Epilog
Dzień był ciepły, ale nie upalny. Mimo że sierpień jeszcze trwał, pogoda wreszcie postanowiła nieco odpuścić. W cieniu było bardzo przyjemnie, a do tego wiał delikatny wietrzyk. Taka pogoda aż prosiła się, żeby spędzić dzień na zewnątrz, urządzić piknik i miło spędzić koniec wakacji. Ale Pierre'a wcale nie cieszyła. Prawdę mówiąc, teraz już praktycznie nic go nie cieszyło.
Stał wśród Strażników, ubrany w czarny garnitur i równie ciemną koszulę. Nie wyróżniał się wśród nich, bo wszyscy założyli podobne ubrania. Zresztą na cmentarzu taki ubiór był jak najbardziej na miejscu.
Niemal nie słuchał księdza odprawiającego ceremonię. A może to nie był ksiądz, tylko ktoś inny... Nieważne. Było mu wszystko jedno. Byle niech to się już skończy. Żeby nie musiał tu więcej stać, raz po raz przypominając sobie to, co wydarzyło się parę dni temu. Ale wiedział, że przenigdy nie wyrzuci z głowy tego obrazu. Co noc nawiedzał go w snach. Brigitte... Próbował wmawiać sobie, że to nieprawda, że wcale nie odeszła. Ale to nie działało. Jej już naprawdę nie było na tym świecie.
Kiedy chowano ciała poległych Strażników, na większość z nich nawet nie spojrzał. Nie chciał patrzeć nawet na Brigitte, ale ostatecznie zmusił się do tego, w nadziei, że gdy zobaczy ją po raz ostatni, zanim spocznie w pokoju, poczuje się nieco lepiej. Wcale się tak nie poczuł. Natychmiast odwrócił wzrok i wycofał się poza innych zgromadzonych. Na szczęście nikt nie zwrócił na niego uwagi.
Jego myśli krążyły ciągle wokół tego samego tematu. Klątwa... Czy to możliwe, że to z jej powodu Brigitte zginęła? Pierre obracał w dłoni pierścionek zaręczynowy. Upierał się, żeby pochować go razem z nią. Bo czy kiedykolwiek jeszcze mu się na coś przyda? Brigitte była jego jedyną i największą miłością. Nie będzie nikogo po niej. Ale Aaron i Estelle uznali, że powinien go sobie zostawić, jako jedyną pamiątkę rodzinną Bastinów. I bardzo głupio ich posłuchał. Miał wielką ochotę wrzucić pierścień do trumny, ledwo się powstrzymał.
I wtedy spostrzegł Estelle Monteil, przemawiającą do zgromadzonych. No tak... Rodziny zmarłych mogły powiedzieć coś od siebie. Oczywiście jemu też to proponowano, ale odmówił. Nie byłby w stanie stanąć tam teraz przed wszystkimi i powiedzieć czegokolwiek. Załamałby się zupełnie. Ale raczej by nie płakał. Odkąd tylko to się wydarzyło, wrzeszczał, wściekał się, by później popaść w apatię, ale nie zdołał uronić ani łzy. Jakby nawet smutek wyczerpał się i nie zostało w nim zupełnie nic. Jednego był pewien — wraz z Brigitte umarła jakaś cząstka jego samego.
— Jej śmierć nie poszła na marne — przekonywała słuchaczy Estelle. Pierre miał wrażenie, że próbuje przekonać samą siebie. — Dzięki jej poświęceniu świat stanie się lepszym miejscem. I o to was proszę: żebyście zapamiętali Brigitte Monteil jako bohaterkę.
Rozległy się niezbyt energiczne oklaski. Pierre nie przyłączył się do nich. Nie chciał zapamiętywać Brigitte jako kogoś z przeszłości! Co tam po bohaterstwie! Po stokroć wolałby całe życie spędzić na walce z Odnowicielami, ale z Brigitte u boku, ba, nawet samemu zginąć. Ale świata bez Odnowicieli i bez Brigitte nie mógł znieść!
Ktoś szturchnął go w ramię i Pierre zorientował się, że przyszła pora na złożenie kwiatów na grobie. Zawahał się, ale ruszył i położył bukiet białych lilii. Oczywiście wybranych przez Estelle. Pierre podziwiał jej hart ducha. Mimo tego, że właśnie chowała jedyną córkę, nie załamała się. Zadbała o wszystko: wybrała ubrania, w których Brigitte spocznie, załatwiła wszystko z Zakonem, przemówiła do tłumu, nawet kwiaty kupiła... A on nie potrafił się zdobyć na to, żeby jej pomóc!
Zastanawiał się, czy w ogóle bycie tutaj ma jeszcze sens. Czy nie lepiej byłoby dołączyć do Brigitte? Wreszcie zapomniałby o wszystkim, rozpocząłby nowe, wieczne życie u jej boku... Prawdę mówiąc, już nie pierwszy raz o tym pomyślał. Przez ostatnie dni raz po raz podświadomość podsuwała mu takie myśli, ale nie poświęcał im wcześniej szczególnie uwagi. Ale teraz brzmiały tak kusząco...
Wtem usłyszał płacz dziecka. Zorientował się, że to Malou, leżąca w dziecięcym wózku, płakała. I to otrzeźwiło Pierre'a. Nie mógł zostawić jej samej! Straciła matkę, ale nie musiała tracić i ojca. Gdyby odszedł, zostałaby sama na tym świecie. Jak on kiedyś. Nie mógł jej na to skazać. A poza tym Malou była największym dowodem życia Brigitte. Cząstka Brigitte żyła w niej. I potrzebowała go.
— Będę przy tobie — zwrócił się do Malou, choć wiedział, że nie była w stanie go zrozumieć. — Nigdy cię nie opuszczę.
I gdy to powiedział, z jego oczu popłynęły łzy.
KONIEC KSIĘGI 3
~~~~
Okej, tego się pewnie nie spodziewaliście... A może jednak, patrząc na to, że zamiar wrzucenia reszty NW naraz wyrażałam już na discordzie? W każdym razie, jeśli śledzicie discorda, to pewnie wiecie, że mam już serdecznie dość tej sagi, a przynajmniej w wersji fanfikowej. Bo tak poza tym mam co do niej plany ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Ogólnie rzecz biorąc, muszę Was przeprosić za kilka rzeczy. Po pierwsze za to, że nie dokończyłam ilustracji. Ale już nie miałam do tego serca. Uznałam, że wolę nie dać ilustracji, niż dać takie na odwal, jak w przypadku dwóch poprzednich ksiąg, zwłaszcza że już kończą mi się na nie pomysły. Bo niektóre rozdziały same z siebie nasuwają pomysły, a w innych trzeba się nieźle nakombinować. A poza tym nie mam specjalnie dużo czasu, a rysowanie nie jest ultra wysoko na mojej liście priorytetów. Po drugie, za tę nagłą zmianę w planach publikacyjnych, bo, szczerze, też już nie miałam serca do wrzucania rozdziału co tydzień, widząc, że i tak nie buduje to wyczekiwania na kolejne rozdziały. To zwyczajnie nie miało dłużej sensu. Po trzecie za to, że całe to opko jest przerushowane i że bardzo wiele wątków nie doczeka się właściwego wyjaśnienia. Chociaż najbardziej to chcę Was przeprosić za kontynuację, którą zaraz też wrzucę, bo jest niezbetowana i mnie irytuje, ale to w tamtym opku napiszę Wam, dlaczego.
Anyway, jeśli dotarłxś aż tutaj, to gratuluję i mam nadzieję, że Ci się chociaż trochę podobała ta moja fanfikowa pisanina xd
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro