Rozdział 13 - Porządki
Brigitte zastanawiała się czasem, czy studiowanie ksiąg Zakonu całymi dniami to jest to, czym właśnie powinna się zajmować, ale właściwie to nie miała nic lepszego do robienia. Zwłaszcza że odkąd Zakon wcielił Pierre'a do tych swoich oddziałów, to co chwilę gdzieś znikał i nie mogła za bardzo spędzić z nim czasu. Na początku jej to nie przeszkadzało specjalnie, w końcu miała zajęcie — w księgach szukała teraz przede wszystkim rozwiązania problemu Brunona — ale teraz właśnie zaczęło ją to nużyć. Być może miało to coś wspólnego z deszczem, który właśnie zaczął siec w szyby, bo taka pogoda zawsze jakoś nakłaniała ją do refleksji.
Właściwie to ostatnimi czasy albo czytała, albo robiła coś z Pierre'em, albo zastanawiała się, jak potoczy się przyszłość, w której pojawi się Malou. O dziwo rodzice nawet zaczęli ją teraz wspierać w tej sprawie, toteż ten temat częściej wypływał i ostatecznie Brigitte uspokoiła się. Ba, za to na wieść o jej zaręczynach z Pierre'em wyraźnie się ucieszyli! Musiała przyznać, że to dodawało jej nieco otuchy.
Nie zmieniało to jednak faktu, że poza tym nie za wiele miała. Czy ona miała jakieś prawdziwe zainteresowania? Coś, co mogła robić, jeśli nie czekały na nią żadne obowiązki? Bo czy czytanie ksiąg Zakonu mogło się liczyć? To robiła przecież, czując, że się jej przyda, ale nie dlatego, żeby było to jakąś jej pasją. A poza tym to nie było coś, czym powinna się chwalić publicznie. Bo jeśli ktoś ją zapyta, co robi w wolnym czasie, to co, ma odpowiedzieć, że studiuje magię? W najlepszym przypadku wezmą ją za psychofankę jakiejś serii o czarodziejach, w najgorszym uznają, że ma urojenia... A w szpitalu psychiatrycznym jeszcze nie chciała się znaleźć, bo w końcu była zupełnie zdrowa na umyśle.
Odłożyła księgę i zapatrzyła się w deszcz. Przypomniało się, jak za dzieciaka lubiła skakać po kałużach i brudzić się we wszelki możliwy sposób, ale zdawała sobie sprawę z tego, że teraz, kiedy to ona będzie musiała po sobie posprzątać cały ten brud, stwierdziła, że takie zabawy może już pozostawić za sobą. A może w ogóle sport? Może za jakiś czas spróbuje coś nowego, ale nie, potrzebowałaby czegoś jeszcze...
Być może wymyśliłaby coś w tej kwestii, gdyby nie dzwonek do drzwi, który nagle się odezwał. Brigitte wstała i ruszyła do przedpokoju, zastanawiając się, czy to może nie Pierre wrócił. Przekonała się, że nie ona jedyna usłyszała dzwonek, bo matka również tam poszła. Estelle jako pierwsza dotarła do drzwi i otworzyła je. Brigitte wtedy przekonała się, że gościem była Coline. Kompletnie przemoczona i drżąca z zimna.
— Cześć! — przywitała się.
Estelle odwzajemniła to i wpuściła ją do środka. Wtedy Brigitte zobaczyła w pełni, jak bardzo okropnie wyglądała Coline. Włosy, związane w kucyk, zwisały smętnie, ubrania lepiły się jej do ciała, a jej spodnie z jednej strony były brudne, tak jakby coś ją ochlapało. Makijaż nie miał się lepiej, bo rozmył się kompletnie. Coline zdecydowanie stała się ofiarą deszczu.
— Zupełnie nie spodziewałam się, że będzie takie oberwanie chmury! — powiedziała. — Gdybym to wiedziała, to bym chociaż parasol wzięła, a najpewniej to w ogóle nie szłabym piechotą... To znaczy, oczywiście nie szłam całej drogi, ale sobie pomyślałam, że jest taka piękna pogoda, to wysiądę kilka przystanków wcześniej... I oczywiście wtedy musiało się rozpadać! No i teraz wyglądam, jak wyglądam... Okropność!
— Nie przejmuj się — odpowiedziała Estelle. — Chyba będę miała pożyczyć ci coś na przebranie, możesz się ogarnąć w łazience. Chodź ze mną...
Coline zdjęła jeszcze mokre buty z nóg i poszła za Estelle, najprawdopodobniej do jej sypialni. Brigitte tymczasem, zorientowawszy się, że nic tu po niej, wróciła do salonu. Podniosła znowu księgę i wróciła do akapitu, który czytała, zanim rozmyślania ją od niego oderwały. Zdawało się, że wreszcie znalazła to, czego potrzebowała. Przeczytała początek rozdziału mówiącego o tym, w jaki sposób można nasycić zwyczajny przedmiot magią i uśmiechnęła się do siebie. O tak, to było to! Tylko pojawiał się jeden problem... Jak miała to zrobić? W obecnym stanie nie mogła ryzykować używania magii... Nie, nie mogła tak narażać Malou. A Pierre'a również o to nie poprosi. Wiedziała, że jego jedynym osiągnięciem magicznym jest niszczenie przedmiotów, co zapewne miało coś wspólnego z jego wojenną naturą. A może Bruno? W zasadzie nie wiedziała, czy Bruno ma jakiś magiczny potencjał, ale mogła spróbować, prawda?
Ułożyła w głowie plan. A był w zasadzie nie taki trudny, zakładając, że wszystko się powiedzie. Znaleźć kogoś, kto ma w miarę sensowne magiczne uzdolnienia (być może tego Brunona), wykonać kopię Laski Cao i wkręcić Odnowicieli w to, iż jest to prawdziwy artefakt boga ziemi. Być może się nabiorą i rzeczywiście postanowią dokonać w pełni wymiany? Wtedy bardzo dużo rzeczy by się polepszyło... Brigitte może wreszcie odetchnęłaby ze spokojem. Jej największy błąd zostałby naprawiony, nie musiałaby się aż tak zamartwiać. Jedynym, co by zostało, byłoby w zasadzie pokonanie Odnowicieli. A wątpiła, że będzie jej dane wziąć w tym udział.
Rozmyślała jeszcze przez chwilę w podobnym stylu, aż w salonie pojawiła się Coline, już w czystym ubraniu. Zaskakująco dobrze pasowały na nią pożyczone przez Estelle ciemna spódnica i jasnoróżowa koszula. Ale to nie był koniec nowości. Coline zmyła też makijaż i o dziwo nie nałożyła nowego, a włosy, teraz zupełnie suche i proste, ponownie związała w kucyk. Pierwszą myślą Brigitte było to, że całkiem ładnie tak wyglądała, ale zaraz po niej przyszła druga, zupełnie nieoczekiwana. Nie... Chyba się jej to śniło!
Bezwiednie wymamrotała jedno słowo, a Coline najwyraźniej to usłyszała. Zmarszczyła brwi i podeszła bliżej Brigitte.
— Co powiedziałaś? — zapytała.
Brigitte powtórzyła. To wcale nie uspokoiło Coline. Kobieta usiadła na kanapie obok Brigitte.
— Gdzie to usłyszałaś? — dociekała.
— Raz, w Zakonie... — przyznała Brigitte. Opisała okoliczności, w których do tego doszło. — To było zupełnie przez przypadek, prawdę mówiąc, nigdy nie spodziewałam się, że kiedyś sobie o tym przypomnę. Ale czy to prawda? Czy to naprawdę jest tak, jak myślę?
— Chciałabym zaprzeczyć. — Coline westchnęła cicho. — Ale nie mogę.
Brigitte zastanawiała się chwilę. Czy to naprawdę się działo? A może się jej to jedynie śniło? Cała ta sytuacja była tak bez sensu... Skoro Coline wiedziała o tym wszystkim, to czemu nic nie powiedziała? Czemu to ukrywała?
— A czemu nikomu nie powiesz prawdy? — zapytała wreszcie Brigitte. — To znaczy wiesz, wyjawiając ją, uspokoiłabyś wiele osób...
— Gdyby to było takie proste, to oczywiście zrobiłabym to... — mruknęła Coline. — Ale wcale nie jest. Lepiej, żeby nie wiedzieli. Gdyby się dowiedzieli, spotkałoby ich kolejne rozczarowanie, bo nie byłabym w stanie spełnić ich oczekiwań...
— Chyba nie do końca rozumiem...
— I nie musisz — uznała Coline. — Lepiej będzie, jeśli nie będziesz wiedzieć wszystkiego. I tak wiesz za dużo... Dlatego proszę cię, przysięgnij, że dla własnego dobra nikomu o tym nie powiesz. Nie mów nawet mistrzowi Fu, czego się domyśliłaś.
— Ale tak zupełnie nikomu? Dlaczego?
— Nikomu, zupełnie! Nawet jeśli ufasz mu bezgranicznie. Ta wiedza jest niebezpieczna i nawet jeśli nie rozumiesz w pełni wszystkiego, to jeśli wróg się dowie, może zorientować się, o co chodzi. A wtedy już nikt z nas nie będzie bezpieczny. Och, żałuję, że się domyśliłaś...
— No dobrze, dobrze — odparła Brigitte, zaskoczona nieco stanowczością Coline. — Nikomu nie powiem. Będę udawać, że nic nie wiem. Ale to wyjaśnia parę rzeczy. Na przykład to, czemu farbujesz włosy...
— Aż tak to widać? — Coline sięgnęła bezwiednie do kucyka.
— Właściwie to nie... Większość się nie zorientuje, a faceci to już w ogóle, ale nawet jeśli, to nawet nie pomyślą, że coś ukrywasz. W końcu blondynki są w dzisiejszym świecie w cenie. Chociaż — dodała po chwili namysłu — mnie osobiście kolor włosów mało interesuje. Mogłabym mieć i różowe, nie zrobiłoby mi to różnicy. Chociaż czarne są ładne, o tak.
Uśmiechnęła się lekko, a Coline chyba zrozumiała aluzję. Odwzajemniła uśmiech, a rozmowa zeszła na inne rzeczy, aż w pewnym momencie Coline dostrzegła pierścionek na palcu Brigitte.
— A więc to tak — powiedziała. — Pierre wreszcie się przemógł?
— Co masz na myśli? — zdziwiła się Brigitte.
— Pierścionek. Jakiś czas temu rozmawiałam o tym z Pierre'em, być może moja rada mu pomogła. W każdym razie cieszę się, za was oboje. Będziecie mieli ze sobą dobrze.
— Też mam taką nadzieję... W ogóle to już za niedługo Malou będzie już z nami... Nie mogę uwierzyć, że już nadszedł sierpień, ten czas tak szybko leci. A pamiętam jeszcze misję w Skandynawii, to było tak dawno, a jednocześnie nie minął nawet rok! Trochę już tęsknię za tamtymi czasami, ale to chyba nie wróci. Nie wiem, czy jest sens kontynuować misje... Chciałabym tylko pomóc w pokonaniu Odnowicieli, a potem ułożyć sobie jakoś życie, wiesz?
— Na pewno wszystko się ułoży — zapewniła ją Coline.
Zaraz po tych słowach w salonie zjawiła się Estelle, niosąc tacę z ciepłą herbatą i ciastkami.
— Wybaczcie, że to tak długo trwało — przeprosiła je, kładąc tacę na stole przed nimi. — Ale już jestem... — Usiadła na jednym z wolnych foteli. — Opowiadaj, Coline, co tam u ciebie?
Coline wyraźnie ożywiła się i wdała się w rozmowę z Estelle o niemal wszystkim. Brigitte tam pozostała, głównie się przysłuchując, ale czasem też wtrącając swoje trzy grosze. Na chwilę zapomniała nawet o księdze i dręczących ją problemach...
***
Siedziba Odnowicieli była opustoszała nawet jak na swój zwyczajowy stan, co nieco dziwiło Jaqueline, ale jednocześnie nawet jej odpowiadało. Przypuszczała, że w związku ze wzmożonym poszukiwaniem artefaktów bóstw żywiołów i przygotowaniami do ostatecznego starcia wielu z nich udało się na misje, chociaż zapewne nie dotyczące samych artefaktów. W końcu dwa z czterech z pewnością miał Zakon, Czarę Shuihai przejęli oni, a jedynie los Rogu Jufeng nie był do końca jasny.
Nie była tego jednak pewna, jej bowiem na misje raczej nie wysyłano. Jej zadaniem było siedzieć tutaj, zwłaszcza odkąd stało się jasne, że jej obecność ma zbawienny wpływ na Aurélie. Ach, oczywiście. Aurélie... Jaqueline była już niemal pewna, że bardzo wiele będzie zależeć właśnie od niej, ale żeby Aurélie dopełniła swojego przeznaczenia, ona sama musiała się pospieszyć. Musi znaleźć zaklęcie... Tylko że odkąd dowiedziała się, że zna je Łowca, wszystko się skomplikowało! Przecież Łowca nie pozwoli jej na to, żeby dostała się do zaklęcia. Prawdopodobnie zrozumie, do czego dążyła...
Nie, to znaczy, że nie może spróbować wprost. Musi pójść okrężną drogą. Musiała się zastanowić... Co wiedziała o Łowcy? W zasadzie nie tak wiele. Jedynie to, że należał do Odnowicieli przynajmniej tak długo jak ona, jeśli nawet nie dłużej. W tym czasie zdążył dorobić się opinii jednego z najlepszych, która to opinia nie była na wyrost, skoro nawet teraz widziała, jak się im przysłużył. To on pojmał Aurélie, to on zdobył miracula Biedronki i Czarnego Kota. I był na tyle zaufanym członkiem, że powierzono mu właśnie to zaklęcie, którego Jaqueline potrzebowała. Tylko w jaki sposób? Czyżby dostał je od przywództwa? A może skądś indziej? Musiała się tego dowiedzieć. Tylko jak by to ugryźć...
Zastanawiając się nad tym, dotarła do swojej kwatery. Nie lubiła tam przebywać. Chociaż pomieszczenie to było dość duże i przestronne, cały czas przypominało jej o przeszłości. Wielokrotnie prosiła o przeniesienie do nowego pokoju, ale przywództwo nigdy się nie zgodziło i musiała znosić widok dwóch łóżek, z których jedno miało już na zawsze pozostać puste. Nikt nie miał go już więcej zająć. Chyba że nauczyłaby się ożywiać zmarłych... Ale nawet jeśli, czy powinna to robić? Czy wskrzeszanie przeszłości to dobry pomysł? Nie... Lepiej, żeby zajęła się tym, co było tu i teraz. To mniej bolało.
Ale mimo tych myśli niemal bezwiednie podeszła blisko drugiego łóżka. Wyglądało dokładnie tak samo jak tamtego dnia, kiedy wszystko się zmieniło. Jaqueline była tego pewna, ponieważ nic nie dotykała. Po prostu nie mogła. Tak samo jak łóżka, nie ruszała również zawartości szafy. Wiedziała, że powinna chociaż to przejrzeć, posprzątać, bo po co to wszystko trzymać. Minęło jednak już siedem lat, a nigdy się do tego nie zmusiła. Jak mogła w ogóle patrzeć na to bez przypominania sobie tego wszystkiego, co ją spotkało?
I wtedy właśnie zrobiła coś, czego nigdy by się po sobie nie spodziewała. Otworzyła szafę. Odetchnęła, zorientowawszy się dopiero teraz, że przez cały ten czas wstrzymywała oddech. W szafie nie było nic niezwykłego, no może z wyjątkiem kilku martwych już moli na jej dnie. Fakt, że parę z wiszących tam ubrań było dziurawych, świadczył dobitnie o tym, że pożywiały się nimi przez pewien czas. Szczególnie upodobały sobie peleryny, tak charakterystyczne dla Odnowicieli. I bardzo dobrze, Jaqueline nigdy ich nie lubiła. Nie dość, że były brzydkie, to jeszcze krzyczały dobitnie: „patrzcie, jesteśmy Odnowicielami!". Tak, jakby nie mogli sobie pozwolić na odrobinę dyskrecji.
Wyciągnęła jedną z nich i przyjrzała się jej krytycznie. Z tej zdecydowanie żadnego pożytku nie będzie... Nie dość, że na nią była stanowczo za duża, to jeszcze była nadgryziona w wielu miejscach, co sprawiało, że raczej już nikt inny też nie będzie chciał jej założyć. Jaqueline odłożyła ją na łóżko. Pomyślała również, że skoro już otworzyła szafę, może posprzątać to, czego nikt nie będzie potrzebował... Najpierw wygarnęła więc resztę peleryn. Większość była zupełnie zniszczona, z wyjątkiem jednej, którą położyła w innej części łóżka. Postanowiła, że zaniesie ją do krawca, a nuż da ją jakiemuś nowemu członkowi... Tak, to dobry pomysł.
Podobnie zrobiła z resztą ubrań. Te, które się do niczego nie nadawały, położyła na stosie peleryn, a te, które mogły się jeszcze przydać, odłożyła na pobliskie krzesło. Zastanawiała się, czy ktoś ich użyje... Ona sama z pewnością nie, ale może Richard? Wzięła jedną z koszulek i przyjrzała się jej. Nie, Richard raczej nie... Nawet na niego byłaby za duża. No nic, może wszystko zaniesie do krawca... Niech on się martwi tym, co z nimi zrobić.
Stwierdziwszy, że ogarnęła już wszystkie ubrania, postanowiła najpierw zrobić porządek ze zniszczonymi. Wyszła z pokoju, trzymając naręcze szmat, po czym ruszyła przed siebie. Przemierzała korytarz, aż wreszcie usłyszała czyjeś kroki. Zatrzymała się i uniosła głowę sponad ubrań. Zorientowała się, że, jak na złość, idącą osobą musiał być Łowca. Ech, czy ona teraz zawsze będzie na niego wpadać?
Łowca, znalazłszy się bliżej, również zatrzymał się i uniósł brew na widok poczynań Jaqueline.
— Co chcesz zrobić z tymi pelerynami? — zapytał.
Jaqueline przeszło przez myśl, że jego zainteresowanie nimi jest nieco nienaturalne, postanowiła to jednak przemilczeć.
— Wyrzucić — odparła zgodnie z prawdą.
— Wyrzucić?
— Ano, są kompletnie zniszczone. Mole je zjadły.
— Nie dziwi mnie to — stwierdził nieoczekiwanie Łowca. — To pewnie byłoby poniżej twojej godności zakryć choć trochę ciało, dlatego wisiały w szafie tak długo, że mole się do nich dorwały?
Bardzo śmieszne — pomyślała Jaqueline.
— To nie moje — odpowiedziała. — To ciuchy mojego brata.
Zdawało się jej, że wyraz twarzy Łowcy zmienił się lekko, ujrzała jakby cień smutku. Wreszcie jednak wróciła na nią powaga i lekka złośliwość, które to dwie rzeczy pojawiały się tam, ilekroć widział Jaqueline.
— Dosyć szybko zebrałaś się do porządków — uznał. — Nawet nie minęła dekada... Jestem pod wrażeniem.
To powiedziawszy, minął ją i ruszył w swoją stronę. Jaqueline tymczasem szła dalej przed siebie, aż wreszcie odnalazła śmietniki, gdzie mogła się pozbyć balastu. Niestety czekała ją jeszcze jedna podróż, tym razem do krawca. Modliła się, żeby więcej nie spotkać Łowcy i zastanawiała się nad jego dziwnym zachowaniem. Czemu ciągle ją zaczepiał? I dlaczego posmutniał, kiedy wspomniała o bracie? O co chodziło?
Czuła, że powinna znać na to odpowiedź, ale niespecjalnie umiała cokolwiek z tego zrozumieć. Przez ciągłe zastanawianie się nawet nie słuchała tego, co mówił do niej krawiec, zorientowała się dopiero, kiedy podniósł głos.
— Panienko Jaqueline!
Jaqueline drgnęła.
— Przepraszam, zamyśliłam się... — mruknęła.
— W kieszeni jednych spodni była jakaś kartka — powiedział krawiec i wręczył jej nieco zmięty kawałek papieru złożonego na pół. — Może chce panienka ją zatrzymać.
— Ach, tak, dziękuję...
Przyjęła kartkę, choć naszła ją ochota, by natychmiast się jej pozbyć. Cokolwiek to było, to skoro należało do jej brata, nie mogło sprawić, by poczuła się choć odrobinę lepiej. Wyszła od krawca, dziękując mu jeszcze parę razy za przyjęcie tych starych ubrań, po czym ruszyła przed siebie. Patrzyła na kartkę, zastanawiając się, gdzie się jej pozbyć. Aż wreszcie, w pewnej chwili poczuła ciekawość. Może jednak zerknie, co tam było? Prawdopodobnie nic ciekawego, ale głupio byłoby wyrzucić papier, nawet nie sprawdziwszy tego, prawda?
Zdecydowała się wreszcie otworzyć. Wygładziła papier i zorientowała się, że jest to dość krótki liścik, napisany pismem ładnym, choć przez sporą ilość zawijasów nieco trudnym do odczytania. Niezbyt mocne światło na korytarzach nie ułatwiało sprawy, więc Jaqueline wróciła do siebie i dopiero tam zdołała odcyfrować treść liściku.
Natan, najprawdopodobniej się już nie spotkamy w najbliższym czasie, ale nie wytrzymam, muszę Ci to już przekazać. Dostałem dostęp do tajnego działu biblioteki! Wreszcie zostałem doceniony, będę mógł pomóc uczynić ten świat lepszym. Wyjdziemy z ukrycia, nie będziemy się już niczego bać! Kocham Cię, Walter
PS Powodzenia na misji!
PS2 Twoje głupie przezwisko chyba się przyjęło i ludzie nie dają mi spokoju! Teraz chyba na zawsze będę dla nich tym całym Łowcą, ech.
Jaqueline przeczytała liścik jeszcze raz, żeby się upewnić, że dobrze widziała i że zawijasy nie zaszkodziły za bardzo jej oczom. Nie... Wszystko było w jak najlepszym porządku! Nie ulegało wątpliwości, że adresatem liściku rzeczywiście był jej brat, skoro nawet jego imię zostało wymienione. A nadawcą był nie kto inny, jak właśnie Łowca, alias Walter. Jaqueline jeszcze nie była pewna, co właściwie odkryła, ale coś z pewnością i teraz cieszyła się, że nie wyrzuciła kartki. Położyła się na łóżku i zaczęła myśleć.
Liścik wyraźnie wskazywał na to, że jej brata i Łowcę łączyły w przeszłości dość zażyłe stosunki, takie, że nawet na piśmie byli w stanie wyznawać sobie miłość. Ale jak długo to trwało? I od kiedy? Jaqueline nie umiała sobie przypomnieć, by kiedykolwiek słyszała coś o związkach Natana. W takim razie musieli się ukrywać przed wszystkimi wokół. Bo chyba nie mogło być to kłamstwem? Nie... Była pewna, że co jak co, ale to było prawdą. Przecież widziała reakcję Łowcy na wzmiankę o nim! Teraz wszystko było jasne...
Tylko co mogła z tym zrobić? I czy w ogóle coś mogła? Zajrzała do liściku jeszcze raz. Łowca zyskał dostęp do tajnego działu biblioteki... Zaraz, biblioteka!
Jaqueline zerwała się na równe nogi. Tajny dział biblioteki Odnowicieli! To musiało być to, trop, którego tak długo szukała! Jeśli to nie tam było ukryte zaklęcie, którego szukała, to już nie miała pojęcia, gdzie indziej mogłoby być. To oznaczało jedno: miała rzeczywistą szansę, by je zdobyć i to nawet bez konieczności zmuszenia Łowcy do mówienia.
Pojawiał się jednak inny problem. Jak niby miała się dostać do tego działu? Jednego była bowiem pewna, nie wpuszczają tam byle kogo, jedynie najbardziej zaufanych. A czy jej ktoś zaufa na tyle, by ją tam wpuścić? Szczerze w to wątpiła. Wiedziała doskonale, że od tamtego feralnego dnia ludzie patrzyli na nią krzywo, a po Brukseli to już w ogóle. Nie, musi się dostać tam w inny sposób. Mniej oficjalnymi drogami. W tej chwili nie miała jednak pojęcia, jak sobie te drogi utorować.
Nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo zmęczona była. Zanim się zorientowała, zasnęła.
***
Wokół niego panował bitewny szał. Jego podwładni atakowali z całych sił, a było ich tylu, że nawet jeśli by chciał, nie mógłby się do nich przyłączyć, nie ryzykując poważnego zranienia siebie lub ich. Robił więc to, co umiał najlepiej. Odcinał przeciwnikowi ucieczkę. Ale przeciwnik wcale nie chciał uciekać. A właściwie przeciwniczka. Choć na pierwszy rzut oka wydawała się bezbronną staruszką, walczyła nadzwyczaj zaciekle. No tak, dzieci Tigili nie wolno było lekceważyć. Ale... co jeśli pokona ich wszystkich? On wiedział, że nie będzie miał z nią szans.
Po chwili okazało się jednak, że nie ma się o co martwić. To nie on zadał cios, ale widział wszystko doskonale. Jednemu z podwładnych udało się sięgnąć jej ostrzem po raz pierwszy i po raz kolejny. Padła na ziemię, a już wkrótce nie było w niej życia. Wszędzie wokół widoczne były czerwone plamy.
— Wreszcie — ucieszył się jej zabójca. — Chociaż trochę brudno się zrobiło, trzeba będzie posprzątać ten bałagan.
Wtem Rousseau obudził się. Gwałtownie podniósł się z łóżka, oddychając szybko. Znowu to samo. Znowu ten sen. Gdy tylko zamykał oczy, widział to samo. Ten dzień, kiedy Odnowiciele postanowili wysłać go na pierwszą misję, w której dowodził. Nie sądził, że będzie trudna, ale kiedy stanął naprzeciwko Priski, zrozumiał, że się pomylił. I nadal nie dowierzał, że wyszedł z tego starcia cało.
Gdyby wiedział, za jaką cenę, wolałby umrzeć razem z nią. Czy te koszmary nie mogły się skończyć? Dać mu wreszcie spokój? Czuł jednak, że to się nie skończy. Z tego co widział, szykowało się ostateczne starcie. Odnowiciele mieli uderzyć w Zakon i stworzyć świat na nowo. Nie ulegało wątpliwości, że będzie więcej ofiar. Że więcej osób podzieli los Priski. Że będzie świadkiem większej ilości bólu i cierpienia.
Czy to naprawdę było tego wszystkiego warte? Rousseau chciał spotkać się z ojcem, ale Yan nie odpowiadał na jego modlitwy. Zupełnie, jakby nigdy go nie było. Nawet jego działalność w szeregach Odnowicieli nie zwracała jego uwagi. A sami Odnowiciele... Wcale nie zwracali na niego szczególnie uwagi, a gdy tak głupio stracił Miecz Yana w Belgii, już zupełnie przestali traktować go poważnie. Nikt nie darzył go nawet szacunkiem, a na niczyją miłość już w ogóle nie mógł liczyć. A sam dodatkowo pozbawiał miłości innych.
Czy to wszystko miało sens? Nie miał bladego pojęcia. Ale nie czuł, że mógłby jakkolwiek zmienić swój los.
Położył się ponownie, próbując zasnąć. Modlił się, by mary dały mu choć na chwilę spokój.
~~~~
Oto rozdział, w którym niby nie dzieje się dużo, ale jednak się dzieje. Ale rozdział 14 jest moim zdaniem ciekawszy. PS od 16 rozdziału będę publikować rozdziały codziennie (o ile będę o nich pamiętać...).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro