... Czy zginęłaby już wtedy?
Przełknęła ślinę. Nagle pożałowała własnej upartości. Ale z drugiej strony... Nawet gdyby się nie upierała, to może i tak musiałaby stanąć do walki.
Gdy znaleźli się w pobliżu dworca, wujek trochę krążył, aż wreszcie znalazł darmowy parking. Na nieme pytanie Zuzy zawarte w jej spojrzeniu wyjaśnił, że nie ma pojęcia, ile im to zajmie, a jeszcze nie chce, żeby jego auto zostało odholowane. A poza tym kto by miał pieniądze na płacenie kary?
Wreszcie wysiedli. Kilka minut szli piechotą, aż wreszcie ukazał im się dworzec. Weszli na niego i rozglądali się, aż wreszcie dostrzegli postać stojącą przy schodach prowadzących do podziemnego przejścia. Pomachała do nich, a oni podeszli do niej, by wkrótce okazało się, że była to trenerka.
— Jak dobrze, że już jesteście — powiedziała. — Chodźcie na dół.
Zeszli posłusznie za nią i zauważyli, że nie byli tam sami. Stała tam całkiem spora grupa ludzi w różnym wieku, która zdawała się na coś z niecierpliwością czekać. Gdy ujrzeli trenerkę, rozpromienili się.
— To już ostatni — poinformowała. — Jesteśmy tu wszyscy, więc mogę wyjaśnić, po co się tu zebraliśmy. A mianowicie, w pobliżu znajduje się punkt teleportacyjny do siedziby Odnowicieli.
— Idziemy do siedziby Odnowicieli? — zainteresował się mężczyzna koło dwudziestki.
— Właśnie nie — sprostowała trenerka. — Rzecz w tym, że wszystkie te punkty są połączone ze sobą nawzajem. W posiadanie Zakonu wszedł czar, dzięki któremu będziemy mogli użyć punktu w Rybniku, by przenieść się do Warszawy. A tam rozprawimy się ze zdrajcami Zakonu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro