Rozdział 1 - Luki w pamięci
Światło było pierwszym, co mężczyzna ujrzał po otwarciu oczu.
Zamrugał kilka razy, aż wreszcie przyzwyczaił się do nowego widoku. Dostrzegł nad sobą sufit, pomalowany na śnieżnobiało. Wkrótce zdał sobie sprawę z kolejnej rzeczy. Leżał w łóżku, choć jeśli miał być szczery, niezbyt wygodnym — materac był jak na jego gust odrobinę zbyt twardy. Zatem oznaczało to, że gdziekolwiek leżał, to na pewno nie w swoim domu.
Obrócił głowę w prawo, ale chyba zrobił to zbyt gwałtownie, gdyż poczuł nagły ból. W ten sposób dostrzegł jednak inne detale pomieszczenia: ściany były zielone, a obok jego łóżka, tuż przy oknie, stało jeszcze jedno. I wtedy już wiedział, gdzie się znajduje. Łóżko było niewątpliwie szpitalne.
Jak ja znalazłem się w szpitalu? — pomyślał. — Co się stało?
Próbował sobie przypomnieć, ale nie zdołał. Wysilał pamięć, ale ostatnie, co pamiętał, to ten dziwny wybuch... No nic, może przypomni sobie potem. Teraz miał ważniejsze sprawy na głowie. Przede wszystkim musiał znaleźć żonę. Być może ona będzie wiedziała, co się wydarzyło?
Przez te rozmyślania nawet nie zauważył, że ktoś do niego podszedł. Zorientował się dopiero, gdy usłyszał czyjś głos.
— Dzień dobry. — Głos należał do mężczyzny. Pacjent obrócił głowę, by dojrzeć lekarza, będącego zdecydowanie po pięćdziesiątce. — Widzę, że się już pan przebudził?
— Co się stało? — wymamrotał pacjent. — Gdzie ja jestem?
— Znaleziono pana nieprzytomnego i przetransportowano do szpitala, jakieś pół godziny temu. Najprawdopodobniej doznał pan wstrząśnienia mózgu, lecz nic nie wskazuje na to, by stało się panu coś poważniejszego. Czy pamięta pan, jak się pan nazywa?
— Oczywiście, że tak — stwierdził pacjent, nieco zdziwiony. — Jestem Aaron... Aaron Monteil.
— Rozumiem... — Lekarz zanotował coś na trzymanej przed sobą podkładce. — A czy pamięta pan coś sprzed przebudzenia się w szpitalu?
— Nie bardzo — przyznał Aaron. — Nawet nie mam pojęcia, gdzie jestem.
— Jesteśmy w szpitalu w Hawrze — wyjaśnił lekarz. — Znaleziono pana w pobliżu portu, wraz z kobietą. Ona też była nieprzytomna i leży tuż obok pana.
— Estelle! — ożywił się nagle Aaron. — Wszystko z nią w porządku?
— Doświadczyła takich samych objawów jak pan, ale jeszcze się nie przebudziła.
Aaron odwrócił głowę w stronę łóżka Estelle i jak na zawołanie kobieta poruszyła się na nim. Najwyraźniej również odzyskała przytomność.
— Gdzie ja jestem? — zdziwiła się, tak jak uprzednio Aaron.
Lekarz, słysząc to, przeszedł tak, by znaleźć się idealnie pomiędzy ich łóżkami, po czym powtórzył Estelle to, co przekazał wcześniej Aaronowi. Kobieta również zdawała się kompletnie nie pamiętać, w jakich okolicznościach straciła przytomność. Lekarz zanotował jeszcze kilka rzeczy na swojej podkładce.
— Skoro państwo odzyskali przytomność, to przeprowadzimy jeszcze kilka badań, by upewnić się, że wszystko jest w porządku, a potem, jeśli nie wystąpią żadne przeciwwskazania, zostaną państwo wypisani.
— To dobrze... — Wzrok Aarona powędrował znowu w stronę okna i oślepiającego słońca, które się przez nie przelewało do oddziału. — Nawiasem mówiąc, dosyć ostre to słońce jak na marzec.
— Marzec? — zdziwił się lekarz. — Mamy przecież początek lipca.
— To niemożliwe. — Aaron zmarszczył brwi. — Dobrze pamiętam, że przecież był marzec, gdy przypłynęliśmy z żoną do Hawru.
— Zdecydowanie jest lipiec. Piąty lipca.
— A zresztą, nieważne — skapitulował Aaron. — Musiało mi się coś pomylić.
Lekarz, choć nadal był nieco podejrzliwy, ostatecznie odesłał ich na badania. Aaron i Estelle spędzili trochę czasu pod czujnym okiem lekarzy, którzy wreszcie oświadczyli, że cokolwiek im się przytrafiło, nie było to nic poważnego.
— Proszę przez pewien czas nie podejmować aktywności fizycznej i ograniczyć wszelką aktywność umysłową — polecił im jeden z lekarzy. — Unikajcie również zbyt dużej ilości bodźców. W razie bólu głowy proszę wziąć leki, a jeśli niepokojące objawy by się dłużej utrzymywały lub doszłoby znowu do utraty przytomności, proszę się zgłosić do szpitala.
— Dziękujemy bardzo. — Aaron pokiwał głową.
Po tym lekarze przynieśli im również dwie duże torby, wyjaśniając, że zostały z nimi znalezione. Aaron i Estelle jeszcze raz podziękowali, po czym pozbierawszy swoje rzeczy, wyszli ze szpitala. Aaron czuł, że zdecydowanie muszą porozmawiać o tym, co się właśnie wydarzyło. Bardzo dużo rzeczy było nie tak. Mimo to żadne z nich nie umiało się zdobyć na to, aby odezwać się jako pierwsze.
Wreszcie oczom Aarona ukazał się mały salonik prasowy. Sprawdziwszy, że pieniądze, które miał w torbie, nie zniknęły, wstąpił do niego i kupił najnowszy numer Le Figaro. Wyszedł ze sklepu i zaczął szybko wertować dziennik.
— Lekarz nie kłamał — oświadczył. — Rzeczywiście mamy piątego lipca. Na szczęście rok nadal ten sam...
— To przecież nie może być prawda — stwierdziła Estelle. — Mielibyśmy stracić pamięć z kilku miesięcy życia?
— Chodź gdzieś indziej, nie omawiajmy tego wszystkiego tak publicznie — poprosił Aaron.
Przeszli jeszcze kilka przecznic, aż wreszcie znaleźli malutki skwer, gdzie nie było nikogo. Aaron i Estelle usiedli na ławce.
— Ustalmy fakty — postanowił Aaron. — Był marzec, kiedy mistrz Fu polecił nam wrócić do Paryża ze względu na nawiązanie kontaktu z Zakonem Strażników.
Estelle pokiwała głową, potwierdzając jego słowa.
— W takim razie postanowiliśmy przepłynąć do Francji. I to zrobiliśmy. Znaleźliśmy się w Hawrze. Był wtedy szesnasty marca. I nagle budzimy się w lipcu.
— Było coś jeszcze... — odezwała się Estelle. — Ta dziwna laska. Przez cały rejs miałam wrażenie, że jest z nią coś nie tak i jak wysiedliśmy, chciałam sprawdzić, o co chodzi...
— No przecież, tak było! — przypomniał sobie Aaron. — I wtedy wydarzył się jakiś wybuch, jeśli dobrze pamiętam?
— Chyba tak! — potwierdziła Estelle. — Tak jakby z samej tej laski... Ale nie umiem sobie przypomnieć, co dalej się wydarzyło!
Otworzyła torbę i dostrzegła, że laska, o której wspomniała, nadal tam spoczywała. Nie była nadzwyczaj długa, ale wyglądała nieco jak wyjęta z książki fantasy. Wykonano ją z drewna o nierównej powierzchni, a gdzieniegdzie oplatały ją soczyście zielone rośliny. Estelle sięgnęła ręką, by jej dotknąć, ale wtedy Aaron chwycił ją za nadgarstek.
— Nie rób tego — ostrzegł ją. — Z tą laską zdecydowanie jest coś nie tak. Jeśli jej dotkniesz, znowu możemy stracić pamięć z kilku miesięcy. Lepiej będzie, jeśli już przetransportujemy ją do Fu. On będzie wiedział, co z nią zrobić.
— Jezu, Fu! — wykrzyknęła Estelle. — Mieliśmy się pojawić kilka miesięcy temu... Co on sobie musiał pomyśleć? Pewnie wszyscy nas szukali, gdy się nie zjawiliśmy... Musimy natychmiast się z nim skontaktować. Hreynii!
Z torby Estelle wychynęło małe stworzonko, w większości szare, lecz z czarnymi, białymi i czerwonymi plamami na głowie. Przywodziło na myśl nieco żurawia, ale z pewnością nim nie było.
— Cześć! — przywitała się Hreynii. — Co tym razem będziemy robić? Walczyć ze złem? Skopiemy jakiemuś złolowi zad?
— Nie teraz — pohamowała ją Estelle. — Mogłabyś połączyć się z Wayzzem?
— Och. — Hreynii oklapła nieco. — No dobrze!
***
— Było prawie dobrze. Spróbuj jeszcze raz, tylko się nie wahaj!
Bruno znowu stanął w lekkim rozkroku, uginając nogi. Dał sobie samemu sygnał, po czym wybił się i pobiegł przed siebie. Zamarkował cios, ale Pierre nie dał się na to nabrać. Zaatakował znowu, tym razem naprawdę. Czuł, że szło mu całkiem dobrze, za jednym razem Pierre'owi ledwo udało się uniknąć trafienia. Aż wreszcie, kiedy miał go na wyciągnięcie ręki, poczuł nagłe szarpnięcie w ramieniu i zanim się obejrzał, już leżał na ziemi.
— Au! — zawołał Bruno. — Czemu nie mogę być przemieniony? — jęknął. — Użyłbym Równowagi i po sprawie...
— Miraculum naturalnie wzmacnia twoje możliwości, ale musi mieć co wzmacniać — wyjaśnił Pierre i podał Brunonowi rękę. Ten chętnie przyjął pomoc i wstał, po czym się otrzepał. — Poza tym niebezpiecznie jest uzależniać się od mocy miraculum. Jeśli zostałbyś bez niego, a zaatakowałby cię wróg, mógłbyś nie dać rady się obronić.
— Dobrze ci mówić — prychnął Bruno. — Ty masz te swoje super wykokszone półboskie moce, a ja co? Jestem tylko człowiekiem, jak miałbym niby bronić się bez miraculum?
Ku jego zaskoczeniu Pierre się uśmiechnął.
— Nawet jeśli mam te swoje, jak to ująłeś, „super wykokszone półboskie moce" — tu zrobił cudzysłów w powietrzu — to nic mi po nich bez właściwego treningu. Sam kiedyś byłem uzależniony od Miraculum Pająka, a gdy zaatakowali mnie Odnowiciele, po raz pierwszy nie mogłem go użyć. Pokonali mnie kompletnie i tylko dzięki Shouyi żyję. Nikomu nie przyjdzie nic z mocy, jeśli nie wie, jak ich używać. Dlatego właśnie musisz się nauczyć w pełni kontrolować swoje ciało, a potem także połączyć je z mocą Miraculum Zebry. Z tego co wiem, używanie Równowagi idzie ci nieźle i to właśnie fizyczność jest twoją słabością.
— Co poradzę? — Bruno wzruszył ramionami. — Nieraz z wuefu wiałem, byłem głąb, cytując klasyka.
— A jeśli chodzi o magię, to ludzie też się mogą jej nauczyć, choć nie każdy ma do tego predyspozycje — ciągnął Pierre. — Brigitte od paru miesięcy przegląda te swoje magiczne księgi, może cię czegoś nauczy.
Zwrócił wzrok w stronę czegoś w rodzaju trybun, obecnych w każdej z wielu sal treningowych Zakonu Strażników. Te akurat były niemal puste, z wyjątkiem jednej jedynej postaci. Brigitte siedziała na nich i w przerwach od wertowania gigantycznego tomiszcza wypożyczonego z biblioteki Zakonu zerkała na postępy Brunona. Być może wyczuła wzrok Pierre'a, ewentualnie po prostu usłyszała własne imię, gdyż też spojrzała na nich.
— Nie sądzę, że byłabym w stanie cię czegokolwiek nauczyć — zwróciła się do Brunona. — Póki co studiuję magię bardziej teoretycznie... Dorine powiedziała mi, że to zły pomysł praktykować magię w ciąży.
Mówiąc to, położyła rękę na brzuchu. Teraz jej stan był już doskonale widoczny, w końcu, według przewidywań, za nieco ponad miesiąc dziecko miało wreszcie przyjść na świat. Jej brzuch budził zainteresowanie innych członków Zakonu i za każdym razem, gdy rozmowa schodziła na ten temat, Brigitte coraz bardziej z siebie zadowolona, chętnie opowiadała każdemu o swoich przewidywaniach. Teraz, chociaż sama zaczęła o tym mówić, uśmiechnęła się.
— Co prawda trochę to irytuje, ale magia nie zając, nie ucieknie, prawda? — powiedziała. — A muszę zrobić wszystko, żeby nie narażać Malou.
— Macie już imię? — zainteresował się Bruno, który chyba jako jedyny jak dotąd nigdy Brigitte o dziecko nie pytał.
— Od pewnego czasu — potwierdził Pierre. — To Brigitte je wybrała i bardzo dobrze, bo gdybym ja miał to zrobić, pewnie wybrałbym coś fatalnego. Albo imię, które ma każda inna, albo jakieś okropne pokroju Clotilde... Ponoć jakaś z moich pra-pra-prababek czy coś koło tego się tak nazywała, nie wiem, jak umiała się przedstawić, nie umierając ze wstydu.
— Właściwie pełne imię to Marie-Louise — sprostowała Brigitte. — Malou to tylko zdrobnienie. To połączenie imion mojej babci i babci Pierre'a.
— Brzmi ładnie — ocenił Bruno.
— Mam nadzieję, że jej też będzie się podobać.
— Z pewnością. A tak w ogóle — dodał, chcąc zmienić temat z imienia dziecka — czemu nie wolno ci teraz praktykować magii?
— To nie tak, że całkowicie nie wolno, ale jest to bardzo, ale to bardzo ryzykowne — odpowiedziała Brigitte. — Dorine mi mówiła, że w czasie ciąży energia matki i energia dziecka są ze sobą nierozerwalnie powiązane i jeśli w trakcie używania czarów matka przez przypadek sięgnęłaby do rezerw energii dziecka, ono mogłoby tego nie przeżyć. Ryzyko jest tym większe, że choć ja jestem człowiekiem, to Malou jest potomkinią Tigili, więc prawdopodobieństwo, że sięgnęłabym do jej energii, jest całkiem spore. Dlatego tak tylko przeglądam księgi i notuję sobie co ciekawsze czary, których chciałabym się nauczyć, jak Malou już się urodzi. Jeśli chcesz, mogę ci pokazać, co znalazłam.
— Może później — zgodził się Bruno. — Najpierw dokończę trening.
— Myślę, że jutro możemy spróbować włączyć do walki Miraculum Zebry — oznajmił Pierre, który przerwę wykorzystywał teraz na rozciąganie. — Trenowałeś użycie miraculum z innymi Strażnikami, jeśli dobrze pamiętam...
— Tak, ale to wszystko byli akurat ludzie i najczęściej sami mieli miracula — potwierdził Bruno. — Najdziwniejsze było używanie mocy na Martinie... Miraculum Szczotecznicy to chyba najdziwniejsze miraculum, jakie kiedykolwiek widziałem! W każdym razie, może jednak użyję miraculum już teraz?
— Bardzo ci na tym zależy, widzę... — zauważył Pierre. — Dobra, niech ci będzie.
— Tak! — ucieszył się Bruno. — Ahiiya!
Kwami pojawiło się przed nimi.
— Wreszcie znudziło ci się zbieranie batów? — Ahiiya uśmiechnął się złośliwie. — I tak długo wytrzymałeś. Myślałem, że po pięciu sekundach będziesz błagać o przemianę, by więcej nie oberwać.
— Zamknij się — odparł Bruno. — Ahiiya, hetta wio!
Błysnęło światło i Bruno wkrótce miał już na sobie strój Zebry. Od razu poczuł się pewniej — teraz być może miał nawet jakieś szanse! Z zadowoleniem natarł na Pierre'a i choć ten zdawał się nie być na to przygotowany, i tak wystarczająco szybko się odsunął. I choć Bruno dzięki miraculum stał się szybszy, czuł, że Pierre i tak ma nad nim przewagę. Gdyby to nie był trening, z pewnością walka zakończyłaby się dużo szybciej. Ale teraz miał wreszcie asa w rękawie, którego mógł wykorzystać...
— Równowaga!
Prawa dłoń, którą wycelował w Pierre'a, zaświeciła się krótko na fioletowo. Jednocześnie z tym Bruno poczuł przypływ energii, po czym ostatecznie poznał, że moc zadziałała. Ruszył się i zorientował się, że faktycznie zyskał na sile. Wymieniwszy kilka ciosów, pomyślał, że teraz pokonanie Pierre'a może być rzeczą jak najbardziej osiągalną. Im dalej, tym większą euforię czuł.
I wtedy zaczęło mu kręcić się w głowie. Zatoczył się i byłby upadł na ziemię, gdyby Pierre, który właśnie zorientował się w sytuacji, nie chwycił go.
— Wszystko w porządku? — zapytał.
— Chyba tak... Nie wiem, co się stało...
— Detransformuj się — rozkazał Pierre.
— Ale czemu?
— Po prostu to zrób!
— No dobrze... Ahiiya, zatrzymaj się.
Bruno odmienił się, a obok pojawił się Ahiiya. Chłopak poczuł, że zawroty głowy mijają. Wyswobodził się z objęć Pierre'a i stanął na nogi.
— Lepiej mi — oznajmił. — Co się stało?
— Powinienem był to przewidzieć — mruknął Pierre. — Nigdy nie łączyłeś się z mocą bogów, a moc Tigili jest, cóż, trochę przytłaczająca... Nawet w ćwierci.
— To jak ty to wytrzymujesz? — zdziwił się Bruno.
— Rzecz w tym, że nie wytrzymuję. Tylko raz zdarzyło mi się wyzwolić pełną moc i straciłem nad sobą kontrolę. A teraz używam tylko części, a i nauczenie się jej używania zajęło mi kilka miesięcy.
— W takim razie co mam zrobić?
— Lepiej będzie, jeśli poprosisz o pomoc jakiegoś speca od magii... Wydaje mi się, że Dorine powinna wiedzieć, co i jak. W tej kwestii poprowadzi cię lepiej niż ja, ja tylko potrafię się bić.
— Tak zrobię — zgodził się Bruno wreszcie. — To może jeszcze jedna walka, bez miraculów?
Pierre nie zdążył mu odpowiedzieć, bowiem nagle drzwi sali treningowej otworzyły się i uderzyły z hukiem o pobliską ścianę. Chłopcy odwrócili się, by zobaczyć, co jest przyczyną tego hałasu. Ze zdumieniem zorientowali się, iż był to mistrz Fu, biegnący właśnie w ich stronę. Szybko zrozumieli, że musiało stać się coś poważnego, inaczej nie zachowywałby się tak gwałtownie.
— Brigitte! — zawołał, znalazłszy się wystarczająco blisko nich. Bruno ze zdziwieniem zorientował się, że staruszek się nawet nie zadyszał, co oznaczało, że miał lepszą kondycję od niego. — Stało się coś, co może cię zainteresować.
— Mistrzu? — Brigitte zaniepokojona wstała i podeszła do niego. — O co mistrzowi chodzi?
— Właśnie skontaktowali się ze mną twoi rodzice.
— Rodzice?! — wykrzyknęła Brigitte, odrobinę za głośno. — Ale jak to? — dodała, już nieco ciszej.
— Też nie za dużo z tego rozumiem, nagle połączyli się z Wayzzem. A zresztą, lepiej będzie, jeśli sama z nimi porozmawiasz.
Wyciągnął przed siebie rękę, na której spoczywał Wayzz, świecący się na zielono. Brigitte zawahała się, ale wkrótce dotknęła kwami jednym palcem. Pierre uczynił to samo, jedynie Bruno zdecydował się trzymać na uboczu, uznawszy, że rodzice Brigitte zdecydowanie nie są jego sprawą.
Oczom Brigitte ukazało się zielone miejsce, najprawdopodobniej jakiś skwer. Na ławce siedzieli, jak mogła się tego spodziewać, jej rodzice, Aaron i Estelle. Nie zmienili się dużo, odkąd widziała ich po raz ostatni — może jedynie opalili się nieco, co nieco kontrastowało z jasnymi włosami obojga z nich. Widząc ich, mimowolnie się uśmiechnęła. Po tym, jak wiele miesięcy zamartwiała się, co z nimi będzie, wreszcie się odnaleźli!
— Mamo, tato! — zawołała. — Nic wam nie jest?
— Brigitte. — Estelle również się uśmiechnęła. — Nie, wszystko z nami w porządku.
— Co się z wami działo? Minęły cztery miesiące, odkąd mieliście wrócić do Paryża!
— Problem w tym, że sami nie wiemy — odpowiedział Aaron. — Nie umiemy sobie przypomnieć. Ale prawdopodobnie ma z tym coś wspólnego pewien przedmiot, który znaleźliśmy. Wolimy go teraz nie pokazywać, bo jest jakiś dziwny, ale jak wrócimy, to zaraz zobaczycie.
— Przedmiot? Miraculum?
— Raczej nie... Ale mniejsza z tym. Jesteśmy w Hawrze i zaraz spróbujemy złapać jakiś pociąg do Paryża. Dobrze będzie wreszcie wrócić do domu.
— Nawiasem mówiąc... — wtrąciła się Estelle. — Wydaje mi się, czy jakoś inaczej wyglądasz?
Brigitte spodziewała się, że gdy tylko spotka rodziców, ten temat wreszcie wypłynie. I mimo tego, iż mentalnie przygotowywała się na tę rozmowę od bardzo długiego czasu, teraz zupełnie nie wiedziała, jak się zachować.
— Możliwe...
— Nie możliwe, tylko na pewno!
— Może porozmawiamy o tym kiedy indziej? — odezwał się nagle Pierre, który jak dotąd trzymał się na uboczu. — Na spokojnie, kiedy wrócicie.
— Och, Pierre! — Estelle dopiero teraz go zauważyła. — No dobrze, w sumie i tak musimy iść na dworzec, bo kto wie, kiedy przyjedzie jakiś pociąg.
— Racja — zgodził się z nią Aaron. — To będziemy się już zbierać, ale jak dowiemy się, kiedy będziemy w Paryżu, to damy znać.
— Hreynii, możesz się już rozłączyć — poleciła jej Estelle.
Kwami najwyraźniej posłuchało, gdyż wtedy z oczu Brigitte zniknął obraz skweru w Hawrze. Dziewczyna mimo woli odetchnęła z ulgą. To spotkanie, chociaż z jednej strony ją ucieszyło, z drugiej sprawiło, że to, czego się obawiała, było coraz bliżej.
Praktycznie nie słuchała tego, co mówił mistrz Fu. Nogi same poniosły ją ku wyjściu w sali treningowej, a gdy ją opuściła, doskonale wiedziała, dokąd pójść. Po kilku minutach żwawego marszu znalazła się w ogrodzie: wszędzie można było dojrzeć kwiaty, a wysokie drzewa rzucały cień na cieniutkie ścieżki, przy których stały bardzo ozdobne, pasujące do tego miejsca ławeczki. Brigitte doszła do najdalszej ławeczki i usiadła na niej.
Odkryła to miejsce kilka miesięcy wcześniej, kiedy pomyślała, że po dniu intensywnego studiowania ksiąg przydałoby się jej trochę odpoczynku. Kryształ Zakonu jakby wiedział, czego jej potrzeba, bo zaprowadził ją właśnie tutaj. I chociaż wtedy wiosenna roślinność nie była jeszcze aż taka bujna jak teraz, ogród i tak zrobił na niej spore wrażenie. Później dowiedziała się, że Zakon utrzymuje go właśnie jako miejsce dla relaksu, ale także do prowadzenia działań, do których potrzebne jest świeże powietrze, takich jak niektóre typy czarów. Od tamtego momentu bardzo często tu przychodziła, gdy tylko odczuwała zmęczenie codziennością lub gdy potrzebowała pobyć sama, bowiem mimo wszystko rzadko ktoś tu się zapuszczał — głównie widywała ogrodników i pojedynczych potomków Cao trenujących swoje moce.
Ale teraz była sama jedynie przez krótką chwilę. Instynkt podpowiedział jej, że jest tu jeszcze ktoś. Odwróciła głowę i ujrzała, że tym kimś był Pierre. On również ją dostrzegł i już wkrótce znalazł się przy niej.
— Mogę się przysiąść? — zapytał.
— Jasne, proszę — zgodziła się.
Pierre zajął miejsce obok Brigitte, a ona utkwiła w nim wzrok. Zastanawiała się, po co tu przyszedł — wiedział przecież, że gdy się tu wybierała, to po to, żeby unikać towarzystwa. Nie mogła jednak zaprzeczyć, że jego obecność trochę ją pokrzepiła.
— Jeszcze jest trochę czasu, zanim twoi rodzice przyjadą — odezwał się, a Brigitte zrozumiała, że chce porozmawiać o tym.
— Nie wydawali się zadowoleni — mruknęła Brigitte. — Wiedziałam, że tak będzie. Niby mówią, że akceptują mnie i moje życie, a teraz będą robić coś takiego... Ale zawsze tak było! — krzyknęła głośniej. — Wyobrażali sobie, że się genialnie wyuczę, zrobię super karierę i w ogóle będą mogli się mną pochwalić, ale coś im nie wyszło. Może to, że nigdy nie chcieli się mną zainteresować? — prychnęła. — Zawsze tylko kariera i misja, to się liczyło, a nigdy ja. A wtajemniczyli mnie w misję tylko dlatego, że nie chcieli dziadkom dawać i ciebie do niańczenia, a gdyby tylko ciebie brali, musieliby się za dużo tłumaczyć... I tak właśnie wyrosłam na ich największe rozczarowanie, a dziecko w tym wieku w ich mniemaniu przekreśla wszelkie szanse młodej kobiety na dobrą karierę. Pamiętam, jak mama bez przerwy się chwaliła, że najpierw się wyuczyła, a potem myślała o dzieciach, zapewne liczyła na to, że pójdę w jej ślady... Kiedy ja wcale nie chcę robić kariery! Podoba mi się takie życie! Mogę pracować gdziekolwiek, nie zależy mi na fortunie. Ale nie, ona i tak będzie mi wciskać swoje! Widziałam jej minę... Gdybyś jej nie przerwał, to zapewne już teraz powiedziałaby, co o tym wszystkim myśli!
— Hej, na pewno nie jest wcale tak źle, jak myślisz — odezwał się Pierre, wykorzystując to, że Brigitte na chwilę przerwała swoją tyradę. — Na pewno byli zaskoczeni tą sprawą, ale jak trochę ochłoną, to na pewno wszystko zaakceptują.
— Ta, jasne... Matka się uśmiechnie, powie, że super i że się cieszy, ale skrycie i tak będzie spoglądać na mnie spode łba.
— Wiesz, już ci mówiłem, jakie mam na ten temat zdanie, ale się powtórzę. To twoje życie, nie jej. Nawet jeśli zupełnie nie będzie jej to wszystko pasować, to nie ma nic do gadania. Ważne jest to, co zrobimy ty i ja. A ja będę zawsze przy tobie, bez względu na wszystko. — Tu chwycił delikatnie jej dłoń. — Przy tobie i Malou. Wychowamy ją najlepiej, jak umiemy i wszystko się ułoży, zobaczysz.
Brigitte uśmiechnęła się lekko. Mimo tego, że nadal niepokoiła ją perspektywa rychłego spotkania z rodzicami, na chwilę poczuła się pewniej.
— Jeśli cokolwiek mi powiedzą, przypomnę im, że to nie ich życie — postanowiła. — I będą musieli to zaakceptować.
— I taka postawa mi się podoba.
~~~~
I właśnie takim akcentem rozpoczynamy trzecią księgę! Jak widać, nastąpił tu timeskip, bo uznałam, że te parę miesięcy pomiędzy zupełnie nikogo nie będzie interesować. Może kiedyś zrobię z tego czasu więcej dodatków, ale póki co nie mam na to ani czasu, ani ochoty. Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba :D
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro