Rozdział 17 - Wymiana
Gdy tylko kryształ na jego szyi rozjarzył się błękitnym światłem, Pierre zrozumiał, że to nie będzie dobry dzień. Westchnął ze smutkiem, co nie uszło uwadze Brigitte.
— Zakon znowu cię wzywa? — zapytała.
— Jak zawsze — odpowiedział. — Czy naprawdę nie mogę mieć chociaż tygodnia wolnego, żeby z wami pobyć? — Tu spojrzał na Malou, śpiącą w łóżeczku tuż obok nich. — Mam ochotę to olać. Albo pójść do Zakonu i powiedzieć im, co o tym myślę. Może łaskawie dadzą mi urlop od ratowania świata.
Ku jego zdziwieniu Brigitte uśmiechnęła się delikatnie.
— Urlop od ratowania świata, tak? — powiedziała. — Brzmi fajnie, ale chyba ci go nie dadzą. Jesteś przecież bohaterem, a bohater nigdy nie ma wakacji.
— Tak myślisz? Wolałbym w takim razie nie być bohaterem... Bohaterowanie, zwłaszcza bez ciebie, nie jest wcale takie fajne, jak się wydaje.
— I komu to mówisz... Gdybym mogła, stanęłabym znowu u twojego boku i walczylibyśmy razem, jak za starych dobrych czasów. Ale teraz jeszcze nie czas na to. Sprawdź, czego Zakon od ciebie chce, żeby nie było, że się im przeciwstawiasz czy coś.
Pierre posłuchał i wziął do ręki kryształ. Dopiero niedawno zaczął porządnie zgłębiać jego funkcjonalności, ale tę odkrył akurat najpierw. Gdy tylko kamień dotknął jego dłoni, przed nim pojawił się hologram z napisem.
— Odnowiciele na horyzoncie — przeczytał. — Laska Cao zagrożona. Podążaj za zwiadowcą...
Spojrzał niżej, gdzie wyświetlała się holograficzna mapa z czerwoną, przemieszczającą się kropką. To musiała być lokalizacja zwiadowcy. Zmarszczył brwi. Jak to Laska Cao była zagrożona?
— To chyba znaczy, że musisz iść i to szybko — stwierdziła Brigitte.
Pierre'owi zdawało się, że wyglądała na bardzo zmartwioną. Czyżby aż tak przejęła się zagrożeniem? A może coś ukrywała? Uznał jednak, że nie ma co o to pytać, nie teraz. Miała rację: jeśli artefakt żywiołu ziemi rzeczywiście był zagrożony, to wypadało się pospieszyć. Ale tak mu się nie chciało... Po jeszcze chwili siedzenia w bezruchu zdecydował, że nie może się dłużej ociągać. Nachylił się do Brigitte i pocałował ją krótko.
— Postaram się wrócić jak najszybciej — obiecał.
Po tym wstał i skierował się do przedpokoju. Tam założył buty i już miał wyjść, ale zaczepiła go jeszcze Estelle.
— Akurat piekę ciasteczka — odezwała się. — Pierwsza porcja jest gotowa. Chcesz na drogę?
Pierre z wdzięcznością przyjął ciasteczko, ale kiedy wziął je do ręki, zorientował się, że było gorące. Mimo to i tak je zjadł, bo obawiał się, że potem o nim zapomni. Po tym wyszedł na zewnątrz.
Przyjrzał się jeszcze raz mapie i stwierdził, że żeby zbliżyć się do miejsca, w które zmierzał zwiadowca, najlepiej będzie, jeśli pojedzie autobusem. Skierował się więc w stronę przystanka. Bohater w autobusie... To było trochę idiotyczne. Doszedł do wniosku, że kiedy cały ten chaos się skończy, będzie musiał zrobić sobie prawo jazdy.
Zastanawiając się, co takiego stało się z Laską Cao, że został wezwany i dokąd właściwie zmierzał zwiadowca, niemal nie dostrzegł samochodu, który przejechał obok niego. Otrzeźwił go dopiero dźwięk klaksonu. Obrócił się, żeby dostrzec starego renaulta, za którego kierownicą siedział nie kto inny, jak tylko Dorine.
— Wsiadaj — powiedziała, a było ją słychać wyraźnie przez otwarte okno. — Zanim dojdziesz na piechotę, to Odnowiciele już dawno przejmą Laskę Cao.
Pierre otrząsnął się z chwilowego osłupienia i przyjął zaproszenie, zrozumiawszy, że Dorine otrzymała dokładnie takie samo wezwanie jak on. Wsiadł do samochodu i gdy się zapiął, Dorine ruszyła przed siebie.
— Co się dzieje? — zapytał Pierre. — O co chodzi z Laską Cao? Jak niby Odnowiciele mają ją przejąć, skoro była chroniona przez Zakon? A poza tym, zawsze podjeżdżasz pod członków drużyn?
— Najpierw odpowiem na to ostatnie — stwierdziła Dorine. — Zwykle nie, ale miałam po drodze. Plus obawiałam się, że jeśli sam się tam wybierzesz, to nigdy tam nie dotrzesz.
Pierre nie skomentował tego przytyku. Sam doskonale wiedział, że powinien nieco popracować nad swoją orientacją w terenie, nie trzeba było mu o tym przypominać.
— A co do dalszych pytań — ciągnęła Dorine — odpowiedź jest krótka. Bruno.
— Bruno? — powtórzył Pierre. — Co Bruno ma z tym wspólnego?
— Wszystko! Od początku, gdy tylko ukradł Miraculum Zebry, wiedziałam, że zrobi coś głupiego, ale nigdy nie spodziewałabym się, że sprzymierzy się z Odnowicielami!
— Że co zrobił?!
— To, co słyszysz! Wyobraź sobie, że to dzięki niemu dopadli Czarę Shuihai!
— Zaraz, co? Ale jak to? Czy ona nie była przypadkiem w Ameryce?
— No właśnie w tym rzecz... — Dorine westchnęła. — Trafiła w ręce aktora, który pokazał ją publicznie, nie zdając sobie sprawy z tego, czym czara jest... Myślał, że to zwyczajna rodzinna pamiątka. Ale Bruno ją rozpoznał. I zdradził prawdę Odnowicielom.
— Nie wierzę... Ale że Bruno?
Dorine puściła to mimo uszu.
— To jednak nie była ostatnia rzecz, którą zrobił. Teraz podszył się pod przywódczynię i wykradł Laskę Cao. Żeby dać ją Odnowicielom.
— Ale po co? — zapytał Pierre. — Po co Bruno miałby się sprzymierzać z Odnowicielami?
— A jak myślisz? Ubzdurał sobie, że będzie wielkim bohaterem i uwolni Aurélie... Nie wierzy w to, że Zakon wcale nie porzucił jej sprawy. Tylko że nie rozumie, że sprzymierzając się z Odnowicielami, wcale nie zwiększy swoich szans na jej odzyskanie.
Pierre milczał. Jakoś nadal nie docierało do niego to, co powiedziała Dorine. Bruno ich zdradził... Sprzymierzył się z Odnowicielami... Cała ta idea wydała mu się bzdurna i niedorzeczna, jako że to Bruno mówił cały czas o tym, że chce im skopać tyłki. Czyżby kłamał? A może tak rzeczywiście było, ale tylko do czasu? Ech, teraz chyba nie można było do tego dojść. A poza tym czy był powód, żeby się nad tym zastanawiać? Stało się. Chociaż sam fakt, że zostali wezwani, musiał znaczyć, że jeszcze nie wszystko było stracone.
— A właściwie to czego mamy się spodziewać na miejscu? — zapytał wreszcie.
— Nie mam pojęcia... To znaczy, gdy tylko Zakon odkrył podstęp Brunona, wysłał za nim zwiadowcę. Bruno nie ma pojęcia, że jest śledzony. Zaraz potem Zakon rozesłał wezwanie do wszystkich w pobliżu siedziby oraz innych zdolnych do walki, w tym na przykład ciebie. Musimy śledzić zwiadowcę i dotrzeć na miejsce jak najszybciej, bo może jeszcze uda nam się ocalić Laskę Cao przed Odnowicielami. Niedobrze byłoby, gdyby wpadła w ich ręce. Z dwoma artefaktami będą mieć realną możliwość, żeby przejąć pozostałe, a wtedy szansa, że ich powstrzymamy, będzie naprawdę minimalna, jeśli nie zerowa.
— Rozumiem... Mam nadzieję, że się nam uda. Nie chcę jeszcze końca świata...
Po wypowiedzeniu tej jakże optymistycznej myśli w samochodzie zapanowała cisza, przerywana jedynie typowym zgiełkiem miasta. Pierre patrzył ponuro na inne samochody, myśląc o tym, że ich kierowcy i pasażerowie wiodą zupełnie normalne życie, nie naszpikowane niebezpieczeństwami. Że to nie na ich barkach ciąży obowiązek utrzymania bezpieczeństwa. Ale przecież podjął decyzję: nie zrezygnuje z walki. Nie, póki istnieje zagrożenie ze strony Odnowicieli.
Nie minęło aż tak dużo czasu, zanim znaleźli się na skraju lasu. Dorine sprawdziła lokalizację zwiadowcy, po czym poszukała miejsca parkingowego jak najbliżej niego.
— Obawiam się, że dalej będziemy musieli iść pieszo — oznajmiła. — Na miejsce wiedzie ścieżka przez las. Samochód przez nią nie przejedzie.
Wysiadła z auta, a Pierre uczynił to samo. Ruszyli przed siebie, aż dotarli do ścieżki, o której mówiła Dorine. Weszli na nią, a Pierre'a ogarnęło dziwne uczucie, jakby już tu kiedyś był. Ta ścieżka wydawała mu się dziwnie znajoma... Nie umiał sobie jednak przypomnieć, skąd mógł ją kojarzyć, bo do jego hobby nie należało włóczenie się po lasach Paryża. Był pewien, że to nie był ten sam las, w którym znajdowało się obozowisko, ale i tak... To chyba miało coś wspólnego z Odnowicielami. I nagle sobie przypomniał.
— Odnowiciele chyba lubią ten las — powiedział.
Dorine spojrzała na niego zdziwiona.
— Co masz na myśli? — zapytała.
— Już raz mnie tu zaatakowali — wyjaśnił. — Kiedy próbowałem nauczyć się kontrolować moją moc, Shouyi mnie tu zabrała, ale Odnowiciele musieli jakoś odkryć naszą obecność. To wtedy Shouyi zniszczyła swoją bransoletkę i ostatecznie wyzwoliła się spod jej kontroli. I wtedy też... Wtedy Odnowiciele przez moją głupotę dostali w łapy Miraculum Pająka.
— A teraz w ten sam las ściągnęli Brunona... Czy to możliwe, żeby było tu coś ukryte?
— Nie wiem... Wiem tyle, że zawsze mi się wydawało, że ten las jest poza Paryżem, ale najwyraźniej się myliłem.
— Jeśli wyjdziemy z tego cało, powiem Zakonowi, żeby przeszukał ten las — postanowiła Dorine. — Ale teraz nie ma na to czasu. Musimy się pospieszyć. Tylko musimy uważać, żeby nie wpaść w pułapkę. Kto wie, czy Odnowiciele nie wiedzą już, że tu jesteśmy.
Przyspieszyli nieco, ale jednocześnie rozglądali się na wszystkie strony. W pewnym momencie Dorine zatrzymała się, a Pierre, chociaż nie rozumiał, o co jej chodziło, również przystanął. Spojrzał na nią pytająco.
— Ktoś tu jest — wyjaśniła cicho.
I gdy tylko to powiedziała, powietrze zafalowało, a przed nimi zmaterializował się mężczyzna, w którym Pierre poznał zwiadowcę, któremu towarzyszył w jednej z misji.
— To ja, spokojnie — powiedział. — Stoję tutaj, żeby pozostali wiedzieli, dokąd iść, a poza tym obserwuję sytuację. Wolę jednak, żeby Odnowiciele nie zorientowali się, że tu jestem. Walka to nie moja bajka. Ale wy idźcie jak najszybciej, bo nie wygląda to za wesoło. Paru innych z Zakonu już przyszło, ale i tak będą potrzebować waszego wsparcia.
Dorine skinęła głową i ruszyła dalej. Pierre spojrzał jeszcze na zwiadowcę, który ponownie stał się niewidzialny, a po chwili także skierował się ku końcowi ścieżki. Być może ścieżka była krótka, a może to on nie zarejestrował większości drogi, ale wkrótce znaleźli się tuż obok polany. Tej samej, gdzie kilka miesięcy temu Pierre'a i Shouyi zaatakowali Odnowiciele.
Sytuacja nie przedstawiała się za wesoło. Kilkoro członków Zakonu, którzy zdążyli już dotrzeć na miejsce, mierzyło się z Odnowicielami, lecz widać było, iż wrogowie mieli przewagę liczebną. I tym razem zdawało się, że nie byli to ci najsłabsi, jak ci, których pod swoją komendą miał Rousseau w Belgii. Tym razem zagrożenie było bardziej realne. Pierre'owi przemknęło przez głowę, że w takim razie być może Odnowiciele wysłali również Richarda, ale nigdzie go nie dostrzegał, więc być może była jeszcze nadzieja. Mniej cieszył go fakt, że Brunona też nie umiał wyłowić z tłumu. Miał nadzieję, że miał się w porządku i że po prostu zgubił się w panującym chaosie.
Tak czy siak, nie mógł dłużej rozmyślać. Rzucił się w wir walki. Blisko niego znalazł się samotny człowiek odpierający ataki trzech Odnowicieli naraz. Pierre'owi trudno było go dostrzec, bo tak szybko się poruszał, ale zdawało mu się, że w rękach trzymał laskę. Chociaż jeszcze nie był na przegranej pozycji, zdawało się, że za chwilę może stracić przewagę. Pierre podbiegł do walczących i znienacka uderzył jednego z oponentów. Ten, zaskoczony, padł na ziemię, a członek Zakonu zatrzymał się, żeby spojrzeć, co się stało.
— Nadeszła pomoc — wyjaśnił mu Pierre.
— Dzięki — odpowiedział tamten — ale poradzę sobie sam. Inni są w większych opałach.
Pierre skinął głową i odbiegł, wykorzystując fakt, że Odnowiciel, którego powalił, jeszcze nie wstał. Dostrzegł jeszcze kątem oka, że szybki Strażnik znowu rzucił się w wir walki, ale przez chwilę przed jego twarzą mignęła świetlista fioletowa obwódka. Znak charakterystyczny posiadacza Miraculum Motyla... To znaczyło, że Adrien również brał udział w walce, a przynajmniej jakoś im pomagał. Ale nie było czasu tego roztrząsać.
Pierre przywołał do ręki miecz, ten sam, który kilka miesięcy wcześniej zdobył kosztem Odnowiciela. Musiał przyznać, że ta zdolność, choć odkrył ją dopiero niedawno, bardzo mu się podobała i znacząco ułatwiała życie. Uzbrojony, ruszył przed siebie. Rozbił zwarty szyk kilku Odnowicieli, co, jak się okazało, pomogło dwojgu Strażnikom, prawdopodobnie potomkom Shuihai, bo wokół nich krążyła woda, zaatakować z nową siłą. Nie zatrzymał się jednak tam na dłużej, bo przypomniał sobie, że właściwie nie byli tam po to, by rozprawić się z Odnowicielami, tylko żeby ocalić Laskę Cao. A żeby to zrobić, musiał odnaleźć Brunona. Nawet nie chciał myśleć, że laska już wpadła w ręce Odnowicieli.
Wrogowie nie ułatwiali mu jednak zbliżenia się do celu. Ciągle stawali mu na drodze, a on stawał się coraz bardziej i bardziej zmęczony ich odpieraniem. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek się to skończy. Otoczył się tarczą, by nie dopuścić do siebie dwóch szczególnie natarczywych Odnowicieli, ale oni wcale nie wyglądali na znudzonych próbami dopadnięcia go.
— Och, idźcie do diabła! — zirytował się wreszcie.
Tarcza ku jego lekkiemu zdziwieniu rozszerzyła się i powaliła Odnowicieli na ziemię. Pierre zanotował w pamięci ten nowy trik, ale uznał, że teraz nie będzie się bawił w testowanie go. Chyba że znowu trafi się ktoś tak uparty jak ci dwaj. Wykorzystał moment ich nieuwagi i odbiegł na tyle daleko od nich, żeby nie zdołali go znowu zaatakować. Wrogom nie było końca. Szykował się już, by przebić się przez kolejnych, ale wtedy wydarzyła się miła dla niego niespodzianka. Gdy tylko Odnowiciele chcieli na niego ruszyć, zorientowali się, że nie mogą przesunąć się choćby o centymetr. Winowajcą całego tego zamieszania okazało się nic innego, jak tylko lód, który skuł ich od stóp do głów. Pierre domyślił się, że to sprawka Dorine, względnie jakiegoś jej krewnego.
Wyjrzał poza znieruchomiałych Odnowicieli, a jego oczom ukazał się wreszcie ten, którego szukał. Bruno, przemieniony, walczył z mężczyzną, w którym Pierre po chwili rozpoznał Łowcę. Chciał na niego natychmiast natrzeć, ale zdecydował się nie robić tego od razu, by przypadkiem nie uderzyć Brunona. Zamiast tego pomachał. Na szczęście posiadacz Miraculum Zebry dostrzegł ten gest i kiwnął głową. Te parę sekund wystarczyło, żeby Pierre zdążył zmienić zdanie co do tego, co chciał zrobić. Zorientował się bowiem, że Bruno cały czas trzymał w rękach podłużny pojemnik blokujący magię, którego zawartość wydała mu się oczywista.
Podbiegł do Brunona i pociągnął go za rękę, którą akurat zwolnił. Bohater spojrzał na niego zaskoczony i jakby nieco zirytowany.
— Co ty wyprawiasz?! — wrzasnął na Pierre'a. — Chcesz nas pozabijać?!
— Nie, właśnie wręcz przeciwnie!
— To czemu mnie odciągnąłeś? Jeszcze chwila, a bym go miał! A poza tym myślałem, że chcesz mi pomóc, a nie odwalać taki cyrk!
— Daj spokój, naprawdę wierzysz, że dałbyś sobie z nim radę? Skoro pokonał bez trudu Biedronkę i Czarnego Kota, tak samo jak Aurélie?
— O czym ty mówisz? — zdziwił się Bruno. — Jak to Aurélie?
— A myślisz, że kto stoi za jej zniknięciem?
— To tym bardziej tam idę ubić drania!
Bruno chciał się ruszyć, ale Pierre go przytrzymał. O dziwo, ledwo mu się udało, co musiało znaczyć, że tamten był nieźle rozsierdzony. Cały czas wierzgał się, aż wreszcie wyrwał się z uścisku Pierre'a.
— Mam dosyć tego, że wszyscy mówią mi, co mam robić! — zawołał. — Walcz razem z Biedronką i Czarnym Kotem! Trenuj pilnie! Nie plącz się pod nogami i gówno rób, podczas gdy my olejemy twoją sprawę! Czy naprawdę nie mogę czegoś zrobić po swojemu?
I zrobił coś, czego Pierre kompletnie się nie spodziewał. Otworzył pojemnik blokujący magię i wyjął z niego Laskę Cao. Gdy tylko zacisnął na niej dłonie, rozjarzyła się ona zielonym blaskiem.
— Nie rób tego! — krzyknął Pierre. — Oszalałeś?!
Ale Bruno go nie słuchał. Trzymając mocno laskę, pobiegł w stronę Łowcy. Wydał z siebie nieartykułowany krzyk i uniósł artefakt ponad głowę. Chyba zamierzał jakoś zaatakować Odnowiciela, choć zdawało się, że nie miał specjalnie pojęcia, co robił. Zresztą, Pierre na jego miejscu też by nie miał. Łowcę to wyraźnie rozśmieszyło.
— Przestań się wygłupiać i daj mi Laskę Cao! — powiedział. — Nie masz pojęcia nawet o ułamku jej potęgi.
Bruno zignorował jego słowa i natarł na niego. Łowca osłonił się, ale moc laski odepchnęła go na dobre kilka metrów. Może to jednak nie był taki głupi pomysł...
— Skoro już użyłeś Laski Cao, to odepchnij nią tych pozostałych Odnowicieli i zwiewajmy! — spróbował jeszcze raz Pierre.
Ale i to zawołanie utonęło w bitewnej wrzawie. A sekundę później wszystko wybuchło. Pierre poczuł, jak jakaś potężna siła odpycha go daleko. Zatrzymało go dopiero drzewo, na które wpadł. Uderzył w nie głową, co poznał po szybkim, przeszywającym bólu. A po nim wszystko zniknęło.
Kiedy otworzył oczy, zorientował się, że musiał na krótką chwilę stracić przytomność. Ból w czaszce powrócił ze zdwojoną siłą i nawet rozmasowanie jej ręką nic nie dało. Zacisnął zęby, w nadziei, że jego świadomość skupi się właśnie na nich, po czym wstał. Przez chwilę poczuł się niepewnie na własnych nogach, ale wkrótce opanował to uczucie. Spojrzał wokół siebie i zorientował się, że nie tylko on został powalony. Większość Odnowicieli i Strażników leżała na ziemi, albo nieprzytomna, albo dopiero co obudzona.
Ale jeden z nich stał pewnie na nogach. Łowca. A w rękach trzymał Laskę Cao.
— Nie! — krzyknął Pierre.
Podbiegł do Łowcy, ale ten ze zdumiewającą gracją wskoczył na pobliskie drzewo i uśmiechnął się szyderczo.
— I po co to wszystko... — powiedział. — Gdyby nasz Bruno chciał oddać laskę po dobroci, nie byłoby tego. Wasi towarzysze nie zostaliby ranni... A to wszystko z powodu jego głupoty. Laska Cao i tak jest nasza. Tak jak od początku miało być.
— Aurélie... — wymamrotał ktoś obok Pierre'a.
Chłopak zorientował się, że to Bruno, który leżał na brzuchu tuż obok. On również odzyskał przytomność i podpierając się rękami, dźwignął się delikatnie, by spojrzeć na Łowcę.
— Obiecałeś, że ją zobaczę...
— Nie obiecywałem tego — odparł Łowca. — Powiedziałem tylko, że jeśli nam nie pomożesz, to jej nie zobaczysz.
Na twarzy Brunona odmalowało się zaskoczenie.
— Ale masz szczęście, chłopcze — ciągnął. — Już się nam na nic nie przydasz. Pozostałe artefakty są już nasze. A dziewczyna... cóż, jest równie bezużyteczna co ty. Jenkins, to pora na ciebie!
Pstryknął palcami, a zza drzew wyłonił się Odnowiciel, który wyraźnie nie brał udziału w walce. Ale nie był sam. W jego ramionach można było dostrzec postać, dość drobną. Była nieprzytomna, a jej brązowe włosy, niezwiązane niczym, powiewały na lekkim wiaterku. Pierre natychmiast ją rozpoznał. Ale nie tylko on. Bruno również.
— Aurélie!
W tempie, które zaskoczyło nawet Pierre'a, zerwał się i podbiegł do Jenkinsa. Dobrze zrobił, bo ten wypuścił Aurélie z rąk, jakby była szmacianą lalką. Zanim upadła na ziemię, Bruno złapał ją. Pierre wpatrywał się w tę scenę, nie umiejąc się poruszyć nawet o milimetr. Łowca wykorzystał to, by wykonać swoje zaklęcie teleportacyjne bez przeszkód.
— To jeszcze nie pora, by się z wami ostatecznie rozprawić — powiedział — ale już wkrótce czeka was ostateczna przegrana.
To powiedziawszy, zniknął, a wraz z nim wyparowali wszyscy inni Odnowiciele. Pierre ocknął się, ale nie zdążył już nic zrobić. Zresztą, podejrzewał, że Łowcy z Laską Cao nawet nie dałoby się pokonać. No nic, tę bitwę trzeba było uznać za przegraną. Chociaż... Czy na pewno ją przegrali?
Skupił swoją uwagę na Brunonie i podszedł do niego. On tymczasem ułożył Aurélie na ziemi.
— Nic jej nie jest, to znaczy chyba — powiedział. — W każdym razie oddycha. Wygląda, jakby zwyczajnie spała.
— Mam nadzieję... — mruknął Pierre. — A tak na poważnie, czyś ty już do reszty zgłupiał?! Odnowiciele mają teraz Laskę Cao!
— Ale o co ci chodzi? — warknął Bruno. — Zrobiłem więcej niż cały Zakon razem wzięty! Aurélie żyje!
— Ale czy było to warte całej tej bitwy? Patrz, ilu ludzi jest rannych! — Pierre wskazał dźwigających się z ziemi Strażników. — A w ogóle czym była ta eksplozja?
— To Laska Cao... Zareagowała jakoś dziwnie, jak próbowałem zaatakować Łowcę. Ale nieważne, Aurélie tu jest! O to chodziło przez cały czas!
Pierre nie odpowiedział. Cała ta sytuacja wydała mu się jakaś dziwna. Czemu Odnowiciele akurat teraz postanowili uwolnić Aurélie? Czyżby aż tak zależało im na kontrakcie z Brunonem? Jakoś w to nie wierzył. Mogli spokojnie zmanipulować go, ale nie dać mu tego, czego tak od miesięcy pragnął. To było jakieś podejrzane.
Ale wiedział, że teraz nie dowie się, co nimi kierowało. Najpierw trzeba było zająć się powrotem do siedziby Zakonu i złożeniem meldunku.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro