Rozdział 8 - Władca niebios
Możliwe, że Aurélie tylko się wydawało, ale po przemianie Flyy chyba stała się dla niej milsza. Gdy tylko wróciły do domu, Flyy zatoczyła parę kółek po pokoju i nawet nie uraczyła dziewczyny żadną sarkastyczną uwagą na temat jej superbohaterowania. Kolejne parę godzin też spędziły całkiem dobrze, a Aurélie nie miała ochoty udusić kwami gołymi rękami. To zdecydowanie była zaleta. Do tego całą noc przespała dobrze, chyba po raz pierwszy od tygodnia.
Jednak następnego dnia zrozumiała, że Flyy stała się milsza tylko odrobinkę.
— Wstawaj, pobudka! — zawołało kwami głośno, przerywając Aurélie sen. — Mamy cudowny dzień, szkoda go zmarnować!
— Co jest? — mruknęła dziewczyna. — Dlaczego mnie budzisz...
Aurélie zwykle nastawiała budzik, dlatego wydało się jej dziwne, że Flyy już się drze. I rzeczywiście, spojrzawszy na zegar zawieszony na ścianie, przekonała się, że według swojego zwyczajowego rozkładu dnia miała jeszcze piętnaście minut do pobudki.
— Oj tam, zawsze jest czas, by wstać wcześniej!
— Wiesz, ten cenny kwadrans odpoczynku, który mi zabrałaś, może zaważyć na moim życiu... Co jeśli zasnę, a akurat przyjdzie akuma?
— Nie narzekaj, wstawaj!
Dobra, niech będzie. Aurélie bardzo powoli wygramoliła się spod kołdry, wzdrygając się z powodu zimna. Wstała powoli, przeciągając się, jak to zawsze robiła. Spojrzała w okno. Było dużo bardziej słonecznie niż w ostatnie dni. Może też nieco cieplej? Z tymi rozważaniami Aurélie wyszła z pokoju, by zjeść śniadanie.
Lucien z ojcem już krzątali się po mieszkaniu. Faktem było, że pan Voler musiał wychodzić do pracy dosyć wcześnie, ale Lucien właśnie na odwrót. Gdyby Aurélie wychodziła o tej porze co on, spałaby jeszcze długo. Ale jej brat nie był nią — zawsze powtarzał, że woli wstawać wcześniej, by szybciej dostrzec cuda kolejnego dnia. Dziewczyna weszła do kuchni, ziewając przeciągle.
— Postanowiłaś robić jak ja i wstawać wcześniej? — spytał Lucien, zauważywszy ją tuż za sobą.
— Nie z własnej woli... — odparła Aurélie. — Flyy robi mi za trenera personalnego!
Chłopak uniósł brew.
— Jest skuteczniejsza ode mnie... — mruknął cicho, po czym zalał wrzątkiem swoją poranną kawę.
Aurélie zajrzała do lodówki celem sprawdzenia, co ciekawego mogłaby sobie przyszykować na śniadanie. Jednak nic ciekawego tam nie ujrzała. Westchnęła. Jej wzrok powędrował nagle do stojącego na szafce chleba tostowego. To było to — pomyślała z uśmiechem i zabrała się do przyrządzania tostów, które zamierzała zjeść potem z apetycznie wyglądającym dżemem malinowym.
Już z ciepłymi tostami na talerzu powędrowała do salonu, by zastać tam Luciena oglądającego poranne wiadomości. Przysiadła wygodnie na kanapie, wsłuchując się w głos Nadji Chamack.
— Celem strajkowców jest podwyższenie ich płac. Anonimowy uczestnik strajku poinformował nas, że nie zgadza się, żeby nie płacono mu za liczne nadgodziny. Co zrobi z tym ich szefostwo?
Kobieta przekazała mikrofon jakiemuś grubemu mężczyźnie w garniturze, a Aurélie przestała słuchać. Zamiast tego zwróciła się do Luciena:
— Jaki znowu strajk?
— Ach, pracownicy lotniska burzą się, że im za mało płacą — odparł chłopak. — Może jest w tym ziarno prawdy, ale nie uważam, żeby strajki były dobrym rozwiązaniem wszystkich problemów.
— W takich sytuacjach wina zawsze leży po obu stronach — wymamrotała Aurélie.
Oglądała dalej wiadomości ze średnim zainteresowaniem, choć jej uwagę bardziej przykuwały tosty, a raczej fakt, że ich ilość na talerzu szybko się zmniejszała. Gdy już zjadała ostatni kawałek, podniosła się powoli, by odłożyć talerz do kuchni, a potem powoli ogarnąć się w łazience. W tym momencie jednak jej uwagę przykuł telewizor.
— W sieci pojawiły się wczoraj wieczorem zdjęcia tajemniczej kobiety w czarno-srebrnym kostiumie — poinformowała Nadja Chamack.
Obok niej pojawiło się wcześniej wspomniane zdjęcie, przedstawiające dziewczynę w obcisłym stroju, stojącą na dachu jakiegoś budynku. Aurélie od razu zrozumiała. Ktoś ją widział i zrobił jej zdjęcie, po czym natychmiast podzielił się nim w Internecie. Dziewczyna słuchała dalej.
— Internauci zauważają pewne podobieństwo owej kobiety do Biedronki i Czarnego Kota. Pojawiają się wpisy, takie jak: „Czy to nowa bohaterka?" czy „Obrońcy Paryża, do boju!". — No to super. Jeszcze ani razu nie stanęła do walki, a Internet już o niej wie. — Mamy jednak tylko to jedno ciemne zdjęcie, choć niektórzy twierdzą, że postać na nim przypomina jakiegoś owada. Jeśli to naprawdę nowa superbohaterka, wkrótce na pewno dowiemy się o niej czegoś więcej.
Lucien zwrócił głowę w jej kierunku. On również od razu zorientował się, o co chodzi.
— Wiesz, niezbyt dużo tu widać, ale całkiem ładnie wyglądasz jako Mucha.
Aurélie roześmiała się nerwowo.
—Wiesz, jak to dziwnie brzmi? Mucha, która ładnie wygląda.
— No, może trochę... — przyznał Lucien. — Wczoraj przemieniłaś się po raz pierwszy?
— Aha. — Dziewczyna skinęła głową. — Internet jest szybszy, niż przypuszczałam. Wiesz, w sumie nie chce mi się jeszcze szykować... — Usiadła na kanapie ponownie, po czym opowiedziała Lucienowi o swoim wczorajszym wyjściu.
— Nie widziałaś nikogo? — zapytał Lucien. — Kogoś, kto mógł ci zrobić zdjęcie?
— Nie... Ale to i tak nie ma znaczenia, w końcu nikt nie wie, kim jestem.
***
Na lekcji historii Aurélie myślała tylko o tym, żeby nie zasnąć.
Nie żeby rewolucja francuska była aż tak nieciekawa, nie. Szczerze mówiąc, nawet ją to interesowało. Bardziej znaczący okazał się jednak fakt, że każdy, kto słuchał głosu pana Passennui wykładającego tenże przedmiot, nieważne co nauczyciel w danej chwili mówił, myślał jedynie o tym, żeby tylko spać i spać. Dziewczyna z trudnością opierała się temu czarowi.
— I w końcu, trzeciego września...
Nauczycielowi nie było jednak dane dokończyć tego zdania. Ku zaskoczeniu wszystkich, drzwi wypadły z zawiasów i zostały popchnięte na przeciwległą ścianę. Pan Passennui, akurat stojący drzwiom na drodze, ledwo zdążył się odsunąć. Gdyby zrobił to choć o sekundę później, byłby już krwawym plackiem na murze.
Wszyscy powiedli wzrokiem za drzwiami. Aurore była pierwszą osobą, która zaczęła wrzeszczeć; po niej zaczęli kolejni. Aurélie też się wystraszyła, lecz opanowała pisk. Zamiast tego spojrzała na ścianę, gdzie jeszcze przed chwilą znajdowały się normalne drzwi. Kawałki ściany okalające wcześniej drzwi zostały odłamane i teraz kłębiły się pod nogami wysokiego mężczyzny, który spojrzał na nie ze zmarszczeniem brwi.
Dziewczyna przyjrzała mu się uważnie. Pomyślała, że gdyby spotkała go na jakiejś plaży, zapewne nie umiałaby odwrócić od niego wzroku, aż ktoś by jej nie uświadomił, że właśnie bezczelnie wpatruje się w przypadkowego faceta. Miał ciemną karnację i umięśnione ciało, którego nie zakrywało nic poza złotą przepaską na biodrach oraz bransoletami w tym samym kolorze na rękach, nogach i karku. Jego twarz też była niczego sobie — bez żadnej skazy, okalana czarnymi lokami. Zdegustowana mina nawet nie odbierała mu uroku, wręcz przeciwnie; wydawał się jeszcze bardziej atrakcyjny. I w tym obrazie nie byłoby nic niezwykłego poza niezwykłym urokiem, gdyby nie fakt, że mężczyzna miał na plecach złote skrzydła sklejone czymś białym.
Hm, jaki normalny przystojny mężczyzna rozwalałby drzwi w szkole, mając na plecach złote skrzydła? — zapytała Aurélie samą siebie w myślach. — Znając życie, to kolejna ofiara Władcy Ciem.
To oznaczało, że trzeba było go pokonać, a do tego Aurélie musiała najpierw znaleźć jakieś ustronne miejsce, gdzie mogłaby się przemienić w Muchę. Tylko jak? Wszyscy ją widzieli. Gdyby próbowała uciec, nie dość, że byłoby to bardzo podejrzane, to do tego jeszcze mężczyzna natychmiast by ją złapał.
— Proszę, proszę — odezwał się tymczasem tajemniczy złoczyńca, rozejrzawszy się po klasie. Głos miał głęboki, zresztą takiego właśnie Aurélie się spodziewała. — Kogo ja widzę? Czyżby to był młody Antoine Rousseau?
Złoczyńca szukał Rousseau? — zdziwiła się Aurélie. — Ale dlaczego? Jaką wartość może mieć dla zaakumowanego, przystojnego, a do tego zupełnie dorosłego mężczyzny chuderlawy nastolatek, nie mający żadnych szczególnych cech? I dlaczego, do diaska, zwrócił się jego pełnym imieniem? Nikt nie nazywał go Antoinem, chłopak bowiem tego nie znosił. Ba, byli nawet ludzie, którzy znali tylko jego nazwisko.
Podejrzane.
— K-k-kim jesteś? — wyjąkał jakiś chłopak, Aurélie dostrzegła, iż był to Jean Duparc. — I co chcesz od Rousseau?
— Ja? — zapytał mężczyzna, niby to zdziwiony. — Nazywam się Ikar. Jestem tym, który podbija niebiosa.
Niebiosa? Aurélie nagle drgnęło w pamięci pewne wspomnienie. Nie żeby jakoś często zadawała się z Rousseau, jednak pamiętała, że kiedyś wspominał coś o lotnisku. Ktoś z jego rodziny, chyba ojciec, był jakąś gruba szychą na lotnisku. W połączeniu z tym, co słyszała rano o strajku na lotnisku... Ikar musiał być jednym ze strajkowców. A jeśli jego celem był Rousseau, bo w ten sposób mógł szantażować jego ojca... Nie mogła pozwolić, żeby chłopakowi stała się krzywda.
Ikar zwrócił się w stronę Rousseau, na którego twarzy pojawiło się przerażenie. Aurélie nie chciałaby być na jego miejscu. Nie chciała po raz kolejny znosić tego paraliżującego uczucia, które sprawia, że zamiast uciekać, tylko stoisz w miejscu i czekasz na nieuniknione... Ale nie mogła się nad tym dłużej zastanawiać. Postanowiła wykorzystać okazję. Podczas gdy spojrzenia wszystkich były utkwione albo w Ikarze, albo w Rousseau, Aurélie przemknęła powoli w kierunku dziury, gdzie jeszcze niedawno znajdowały się drzwi. Jeśli nikogo nie będzie na korytarzu... Nie, jednak nie. Na korytarzach były kamery, które mogłyby uchwycić moment jej przemiany. Bezpieczniej będzie schować się gdzieś indziej, gdzieś, gdzie nie ma ani ludzi, ani elektroniki. Łazienka! To jest to!
Biegnąc ku swojemu celowi, nie zważała zbytnio na to, czy kamery uchwycą sam jej bieg. W końcu to było prawdopodobne, żeby samotna, przerażona uczennica po prostu chroniła się przed złoczyńcą, prawda? Mimo to przyspieszała coraz bardziej, więc gdy dotarła do łazienki, musiała przystanąć, by złapać oddech. Po chwili zamknęła się w jednej z kabin.
— Flyy — syknęła.
Kwami natychmiast wychynęło z kieszeni jej bluzy. Ostatnio Flyy stwierdziła, że uważa plecak za niewygodny i o wiele lepiej czuje się pośród miękkiego materiału swetra. Ale przynajmniej nie marudziła zbytnio.
— Ech, wtorki to chyba naprawdę nie jest zbyt szczęśliwy dzień. — Dziewczyna pokręciła głową.
— Wiesz, wielu ludzi urodziło się we wtorek — stwierdziła Flyy. — Ale to chyba nie temat, który powinnyśmy teraz podejmować.
— No, niestety — westchnęła Aurélie. — Flyy, bzycz nad uchem!
Już jako Mucha wybiegła z łazienki i szybkim, acz ostrożnym krokiem pomknęła ku klasie. Jednak zanim do niej dotarła, zauważyła, że nie tylko jedne drzwi Ikar wyważył. Zajrzała do najbliższej sali, gdzie zamiast drewna ziała ogromna dziura. Wszyscy uczniowie zostali uwięzieni w jakiejś jasnej substancji i nie mogli nawet drgnąć. Panią Bustier, która akurat była w tej klasie, spotkał ten sam los. Dziewczyna przelazła ostrożnie przez gruzy, po czym podeszła najpierw do nauczycielki.
— Co się stało, proszę pani? — odezwała się, jednocześnie dotykając dziwnej substancji. To dziwne, ale pomimo stroju czuła, że jest ona gładka. — I czy to jest wosk?
— Och, jak dobrze, że ktoś do nas przyszedł! — odetchnęła z ulgą nauczycielka. — Jakiś dziwny mężczyzna przyszedł do nas, po czym nawet się nie przedstawiając, pokręcił tylko głową i zalepił nas tym woskiem.
— Zaraz panią uwolnię — obiecała Mucha. — Ale nie będę tu mogła dłużej zabawić, więc będzie pani musiała uwolnić uczniów.
— Dobrze. — Pani Bustier pokiwała głową.
Aurélie zauważyła, że gruda wosku kończy się tuż przy szyi kobiety. Ostrożnie chwyciła brzeg i pociągnęła. Na szczęście wosk dosyć szybko ustąpił. Mimo że osoba uwięziona w wosku miała problem z rozwaleniem pułapki, to z zewnątrz było to dziecinnie proste. Już po minucie czy dwóch pani Bustier stała cała, zdrowa i wolna.
Tak, jak mówiła, Mucha nie zabawiła tam ani chwili dłużej. Wróciła do swojego pierwszego celu, czyli powrotu do swojej klasy. Jednak kiedy znalazła się już w pobliżu sali historycznej, ujrzała widok niezbyt przyjemny. Z klasy właśnie wybiegł Ikar, mający na ramieniu przewieszonego nikogo innego, jak Rousseau.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. Nie mogła pozwolić mu uciec! Ale z drugiej strony, na ciasnym korytarzu walka mogła być utrudniona. Ale kiedy ona nad tym rozmyślała, Ikar nagle wzbił się w powietrze. To przynajmniej wyjaśniało jedno: te złote skrzydła nie były dla ozdoby. Złoczyńca umiał się nimi posługiwać, do tego całkiem nieźle. Jego celem było najwyraźniej opuszczenie budynku przez jego niezadaszoną część. Ale jeśli wyleci, może znaleźć się wszędzie! A Mucha wątpiła, że pościg za nim przy użyciu Latania jest dobrym pomysłem. Lecz tak czy siak, musiała go powstrzymać.
Przypomniała sobie o swojej magicznej gumie i ściągnęła ją z pasa. Zakręciła nią kilkukrotnie, po czym rzuciła nią w stronę Ikara. Oby to zadziałało...
Na szczęście guma chyba miała jakiś system samonaprowadzania. Tak jak chciała, broń złapała Ikara w pasie. Zanim złoczyńca się zorientował, dziewczyna skoczyła przez barierkę, mając przy tym nadzieję, że się nie zabije, a przy tym pociągnęła gumę mocno. Stało się idealnie tak, jak zakładała. Wylądowała na dwóch nogach, ba, ledwo się ugięły pod jej ciężarem, a złoczyńca poleciał na dół razem z nią. Jednak złoczyńca nie spadł na ziemię. Owszem, był tego bliski, lecz zdążył się wyswobodzić z gumy i wzbić się w górę.
Tego samego nie można było powiedzieć o Rousseau. W pewnym momencie zsunął się z ramienia Ikara i bezwładnie spadł na ziemię. Dopiero teraz Mucha dojrzała, że ręce, nogi i usta miał zaklejone woskiem. Zamrugał szybko, rozglądając się wokół. Dziewczyna szybko do niego podbiegła, zanim Ikar zdążył się do niego zbliżyć, i pociągnęła go ku ścianie, trzymając za tors.
— Dobrze się czujesz? — zapytała, zdejmując mu z ust wosk.
— Tak, chyba tak... — mruknął Rousseau. — Mogłabyś mi uwolnić ręce?
Aurélie skinęła głową i sprawnym ruchem zniszczyła woskowe kajdany. Wtedy usłyszała za sobą jakiś głos:
— Nie mam zamiaru ciągnąć tej farsy. Czarny Kocie, osłaniaj mnie.
Mucha zwróciła głowę w tamta stronę i ujrzała tych, na których każdy czekał — Biedronkę i Czarnego Kota. Dziewczyna właśnie podrzuciła swoje jojo, krzycząc głośno: „Szczęśliwy traf!". Na szczęście w porę zauważyła, żeby się odsunąć, bo inaczej jedna z nóg czerwonej trampoliny w czarne kropki wylądowałaby na jej stopie.
— Ale dlaczego trampolina? — zdziwiła się bohaterka.
— Wiesz, na skakanie nigdy za późno — odezwał się Czarny Kot.
Biedronka posłała mu spojrzenie mówiące coś w rodzaju, że to nie czas na żarty. Widać było, że nie miała pojęcia, co począć z trampoliną. Ale Mucha już tak. Mając nadzieję, że jej szalony pomysł zadziała, wyskoczyła przed Ikara, który wreszcie się zorientował, iż Rousseau zniknął.
— Gdzie on jest? — zapytał złoczyńca spokojnym tonem, choć można było dostrzec, że niezbyt mu się ta sytuacja podoba. — Gdzie ukryliście Antoine'a Rousseau?
— Kogo? — zdziwiła się Biedronka.
— Ja wiem — wtrąciła się Aurélie. — I ci powiem, jeśli wygrasz ze mną w wyścigu.
— W wyścigu? — Ikar wyglądał na zainteresowanego. — Ale zapewniam cię, dziewczyno, pokonam cię z palcem w nosie.
Mucha niezbyt zwracała uwagę na Biedronkę i Czarnego Kota, ale prawie czuła ich spojrzenia na plecach. Zmarszczyła brwi, ustawiwszy się w pozycji bojowej, jeśli Ikar podjąłby się jednak walki wręcz. Ale na to nie wyglądało, więc po chwili rozluźniła się.
— Kto doleci wyżej, nie męcząc się, wygra — powiedziała.
— Zgoda. — Złoczyńca uśmiechnął się pogardliwie, wyobrażając sobie zapewne łatwą wygraną.
Oboje ustawili się i byli w pełnej gotowości.
— Na miejsca, gotów... — powiedzieli jednocześnie. — Start!
— Latanie! — To już Aurélie wykrzyknęła sama, a po tym wyskoczyła jak najwyżej, by nadać sobie pędu.
Ikar faktycznie był szybki. Aurélie zauważyła, że dosyć szybko ją wyprzedził. Ale żeby jej plan się powiódł, musiała pozbyć się dumy i pozwolić mu dominować. No, zakładając, że wszystko dobrze przemyślała. I... Nagle zauważyła przelatującą obok niej złotą sztabkę. Zaraz po niej kolejną i jeszcze następną. Udało się! Skrzydła Ikara zaczęły się rozpadać.
Aurélie już na samym początku zwróciła uwagę na jego skrzydła. Przypomniawszy sobie mit o Dedalu i jego synu, zrozumiała, że skrzydła złoczyńcy, tak samo jak te jego imiennika zostały wykonane z pojedynczych piór sklejonych woskiem. A gdy podleciał dostatecznie wysoko, dosyć ciepła temperatura jak na ostatnie dni załatwiła swoje. Ikar zaczął spadać. A Aurélie, jeśli natychmiast nie zwróciłaby się ku ziemi, podzieliłaby jego los.
W dół na szczęście leciała szybciej niż on. Mimo że jakieś kilkanaście metrów nad ziemią poczuła, że też zaczyna bezwładnie opadać, Biedronka i Czarny Kot w porę podsunęli trampolinę tak, aby mogła się od niej odbić i bezpiecznie wylądować. Chwilę później Ikar spadł dokładnie w tym samym miejscu co Mucha. Lecz on odbił się znacznie wyżej. Gdyby Biedronka w porę nie owinęła jego pasa swoim jojem i nie pociągnęła go bezpiecznie ku ziemi, mógłby skończyć dosyć nieciekawie.
Biedronka podeszła do Ikara rozpłaszczonego na ziemi i ściągnęła z jego dłoni jedną z bransolet. Skąd wiedziała, którą, Aurélie nie umiała dociec, ale nie to było ważne. Bardziej istotne okazało się to, że po jej zniszczeniu ze szczątków wyłonił się mały, czarny motylek.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro