Rozdział 2 - Iskra
Gdy Pierre opuścił ogród, zaczął żałować, że znowu stchórzył. Już byli tak blisko tego tematu... Dlaczego się nie odważył? Dlaczego nie zadał tego jednego pytania?
Przecież z racjonalnego punktu widzenia nawet nie miał powodów, by się bać. Wszystkie przesłanki wskazywały na to, że gdy wreszcie się na to zdecyduje, Brigitte się zgodzi. W końcu co musiałoby się stać, żeby się nie zgodziła? Zaszli zbyt daleko, by cokolwiek mogło się zmienić w tej kwestii... A może chodziło o atmosferę? Teraz, gdy Brigitte martwiła się swoimi rodzicami, chyba nierozsądnie byłoby jej zawracać głowę jeszcze tą sprawą... Ale może jednak? Może wtedy by się nieco rozchmurzyła? Ale jeszcze pozostaje reakcja Aarona i Estelle... Co zrobiliby, słysząc o dwóch nowych sprawach zamiast jednej? Chociaż może wtedy przyjęliby obie lepiej? Ech, tyle pytań, tak mało odpowiedzi... Mógł tylko gdybać, co by było, gdyby zrobił to teraz.
I to wcale nie tak, że nie był przygotowany. Prawdę mówiąc, wyobrażał sobie ten scenariusz tysiące razy, w zasadzie od kilku miesięcy. Już od marca, gdy w paczce od Daniela znalazł nie tylko dzienniki i list, ale także pierścionek... Wyciągnął go z kieszeni. Od srebrnej powierzchni pierścionka i zamocowanego w nim szmaragdu odbiło się rozmigotane światło pochodni zamieszczonych w korytarzu siedziby Strażników. Był prawie pewien, czym ów pierścień był. A nawet jeśli się mylił, to i tak nadawał się do jego celów...
Oczywiście była jeszcze jedna rzecz, która go blokowała. Co chwilę przypominał sobie zapiski ojca na temat klątwy ponoć ciążącej na ich rodzinie. Czy to, co chciał zrobić, nie przypieczętuje ich losu? Ale może jednak nie? W końcu jego dziadkowie żyli ze sobą razem całkiem długo... A poza tym wcale nie musiało się stać to, co planował, by klątwa działała... Los Liliane Page był tego najlepszym dowodem.
Zamyślony, nie dostrzegł, że znalazł się w okolicy sali posiedzeń, gdzie zawsze kręciło się więcej Strażników. Wśród nich dostrzegł Coline, która już musiała się dowiedzieć o planowanym powrocie Aarona i Estelle. Ona również go zauważyła.
— Cześć, Pierre — przywitała się. — Wyglądasz na przygnębionego. Coś się stało?
— Nie... — wymamrotał w odpowiedzi. — To znaczy tak, ale jednak nie, trudno to wytłumaczyć.
— Chcesz o tym pogadać?
Pierre wcale nie był pewien, czy chce się z kimkolwiek dzielić tym problemem. I tak czuł się głupio, że nie umiał tego zrobić, a gdyby jeszcze miał szukać czyjejś pomocy? Zaczynał się już powoli czuć jak porażka. Ale z drugiej strony... Wiedział, że Coline go nie wyśmieje. Jeśli komuś miał powiedzieć, to jej.
— Zgoda.
Przeszli do jednego z okolicznych pokoików i usiedli po obu stronach stolika w rogu. Pierre nadal obracał w palcach pierścień, co nie uszło uwadze Coline.
— Mogę zobaczyć?
— Jasne.
Pierre podał jej pierścień, a Coline przyjrzała mu się.
— Na pierwszy rzut oka wygląda na autentyczny szmaragd. Skąd go masz?
— Znalazłem w paczce od mojego ojca. Jeśli dobrze kojarzę, należał do mojej rodziny. I właśnie o to chodzi... Bo chodzi o to, że już długo nad tym myślałem... Nie wiem, jak to ująć w słowa, ale chodzi o Brigitte... Teraz o tym coraz bardziej myślę, bo za niecałe dwa miesiące ma się urodzić Malou... No i chciałbym jakoś tak, no nie wiem...
Coline nagle uśmiechnęła się szeroko.
— Chyba wiem, o co chodzi — oświadczyła. — Chcesz się jej oświadczyć, prawda?
Pierre pokiwał głową, ciesząc się niezmiernie, że się domyśliła.
— Problem w tym, że chcę, żeby to wyszło dobrze, a jakoś nie umiem znaleźć żadnej dobrej okazji! Za każdym razem albo nie jest dobrze, albo stchórzę, ech...
— Wiesz, co ci powiem? Gdy nadejdzie odpowiedni moment, to przyjdzie samo. Mój mąż chciał mi się kilka razy oświadczyć i ostatecznie zrobił to, kiedy skończyliśmy studia. Jak sam powiedział, to był idealny moment i po prostu czuł, że wtedy wszystko będzie dobrze. I myślę, że ty też znajdziesz odpowiedni moment.
— Ale czy jest sens tak czekać? — powątpiewał Pierre. — Co, jeśli nigdy nie znajdę odpowiedniego momentu?
— Możesz trochę dopomóc przeznaczeniu. Może zabierzesz Brigitte na jakąś elegancką kolację i wtedy jej powiesz? To rozwiązanie dość tradycyjne i skuteczne.
— No nie wiem... Brigitte nigdy nie lubiła takiej elegancji i formalnej atmosfery. Ostatni raz, gdy musiała włożyć elegancką sukienkę, myślałem, że swoim złym nastrojem zabije wszystkich wokół.
— No to może coś innego? Ale wydaje mi się, że dobrze by było wynaleźć na to specjalny czas, a nie próbować robić to tak przy okazji. Co tak najczęściej robicie razem?
— Walczymy ze złem. — Pierre uśmiechnął się. To w zasadzie była prawda. — Nic tak nas nie łączy jak złoczyńcy. A tak na poważnie, to mam na myśli misje ogólnie. Tylko że ostatnia misja skończyła się w styczniu, a potem tylko raz walczyliśmy razem w marcu, gdy Brigitte zaatakowali Odnowiciele. Więc misja odpada.
— A jest coś, co robicie poza misją?
Była jedna taka rzecz, którą robili szczególnie chętnie, ale Pierre wiedział, że nie o to Coline chodzi. Niespecjalnie wyobrażał sobie oświadczyny w takich okolicznościach.
— Może po prostu zabiorę ją na spacer — powiedział po chwili milczenia. — Ostatnio rzadko opuszczamy siedzibę Zakonu. Ja trenuję, ona studiuje magię, a oboje staramy się za bardzo nie zwracać na siebie uwagi Odnowicieli. Tylko że też nie wiem, czy powinienem robić to już teraz. Mają przyjechać jej rodzice... Brigitte bardzo stresuje się tym spotkaniem.
— Możesz trochę poczekać, rzeczywiście — zgodziła się Coline. — Nie co dzień zdarza się, że zaginieni ludzie nagle się odnajdują... Brigitte na pewno będzie chciała sobie parę spraw poukładać. Ale gdy już wszystko będzie w porządku, to nie zwlekaj więcej i to po prostu zrób. Jestem pewna, że ją tym uszczęśliwisz.
— Chyba tak zrobię. Dzięki, Coline — powiedział jeszcze.
— Nie ma za co, jestem zawsze do usług!
Po tych słowach Pierre wstał od stolika. Miał jeszcze coś do zrobienia. Pożegnał się z Coline, po czym wrócił do sali treningowej. Zastał tam mistrza Fu i Brunona, każdego zajętego czymś innym. Fu zerkał do księgi pozostawionej przez Brigitte, najwyraźniej całkiem nią zainteresowany. Bruno natomiast ćwiczył w powietrzu ciosy. Pierre podziwiał jego zaangażowanie w całą tę sprawę i miał wielką nadzieję, że wpłynie ono pozytywnie na wynik ich wojny z Odnowicielami.
Oczywiście to nie tak, że sam nie poczynił żadnych działań. Gdy tylko nie pomagał Brunonowi w treningach i nie towarzyszył Brigitte w jej studiach nad magią (choć próbował rzucać zaklęcia, szło mu miernie), korzystał z pomocy wszelkich Strażników wyspecjalizowanych w walce, przede wszystkim Dove'a i Grenade'a. Z dnia na dzień coraz bardziej doceniał ich moce związane ze strachem, bo wreszcie zrozumiał swoje lęki i stanął z nimi oko w oko. No prawie. Czuł się dużo pewniej na polu walki, odkąd pojął, co spowodowało tę utratę kontroli jedenaście lat temu. A była tym pełna moc.
— Zwykle nie ma potrzeby wyzwalania pełnej mocy — wytłumaczył mu w pewnym momencie Grenade. — To znaczy, teraz mam na myśli nie tę moc, która jest na powierzchni, tylko rezerwy ukryte głęboko w nas. Moc pochodząca od bogów jest bardziej potężna i nieprzewidywalna, niż można by przypuszczać, a wielu półbogów nawet przez całe swoje życie nie sięga do całych rezerw, gdyż ich ciało, w większości ludzkie, nie zniosłoby użycia tak wielkiej mocy. Półbogowie tracą wtedy najczęściej kontrolę nad sobą, co sprawia, że stają się bardzo niebezpieczni dla siebie i otoczenia. Bardzo niewielu z nich udaje się kontrolować całą swoją siłę, co i tak wymaga zwykle wielu lat wyczerpującego treningu i wyjątkowego talentu. Większości na to zwyczajnie nie stać.
Po tym Pierre poczuł się nieco lepiej. Wiedza o tym, że nie musi zyskać kontroli nad całym swoim potencjałem, sprawiła, że przestał się tak obawiać walk. Niestety było tak tylko przez chwilę. Pozostawała nadal ta świadomość, że już raz stracił kontrolę. Pewnego razu opowiedział o tym synom Bhayama, choć już im co nieco wcześniej wspominał i miał przeczucie, że dzięki swoim zdolnościom już sporą część tej historii poznali.
— Wyzwolenie całej mocy i utrata kontroli były twoją reakcją na traumatyczne wydarzenie — odpowiedział Dove. — Normalnie, gdy działasz świadomie, używasz tylko tej energii z zewnątrz. W sytuacjach kryzysowych dużo łatwiej jest sięgnąć do głębi mocy. I to zapewne zrobiłeś. Chcąc się bronić przed Odnowicielami, sięgnąłeś do najgłębszych rezerw i w ten sposób utraciłeś nad sobą kontrolę.
— Czy to znaczy, że jeśli coś takiego się powtórzy, to znowu stracę kontrolę? — zaniepokoił się Pierre.
— Możliwe, dlatego możesz spróbować praktykować kontrolę emocji, by w razie czego postarać się je zniwelować i nie utracić kontroli. Ale jest też inna opcja.
— Inna?
— Skoro raz wyzwoliłeś całą moc, może to znaczyć, że masz naturalną tendencję do sięgania po nią.
Pierre'owi przypomniało się, jak i Huunta, i Flyy pobierali moc, której nie kontrolował, ale też te nie zawsze oczekiwane przypływy mocy w walce.
— Co to znaczy? — zapytał ostrożnie.
— To znaczy, że możesz być tym jednym z nielicznych, którym pisane jest używanie całej mocy.
— To na pewno bezpieczne?
— Z pewnością nie — wtrącił Grenade. — Ale to może być twoja jedyna szansa na przeżycie. Jeśli raz straciłeś kontrolę, może się to powtórzyć, więc jednak możesz być zmuszony do nauczenia się pełnej kontroli. Niestety żaden z nas się tego nie uczył, więc nie będziemy mogli ci pomóc. I nie wiem, czy ktoś z obecnego Zakonu to w ogóle potrafi, więc być może pozostanie ci uczyć się z ksiąg.
Ta rozmowa nieco przyćmiła początkowy entuzjazm Pierre'a. Liczył na to, że już nigdy nie będzie musiał sięgać do pełnej mocy, ale chyba się przeliczył. Najgorsze było to, że Dove i Grenade najwyraźniej mieli rację, iż była to bardzo rzadka sztuka. Pytał dosłownie każdego, ale nikt nie mógł mu pomóc, a w pewnym momencie był nawet tak zdesperowany, iż zwrócił się do liderki, by dowiedzieć się od niej jedynie, że ostatnia znana osoba w Zakonie, która uprawiała ten typ magii, zmarła ponad pięćdziesiąt lat temu.
Miało to miejsce jakiś tydzień temu i od tamtego momentu Pierre musiał przyznać, że niespecjalnie próbował zaglądać do biblioteki. Chociaż wiedział, że prędzej czy później będzie musiał to zrobić, wcale nie chciał zmuszać tych najgłębszych rezerw mocy do słuchania się go. Nie mogły w nim tak leżeć uśpione?
Teraz jednak obiecał sobie, że zrobi to najpóźniej jutro. A jeśli dalej będzie się opierał, poprosi Brigitte, żeby go do tego zmusiła. Umiała go przekonać jak nikt inny. Ale teraz miał na głowie ważniejsze rzeczy. I tak zostawił Brunona na zbyt długo.
— To co, nadal chcesz jeszcze jeden sparing? — zapytał go.
Bruno przestał kopać nieistniejącego przeciwnika i odwrócił głowę w stronę Pierre'a.
— Nie wiem, tak szczerze — przyznał. — Jakoś tak dziwnie się zrobiło. Mistrz Fu wyjaśnił mi co nieco, a nie wiem, kiedy ci rodzice Brigitte przyjadą. Chyba nie chcę być świadkiem rodzinnej sprzeczki.
— Minie jeszcze przynajmniej półtorej godziny, zanim przyjadą z Hawru — zauważył Pierre. — Mamy jeszcze trochę czasu.
— Też trochę się wybiłem z rytmu, a rodzice zdają się oczekiwać, że trochę im pomogę. Powiedziałem im, że dołączyłem do klubu samoobrony, co w sumie nie do końca jest kłamstwem, ale chyba wkrótce zorientują się, że zajęcia w normalnych klubach nie trwają tak długo.
— Okej, jak wolisz, ale w razie czego będę się tu gdzieś nadal kręcić.
Zobaczył, że Bruno poświęcił jeszcze chwilę na kilka ćwiczeń rozciągających, a później pożegnał się z nimi i wyszedł. Ten to miał dobrze... Nie był jeszcze związany z tym wszystkim aż tak bardzo jak on czy Brigitte. Chociaż zależało mu na znalezieniu Aurélie, Odnowiciele nie pragnęli jeszcze zniszczyć Brunona za wszelką cenę. A przynajmniej tak się wydawało. Niestety cel misji poszukiwawczej nadal zdawał się równie odległy co w marcu. Chociaż szpiedzy Zakonu wśród Odnowicieli donosili, że póki co Aurélie jest cała i zdrowa, to oni nadal nie zbliżyli się do odbicia jej od wroga.
Wreszcie Pierre, uznawszy, że nie będzie przeszkadzał mistrzowi w przeglądaniu księgi, zrozumiał, że jutro prawdopodobnie nie znajdzie motywacji, by pójść do biblioteki, dlatego postanowił to uczynić właśnie teraz. Może to na chwilę odciągnie jego myśli od ponurych tematów. Choć znając życie, cała jego próba nauki skończy się jak ten nieszczęsny trening z Shouyi, który kompletnie nic mu nie dał.
— O, wypraszam sobie! — odezwała się nagle Shouyi w jego głowie. No tak, nieopatrznie pomyślał jej imię... — To, że ty jesteś zupełnie odporny na medytację, nie znaczy, że moje metody były jednoznacznie złe!
— Sama przyznałaś, że jesteś beznadziejną nauczycielką, a poza tym wałkowaliśmy ten temat wystarczająco dużo razy. Nawet zgodziłaś się ze mną, że lepiej będzie, gdy będę trenować poprzez walkę!
— Tak, ale teraz okoliczności się zmieniły — odparła bogini. — Skoro postanowiłeś nauczyć się kontrolować pełną moc, musisz popracować nie tylko nad fizycznością. Medytacja to cudowny sposób, żeby sięgnąć w głąb siebie! Jak już kompletnie jestem wyzuta z weny, to to zawsze pomaga! Nagle okazuje się, że jednak jestem geniuszem i zawsze na coś wpadam! I podobnie będzie z tobą. Gdy zrozumiesz źródło swojej mocy, zdołasz ją w pełni okiełznać.
Pierre nieraz powątpiewał, czy w ogóle posiada jakąś głębię siebie. Ilekroć próbował tam sięgnąć, zawsze odnosił porażkę. Westchnął na głos.
— Chyba jestem beznadziejnym przypadkiem...
— Nie, tylko po prostu nie umiesz wyrzucić z głowy myśli — stwierdziła rzeczowo Shouyi. — Wiem, co mówię, zawsze masz w głowie ich natłok. A ja biedna muszę tego wszystkiego słuchać!
— Ej! — oburzył się Pierre. — Mówiłaś, że ich nie słuchasz!
— Kłamałam. — Chłopak mógł przysiąc, że bogini wzruszyła ramionami. — Muszę mieć o czym plotkować z Tigili.
— No teraz to chyba przesadziłaś. Z moją własną matką mnie obgadujesz?!
— To akurat był żart, a jeśli mi nie wierzysz, możesz zapytać Tigili osobiście. Mogę ją zawołać, chcesz?
— Nie trzeba... Ale chyba przestanę nosić ten twój medalion.
— Ej, ale bez takich! Wcale nie słucham wszystkiego! Tylko czasem, jak mi się nudzi... I obiecuję, nie powiem nikomu, co wyrabiasz z Brigitte.
— Zabiję cię, przysięgam.
— Jestem nieśmiertelna, tak pragnę ci przypomnieć. Ale dobra, co ja to chciałam powiedzieć? Ach, o natłoku myśli! To on nie pozwala ci się wyciszyć i sięgnąć w głąb siebie. Musisz zrozumieć, czego tak naprawdę pragniesz i to dopiero ci pomoże. Ja też miewam gorsze dni. Tworzę jakiś projekt, ale kompletnie nic mi nie idzie. I wiesz, co wtedy robię? Pytam siebie, czy to jest na pewno to, czego chcę. Dopiero, kiedy zrozumiem, co tak naprawdę było moim zamierzeniem od początku, to mogę ruszyć dalej. Oczywiście czasem oznacza to zupełne porzucenie tego, nad czym pracowałam do tej pory, ale czasem po prostu trzeba odrzucić coś, co niepotrzebnie cię więzi i się uwolnić.
Pierre musiał przyznać, że to nawet miało sens. Zamiast do biblioteki zdecydował się skierować do kwater mieszkalnych. Po ataku Odnowicieli na Biedronkę i Czarnego Kota mistrz Fu, obawiający się, że poznali oni miejsce jego pobytu, zamieszkał w oferowanych przez Zakon kwaterach mieszkalnych i po namyśle Pierre i Brigitte zdecydowali się pójść w jego ślady. Mieli przeczucie, że Odnowiciele mogliby chcieć złożyć im wizytę w dość odległym od głównej części miasta domu Aarona i Estelle, a poza tym woleli być bliżej Fu i Zakonu. Kiedy wreszcie wspiął się na ostatnie piętro budynku kontrolowanego przez Zakon i przeszedł przez cały korytarz, otworzył drzwi małego pokoju.
Ku jego rozczarowaniu Zakon, w całej swojej potędze, oferował tylko jednoosobowe pokoje. Chociaż pokoik ten był całkiem ładny i wygodny, Pierre'owi nie do końca odpowiadał fakt, że Brigitte oddzielona była od niego ścianą. Jej pokój znajdował się tuż obok jego, ale dystans dało się odczuć. Na szczęście Zakon nie miał nic przeciwko wzajemnym wizytom, więc w praktyce i tak połowę czasu spędzali razem. Łóżka jednak były zbyt małe, aby dwie osoby mogły się na nich wygodnie wyspać, zwłaszcza jeśli jedną z nich była Brigitte, która zawsze rozpychała się tak, że przy wszelkich próbach spania razem Pierre zwykle lądował na podłodze. On póki co nie miał zamiaru wracać do spania na materacu, ale tym bardziej nigdy nie zmusiłby do tego Brigitte, której łóżko się zwyczajnie należało, toteż jeśli o sam sen chodziło, to spali osobno.
Teraz jednak pomyślał, że samotność będzie mu na rękę. Błogosławił fakt, że jego pokój znajdował się na samym końcu korytarza, co oznaczało, że nikt tam nie zachodził, a on mógł mieć spokój. Zdecydowanie przyda mu się to w realizacji jego planów. Pozostawała jeszcze jedna rzecz.
— Shouyi, nie obraź się, ale na chwilę ściągnę medalion — zwrócił się do bogini. — Jeśli mam naprawdę oczyścić się ze wszelkich myśli, świadomość, że możesz zaglądać do mojej głowy, niezbyt mi pomoże.
— No dobrze, choć byłam ciekawa, w jaki sposób się za to zabierzesz.
— Żeby potem znowu mnie wyśmiać? Nic z tego.
Po tych słowach zdjął z szyi medalion i położył go na szafce nocnej, po czym usiadł na podłodze, wyłożonej panelami, i skrzyżował nogi. Zamknął oczy. Natychmiast poczuł się bardzo głupio, ale odrzucił tę myśl. Nie mógł się zniechęcać.
Natychmiast powróciło do niego wspomnienie styczniowego treningu, kiedy przez cały czas bezskutecznie próbował wyzwolić w sobie moc, a gdy się nie udało, to na dokładkę został zaatakowany przez Odnowicieli. W sumie to co wtedy próbował robić? Przypominać sobie emocje, które czuł w czasie przypływu mocy, tak... Ale czy na pewno o to chodziło? Czy nie powinien się przypadkiem oczyścić z myśli, zamiast je wywlekać?
Uśmiechnął się w duchu, bo przypomniały mu się wszelkie wzmianki o medytacji z mediów, z których wynikało, że człowiek medytujący jest kwiatem lotosu na spokojnej tafli jeziora. Nie wiedział co prawda, czym był, ale z pewnością żadnym lotosem. To czym był? W zasadzie ni to człowiekiem, ni to bogiem, mieszanką, która nie powinna była powstać. Shouyi sama mu to mówiła. Był wynikiem połączenia światów, które nie miały się połączyć. Ale czy to mogłoby mu jakkolwiek pomóc opanować swoją naturę, której nie był w stanie zmienić?
Shouyi mówiła, żeby skupił się na tym, co właściwie chce osiągnąć. Chciał opanować moc, by pokonać Odnowicieli, to wydawało mu się oczywiste. Chciał uwolnić Aurélie, która z powodu ich błędów cierpiała niewolę. Chciał ochronić Brigitte i Malou i stworzyć świat, w którym mogłyby być bezpieczne. A w tym celu musiał przejąć kontrolę nad mocą.
Siedział tak z kilka minut, koncentrując się na tej pięknej wizji, gdzie wszystko to mu się udaje i już nigdy nie musi się martwić o wrogów, którzy mogliby mu pokrzyżować plany cudownego życia. Nie poczuł kompletnie nic. Cały czas w głowie kłębiła mu się myśl, że to na nic, że nie da rady, a wizja się nie ziści. Zresztą, czy mógł mieć pewność, że opanowanie całkowicie mocy pozwoli mu zbudować lepszą przyszłość? Co, jeśli tak czy siak czekała go porażka? Jeśli Odnowiciele i tak wygrają? Czy był sens próbować?
Oczywiście, że był. Wszyscy wokół oczekiwali przecież, że opanuje moc i im pomoże. Widział to w spojrzeniach Dove'a i Grenade'a, a także innych mijanych Strażników. Każdy z nich liczył, że będzie częścią tej wojny. Wiedział, że mistrz Fu również tego chce. Przecież nie po to tak długo mu pomagał, by teraz się poddać! A Brigitte... Brigitte, choć nigdy nie wypowiedziała tego głośno, przecież też chciała, żeby Pierre walczył. Wiedział to doskonale.
Ech, do diabła z tym wszystkim! Głupie oczekiwania! Czemu nie mógł po prostu rzucić tego wszystkiego, tak jak choćby zrobiła Biedronka, i zacząć żyć własnym życiem? Chociaż... Właściwie mógł, kto mu zabraniał? Nikt nie trzymał go na siłę. Sam tu przyszedł. Mógł również sam odejść. Ale wiedział, że będzie tego żałował.
I wtedy coś poczuł. Ledwo się zorientował, bo nie było to zbyt intensywne uczucie, ale z pewnością różniło się od jego dotychczasowych doświadczeń. Takie jakby lekko ciepłe, w okolicach żołądka. Chociaż rozum mówił, że tylko mu się wydawało, intuicja podpowiedziała mu, iż to było właśnie to. To, czego tak długo szukał. Iskra.
Teraz wystarczyło tylko wzniecić płomień.
~~~~
Szczerze? Z tego rozdziału wcale nie wynika tak dużo, ale go lubię. I kocham Shouyi <3
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro