Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 18 - Sąd

Strażnicy powoli dźwigali się z ziemi i wkrótce Dorine również stanęła na nogi. Rozejrzawszy się po polu niedawnej bitwy, dostrzegła Pierre'a i Brunona. Podeszła do nich, a gdy zwrócili na nią wzrok, dostrzegli, że nie miała żadnych ran poza kilkoma zadrapaniami. Najgorsze, co się jej stało, to w zasadzie to, że miejscami była brudna od trawy i ziemi, na które upadła.

— Co się stało? — zapytała. — Gdzie Odnowiciele?

— Zdobyli Laskę Cao — odparł ponuro Pierre.

— Ach, tak... — Spuściła głowę. — Nie udało nam się. Mają już kolejny artefakt...

— No tak — potwierdził Bruno.

Dorine zwróciła głowę ku niemu i zupełnie znienacka wybuchła.

— Ty! — krzyknęła. — Wiesz, co najlepszego narobiłeś?!

— Tak, wiem, Pierre już zdążył mnie uraczyć tą waszą Zakonową gadką, ale...

— Nie ma żadnych ale! Naprawdę nie rozumiesz powagi sytuacji?! Odnowiciele mają już dwa artefakty bóstw żywiołów, stają się potężniejsi niż kiedykolwiek! A wiesz, czemu się tak stało? Bo ty, ty właśnie uznałeś, że jesteś mądrzejszy od całego świata i tak wspaniałomyślnie im podarowałeś Laskę Cao! I to w imię czego, nastoletniej miłości? Myślałam, że jesteś chociaż odrobinę mądrzejszy.

— Ale przecież dopiąłem swego!

— Tak, dopiąłeś zdradzenia Zakonu! A postanowiłeś zupełnie zignorować fakt, że nie siedzimy bezczynnie! Jak tylko dowiedzieliśmy się o porwaniu Aurélie, nasz szpieg wśród Odnowicieli dostał specjalne instrukcje. Dzięki niemu Aurélie przeżyła uwięzienie i szpieg ten opracowywał sposób na jej uwolnienie, ale nie, wolałeś działać po swojemu!

— Czy ty mnie nie słuchasz? — zdenerwował się Bruno. — Dopiąłem swego! Odnowiciele dotrzymali umowy. Aurélie jest tu z nami.

Wskazał dziewczynę leżącą na ziemi, a Dorine zwróciła ku niej wzrok. Gniew nie ustąpił z jej twarzy, lecz pomieszał się ze zdziwieniem. Uklęknęła tuż obok Aurélie i tak jak uprzednio Bruno upewniła się, że ta oddycha.

— Nic nie rozumiem... — wymamrotała. — Odnowiciele dotrzymali umowy? Ale dlaczego?

Pierre spojrzał na nią porozumiewawczo, a Bruno zmarszczył brwi, zastanawiając się, o co mu chodziło. Doszedł jednak do wniosku, że nie będzie dociekać, bo to nie miało najmniejszego sensu.

— Nie obchodzi mnie, co nimi kieruje, ważne, że Aurélie tu jest i żyje.

Dorine jakby nadal temu nie dowierzała, bo jeszcze przyłożyła rękę do piersi Aurélie.

— Skoro oddycha, to serce chyba też jej bije — zniecierpliwił się Bruno.

— Nie o to chodzi — odpowiedziała Dorine. — Sprawdzam, czy to na pewno ona. Ale Odnowiciele nie rzucili żadnego czaru mającego na celu ukrywać tożsamość, więc to ona. Została jedynie przez nich uśpiona. Prawdopodobnie po to, żeby nie próbowała im uciec z własnej woli.

— To obudźmy ją!

— Nie — uznała Dorine. — Nie tutaj. Jeśli nie wie, co się wokół niej dzieje, może się niepotrzebnie przestraszyć. Zabierzmy ją najpierw do siedziby Zakonu.

— Ta, bo w upiornych korytarzach pod ziemią mniej się przestraszy.

Dorine posłała Brunonowi miażdżące spojrzenie, a on zrozumiał, że to czas najwyższy, żeby się zamknąć. Zresztą, teraz, kiedy powoli mijał szał bitewny, zaczął się naprawdę zastanawiać, co teraz nastąpi. Nie łudził się, że kradzież Laski Cao ujdzie mu płazem, skoro wszyscy już wiedzieli, że ją zabrał. Czy Zakon wyrzuci go ze swoich szeregów? A może postanowią, żeby dla bezpieczeństwa wszystkich pozbawić Brunona nie tylko praw, ale czegoś jeszcze? Nie... Wolał o tym nie myśleć.

W tym czasie większość Strażników zdążyła się pozbierać i zaczęła obserwować Brunona i pozostałych. Zdawało się, że oczekują od nich jakiegoś dalszego pokierowania. Dorine zauważyła to i zwróciła się do nich:

— Odnowiciele mają Laskę Cao, ale nie ma sensu teraz próbować jej odzyskać. Wróćmy do siedziby Zakonu, tam omówimy dalsze działanie.

Strażnicy przyjęli to do wiadomości i zaczęli się zbierać. Bruno, nie bardzo wiedząc, co robi, również wstał, a wtedy Dorine położyła mu dłoń na ramieniu.

— Ty pójdziesz z nami. — Wskazała siebie i Pierre'a. — Ponieś Aurélie, zawieziemy ją do siedziby Zakonu. A tam zajmiemy się i nią, i tobą.

Bruno westchnął. Nie wymiga się, nie ma opcji. Przyklęknął jeszcze na chwilę na ziemi i wziął Aurélie na ręce, po czym ruszył za Dorine i Pierre'em. Prawdę mówiąc, niespecjalnie zwracał uwagę na ścieżkę, którą szli, a bardziej na śpiącą przyjaciółkę. Zdawało mu się, że schudła nieco, a włosy miała krótsze, niż zapamiętał. Najbardziej jednak różniły się ubrania. Zdziwiły go nieco, bo nigdy wcześniej ich nie widział, a nie bardzo wiedział, dlaczego Odnowiciele postanowili jej je wręczyć. Nie zmieniało to jednak faktu, że fioletowa sukienka i narzucony na nią granatowy sweterek całkiem do niej pasowały.

Widząc ją, poczuł się bardzo dziwnie. Po pierwsze, oczywiście się ucieszył, bo przecież po to zrobił to wszystko! Tylko po to przez parę miesięcy męczył się z tym głupim Zakonem, żeby wreszcie zyskać szansę na ponowne spotkanie z Aurélie. Ale gdy zobaczył ją w tym nowym ubraniu, w jego sercu pojawił się niepokój. Skoro wyglądowo się zmieniła, to czy w środku też będzie inna? A co jeśli okaże się, że jednak woli Odnowicieli? Albo gorzej, jeśli zniszczyli ją tak, że nie będzie czego ratować? I wtedy to, co Łowca mówił o jej bezużyteczności, miałoby sens...

Nie, tak nie możesz myśleć — powiedział sobie. — Nawet się nie obudziła, nie ma sensu psuć sobie humoru.

Tak, zdecydowanie lepiej było skupić się na tej radosnej części. Udało mu się... Udało mu się! Aurélie tu była i żyła! I pomyślał, że bez względu na to, co przeżyła u Odnowicieli i jak na nią to wpłynęło, chyba nie istniała na świecie siła zdolna sprawić, by przestał ją kochać. Po prostu nie i już.

Dotarli wreszcie do samochodu Dorine. Kobieta poleciła Brunonowi usiąść z tyłu i posadzić tam również Aurélie, więc zapiął ją pasem i następnie sam usiadł obok niej. Gdy ruszyli, miał nadzieję, że ten cały czar usypiający, który Odnowiciele ponoć na nią rzucili, nie przestanie nagle działać. Uznał, że nie byłoby dobrze, żeby obudziła się w aucie obcej kobiety i zobaczyła w nim nie tylko ją, ale też Zebrę, a założył się, że znajoma twarz w postaci Pierre'a nie pomogłaby zbytnio. Wtedy w zasadzie przypomniał sobie, że może się już odmienić. Nie było potrzeby utrzymywać dłużej przemiany.

— Ahiiya, zatrzymaj się.

Detransformował się i ujrzał Kwami Zebry tuż przed sobą. Stworzonko rozejrzało się po wnętrzu samochodu i uśmiechnęło się.

— Aha, czyli Zakon wreszcie cię przyłapał! — zawołało. — I bardzo dobrze, zasłużyłeś.

— Przymknij się z łaski swojej. — Bruno przewrócił oczami.

— Łaski? No chyba nie! — Ahiiya przerwał na chwilę, by rozejrzeć się jeszcze raz, prawdopodobnie w celu znalezienia kolejnej rzeczy, którą mógłby powiązać z nieudolnością Brunona. Kiedy zwrócił wzrok na Aurélie, stał się wyraźnie zaciekawiony. — A co to za dziewczyna?

Bruno miał ochotę milczeć, ale wreszcie zrozumiał, jak może się odpłacić pięknym za nadobne.

— Poznaj Aurélie, czyli powód, dla którego przez cały ten czas jeszcze nie wywaliłem cię przez okno.

Ahiiya nieoczekiwanie uśmiechnął się szeroko.

— Czyli co, teraz, jak jest już tutaj, to znaczy, że wreszcie się od ciebie uwolnię? — zapytał. — Nareszcie! Tyle na to czekałem! Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo cię nienawidzę!

— Wiesz co? Teraz to chyba tym bardziej cię zatrzymam. Jeśli perspektywa uwolnienia się ode mnie tak cię rajcuje, to chyba nie dam ci tej radości.

— Ty potworze!

Żaden z nich nie powiedział już nic więcej przez resztę drogi. Wkrótce zresztą zajechali pod cmentarz. Gdy wysiadali, Dorine poleciła Brunonowi ponownie ponieść Aurélie. Zgodził się i odpiął jej pasy, ale gdy tylko wziął ją na ręce, wydała mu się cięższa niż wcześniej. Czyżby miało to coś wspólnego z tym, że wcześniej był przemieniony, a teraz nie? Uznawszy, że prawdopodobnie o to chodziło, wraz z Pierre'em i Dorine dotarł do siedziby Zakonu, po drodze zastanawiając się, czy jakiś przechodzień nie pomyślał przypadkiem, że chcą złożyć Aurélie w jakiejś upiornej cmentarnej ofierze.

Wkrótce jednak przestał się tym przejmować. Znaleźli się we wnętrzu mrocznej siedziby Zakonu i przystanęli. Dorine spoglądała to na Pierre'a, to na Brunona, jakby nie umiała się zdecydować, co teraz zrobić. Zastanawiała się przez dobrą minutę, aż wreszcie odezwała się.

— Teraz się rozdzielimy — zadecydowała. — Pierre, zanieś Aurélie do szpitala. Wyjaśnij im, co się stało i poproś, żeby ją wybudzili.

Pierre skinął głową.

— A ty — Dorine wskazała Brunona — idziesz ze mną. Nieźle sobie nagrabiłeś, to teraz musisz ponieść konsekwencje.

— Zaraz... A nie mogę ja iść z Aurélie do szpitala? Albo wszyscy najpierw tam pójdziemy, a potem zajmiemy się resztą?

— Nie ma mowy. Jeszcze znowu wymyślisz jakiś sposób, żeby się wymknąć.

Bruno chciał się jeszcze kłócić, ale odpuścił.

— No dobra... Tylko bądź delikatny — zwrócił się do Pierre'a, podając mu Aurélie, nadal pogrążoną we śnie.

— O to się nie martw, dobrze się nią zajmę — odparł Pierre i odszedł w stronę szpitala.

Bruno powiódł za nim wzrokiem, żałując, że nie może być na jego miejscu, aż wreszcie ponownie spojrzał na Dorine. To był błąd. W jej szaroniebieskich oczach nadal pobłyskiwała żądza mordu.

— Oj weź, wyluzuj, co takiego może się stać? — zapytał.

— Świat może się choćby skończyć? — odpowiedziała, również pytaniem. — Idziemy.

Chwyciła go za rękę, ale nie był to czuły gest, bardziej przypominał rodzica ciągnącego za sobą nieposłuszne dziecko. Ruszyła szybko przed siebie, a Bruno nie miał wyboru, musiał pójść za nią. Po drodze wsłuchiwał się w echo ich kroków, a gdy minął dwóch Strażników zmierzających w swoją stronę, zauważył ich ciekawe spojrzenia skierowane przede wszystkim na Dorine. Wreszcie stanęli przed jednymi z drzwi, do których kobieta zapukała głośno. Otworzyły się po chwili, a Dorine wepchnęła Brunona do pomieszczenia. Nagle myślami powrócił do tego momentu, kiedy w podobny sposób znaleźli się w mieszkaniu mistrza Fu, po tym, gdy prawda o Miraculum Zebry została ujawniona...

Ale to miejsce nie było nawet w połowie tak przyjazne jak mieszkanie Fu. Kompletny brak ozdób, półki wypełnione samymi papierzyskami i liderzy Zakonu siedzący za dużym biurkiem na środku wcale a wcale nie wydawali się przyjaźni. Zwłaszcza że patrzyli na Brunona tak, że natychmiast zorientował się, że już wiedzą wszystko o jego występku. Ale właściwie skąd? Czyżby nie był wystarczająco ostrożny?

— Mogę to wyjaśnić! — zapewnił szybko.

— Ależ co tu jest do wyjaśniania? — odezwała się liderka. — Dobrze wiemy, co zrobiłeś. Będąc w stałym kontakcie z Odnowicielami, wyjawiłeś im lokalizację Czary Shuihai, a następnie ukradłeś Laskę Cao i im wręczyłeś.

— No... tak — zgodził się Bruno. Nie było sensu zaprzeczać. — Ale zrobiłem to ze względu na Aurélie! Odnowiciele, choć byłem tym aż zdziwiony, dotrzymali umowy. Pozwolili nam wziąć ze sobą Aurélie.

— To prawda — potwierdziła Dorine. — Aurélie jest obecnie w szpitalu razem z Pierre'em. Tam już powinni ją obudzić i wyjaśnić jej, co się stało.

— Dziękuję, Icy — zwróciła się do niej liderka, ale zaraz potem przeniosła spojrzenie na nowo na Brunona. — A teraz co do ciebie, panie Sucreceur... Do twojej wiadomości, Zakon nigdy nie porzucił prób uwolnienia Aurélie Voler z rąk Odnowicieli.

— Tak? To czemu dopiero teraz jest tu z nami? — wypalił Bruno. — Gdyby nie ja...

— Gdyby nie ty, Odnowiciele byliby teraz słabsi — weszła mu w słowo przywódczyni. — Nie zdobyliby ani Czary Shuihai, ani Laski Cao.

— Co do tej czary, to nie byłbym taki pewien... Założę się, że wielu ludzi śledzi nowinki o wyjątkowo wręcz popularnym teraz filmie, to chyba nie byłoby takie trudne zorientować się, że użyli jako rekwizytu właśnie tej czary?

— A jednak to od ciebie Odnowiciele się o niej dowiedzieli. Czy nie pomyślałeś, że jeśli podzieliłbyś się tym odkryciem z Zakonem, a nie z nimi, bylibyśmy w stanie ją przed nimi ochronić?

Owszem, dokładnie o tym Bruno pomyślał, gdy się tego dowiedział. Ale jednak podjął inną decyzję... Czy powinien zgrywać głupka? A może przyznać się?

— Pomyślałem — stwierdził. — Ale inaczej nigdy nie zobaczyłbym Aurélie!

— I nie pomyślałeś — przywódczyni jakby naumyślnie ignorowała Brunona — że gdybyś pokazał nam wcześniej telefon Aurélie, moglibyśmy i tak pomóc w jej uwolnieniu bez przekazania Odnowicielom aż dwóch artefaktów bogów żywiołów?

— Odnowiciel zakazał mi o tym mówić... — Wtem Bruno uświadomił sobie coś. — Zaraz... Skąd właściwie wiecie o telefonie Aurélie? I o tym, że to ja powiedziałem im o Czarze Shuihai?

— To jest póki co nieistotne — odparła przywódczyni. — Ale jak rozumiem, przyznajesz się do wszystkich zarzutów, które ci postawiono? Przyznajesz, że świadomie współpracowałeś z Odnowicielami i sprawiłeś, że w ich ręce wpadły dwa artefakty?

— No tak, przecież to powiedziałem... Już dobrze, skażcie mnie! Wyrzućcie, zabijcie czy co tam chcecie ze mną zrobić! Tylko zanim to zrobicie, dajcie mi chociaż po raz ostatni zobaczyć Aurélie!

Wydawało mu się, że na twarzy przywódczyni pojawił się cień uśmiechu. Wcale go to nie uspokoiło, wręcz przeciwnie. Przełknął nerwowo ślinę. Tymczasem kobieta uniosła do góry dłoń, w której nagle zmaterializował się miecz. Bez jaj, chciała go ściąć na miejscu? Przywódczyni zamachnęła się mieczem i Bruno zrozumiał, że to właśnie chciała zrobić. Zasłonił się odruchowo rękami i zacisnął powieki, chociaż świadomie wiedział, że w niczym mu to nie pomoże. Miał tylko nadzieję, że to nie będzie zbytnio boleć...

Miecz świsnął mu nad uchem, a on wtem poczuł we wnętrzu coś w rodzaju chłodnego powiewu. Wcale nie należało to do najprzyjemniejszych doświadczeń, przypominało to raczej wpadnięcie do basenu pełnego zimnej wody, ale, ku jego zdumieniu, wcale nie bolało. To w takim razie co się stało?

Otworzył oczy i rozejrzał się wokół. Przywódczyni Zakonu nadal trzymała miecz, w takiej pozycji, że zdawało mu się, że musiałaby nim Brunona przeciąć, jeśli nie chciała wywijać w nim w bardzo dziwaczny sposób. Ale w takim razie dlaczego żył? I dlaczego nie miał choćby zadraśnięcia? Spojrzał pytająco na przywódczynię i dostrzegł, że na jej twarzy wykwitł szeroki uśmiech.

— Co to było? — odważył się po chwili zapytać.

— Sąd miecza sprawiedliwości — odpowiedziała kobieta. — To ten sam miecz, dzięki któremu mogłeś złożyć przysięgę wierności Zakonowi. Jego szczególną zdolnością jest wykrywanie zdrajców. Jeśli członek Zakonu Strażników nosi w sercu zdradę, miecz to wyczuje i wykona sąd. Zdrajca nie ma szans przetrwać spotkania z jego ostrzem. — Spojrzała na miecz, a potem jeszcze raz na Brunona. — Wie jednak, kiedy ktoś, pomimo pozorów, tak naprawdę wcale nie odwrócił się od nas na zawsze. W takim wypadku miecz nie zrobi mu krzywdy. Ostrze wie, że nie jesteś zdrajcą, Brunonie Sucreceur.

Bruno zamrugał kilka razy, nie dowierzając w to, co usłyszał.

— Chyba nie do końca rozumiem — stwierdził. — Ten miecz nie uznaje tego, co zrobiłem, za zdradę?

— Miecz zna twoje prawdziwe intencje — odparła przywódczyni. — Wie, że gdybyś widział inne rozwiązanie, nie postąpiłbyś tak, a także, że to, co zrobiłeś, nie miało na celu rzeczywiście pomagać Odnowicielom, a, tak jak powiedziałeś, pomóc tylko tej biednej dziewczynie. Chociaż prawdę mówiąc, od pewnego czasu podejrzewałam, że tak jest, miecz to tylko potwierdził.

— Od pewnego czasu? To znaczy, że wiedzieliście wcześniej?

— Tak się złożyło, że owszem.

— Ale skąd?

— Powiedziała nam o tym ta sama osoba, od której dowiedzieliśmy się o telefonie Aurélie i Czarze Shuihai. — Kobieta zrobiła krótką pauzę. — Brigitte Monteil, po tym, jak odkryła twój sekret, w obawie, że zrobisz coś jeszcze głupszego, wyjawiła nam wszystko.

— Brigitte... Mogłem się tego spodziewać. A obiecała, że nie powie!

— Nie wiń jej za to. Dzięki niej wszystko to, co teraz się wydarzyło, stało się tak, jak przewidywaliśmy. Uprzedziła nas, że możesz próbować różnych sztuczek, a my, cóż, pozwoliliśmy ci działać. Nie zastanowiło cię, że tak łatwo poszła ci kradzież Laski Cao?

— Wiedzieliście? — nie dowierzał Bruno. — To czemu mnie nie zatrzymaliście? Skoro nie chcieliście, żeby Odnowiciele ją zdobyli, to trzeba było to zrobić!

— Ten element planu trochę zawiódł — przyznała przywódczyni. — Mieliśmy nadzieję, że nasz pościg odzyska Laskę Cao, dzięki czemu Aurélie Voler powróciłaby do nas, ale artefaktu byśmy nie stracili. Liczyliśmy na to, ale to była strata, którą byliśmy gotowi ponieść. W końcu pozostałe artefakty są jeszcze bezpieczne, a jeśli wierzyć znakom na niebie i ziemi, wkrótce dopadniemy Odnowicieli i powstrzymamy ich raz na zawsze.

Dorine wykonała ruch, jakby chciała coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnowała. Zdawało się jednak, że nie uszło to uwadze przywódczyni. Dorine dała jej jednak dalej mówić.

— Tak, ostateczne starcie nadejdzie już wkrótce. Miecz sprawiedliwości wykazał, że nie odwróciłeś się od nas, dlatego wierzę, że również weźmiesz udział w tej ostatniej bitwie.

Bruno zastanowił się. W zasadzie osiągnął swój cel, czyli uwolnił Aurélie od Odnowicieli, więc z czysto teoretycznego punktu widzenia nie miał już po co walczyć. Ale z drugiej strony... Widząc, ile zła wyrządzali Odnowiciele każdego dnia, kiedy jeszcze istnieli, czy mógłby to zignorować? Udać, że nic się nie dzieje i żyć normalnym życiem? Nie... Tak nie można było! A poza tym Aurélie od początku była zamieszana w to wszystko i Bruno przypuszczał, że gdy tylko wróci do siebie, też będzie chciała się zaangażować. A on już nie mógł jej nigdy więcej opuścić.

— Oczywiście, że tak — powiedział wreszcie. — Będę walczyć.

— Wiedziałam, że postąpisz słusznie — ucieszyła się przywódczyni. — W takim razie to już zupełnie wszystko. Nie poniesiesz kary za ten występek. I myślę, że chciałbyś już zobaczyć się z panną Voler.

— Dziękuję, dziękuję — wymamrotał Bruno, co rusz skłaniając głowę.

Ostrożnie zaczął wycofywać się ku wyjściu, a gdy przywódczyni zobaczyła te podchody, kiwnęła zachęcająco głową. Wtedy przestał robić z siebie idiotę i po prostu opuścił kwaterę. Dorine nie poszła jednak z nim, tylko tam została, prawdopodobnie mając jeszcze do omówienia z przywódczynią coś, co zapewne i tak by go nie zainteresowało. Zwłaszcza teraz.

Pomyślał o szpitalu, a kryształ Zakonu wskazał mu tam drogę. Nie miał pojęcia, ile tam szedł, zwłaszcza że po pierwszych dwóch minutach rozproszył go Ahiiya, który pojawił się przed nim.

— Nie wierzę własnym oczom — powiedział. — Nadal muszę cię znosić?

— Na twoje nieszczęście tak — odparł Bruno. — A przynajmniej do czasu, kiedy skopiemy Odnowicielom tyłki. Zbliża się finałowa bitwa.

— Jakoś sobie nie wyobrażam ciebie w wielkiej bitwie...

— To sobie wyobraź, bo tak będzie. I chyba wypadałoby jeszcze trochę do niej potrenować.

— Ale po co? — zdziwiło się kwami. — I tak zginiesz, to po co się męczyć?

— Nie wiem, czy o tym wiesz, ale jeszcze nie zamierzam umierać. Teraz, kiedy Aurélie jest wreszcie bezpieczna, po prostu głupio byłoby, nie sądzisz?

— Oczywiście, że tak. A ja wiem doskonale, że umrzesz najgłupszą możliwą śmiercią. Prawdopodobnie nawet nie będą cię musieli atakować Odnowiciele, sam się nadziejesz na własny miecz.

— Nie mam miecza — przypomniał mu Bruno. — A na urumi chyba się nie nadzieję.

Ostatecznie nie szli tak długo, bo gdy tylko to powiedział, stanął przed drzwiami szpitala.

— No, teraz zachowuj się jak miłe kwami — napomniał Ahiiyę.

— A ty jak miły człowiek — odparł Ahiiya.

Bruno nie odpowiedział. Przekroczył próg szpitala i od razu natknął się na idącą dokądś lekarkę. Przeszło mu przez myśl, czy by nie zapytać jej o to, jak to jest leczyć ludzi w Zakonie i ile jej za to płacą, ale się powstrzymał. Zamiast tego zapytał o salę, w której znajdowała się teraz Aurélie i otrzymawszy wskazówki, udał się we wskazanym kierunku.

Znalazłszy się tuż pod drzwiami, zawahał się. Znowu poczuł ten irracjonalny strach, że Aurélie, którą ujrzy, nie będzie tą, którą znał. Odgonił go i nacisnął klamkę. Wszedł do niewielkiej sali, oświetlonej słonecznym światłem. Pierwszą osobą, którą dostrzegł, był Pierre siedzący na krześle obok łóżka. Nachylał się lekko w jego stronę i coś mówił. Dopiero wtedy Bruno zerknął na samo łóżko, na którym znajdowała się Aurélie w pozycji półleżącej. Zdawała się słuchać uważnie Pierre'a, ten jednak, gdy dostrzegł przybycie Brunona, przestał mówić i uniósł głowę. Na jego twarzy pojawiła się mieszanina radości i zdziwienia.

— Zakon cię tak szybko wypuścił? — zapytał.

— To długa historia — odparł Bruno — ale w skrócie uznali, że nie jestem zdrajcą, więc wszystko w porządku, jak mniemam.

— To dobrze — ucieszył się Pierre. — W takim razie, skoro już przyszedłeś, to zostawię cię tu z Aurélie. Wyjaśniłem jej co nieco, ale będzie jeszcze potrzebować czasu, żeby się ze wszystkim oswoić.

Gdy to powiedział, wstał, by wyjść. Brunonowi zdawało się, że usłyszał, jakby coś spadło na ziemię, ale Pierre nawet nie pochylił się, by to sprawdzić, więc ten uznał, że musiało mu się tylko wydawać. Usiadł na krześle po przeciwnej stronie łóżka niż to, na którym wcześniej siedział Pierre, a gdy usłyszał dźwięk zamykanych drzwi, zwrócił wzrok na Aurélie. Ona odwzajemniła spojrzenie.

— Bruno... — mruknęła cicho. — Co tu robisz? Co tu się dzieje? Nic nie rozumiem...

— Spokojnie — odpowiedział. — Wkrótce wszystko zrozumiesz.

— Pierre mówił mi coś o jakimś Zakonie Strażników, że walczą z Odnowicielami... Ale w takim razie nie rozumiem, co ty tu robisz?

— Trochę się zmieniło pod twoją nieobecność — wyjaśnił Bruno. — Tak się składa, że postanowiłem cię odnaleźć i w tym celu, cóż, wzbogaciłem się o miraculum.

— Zaraz... Co zrobiłeś? — Aurélie nagle stała się mniej apatyczna. — Brunonie Sucreceur, ty skończony idioto!

— Ej, o co ci chodzi? — oburzył się Bruno.

— Po co brałeś miraculum? Mogłeś zginąć! Albo gorzej, też trafić w łapy Odnowicieli... Dlaczego?

— Powiedziałem to już. Chciałem cię odnaleźć.

— I od razu pomyślałeś o miraculach?

— No... nie — przyznał Bruno. — Ale gdy zrozumiałem, że jesteś Muchą, to było jedyne wyjście.

Aurélie odwróciła wzrok. Bruno zastanawiał się, czy nie powiedział czegoś źle, ale nie wiedział, co to mogło być.

— W każdym razie udało się — odezwał się ponownie po chwili milczenia. — Jesteś tu z nami. I teraz już nie ma opcji, że jakakolwiek siła nas rozdzieli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro