Rozdział 9 - Bolesne wspomnienia
— Dzięki za pomoc w pokonaniu Ikara, ale kim ty właściwie jesteś? — zapytała Biedronka.
Mucha drgnęła i zwróciła się w jej stronę.
— Ja? — Głupie pytanie. Oczywiście, że ona! — Jestem Mucha, dopiero co otrzymałam miraculum...
— Tak czy siak, dobrze ci poszło. A skoro masz miraculum i nam pomogłaś, to chyba mogę wstępnie założyć, że jesteś po naszej stronie.
No, chyba tak. Zakładając, że Aurélie pod wpływem emocji nie zrobiłaby czegoś głupiego, to może nawet byłaby im w stanie sporo pomóc?
— Wiesz, chętnie bym pogadała, ale za niedługo się odmienię — powiedziała Mucha.
Z tymi słowami zostawiła Biedronkę i Czarnego Kota, po czym pobiegła z powrotem do łazienki. Miała nadzieję, że nikt nie zauważy tego, iż kamera uchwyciła najpierw Aurélie wbiegającą do łazienki, potem Muchę z niej wybiegającą, a jakiś czas później to samo, tylko że na odwrót. Oby nikt się nie domyślił.
— Aurélie? — usłyszała głos.
Dziewczyna otrząsnęła się i rozejrzała się po cukierni Sucreceurów. Zdała sobie sprawę, że zamiast delektować się ciastkiem, odpłynęła. No tak, walka z Ikarem była zaledwie parę godzin temu, a na pozostałych lekcjach, które niestety nie zostały odwołane tak jak przy ataku Chemiczki, nie umiała nad tym pomyśleć. I właśnie w ten sposób zatopiła się w myślach, niepokojąc przy tym Brunona, który przysiadł się do niej, nawet nie wiedziała kiedy.
— Aurélie, wszystko w porządku? — zapytał Bruno ponownie.
— Ach, tak — odparła dziewczyna, nadal pamiętając pewną siebie twarz Ikara. — Tylko że u mnie w szkole znowu był atak akumy.
— Och, te akumy jakoś strasznie uwielbiają twoją szkołę! Nie myślałaś, żeby ją zmienić?
— Oj, no weź, jeszcze tylko jakieś pół roku, zanim skończę, to byłoby bezcelowe. A poza tym, skąd pewność, że w innych szkołach jest mniej ataków? Cały Paryż jest zagrożony.
— Nie no, żartuję — odparł Bruno. — Tak mógłby co najwyżej powiedzieć twój tata. Bo chyba nawet Lucien cię tak nie traktuje...
— No nie... — mruknęła Aurélie pod nosem. — Ale teraz to tata pewnie jeszcze bardziej będzie nalegał na wyjazd...
— Ale wiesz, w wiadomościach było coś jeszcze. Ponoć pojawiła się nowa superbohaterka, Mucha czy jakoś tak.
— Naprawdę? — Aurélie udała zaskoczoną. Teraz musiała bardzo uważać. Nie może zdradzić się przed Brunonem. Każde słowo, które wypowie, najpierw musi przemyśleć. — Przypomniały mi się w sumie poranne wiadomości, gdzie mówili o jakiejś tajemniczej kobiecie. Myślisz, że to może być ona?
— Myślę? — powtórzył Bruno. — Jestem tego pewien. Ale widzisz, skoro jest nowa superbohaterka, to może Władca Ciem zostanie szybciej pokonany? I może dasz radę przekonać tatę, że wyjazd nie jest konieczny?
— Może... — westchnęła dziewczyna. — Naprawdę nie chcę wyjeżdżać... Nie chciałabym tracić waszych ptysiów...
Oczywiście wcale nie o ptysie chodziło. Z Paryżem wiązało się całe jej życie. Tutaj miała wszystkie wspomnienia z matką. No i bardzo nie chciała zrywać kontaktu z Brunonem. Był jej jedynym przyjacielem. Rozumiał ją jak nikt inny i nawet Lucien nie mógłby go zastąpić. A jeśli Lucien zostałby w Paryżu, to i jego musiałaby pożegnać...
Spojrzała na swoje ciastko. Nie żeby czegokolwiek mu brakowało, ale nagle straciła na nie ochotę. Tylko dłubała w nim malutkim widelczykiem bez żadnego celu. Mimo to nie chciała go tak zostawiać, choć wiedziała, że Bruno bardzo chętnie dokończyłby je za nią. Wzięła niewielki kawałek do ust.
— Jeśli chcesz, mogę ci pomóc przekonać twojego ojca. Wystarczy, że powiesz choćby słowo.
Aurélie spojrzała na Brunona. W jego jasnozielonych oczach odmalowała się determinacja. Czy on naprawdę by to dla niej zrobił? Oczywiście, ucieszyło ją to, ale nie chciała go mieszać w sprawy rodzinne. Z tym musiała sobie poradzić sama.
— Dzięki. — Uśmiechnęła się, nie do końca szczerze.
Dokończyła ciastko i wstała powoli. Rzuciła Brunonowi krótkie pożegnanie, po czym wyszła z cukierni. Nie przeszła chyba nawet z dziesięciu metrów, gdy dojrzała postać opierającą się o mur jakiegoś budynku. Aurélie westchnęła. Czy teraz wszędzie będzie natykać się na Roxy? A może to nie w tym był problem... Może wcześniej widywała ją tak samo często, tylko teraz, jak zwróciła na nią uwagę, jej obecność tak bardzo zaczęła się rzucać w oczy?
Ale Roxy nie była sama. Obok niej stała inna dziewczyna, nieco wyższa od niej. Jej rude włosy były nieco ciemniejsze od czupryny Roxy. Aurélie przypomniała sobie, że to z nią przywódczyni ulicznej szajki siedziała na stołówce. Strój drugiej dziewczyny był jednak bardziej dostosowany do pory roku — miała na sobie kurtkę i dżinsy.
Czy był sens je zagadywać? Wyglądały na zadowolone swoim towarzystwem. Aurélie nie chciała im przerywać. Ale z drugiej strony tak bardzo ją to interesowało...
Opanuj się, dziewczyno — powiedziała sobie stanowczo. — Niby dlaczego mają cię one obchodzić?
Z tą myślą odeszła do domu. Na szczęście nie musiała się niczym zajmować, ani rzeczami do szkoły, ani złoczyńcami, więc rozwaliła się na łóżku, czekając na powrót taty i Luciena. Ach, już powoli zapominała, jak to jest móc leniuchować bez żadnych obaw kłębiących się gdzieś w głębokich zakamarkach głowy.
Nagle przypomniała się jej Biedronka. „Mogę wstępnie założyć, że jesteś po naszej stronie", tak jej powiedziała. Ale czy bohaterka w kropkowanym stroju nie wiedziała, że to właśnie Aurélie jest Muchą? W końcu to ona wspominała o mistrzu. Chociaż... Może jednak wiedziała? A to była tylko gra. Czyżby Biedronka chciała zbić ją z tropu?
Nie, nie pozwoli na to. Nikt nie będzie nią manipulował. Zresztą, nie przyjęła miraculum po to, żeby mieć kontakt z Biedronką, tylko po to, żeby uratować Paryż. Więc nie powinna się nią przejmować, nawet jeśli będzie z nią współpracować.
Nie zauważyła, kiedy zasnęła.
Aurélie wstała i ze zdumieniem uświadomiła sobie, że jest znacznie mniejsza niż wcześniej. Spojrzała po sobie. Jej ubranie zmieniło się — teraz miała na sobie różową sukienkę z licznymi falbankami. Nie miała też długiego warkocza. Jej włosy sięgały ramion i opadały nieskrępowane żadną gumką. Akurat dojrzała obok siebie lustro. Zajrzała w nie i ujrzała w nim swoją dziecięcą twarzyczkę. Wtedy zrozumiała. Wróciła do siebie sprzed dziesięciu lat.
To jednak nie był jej dom. Od razu rozpoznała to miejsce. To było mieszkanie Sucreceurów, a właściwie to pokój Brunona. Wiedziała doskonale, co to za dzień. Na podłodze walały się klocki, z których mieli wybudować ogromną wieżę aż pod sufit, lecz niezbyt im się to udało. Dokładnie tak jak wtedy.
To śniło się jej już tyle razy, że znała każdy moment na pamięć. Choć ostatnio to wspomnienie do niej nie wracało. Co je w takim razie wywołało? Tego nie wiedziała, ale rozumiała, iż nie ma sensu z tym walczyć. Pozwoliła się ponieść wizji.
— Och, spróbujmy jeszcze raz! — zawołał Bruno.
— Ale próbowaliśmy tyle razy, to nie wyjdzie! — odparła na to dawna Aurélie.
— Nie bądź taka pesymistyczna! Jak spróbujemy wystarczająco dużo razy, to się nam uda!
Nagle drzwi do pokoju Brunona otwarły się na oścież. Stanęła w nich pani Sucreceur, uśmiechnięta jak zwykle.
— Co wy tu kombinujecie? — zapytała przyjaźnie.
— Budujemy wieżę aż pod samo niebo! — zawołał Bruno, wskazując rękami na samą górę.
— Już jest dosyć późno — zauważyła kobieta. — Nie powinnaś już wracać do siebie, Aurélie? Rodzice będą się o ciebie martwić.
— Dobrze, zaraz wrócę — zgodziła się Aurélie. Nie miała w zwyczaju się kłócić o takie rzeczy. W końcu jutro też jest dzień, prawda?
Przeszła przez drzwi do przedpokoju, gotowa wyjść z mieszkania państwa Sucreceurów. Gdy zajrzała za siebie, okazało się, że Bruno poszedł za nią.
— Jutro zbudujemy tę wieżę! — powiedział. — I naprawdę będzie sięgać nieba!
Aurélie uśmiechnęła się i kiwnęła głową, po czym wyszła z mieszkania. Na klatce było dosyć zimno, ale do swojego domu miała tak blisko, że nie zwróciła nawet na to uwagi. Szybkim ruchem nacisnęła klamkę i wsunęła się do przedpokoju.
— Mamo, tato, wróciłam! — zawołała.
W zasięgu jej wzroku pojawił się pan Voler. Dziewczynka od razu wyczuła, że coś jest nie w porządku. Jej tata bardzo rzadko wyglądał na tak smutnego. A do tego miał teraz w ustach papierosa. Nigdy wcześniej nie widziała, żeby palił. A do tego nigdzie nie zauważyła mamy. Gdzie ona była? Może wyszła po prostu do sklepu? Ale coś jej podpowiadało, że to było coś innego. A obecna Aurélie doskonale wiedziała co.
— Co się stało? — zapytała po dłuższej chwili.
— Nic, kochanie — odparł pan Voler. — Zupełnie nic.
Skoro nic się nie stało, to czemu jesteś taki smutny? — pomyślała.
Usłyszała skrzypienie drzwi. Natychmiast zwróciła głowę w stronę dźwięku i ujrzała Luciena wyłaniającego się ze swojego pokoju. On też był bardziej ponury niż zazwyczaj.
— Chodź, Aurélie. — Wskazał ręką na drzwi swojego pokoju.
Posłuchała. Wcale nie przebywała jakoś często w pokoju brata, dlatego zawsze rozglądała się po nim z ciekawością. Za każdym razem były tam inne książki i modele autek. Lucien uwielbiał samochody i zawsze powtarzał, że w przyszłości zostanie mechanikiem.
Lucien przysiadł na skraju łóżka i polecił jej gestem, by zrobiła to samo. Westchnął głośno. Zawsze wzdychał, gdy było mu źle.
— Wiesz, nie wiem, jak ci to powiedzieć... — zaczął nieśmiało.
— Co mi powiedzieć? Dlaczego jesteście z tatą tacy smutni?
Trafiła w sedno. Chłopak pokiwał głową.
— Bo widzisz... chodzi o mamę.
— Coś się z nią stało? — zaniepokoiła się Aurélie.
— Nie do końca. — W jego oczach pojawiły się łzy. — Mama od nas odeszła.
— Odeszła? — Aurélie nie umiała zrozumieć. — Co to oznacza?
— Mama nie wróci.
Otwarła szeroko oczy. Teraz to była znowu rzeczywistość, lecz w uszach cały czas brzmiały jej słowa Luciena. „Mama nie wróci". To właśnie wtedy od niego usłyszała. Kiedyś zupełnie tego nie rozumiała. Prawdę mówiąc, myślała nawet, że matka zmarła tamtego dnia. Dopiero gdy była starsza, Lucien opowiedział jej, co dokładnie się wydarzyło. Mówił, że rodzice się pokłócili, a mama zapewniła go, że wróci. Jednak gdy trzymając walizki, przekroczyła próg domu, żadne z nich nigdy więcej jej nie ujrzało. Ich ojca uderzyło to najbardziej. Aurélie naprawdę wolała nie wspominać tamtych czasów. Nie miało to w końcu żadnego sensu.
Spojrzała na zegar i zobaczyła, że już jest siódma. Tak długo spała? Zresztą, to nie miało zbytnio znaczenia. Wstała powoli i przeciągnęła się.
— Co się stało? — zapytała znienacka Flyy. — Wyglądasz na smutną.
— Ach, miałam zły sen — odparła Aurélie wymijająco.
— Dobrze, że kwami nie mają snów — skwitowała Flyy.
— Teraz się schowaj — poleciła jej Aurélie, po czym wyszła z pokoju.
Usłyszała głosy. Oczywiście należały do taty i Luciena, do kogo innego niby mogłyby? Ale co ciekawe, oba były podniesione.
— Mamy stąd wyjeżdżać, bo tak ci się podoba? — To był Lucien.
Super, ten temat znowu wypłynął. Ale czego innego mogła się spodziewać? Jeśli na coś się uwziął, jej ojciec był najbardziej upartą osobą na świecie. Zresztą i ona, i Lucien to po nim odziedziczyli.
— Nie, że tak mi się podoba, tylko że się o was martwię! — krzyknął pan Voler.
Aurélie wsunęła się do salonu, mając nadzieję, że najciszej, jak się dało. Czuła, że teraz powinna tam być. Teraz zdarzy się coś, co zmieni tę beznadziejną sytuację, czuła to.
— Ale niby dlaczego chcesz mi narzucać swoje pomysły? Mam prawo sam o sobie decydować!
— No to proszę bardzo, zostawaj tu sobie! Ale nie zdziw się, jeśli za niedługo znajdziesz się w niebezpieczeństwie gorszym niż kłótnie ze mną!
— Ja się kłócę? To ty zacząłeś to wszystko!
Jak dotąd żaden z nich nie zauważył Aurélie. I bardzo dobrze. Przynajmniej mogła przez chwilę pomyśleć nad tym, co się właśnie działo. O ile dobrze zrozumiała, Lucien chce zostać w Paryżu bez względu na wszystko. Zresztą nie dziwiła mu się, też chciała. Ale on miał o tyle dobrze, że on był już dorosły. Mógł tak zrobić. A co ona miała powiedzieć? Jakby nie było, pan Voler był jedynym rodzicem, który mógł się nią zająć. A przecież za nieco ponad dwa lata też będzie już pełnoletnia! To nie było sprawiedliwe.
Aurélie chyba została właśnie dostrzeżona.
— Właśnie, co z Aurélie? — zapytał Lucien głosem drżącym z gniewu. — Myślałeś o niej? Czy już jesteś na tyle samolubny, że nie obchodzi cię zdanie innych?
Pan Voler wydał z siebie przeciągłe westchnięcie.
— Wiesz, ja już postanowiłem. Wyjeżdżam do Marsylii i nic mnie nie powstrzyma. I choć widzę, że mi się nie uda, wziąłbym cię ze sobą.
— A Aurélie? — odezwał się Lucien. — Zdaje się, że o niej zapominasz.
Czuła, że to ten moment. Teraz musi podjąć decyzję i ją oznajmić. I nie może się za nic rozmyślić!
— Nigdzie się nie wybieram — oznajmiła w końcu. — Zostaję tutaj, z Lucienem.
— Świetnie! — zawołał ojciec. — Po prostu świetnie! Róbcie sobie, co chcecie!
Z tymi słowami wyszedł z salonu. Lucien spojrzał na siostrę.
— Wcale nie chciałem, żeby do tego doszło — powiedział spokojniej, choć nadal się trząsł. — Chciałem go odwieść od tego pomysłu, ale jak widzisz, nie wyszło.
— Wiedziałam, że tak będzie — odpowiedziała gorzko Aurélie. — To było niemożliwe, żeby go przekonać.
Usiadła na kanapie. Czy to musiało się tak skończyć? Najpierw matka opuściła ich dziesięć lat temu, teraz ojciec też chce wyjechać. Czy Lucien też ją kiedyś zostawi? Nie chciała nawet o tym myśleć.
Teraz musiało jej wystarczyć to, że Lucien tu był. Objął ją ramieniem. Wtuliła się w niego i wreszcie pozwoliła łzom wypłynąć.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro