Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 10 - Wizja

Bruno czasem zastanawiał się, czy nie wyszedłby lepiej na siedzeniu na tyłku w domu i oglądaniu słabych seriali niż na ciągłym wylewaniu z siebie siódmych potów, byleby poprawić swoją kondycję. Teraz co prawda i tak było dużo lepiej niż kilka miesięcy temu, ale jednak nadal męczyło na tyle, że miał ochotę się poddać. Zwłaszcza że Zakon i tak nie wysyłał go na żadne akcje... Nieraz miał zwyczajnie poczucie, że nie opłaca mu się tego robić.

Chociaż może właśnie powinien się bardziej postarać? Pokazać im, że jest godzien ich uwagi i że jest w stanie poradzić sobie w terenie? W końcu podczas tych dwóch nieszczęsnych walk z Władcą Ciem całkiem nieźle się sprawdził!

Zauważył, że nie tylko on jest dziś nie w sosie. Pierre, stojący naprzeciwko niego, zdawał się myśleć o czymś innym niż obecny trening i nie wkładał w to całego serca. Niestety wcale nie oznaczało to, że Brunonowi było dużo łatwiej. Ale trochę jednak tak... Może powinien to wykorzystać?

Zebrał w sobie całą resztkę koncentracji, która mu została, po czym natarł. Pierre odskoczył, ale nieco wolniej niż zazwyczaj. Bruno, zachęcony tym do działania, atakował dalej. Im dalej to trwało, tym bardziej stwierdzał, że Pierre'owi w zasadzie niespecjalnie zależy na obronie. Ostatecznym dowodem było to, że udało mu się chwycić go za rękę i ostatecznie przewrócić.

Pierre, jakby zaskoczony tym, że znalazł się na ziemi, zamrugał kilka razy, po czym uśmiechnął się słabo.

— Gratulacje — wymamrotał.

Bruno nie odwzajemnił tego uśmiechu. Coś tu zdecydowanie było nie tak. Wczoraj Pierre w ogóle nie przyszedł do siedziby Zakonu, a teraz nie zwracał uwagi na to, co działo się wokół niego... Bruno przyklęknął i pomógł Pierre'owi usiąść.

— Jesteś jakiś nieobecny — zauważył. — Coś się stało?

— Nic takiego, to tylko sprawy rodzinne — odparł Pierre wymijająco.

— Tigili?

— Nie, właściwie chodzi o rodzinę Brigitte, chociaż jej rodzina jest niemal moją własną. Ale nie wiem, czy chcesz słuchać narzekania.

Bruno chciał szczerze odpowiedzieć, że nie chce, bo w sumie to miał trochę własnych zmartwień, ale miał wrażenie, że nie do końca wypada. Ale z drugiej strony wcale nie był pewien, czy Pierre w ogóle chciał mu opowiadać cokolwiek.

— Nie wiem, jeśli ty chcesz mówić... — odpowiedział wreszcie w najbardziej dyplomatyczny sposób, na jaki było go stać.

— Chyba nie będę cię zanudzać — uznał ostatecznie Pierre. — Ale trening możemy jednak uznać za skończony, tak myślę... Zaraz i tak muszę iść.

Po tych słowach wstał i przespacerował się po sali treningowej, by zaraz po tym usiąść na trybunach. Bruno po krótkim namyśle dołączył do niego, ale nie próbował rozpoczynać już rozmowy, zamiast tego oddał się swojemu ulubionemu zajęciu, czyli przeglądaniu serwisów plotkarskich. Już myślał, że nic ciekawego tam nie znajdzie, bo widział same głupoty, ale po chwili stwierdził, że się pomylił. Przeczytał szybko interesujący go artykuł i gdy tylko skończył, nie miał pojęcia, co o tym sądzić. Westchnął głośno pod nosem, czym zwrócił uwagę Pierre'a.

— A, to tylko jeden artykuł — wyjaśnił, widząc jego pytające spojrzenie.

Zastanawiał się, czy powinien powiedzieć mu coś więcej... Może nie powinien tego drążyć? Chociaż z drugiej strony, Zakon prawdopodobnie i tak prędzej czy później się dowie, a jeśli dowiedzą się tego od Brunona, to może nie będą podejrzewać, że maczał w tym palce?

— Skradziono rekwizyt z planu „Darów demona" — ciągnął. — Kielich, który George Williams udostępnił do zdjęć ze swojej kolekcji. Piszą, że dla filmu to żadna strata, bo wszystkie sceny z kielichem zostały nakręcone, ale i tak już zgłosili to na policję i mają nadzieję, że wkrótce go odnajdą.

Chociaż jeśli to faktycznie byli Odnowiciele, to raczej nie będzie to takie proste — dopowiedział Bruno w myślach.

— Rozumiem. — Pierre wzruszył ramionami. Najwyraźniej kradzieże na planie filmowym ani trochę go nie interesowały. Nic dziwnego, on nie musiał śledzić w internecie poczynań chłopaka ukochanej dziewczyny... — Dobra, teraz naprawdę muszę iść.

Po tych słowach wstał i opuścił salę treningową, zostawiając Brunona samego. Bruno jeszcze przez chwilę siedział na trybunach, po czym uznał, że w sumie to nic tam po nim i również wyszedł. Z początku zastanawiał się, czy nie wpaść do biblioteki Zakonu, ale nie uśmiechało mu się zmienić w drugą Brigitte, więc ostatecznie stwierdził, że najlepiej będzie, jeśli choć na chwilę zasmakuje normalnego życia. Z tą myślą opuścił siedzibę.

***

Pierre myślał sobie czasem, że wolałby ciągle walczyć ze złem niż być świadkiem normalnego życia, wraz z jego wszystkimi wzlotami i upadkami. Walcząc, miał poczucie, że coś robi, a teraz? Teraz nie mógł zrobić nic. Mógł tylko być przy Brigitte i wspierać ją mentalnie.

— Nie wiem, czy chcę tam wchodzić — powiedziała. — To znaczy... Lekarze mówią, że teraz z dziadkiem powinno być już wszystko w porządku, ale boję się, że znowu się zdenerwuje i co wtedy?

— Będzie dobrze — zapewnił ją Pierre. — To znaczy, skoro lekarze pozwalają ci go odwiedzić, to już raczej nie ma dużego ryzyka, że coś się znowu stanie.

Brigitte spuściła głowę, zapewne rozpamiętując wczorajsze wydarzenia, co sprawiło, że Pierre również wrócił do nich pamięcią. Wszystko zaczęło się już kilka miesięcy temu, kiedy Brigitte postanowiła zakopać topór wojenny z dziadkami. Udało się jej to całkiem nieźle, a gdy jej rodzice wreszcie się o tym dowiedzieli, również ich przekonała do próby pojednania. I z myślą, że rodzina Monteil znowu stanie się jednym, wczoraj nastąpiło to spotkanie (Pierre musiał przyznać szczerze, że wcale nie chciał tam być, odkąd dowiedział się, że był jedną z przyczyn ich kłótni).

Początkowo wszystko szło gładko. Aż zbyt gładko. Marie Monteil, od lat tęskniąca za synem, przyjęła Aarona z otwartymi ramionami. Spotkanie nabrało charakteru niemalże doniosłej uroczystości, ale była jedna osoba, która nie uczestniczyła w tej powszechnej radości. Nicolas Monteil, chociaż zwykle powściągliwy, przeżył cały konflikt dużo bardziej, niż to okazywał. To, a także wieloletnie problemy z sercem dały wybuchową mieszankę w postaci nagłego zawału. Na szczęście dla wszystkich udało się mu pomóc — teraz Nicolas, jak najbardziej żywy, leżał w szpitalu, a w tej chwili Pierre i Brigitte stali przed drzwiami sali, na której leżał.

— Mam nadzieję, że teraz wszystko będzie w porządku — wymamrotała wreszcie Brigitte. — To znaczy, wiesz, to byłoby strasznie głupie, gdyby umarł... I to jeszcze z powodu tego, że chciałam, żeby się nie kłócili, rodzice i dziadkowie.

— Nie umrze, a przynajmniej nie teraz. Jest pod dobrą opieką. A twoja wizyta na pewno doda mu otuchy.

— Skoro tak mówisz...

— Ja może tu zostanę — zasugerował Pierre. — Nie będę ci przeszkadzać.

Prawdę mówiąc, niespecjalnie miał ochotę widzieć się z dziadkiem Brigitte. Chociaż wzajemnie tolerowali swoją obecność, nie przypadli sobie do gustu i przez to Pierre wolał unikać z nim zbędnych interakcji. Nie wspomniał o tym Brigitte, ale ona, jak mu się zdawało, wyczuła to i zgodziła się na ten układ. Wzięła ze sobą przyniesiony specjalnie na tę okazję koszyk z owocami i weszła na salę. A Pierre'owi pozostało czekać.

Usiadł na krześle na korytarzu i przymknął oczy. Pomyślał, że wszystko mu się coraz gorzej układa — wszystkie jego plany zostały pokrzyżowane przez ten głupi zawał! Wyobrażał to sobie inaczej. Liczył na to, że gdy rodzina się pojedna, będzie już mógł zupełnie bezpiecznie zadać Brigitte to jedno jedyne pytanie, na które jej odpowiedź mogła zmienić wszystko. Ale czy teraz miało to znaczenie? Kiedy Brigitte martwiła się o dziadka, czy powinien jej zawracać głowę? Chociaż może tak, może nie powinien więcej tego odwlekać?

Dobra — powiedział sobie wreszcie. — Zrobisz to dzisiaj, choćby nie wiem co.

Uspokojony nieco tą myślą, począł powoli planować, jak to zrobi. Wrócą do domu, na spokojnie, a on wtedy to zrobi... I najlepiej, żeby byli sami. Może ten zawał to był znak, że nie powinien robić tego publicznie... Im dłużej siedział na korytarzu, tym bardziej jego myśli zaczęły odpływać w tylko sobie znanych kierunkach.

Aż wreszcie ujrzał coś, co nie mogło być wytworem jego własnej wyobraźni.

Było to pomieszczenie pogrążone w półmroku, rozświetlone tylko przez blask pojedynczej pochodni, dało się jednak dostrzec cegły podtrzymujące łukowate sklepienie. Światło wystarczyło również, aby oświetlić chudą, zakapturzoną postać tam stojącą. Pierre dostrzegał jej bladą skórę i przenikliwe, jasne oczy, wpatrujące się wprost w niego, a przynajmniej tak mu się zdawało.

— Och, moja droga, nie masz co się denerwować. — Głos postaci zdecydowanie był męski. — Poprowadziłem ich, dokładnie tak, jak tego chciałaś. Potrzebowali silnego przywódcy, który wskaże im cel i pomoże go zrealizować. Nigdy nie byliśmy tak blisko!

Pierre nie bardzo rozumiał, co tu się dzieje, ale domyślił się, że to coś w rodzaju wizji. Postanowił obserwować dalej przebieg wydarzeń.

— Wykorzystałeś ich — odpowiedział mu żeński głos. To musiała być osoba, której oczami Pierre widział to wszystko. Zdawało mu się, że jakby znał ten głos... — Nie jesteś tym, za kogo cię mają i doskonale o tym wiesz!

— I co z tego? — Wargi mężczyzny wykrzywiły się w uśmiechu. — Czyż nasze cele nie są zbieżne? Oboje chcemy stworzenia świata, w którym półbogowie nie będą musieli się kryć! W którym wreszcie będziemy mogli być sobą! I ty też na tym skorzystasz. Nie będzie konieczności, żebyś dłużej skrywała prawdę.

— Nie rozumiem, o czym mówisz — warknęła kobieta. — Naprawdę sądzisz, że mam coś do ukrycia?

— A kto jest przyczyną tego całego zamieszania, jak nie ty? Moja droga, nie sądzisz, że współpraca się nam opłaci? Oboje możemy skorzystać na swojej pomocy. Masz moc, która może nam pomóc. A ja poprowadzę ludzi. Zrobią wszystko, co zechcę. Jeśli będziemy współpracować, będziemy mieć wszystko!

— Nigdy nie będę z tobą współpracować — oświadczyła tajemnicza rozmówczyni. — Może i zwiodłeś ich wszystkich, ale ze mną ci się nie udało.

— A więc to tak. — Mężczyzna przestał się uśmiechać. — Jesteś nierozsądna. Nie chcesz mieć we mnie wroga. Moi podwładni posłuchają mnie, a nie ciebie. Podpisałaś na siebie wyrok, Shouyi.

Wtem wizja się urwała. Pierre ponownie ujrzał ciemność charakterystyczną dla zamkniętych powiek, ale nie na długo. Otworzył oczy i dostrzegł, że cały czas znajdował się w szpitalu. Czyli to znaczy, że ta dziwna wizja, czymkolwiek była, pojawiła się tylko w jego umyśle.

Myśli kotłowały mu się w głowie jak oszalałe. Wiedział, że skądś znał głos kobiety! A kiedy ten dziwny mężczyzna wypowiedział jej imię, wszystko stało się jasne — to na pewno była Shouyi. Ale skąd w jego głowie wzięła się niezwykła wizja, którą oglądał jej oczami? Bo chyba sobie tego nie wymyślił! A może został opętany? Brigitte wspominała mu kiedyś, że czasem opętania były możliwe... Ale nie, wcale nie czuł się, jakby go cokolwiek opętało... Miał pewność, że wizja nie była niebezpieczna ani że była jakkolwiek współczesna. Nie, to wyglądało bardziej jak wspomnienie. Wspomnienie należące do Shouyi... Tylko co robiło ono w jego głowie?

Pomyślał, czy może nie byłoby najlepiej zapytać o to samej Shouyi. I wtedy go olśniło... Medalion! Skoro Shouyi dzięki niemu mogła odczytać jego myśli, to dlaczego nie mógł działać również w drugą stronę? Czemu nigdy o tym nie pomyślał? Tak, to musiało być to... Chociaż nie wiedział, dlaczego akurat teraz to się wydarzyło i dlaczego to akurat to wspomnienie zobaczył.

I nie miał czasu, żeby się tego dowiedzieć. Drzwi sali otworzyły się i wyszła z nich Brigitte, wyraźnie spokojniejsza niż wcześniej.

— Z dziadkiem wszystko w porządku! — Uśmiechnęła się szeroko. — Co prawda jeszcze na chwilę zostanie w szpitalu, ale zapowiada się, że powinien zostać za nie tak długi czas wypisany.

— To super — odpowiedział Pierre, choć nadal był bardziej zaaferowany swoja wizją.

Brigitte zauważyła, że jego myśli dokądś uciekły.

— Stało się coś? — zapytała.

— Nie... To znaczy tak, ale w sumie to nie...

Dziewczyna uniosła brew.

— Powiem ci, jak stąd wyjdziemy — postanowił wreszcie.

Brigitte zgodziła się i już wkrótce znaleźli się na zewnątrz. Znaleźli kawałek cienia, który ukrył ich przed palącym popołudniowym słońcem, po czym Pierre opowiedział jej, co zobaczył we wspomnieniu Shouyi.

— To wszystko jest jakieś dziwne — uznała Brigitte. — Skąd się wzięło to wspomnienie?

— To chyba przez medalion. To znaczy, to połączenie myśli jest najwyraźniej dwustronne. Co prawda nie wiem, czemu wcześniej nie widziałem żadnych myśli Shouyi... Może je blokuje czy coś w tym rodzaju?

— I mówisz, że teraz zebrało się jej na wspominki i nie zablokowała się należycie?

— Możliwe... W tym wspomnieniu wyglądała na zdenerwowaną, więc możliwe, że nadal ją emocjonuje i przez to nie zabezpieczyła się wystarczająco...

Brigitte milczała przez chwilę. Wyglądała, jakby się nad czymś mocno zastanawiała.

— Ściągnij medalion — poleciła wreszcie Pierre'owi.

— Co? Dlaczego?

— Po prostu to zrób.

Pierre uznał, że nie będzie się z nią kłócił. Zdjął z szyi medalion i schował go do kieszeni.

— Czemu chciałaś, żebym go ściągnął?

— Pomyśl! Skoro wcześniej nie miałeś takiego wglądu w umysł Shouyi, musiała nie chcieć pozwalać na takie połączenia. A teraz nagle widzisz jej wspomnienia... Co, jeśli zrobiła to specjalnie? Chciała, żebyś to zobaczył?

— Ale po co? — zdziwił się Pierre. — Nawet nie wiem, kim jest ten koleś, z którym rozmawiała!

— Możliwe... Ale to tym gorzej. Jeśli Shouyi jednak nie chciała ci przekazać tego wspomnienia, nie sądzisz, że rozsądniej byłoby to przed nią ukryć?

— Czyli że mam już nie nosić medalionu?

— Na pewno nie na szyi, lepiej będzie nie pozwalać Shouyi grzebać w twoim umyśle.

— A może za bardzo się przejmujesz? — zapytał Pierre. — Uparłaś się, żeby nie lubić Shouyi i teraz szukasz jakichś dowodów przeciwko niej! Przecież pomogła nam tyle razy...

— Ja? Szukam dowodów? — prychnęła Brigitte. — Ja wcale nie szukam jakichś tam dowodów, tylko się o ciebie martwię! Od początku ten medalion mi nie pasował. Po co niby Shouyi miała ci go dawać? Może po to, żeby śledzić twoje poczynania?

— A co w tym złego? Shouyi jest przecież po naszej stronie!

— Jesteś pewien?

— Jest wrogiem Odnowicieli!

— A to jeszcze nic nie znaczy — odparła Brigitte. — Może realizować jakiś swój własny cel. Bo właściwie to dlaczego chce walczyć z Odnowicielami?

— Uwięzili ją w jej bransoletce.

— Ale właściwie po co mieliby to robić? To znaczy, może chcą przejmować wszystkie możliwe moce, ale mają taką wiedzę o magii, że powinni sobie zdawać sprawę z tego, że nie zdołają kontrolować bóstwa. Więc co dałoby im robienie sobie wroga w Shouyi?

— Sugerujesz, że już wcześniej miała z nimi na pieńku? — zdziwił się Pierre.

— Możliwe — odpowiedziała Brigitte. — A na pewno miała na pieńku z tym dziwnym bladym gościem z twojej wizji, kimkolwiek był. Co tam mówiła?

— Że kogoś zwiódł, jakąś grupę ludzi — przypomniał sobie. — Że nie jest tym, za kogo go mają. I chciał, żeby Shouyi z nim współpracowała, ale ona nie dała się zwieść i zostali wrogami.

— A poza tym mówiłeś, że ten gość chciał stworzyć świat, w którym półbogowie nie będą musieli się ukrywać, prawda?

— I że wtedy Shouyi też nie będzie musiała ukrywać prawdy... Czymkolwiek ta prawda jest.

— Nie daje mi to spokoju — stwierdziła Brigitte. — Chodź ze mną do siedziby Zakonu, muszę coś sprawdzić.

— Ale co sprawdzić?

— Pewien, jakby to ująć, fakt historyczny.

Pierre nie bardzo wiedział, o co jej chodzi, ale postanowił jej zaufać. Przecież jeszcze ani razu nie wyszedł na tym źle, prawda?

Udali się więc do siedziby Zakonu. Pierre miał wrażenie, że panuje tam lekkie zamieszanie, ale nie zatrzymali się, by sprawdzić, co było jego przyczyną, tylko poszli prosto do biblioteki. Gruby strażnik biblioteki jak zwykle spał, więc nie przejmując się jego obecnością, przeszli prosto do jej głównej części. Brigitte nie zatrzymywała się, żeby zachwycać się mnogością obecnej tu literatury, tylko podeszła do jednej z półek. Chwilę szukała na niej czegoś, aż wreszcie wyjęła jedną z książek i usiadła przy najbliższym stoliku. Pierre podążył za nią i obserwował, jak wertuje księgę.

— Znalazłam! — ucieszyła się wreszcie.

— Ale co znalazłaś? — Pierre nadal nie rozumiał, o co jej chodziło.

— Bo widzisz, czytałam sobie kiedyś trochę o historii Zakonu i w tym wspomnieniu Shouyi coś mnie uderzyło. Posłuchaj! — I zaczęła czytać: — Nowo powstały Zakon Strażników zmienił również podejście dawnego ugrupowania do półbogów. Jako że większość poprzednich Strażników, posiadaczy miraculów i rodzin błogosławionych przez bogów, zginęła w katastrofie, która zniszczyła stary Zakon, to gdyby zachowano stare zasady, członków byłaby zaledwie garstka, a taka garstka nie dałaby rady pilnować bezpieczeństwa świata, a tym bardziej powstrzymywać wrogich ugrupowań, z których największym jak dotąd pozostają Odnowiciele. Zakon zaczął więc przyjmować w swoje szeregi również półbogów i ich potomków. Stanowiło to jedną z największych rewolucji, która sprawiła między innymi, że sporo półbogów, zamiast szukać schronienia w szeregach Odnowicieli, zwróciła się zamiast tego do Zakonu.

— Chyba nie do końca rozumiem — stwierdził Pierre.

— To zupełnie proste — odpowiedziała Brigitte. — Chodzi o to, że stary Zakon Strażników miał bardzo surowe zasady. Przestrzegali ściśle boskich praw i według nich istnienie półbogów było ich pogwałceniem. Nie przyjmowali do siebie potomków bóstw i starali się ich wytępić. I cóż, półbogowie w takiej sytuacji bardzo chętnie dołączali do Odnowicieli... Czuli się wśród nich bezpieczni. Ta książka to szczegółowo opisuje, ale o co mi chodzi... Stary Zakon nie przyjmował w swoje szeregi półbogów i stanowił dla nich zagrożenie. Nowy Zakon natomiast ich przyjmuje, ale ich celem nigdy nie było wyprowadzenie półbogów z ukrycia, co ta książka również opisuje. Ale wiesz, kto tego chciał?

— Odnowiciele — zrozumiał Pierre.

— Właśnie — przytaknęła Brigitte. — Może jest ktoś jeszcze, bo jak wiesz, są jeszcze inne ugrupowania, ale żadne nie ma takich wpływów jak Odnowiciele. Postawię wszystko, co mam, na to, że ten blady koleś był Odnowicielem!

I teraz zupełnie uderzyło go to, co Brigitte chciała mu przekazać. Nie... To nie mogło być możliwe! Nie miało to absolutnie żadnego sensu! Ale potem przypomniało mu się coś jeszcze. To, co Dorine mówiła mu dawno temu, jeszcze w Belgii, o siedzibie Odnowicieli... Ukryto ją za pomocą boskiej magii. Więc musiał im pomagać ktoś, kto ją znał...

— Jeśli to prawda — odezwał się wreszcie — to musimy komuś o tym powiedzieć!

— Chociaż w sumie, teraz nie jestem tego taka pewna... — Brigitte przygryzła wargę. — Nawet jeśli tak było, to Shouyi ostatecznie zwróciła się przeciwko temu kolesiowi... Może jednak nie powinnam za wcześnie rzucać takich oskarżeń?

— W sumie to tak, byli przecież tacy, co odwracali się od Odnowicieli. — Tu pomyślał choćby o Prisce. Albo o swoim ojcu... — Może Shouyi też zrozumiała swoje błędy i postanowiła je naprawić?

— Ale Odnowiciele pokrzyżowali jej plany, więżąc ją w bransoletce.

— Czyli że uwalniając ją, przyłożyliśmy cegiełkę do pokonania Odnowicieli?

— Tak jakby... Zaraz, przecież Shouyi może wiedzieć coś więcej o tym, jak ich powstrzymać!

— To w końcu jak? — Pierre'a, mimo podniecenia wagą odkrycia, zaczęło nieco denerwować nadzwyczajnie zmienne podejście Brigitte. — Mamy pytać Shouyi, czy nie dawać jej o niczym się dowiadywać?

— Teraz nie wiem — przyznała. — Mam mętlik w głowie... Może najpierw trzeba by powiedzieć Zakonowi? Wtedy oni podejmą decyzję... Tak, to chyba bezpieczniejsza opcja.

Pierre zgodził się kiwnięciem głowy. Brigitte wstała i odłożyła książkę na półkę, po czym oboje wyszli z biblioteki. Przeszli kawałek, aż wreszcie znaleźli się w głównym korytarzu.

Nie był on pusty. Zaskakująco dużo ludzi szło nim w jednym kierunku, a mianowicie, jak Pierre się zorientował, w stronę sali posiedzeń. Wraz z Brigitte poszli za nimi, domyślając się, że musiało się coś wydarzyć. Wreszcie, po paru chwilach, znaleźli się w sali i usiedli w jednym ze środkowych rzędów.

Gdy zdawało się, że wszyscy, którzy już mieli przyjść, znaleźli się na sali, na podwyższeniu stanęła przywódczyni Zakonu. Pierre nawet z tej odległości dostrzegł zmęczenie na jej twarzy.

— Zastanawiacie się pewnie, dlaczego was tu zgromadziłam — powiedziała. — I nie tylko wy. Przywódcy Zakonu z całego świata muszą przekazać wam złe wieści.

— Złe wieści? — mruknął Pierre, bardziej do siebie niż do kogokolwiek.

— Odnowiciele wykonali kolejny krok — ciągnęła kobieta. — W ich posiadanie dostała się Czara Shuihai, artefakt bogini wody.

Ta wieść wywołała na sali szmery. Nawet uniesiona do góry ręka przywódczyni nie uciszyła ich.

— To nie jedyne złe wieści. Choć początkowo nie mieliśmy o tym mówić, Odnowiciele wiedzą również, gdzie znajduje się Róg Jufeng, a także Miecz Yana. Mogą również podejrzewać, że w naszym posiadaniu jest Laska Cao. Oznacza to, że musimy chronić artefakty za wszelką cenę! Nie możemy dać ich Odnowicielom, bo wtedy wygrają. Nie będzie świata do ratowania. Musimy potraktować zagrożenie poważnie.

— Co możemy zrobić? — zapytał ktoś z pierwszego rzędu.

— Przede wszystkim być czujnym i donosić nam o wszystkim, co może pomóc nam w ochronie artefaktów i powstrzymaniu Odnowicieli, zanim zrobią kolejny krok. Każdy, kto chce również dodatkowo pomóc, niech się zgłosi do przywództwa.

Po tych słowach zeszła z podwyższenia, a jednocześnie dała znać, że każdy, kto chciałby się wypowiedzieć, ma teraz do tego okazję. Nikt jednak z niej nie skorzystał. Posiedzenie uznano więc za zakończone. Część Strażników opuściła salę, ale jeszcze całkiem spora część z nich nie ruszyła się z miejsc, zawzięcie dyskutując o tym, co usłyszeli.

Pierre i Brigitte również tam zostali. Spojrzeli po sobie i zrozumieli się bez słów. Musieli powiedzieć Zakonowi o Shouyi i to natychmiast.

~~~~

TAM TAM TAAAM! Also sorry za brak rozdziału w sobotę, nie chciało mi się go wrzucać lol.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro