Rozdział 19 - Misja Aurélie
Aurélie nigdy nie spodziewałaby się, że kiedykolwiek będzie chciała uciec jak najdalej od Brunona. Oczywiście to wcale nie tak, że on sam zrobił coś złego. Nie... On się przecież tylko o nią martwił. I był szczerze przekonany, że od tej chwili wszystko będzie w porządku.
Ale ona wiedziała, że to jeszcze nie koniec. Nadal wszystko mogło się posypać. Niebezpieczeństwo nadal nie minęło. A z tym, co wiedziała, przekonanie Brunona o tym, że już żadna siła ich nie rozdzieli, było bardzo naiwne. Najgorsze w tym wszystkim było to, że nawet nie mogła o tym powiedzieć. Niczego zmienić. Cokolwiek zrobi, przypieczętuje swój los. To jak w ogóle miała zrobić to, o co prosiła ją Jaqueline? Skoro nie mogła nic powiedzieć, to w jaki sposób dostarczyć zaklęcie tymczasowego piętna tym, którzy go potrzebowali? Czy wystarczyłoby im podrzucić formułę? Nie... Sama ćwiczyła to zaklęcie przez ponad dwa tygodnie, więc nawet jeśli byli tam bardziej uzdolnieni magowie, wątpiła, że opanują je od razu. A czuła, że nie ma więcej czasu.
— Powiedziałem coś nie tak? — zapytał Bruno, wyrywając ją z rozmyślań. Spojrzała na niego.
— Nie, to nie tak — odpowiedziała. — Po prostu... Teraz wszystko się zmieniło. Od tej bitwy na obozowisku... Minęło tyle czasu. Musiałam narobić wam sporo strachu. To znaczy... tobie i Lucienowi.
— Wiesz, nie tylko my się martwiliśmy. Twoi rodzice również.
— Co masz na myśli? — Aurélie zmarszczyła brwi. — Jak to rodzice? Tata wyjechał do Marsylii, a mama...
Nie dokończyła. W zasadzie domyślała się już od dawna, że jej matka współpracowała z mistrzem Fu, ale nie dała nigdy znaku życia. To zupełnie tak, jakby już od dawna nie było jej na tym świecie.
— Bo widzisz... Tak się składa, że wrócili. Oboje. Odnaleźli się w Marsylii, a gdy dowiedzieli się, co się z tobą stało, wrócili do Paryża.
Aurélie otworzyła szeroko oczy. Zupełnie nie umiała uwierzyć w to, co Bruno jej mówił. Jej matka powróciła? Po tych wszystkich latach? I to ze względu na nią? Nawet w najśmielszych marzeniach nie widziała jej powrotu do rodziny. Poczuła wilgoć pod powiekami, ale szybko ją odgoniła mrugnięciami. Nie mogła sobie pozwolić na płacz, nie teraz.
— Nie musisz udawać — odezwał się ponownie Bruno. — Wiem dobrze, że to wszystko jest dla ciebie trudne.
— Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo — mruknęła w odpowiedzi.
Nagle naszła ją ochota, żeby mu wszystko powiedzieć, ale wolała nie sprawdzać, czy czar naprawdę działał. Lepiej było po prostu zrobić to, co powinna i potem postarać się znaleźć wyjście z sytuacji. Może wtedy właśnie powinna użyć piętna na sobie? Wtedy wszystko zostanie rozwiązane. Odnowiciele nie wiedzieli, że znała to zaklęcie.
Oczywiście realizacja planu wymagała, żeby Brunona nie było w pobliżu niej, ale nie mogła go po prostu odtrącić. Po pierwsze mógłby zacząć coś podejrzewać, a po drugie wcale nie chciała, żeby odchodził. Plan chyba nie ucieknie. A przynajmniej nie od razu.
— Mogę coś dla ciebie zrobić? — zapytał Bruno, widząc jej milczenie. Chyba bał się, że za daleko odpłynęła.
— Opowiedz mi coś — poprosiła. — Co działo się, gdy, no wiesz... byłam nieobecna.
Więc Bruno zaczął mówić. Zaczął od dnia, gdy wszyscy odkryli jej nieobecność, gdy Lucien pytał wszystkich o to, gdzie mogła być. Mówił o własnych zmartwieniach, ale też o tym, jak rozmowa z Alexandre, również szukającym poszlak, sprowokowała go do rozmyślań. Jak wreszcie połączył kropki i zrozumiał, kto krył się pod maską Muchy.
— Chyba za słabo się kryłam — uznała Aurélie. — Powinnam być mądrzejsza...
— Nie, to nie tak — zaprzeczył Bruno. — Po prostu za dobrze cię znam. Nie wydaje mi się, żeby ktoś inny się domyślił. Ani Alexandre, ani nawet Roxy czy Sende.
— Właśnie, Sende i Roxy! — przypomniała sobie. W chwilowym odruchu chciała zapytać również o Alexandre, ale mając na uwadze niechęć Brunona do niego, odpuściła. — Czy Sende była bardzo zła, że wybyłam z jej nocki i nie wróciłam?
— Znasz Sende, ona nie mogłaby być zła na swoich przyjaciół. Nie, ona też się bardzo martwiła. Tak samo jak Roxy, aczkolwiek Roxy tego tak nie okazywała. Właściwie myślę, że się ucieszą, jeśli do nich zadzwonisz i powiesz, że żyjesz.
— Ale nie mam telefonu. Odnowiciele mi go zabrali.
— Tak się składa, że to bardziej skomplikowane, ale może opowiem ci do końca, wtedy zrozumiesz.
Ciągnął dalej historię. Opisał, jak zabrał Miraculum Zebry i jak mistrz pozwolił mu walczyć u boku Biedronki i Czarnego Kota. Jak właściwie tylko dwie walki w ten sposób odbył, bo Odnowiciele przechytrzyli ich i zdobyli miracula Biedronki i Czarnego Kota i pokonali nie tylko bohaterów, ale i samego Władcę Ciem. Jak po tym wszystkim Bruno zdecydował się trenować do walki z Odnowicielami i jak wreszcie pewnego lipcowego dnia, zawiedziony na miejsce tajemniczą karteczką, odnalazł telefon Aurélie.
— W ten sposób Odnowiciele się ze mną kontaktowali. Niestety trochę im pomogłem zdobyć dwa artefakty, ale dotrzymali umowy. Znowu się spotkaliśmy!
Wyglądał na wyraźnie ucieszonego, ale to wcale nie zadowoliło Aurélie, wręcz przeciwnie. Odnowiciele przekraczali już wszelkie granice. Nie dość, że i tak planowali wykorzystać ją po raz kolejny, to jeszcze przy tym tak postąpili z Brunonem? Tego było już za wiele. Najchętniej od razu poszłaby do ich siedziby i sama ich rozbiła, ale wiedziała, że w obecnych warunkach było to co najmniej niemożliwe.
— W każdym razie — ciągnął Bruno — mam tu twoją komórkę. — Wyciągnął z kieszeni telefon i jej go wręczył. — Na pewno stęskniłaś się za ptysiami i swoimi ruskimi piosenkarkami.
— Tak, dziękuję... — Mimo to nie włączyła telefonu, tylko odłożyła na półkę obok siebie. Zauważyła pytające spojrzenie Brunona. — Sende ma trochę za dużo energii — wyjaśniła. — Chciałabym trochę odpocząć.
A poza tym nie mogę dawać jej fałszywej nadziei — dopowiedziała w myślach.
— Głupi jestem — powiedział chłopak nagle.
— Co? — zdziwiła się Aurélie. — Nie, wcale nie...
— Nie, chodzi o to, że chcesz odpocząć, a ja cię tu męczę... Może już pójdę. Jakbyś chciała, żebym przyszedł, to możesz zadzwonić.
I zanim zdołała cokolwiek powiedzieć, Bruno wyszedł z sali. Aurélie znowu została sama ze swoimi myślami. Najchętniej po prostu oparłaby głowę o poduszki i zasnęła, ale wiedziała, że jeszcze za wcześnie na spokój. Zastanawiała się, co zrobić. Jaqueline wyraźnie powiedziała jej, że powodzenie misji zleconej przez Odnowicieli nie jest ważne, natomiast musi zrobić wszystko, co w jej mocy, by przekazać zaklęcie. Ale w takim razie po co sama się go uczyła? Czy rzeczywiście po to, żeby uciec, jeśli Odnowiciele znowu ją złapią? A może cel był taki, jaki wyobrażała sobie od początku? Użyć go na tych, którzy chcą Odnowicieli pokonać?
Nie... Nie może ciągle rozmyślać. Musi zacząć działać. Podjęła już pierwszy krok. I tak była zdumiona, że tak gładko jej pójdzie. Miała ogromne szczęście, że Pierre, z nieznanych jej przyczyn, przestał nosić medalion Shouyi na szyi, tylko przeniósł go do kieszeni. Inaczej czar przenoszenia, którego nauczyli ją Odnowiciele, nigdy w życiu by nie zadziałał. Oczywiście nawet pomimo tego Pierre mógł się zorientować, że coś mu spadło i się po medalion schylić; wtedy Aurélie mogłaby udać, że nie miała z tym nic wspólnego, ale musiałaby zachować dużo większą ostrożność przy kolejnych próbach. Ale teraz... Medalion leżał na ziemi, nie spostrzeżony przez nikogo.
Aurélie zeszła z łóżka i przykucnęła przy artefakcie. Chciała już go wziąć do rąk, ale przypomniała sobie przestrogę Odnowicieli. Powiedzieli jej, by za żadną cenę go nie dotykała. Jeśli chciała go transportować, to wyłącznie dzięki czarowi przenoszącemu. Uniosła go więc do góry. Fioletowy medalion zalśnił w świetle słońca wpadającego przez okno. Aurélie nigdy nie powiedziałaby, że taka mała błyskotka może pomóc jakiejś złej organizacji w realizacji planów, ale Mistrz wyraził się jasno: medalion Shouyi był jedyną metodą na jej pokonanie. A ona sama musiała w tym pomóc, czy tego chciała, czy nie. To znaczy mogła odmówić, ale wtedy już by jej tu nie było. Wiedziała o tym doskonale.
Nagle jednak zastanowiło ją, skąd właściwie wiedzieli o tym, że medalion był w posiadaniu Pierre'a. Czyżby Odnowiciele go dostrzegli, a może wśród tego całego Zakonu Strażników był jakiś szpieg? A może... może to ona sama im powiedziała? Na samym początku, zanim odkryli jej pochodzenie i zaczęli podchodzić do niej odrobinę bardziej łaskawie. Wcale nie chciała wspominać tamtego czasu. Czasu, kiedy była gotowa powiedzieć im dosłownie wszystko, byleby choć na chwilę dali jej spokój.
— To nieważne, skąd to wiedzą — powiedziała na głos. — Ważne jest, że wiedzą. I że chcą medalionu.
Tylko że... Czy ona chciała im go dostarczyć? Czy rzeczywiście zależało jej na tym, żeby pokonywać Shouyi? Właściwie po co miała to robić? Co prawda nadal bardzo niewiele rozumiała z tego, co się wokół niej działo przez ostatnie miesiące, ale mimo tego, że Mistrz Odnowicieli usilnie próbował na niej wywrzeć wrażenie, że Shouyi jest wrogiem, nie umiała sobie jej wyobrazić jako swojej przeciwniczki. Zwłaszcza jeśli to, że była jej potomkinią, okazałoby się czymś więcej niż kolejną ściemą Odnowicieli. Bo jeśli tak, czemu miałyby ze sobą walczyć? Nie lepszy byłby sojusz?
— Sojusz brzmi jak bardzo dobra opcja — odezwał się nagle ktoś.
Aurélie rozejrzała się szybko po pomieszczeniu, ale nikogo nie dostrzegła. Po chwili zrozumiała, dlaczego. Ten głos wydobywał się z jej własnej głowy. To była Shouyi. Aurélie skierowała rękę na medalion, który, nawet nie wiedziała kiedy, wypuściła z mocy zaklęcia i chwyciła do ręki.
— Słyszysz wszystkie moje myśli? — zapytała boginię głośno.
— Tak się składa, że i owszem — odpowiedziała Shouyi. — Słyszę myśli każdego, kto dotyka medalionu gołą skórą lub dotyka tego, kto dotyka medalionu, już ci to przecież tłumaczyłam. To znaczy, w przypadku użycia miraculów strój działa trochę jak skóra, ale już mniejsza z tym... Normalnie bym się nie przejęła tym zbytnio, ale ostatnio było coś cicho. Pierre się chyba na mnie obraził czy coś... A poza tym nie spodziewałam się, że usłyszę akurat ciebie.
— Tej rozmowy miało nie być — stwierdziła Aurélie. — A teraz chyba już na mnie czas.
Podniosła się z ziemi i uchyliła ostrożnie drzwi swojej sali. Nie zauważyła nikogo, więc przemykała dalej korytarzami szpitala, zgodnie ze znakami, aż wreszcie znalazła się na mrocznym korytarzu. Przeszła kawałek i wkrótce znalazła się na rozstaju dróg. Miała do wyboru trzy przejścia i natychmiast zrozumiała, że nie ma pojęcia, którędy iść. Rozejrzała się nerwowo w poszukiwaniu kolejnego znaku, ale takiego tam nie było. To nie zwiastowało dobrze.
— Oddawanie tego medalionu Odnowicielom to bardzo, ale to bardzo głupi pomysł — odezwała się Shouyi po chwili milczenia. — A z siedziby Zakonu nie wydostaniesz się tak łatwo. W tych labiryntach pogubi się każdy, kto nie ma kryształu Zakonu. Pamiętam, jak raz Pierre zgubił swój... Co się pośmiałam, to moje! — Jakby na dowód tego, że tamta sytuacja była aż taka zabawna, bogini roześmiała się. Dobrze, że tylko w głowie Aurélie, bo inaczej echo tego śmiechu rozniosłoby się po korytarzach i z pół Zakonu odkryłoby jej obecność tutaj. — W każdym razie, na pewno nie chcesz tego zrobić. Wtedy mnie znowu zapieczętują, a tym razem wezmą porządniejszy pojemnik blokujący magię niż tamten poprzedni i już nikt nigdy mnie nie odnajdzie!
Aurélie otwierała usta, by coś powiedzieć, ale w porę przypomniała sobie o czarze. Co prawda Shouyi nie było tu fizycznie, ale słyszała wszystko, więc prawdopodobnie działał równie dobrze. Ale zaraz... Przecież bogini usłyszała jej myśli! Wiedziała, co chce zrobić z medalionem! Więc... Czy to znaczyło, że czar nie działał w tej kwestii?
— Dokładnie tak — potwierdziła Shouyi. — Właśnie dlatego Odnowiciele kazali ci nie dotykać medalionu. Nie chcieli, bym odczytała w twoich myślach cel tej misji, bo wiedzieli, że twoich myśli nie mogą zabezpieczyć. Ale trzeba przyznać, że całkiem nieźle sobie to wykombinowali. Pozornie oddali cię Zakonowi, żebyś gwizdnęła Pierre'owi medalion i potem mogli przy pomocy swoich czarów przenieść cię z powrotem do ich siedziby, jednocześnie rzucając na ciebie czar, że jeśli coś wygadasz lub czynem się sprzeciwisz, to od razu cię z powrotem zabiorą i już nigdy nie wypuszczą. Ale zawiodło to, że dotknęłaś medalionu. Czar nie rozpoznał tego jako jawnego sprzeciwu, więc dzięki temu Odnowiciele nie zdobędą medalionu.
Ale jak to? — pomyślała Aurélie. — Czar nadal na mnie ciąży...
— Tak się składa, że jestem boginią — przypomniała jej Shouyi. — Mogę wszystko! A zdejmowanie takich czarów to pestka. Tylko muszę się zmaterializować, daj mi chwilę... Mam nadzieję, że w Zakonie nie założyli sobie jakichś nowych zabezpieczeń przeciwko bogom, nie chciałabym musieć ich łamać...
Ale zanim Shouyi zdążyła cokolwiek poczynić w kwestii materializowania się, Aurélie usłyszała czyjeś kroki. Zamiast uciec, zamarła w miejscu. To już koniec... Czy to Zakon, czy Odnowiciele, ktoś z nich z pewnością już zdecyduje się jej pozbyć. No cóż, chyba od początku było jej to pisane. Kroki były coraz głośniejsze, aż wreszcie ujrzała parę postaci. Najpierw rzucił się jej w oczy najwyższy ze wszystkich Pierre, dopiero później zwróciła uwagę na dwie pozostałe: małego Wanga Fu podpierającego się laską oraz umalowaną kobietę o falowanych blond włosach. Na widok tej ostatniej, jeśli wcześniej zamarła, to teraz już z pewnością zamieniła się w posąg.
— Aurélie, nie powinnaś być w szpitalu?
Pytanie Pierre'a ledwo dotarło do jej świadomości, toteż nawet na nie nie odpowiedziała. Zresztą, co miała odpowiedzieć? Nic nie mogła, jeśli chciała tu zostać.
— Aurélie... Co się stało?
To pytanie zadała Coline. Aurélie zwróciła wzrok na nią i pomyślała, że poza nieco widocznym upływem lat tamta niemal wcale się nie zmieniła. Tyle czasu minęło, a jej matka była zupełnie taka sama... Coline podeszła do niej, ale Aurélie odsunęła się.
— Nie podchodź — powiedziała wreszcie. — Nie możesz... Nie mogę...
— Aurélie. — Coline powtórzyła jej imię. — Jesteśmy tu z tobą. Wiemy, że to wszystko jest dla ciebie trudne...
— To nie tak — przerwała jej Aurélie. — To wszystko moja wina...
Wypuściła z rąk medalion. Nie uszło to uwadze Pierre'a, tym bardziej, że akurat w tej chwili zaświecił się na różowo. Już po chwili przed wszystkimi stała Shouyi w pełnej postaci. Rozejrzała się po zebranych, po czym odezwała się:
— Zostawcie ją na chwilę.
Coline spojrzała na boginię.
— Skąd się tu wzięłaś? — zapytała ją. — Co tu się dzieje?
— Zaraz wam wyjaśnimy, ale teraz naprawdę nie możemy — odparła Shouyi. — Odsuń się, bo muszę coś zrobić.
Coline nadal nieufnie przyglądała się Shouyi, ale posłusznie się odsunęła. Prawdopodobnie nie chciała sprawdzać potencjalnych konsekwencji nieposłuszeństwa wobec boskich poleceń. Shouyi natomiast wyciągnęła przed siebie różową rękę, która zaświeciła się, podobnie jak wcześniej medalion. Wycelowała ją w Aurélie, która w pierwszym odruchu chciała rzucić się do ucieczki, ale nie zrobiła tego z dwóch powodów. Po pierwsze, stwierdziła, że Shouyi nie może chcieć jej skrzywdzić, a po drugie nawet jeśli, to i tak nie byłoby jej stać na to, żeby ruszyć się z miejsca.
Energia Shouyi okazała się przyjemnie ciepła. Aurélie nagle poczuła się, jakby wszelkie jej troski nie miały żadnego znaczenia i miała ochotę zostać tak na zawsze, ale ku jej rozczarowaniu, po chwili to uczucie minęło. Bogini wyglądała jednak na bardzo zadowoloną z siebie.
— No, teraz czar powinien już być zdjęty. Nie musisz dziękować!
— Naprawdę? — Dziewczyna przyjrzała się sobie, choć wiedziała, że nie zobaczy fizycznych oznak zdjęcia czaru. — Czyli teraz jestem już wolna?
— Dokładnie! Mówiłam, że jestem niesamowita.
Aurélie uśmiechnęła się, po raz pierwszy w życiu zgadzając się z Shouyi w tej kwestii. Pozostali jednak się tak nie cieszyli — byli wyraźnie skonsternowani całą sytuacją. Aurélie ani trochę się im nie dziwiła. Shouyi spojrzała to na nich, to na nią i przerwała milczenie.
— Nie wiem, czy Aurélie będzie wam teraz zdolna cokolwiek powiedzieć, więc ja to zrobię. — Tu zrelacjonowała plan Odnowicieli i to, co wydarzyło się, odkąd Aurélie wyszła ze szpitala. Dziewczyna kiwnęła głową, potwierdzając jej słowa. — Ale spokojnie, jestem tutaj, więc zdjęłam czar! Odnowiciele już nigdy nie ważą się podnieść na mnie ręki, co to, to nie!
— Czyli że nie jesteś po ich stronie? — odezwał się nieoczekiwanie Pierre.
Shouyi natychmiast do niego doskoczyła.
— Co niby insynuujesz, hę? Ja miałabym pomagać Odnowicielom? Chyba śnisz!
— No bo to wspomnienie...
— Och, to wspomnienie... — Bogini położyła dłoń na czole, jakby nie dowierzając całej sytuacji. — Musisz wiedzieć, że to wszystko jest znacznie bardziej skomplikowane, niż ci się wydaje. W każdym razie możesz być pewien, że nie chcę pomagać Odnowicielom zniszczyć świata. Wolę wam pomóc ich powstrzymać. W każdym razie, proponuję ogólnie tu tak nie stać, chodźmy gdzieś na spokojnie to wszystko wyjaśnić.
Miejscem, do którego się udali, okazała się szpitalna sala Aurélie. Weszli do niej, przy okazji mijając zdumioną pielęgniarkę, a gdy wszyscy znaleźli miejsca siedzące, popatrzyli po sobie. Aurélie żałowała nieco, że nie było tu Brunona.
— Ale jednej rzeczy nadal nie rozumiem — powiedziała Shouyi. — Kto wpadł na to, żeby zabrać mój medalion? — W jej dłoni zabłysnął artefakt, który wcześniej sama podniosła z ziemi.
— Przedstawił się jako Mistrz Odnowicieli — wyjaśniła Aurélie. — Nie wiem, kim jest, ale wygląda na ducha.
To wyraźnie poruszyło Shouyi.
— Ach, tak... — mruknęła. — Teraz wszystko jasne. Pewnie Odnowiciele, gdy zdobyli miracula Biedronki i Czarnego Kota, to wyciągnęli go z zaświatów... Zawsze go uwielbiali... Ale to niedobrze. Mistrz Odnowicieli jest bardzo potężny. Za pierwszym razem ledwo udało mi się go pokonać, a po walce byłam bardzo osłabiona. Nie wiedziałam, że zgubiłam wtedy swoją bransoletkę, a Odnowiciele postanowili to wykorzystać i zemścić się na mnie, więżąc mnie w tych przeklętych górach!
— Więc to tak Odnowiciele cię uwięzili — odezwał się Pierre.
— Nie lubię się do tego przyznawać, więc zwykle jak mnie ktoś pyta, wolę powiedzieć, że wykorzystali okazję. W każdym razie, mniejsza już o to. Wiem, wiem, wolałabym gadać o sobie, ale to jest ważniejsze. Mistrz Odnowicieli jest potężny i nie można go lekceważyć. Jeśli chcecie pokonać Odnowicieli, musicie się go pozbyć. Nawiasem mówiąc, czemu akurat wybrał do tej misji ciebie? — zwróciła się Shouyi do Aurélie. — Założę się, że mają jakichś szpiegów w Zakonie, nie byłoby łatwiej z nimi?
— Twierdził, że mam największe szanse — odparła Aurélie. — Że mnie najłatwiej będzie się zakraść do Pierre'a, a poza tym... — Zawahała się. Czy powinna to mówić?
— Ach, no tak, pomyślałaś to wcześniej — przypomniała sobie Shouyi. — Bo widzicie — tu zwróciła się do reszty — jest rzecz, o której tak jakby wam wcześniej nie powiedziałam. Zawsze mówiłam, że nie miałam dzieci, ale to nieprawda... Miałam dziecko. Kiedyś, dawno temu. Ale aż do dzisiaj byłam przekonana, że zmarło bezpotomnie. Porzuciłam nadzieję i postanowiłam udawać, że nigdy nie istniało. Ale teraz... Tak się składa, że odnalazła się moja potomkini! — Tu znienacka objęła Aurélie ramieniem, która miała wrażenie, że bogini zaraz ją udusi. — Co prawda nie jest tak wspaniała jak ja, ale i tak jest w porządku! W każdym razie Odnowiciele uznali, że to świetny pomysł wykorzystać właśnie ją. Założę się, że chcieli ją wykorzystać do zapieczętowania mnie. Co za niedorzeczność! Naprawdę oczekiwali, że się dam tak łatwo? Co to, to nie.
Ta wieść wyraźnie poruszyła całą trójkę słuchaczy. Mimo to milczeli. Być może było to dla nich takim szokiem, a może uznali, że teraz nie czas na to. W każdym razie milczenie przerwała dopiero sama Aurélie.
— Chyba serio w to wierzyli — powiedziała. — W to, że uda im się ciebie uwięzić. Uczyli mnie nawet magii. I w związku z tym jest jeszcze coś, co chyba muszę wreszcie powiedzieć. — Odetchnęła. To była ta chwila. — W siedzibie Odnowicieli nawiązał ze mną kontakt szpieg Zakonu. I dzięki niej zdobyłam pewne zaklęcie, które chyba się teraz przyda...
— Zaklęcie? — zainteresował się milczący dotąd Fu. — Jakie zaklęcie?
— Czar, dzięki któremu będziecie mogli się dostać do siedziby Odnowicieli. Znam zaklęcie tymczasowego piętna.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro