Rozdział 7 - Roxy
Aurélie mimo ostrzeżenia mężczyzny próbowała krzyknąć, lecz żadna z jej prób się nie powiodła. Tymczasem tajemniczy napastnik pociągnął ją do tyłu.
— Co się dzieje?! — pisnęła Flyy tuż przy jej uchu.
Chwila? Jak ona się tam znalazła? Czy nie była przypadkiem w plecaku? A co najważniejsze, czy Aurélie była jedyną osobą, która usłyszała kwami?
Niestety nie mogła odpowiedzieć, choć sama się nad tym zastanawiała. Co mogli od niej chcieć? Prawdę mówiąc, pomyślała, że ktoś się już dowiedział, że dostała miraculum i teraz chcą jej je odebrać. Ale w sumie nie byłoby im prościej po prostu ściągnąć gumkę z jej włosów i uciec z łupem? Chociaż jak tak nad tym myślała, to kto wiedział o miraculum? Jedynie Lucien. A on nie zadawał się z żadnymi szemranymi typkami, którym mógłby o tym powiedzieć.
Czyli opcję z miraculum mogła wykluczyć. Nikomu się też nie narażała, więc napastnik raczej nie chciał się za nic odegrać. Więc co? To po prostu przypadkowy opryszek zważający bardziej na fakt, że jest młodą, samotnie idącą dziewczyną, aniżeli na to, że akurat Aurélie?
Została brutalnie zaciągnięta w ślepy zaułek. W sumie idealne miejsce do popełnienia przestępstwa. Tam dojrzała jakieś dwie postacie kłębiące się tuż przy końcu uliczki. Grupowe przestępstwo, jeszcze lepiej!
Gdy przybliżyła się do tajemniczych postaci, zauważyła, że ich twarze są praktycznie identyczne. Zresztą ich ubrania we wzór szachownicy też. Jedyne, co różniło tych dwóch to kolor włosów. Podczas gdy jeden miał włosy czerwone jak krew, to czupryna drugiego przywodziła na myśl trawnik w samym środku wiosny.
— Kier, Trefl, mam ją! — zawołał mężczyzna trzymający Aurélie.
— Doskonale — odparł jeden z nich, dziewczyna nie miała pojęcia, czy był to Kier, czy raczej Trefl. — No, ślicznotko, teraz się doigrasz.
Chwila, czyli jednak naprawdę polowali na nią? Ale dlaczego? Co takiego zrobiła w swoim życiu, że naraziła się jakimś typkom spod ciemnej gwiazdy? Miała ochotę zakrzyknąć, że przecież czemu ona jest winna, ale dłoń na jej ustach skutecznie jej to uniemożliwiała. Tymczasem jeden z bliźniaków wyciągnął telefon i wybrał czyjś numer. Mamrotał przez chwilę coś do słuchawki, po czym się rozłączył.
Ciekawe było, że teraz opryszkowie nic nie robili, jedynie docinali jej lekko. Czyżby na coś czekali? Albo raczej, na kogoś? Może na rozmówcę jednego z bliźniaków?
Minęło jakieś kilka minut, gdy przyszła odpowiedź na to pytanie. Dosłownie przyszła, bo w uliczce rozległ się kobiecy głos:
— Naprawdę ją macie? Chcę ją zobaczyć.
Mężczyzna trzymający Aurélie obrócił się z nią tak, żeby przybyła kobieta mogła ją zobaczyć. Aurélie uznała, że nie może zrobić nic poza wpatrywaniem się w nowo przybyłą najbardziej nienawistnym wzrokiem, na jaki było ją stać.
Mimo to, gdy tylko spojrzała na kobietę, na jej twarzy odbił się raczej wyraz zaskoczenia. Bowiem określenie „kobieta" nie było do końca na miejscu. Mogła mieć najwyżej z piętnaście lat. Mimo zimnej pory założyła na siebie dosyć krótkie spodenki i bluzkę odsłaniającą brzuch. Wśród splątanych rudych włosów jawiły się czarne kocie uszy, lecz nie to było najbardziej zadziwiające. Bardziej interesujące okazały się jej różnobarwne oczy — jedno zielone, drugie niebieskie — przecięte czarnymi rysami. Nadawało jej to dosyć złowieszczego wyglądu. Choć teraz na jej twarzy odmalowywała się nie złowieszczość, lecz zaskoczenie pomieszane z podirytowaniem.
— Idioci! — zawołała. — Czy wy naprawdę nie umiecie znaleźć odpowiedniej osoby tylko na podstawie jej opisu?!
— Ale o co ci chodzi? — oburzył się mężczyzna. — Przecież jest, tak jak chciałaś. Długie brązowe włosy zaplecione w warkocz, niebieskie oczy, ubiera się w spódnice.
— Och, a czy ona wam wygląda na kogoś, kto mógłby mnie interesować? Puśćcie ją.
— No dobra, ale żeby potem nie było, że to jednak ona.
Aurélie poczuła, że uścisk wokół jej torsu i ust rozluźnia się. Gdy tylko ustąpił całkowicie, odbiegła od mężczyzny na bezpieczną odległość. Mimo to nie uciekła stamtąd całkowicie, choć to wydawałoby się najrozsądniejsze. Zamiast tego zbliżyła się do tajemniczej dziewczyny.
— Kim jesteście? — zapytała, nieco wbrew sobie. Kiedyś by po prostu uciekła. Więc czemu nie robiła tego teraz?
— Oni są idiotami, a ja jestem Roxy, może słyszałaś — odparła dziewczyna. — Czemu tu jeszcze stoicie, do roboty! — wrzasnęła na trzech swoich towarzyszy.
Mężczyźni szybko usunęli się spoza zasięgu wzroku Roxy. Dziewczyna pokręciła głową z dezaprobatą.
— Nigdy nie byłaś naszym celem... em, jak się właściwie nazywasz?
Dziewczyna nie miała bladego pojęcia, czy ujawnianie swojego imienia tajemniczej przybyszce jest bezpieczne. Mimo to odezwała się:
— Aurélie jestem. — W końcu prędzej czy później Roxy o niej zapomni. — Wiesz, ja już będę się zmywać... — powiedziała po chwili milczenia. — Jak się nie pospieszę, to się spóźnię do szkoły.
— Do szkoły? — zapytała Roxy. — Choć w sumie wyglądasz na taką, co do szkoły chodzi.
Po tej dziwnej z lekka uwadze już nic nie dodała. Aurélie oddaliła się, obierając ponownie kurs w kierunku Collège Françoise Dupont.
Flyy pojawiła się nagle przed jej twarzą.
— Co to do diaska było? — zdziwiło się kwami.
— Też nie do końca to rozumiem — westchnęła Aurélie w odpowiedzi. — Ta Roxy wydaje się jakaś dziwna. Choć mam wrażenie, że skądś ją kojarzę...
Spojrzała na godzinę. Zrozumiała, że jeśli nie przyspieszy kroku, spóźnienie będzie miała jak w banku. Wolała jednak go uniknąć. Dlatego następne kroki robiła dłuższe i częstsze, czasami przyspieszając niemal do biegu. Nawet po drodze udało się jej odnaleźć parasol, co było okolicznością sprzyjającą, patrząc na to, że deszcz przybierał na sile.
Wpadła do klasy równo z dzwonkiem. Choć pani Bustier prowadząca lekcje francuskiego była raczej spokojną osobą, wolała raczej nie zwracać jej uwagi, spóźniając się. Odetchnęła z ulgą i usiadła obok Mireille. Na ogół wolała siedzieć sama, ale tak jak ona, Mireille była raczej cichą dziewczyną, więc nie przeszkadzała jej jakoś specjalnie. Obie skupiły się na tym, co nauczycielka zaczęła opowiadać o barokowych pisarzach.
Lekcje mijały, a Aurélie ciągle wracała myślami do tego, co wydarzyło się z rana. Wychodzi na to, że musiała zostać pomylona z kimś innym. Przypomniała sobie słowa jednego z mężczyzn: „Długie brązowe włosy zaplecione w warkocz, niebieskie oczy, ubiera się w spódnice". Nie wątpiła w to, że w Paryżu jest sporo niebieskookich szatynek w warkoczu i spódniczce. To był czysty przypadek, że trafili akurat na nią. Najlepiej byłoby, gdyby wyrzuciła to wydarzenie z pamięci. W końcu nikt nic jej nie zrobił.
Ale jednak ciągle przypominała sobie trzech mężczyzn i dziewczynę, która nimi pomiatała. Nadal miała jakieś niejasne wrażenie, że już wcześniej spotkała gdzieś Roxy. Ale wiedziała, że nawet jeśli tak było, to sobie jak na złość nie przypomni. Ech, pamięć to już takie narzędzie, które zawodzi zawsze, gdy jest najbardziej potrzebne.
Gdy zabrzmiał dzwonek obwieszczający przerwę obiadową, Aurélie z ulgą zeszła do stołówki. Południe zawsze oznaczało dla niej oddalenie od problemów codzienności i godzinę czystego spokoju. Znalazłszy się w jadalni, ustawiła się w kolejce. Choć naprawdę lubiła jeść, nie niecierpliwiła się jakoś szczególnie. Zdążyła się przyzwyczaić do tego, że nigdy nie jest pierwsza i też nigdy tego nie oczekiwała. Zamiast narzekać, zawsze rozglądała się po stołówce. Lubiła obserwować ludzi. Mimo że nigdy nie interesowała się bezpośrednimi interakcjami, to zachowania jej rówieśników bywały naprawdę ciekawe.
Nagle dojrzała coś, co bardzo ją zdziwiło. A raczej kogoś. Tuż za nią stała rudowłosa dziewczyna z kocimi uszami, w krótkich spodenkach i bluzce odsłaniającej brzuch.
— Roxy? — Aurélie nie umiała powstrzymać zdziwienia. — Co ty tu robisz?
— Chodzę tu do szkoły. — Roxy uśmiechnęła się szeroko. — Nie jakoś często, ale jednak chodzę.
To przynajmniej wyjaśniało, gdzie Aurélie mogła ją widzieć. Prawdopodobnie minęły się kiedyś na korytarzu, a dziewczynie zapadł w pamięć niecodzienny wizerunek rudowłosej.
— Z nową kucharką trzeba przyznać, że żarcie mają naprawdę dobre.
— Aha — zgodziła się Aurélie.
Wtedy zauważyła, że ostatnia osoba tuż przed nią właśnie dostała swoją porcję i teraz nadeszła jej kolej. Wybrała dla siebie kaszę z mięsem wieprzowym i sosem, po czym ruszyła w poszukiwaniu wolnego stolika, zostawiając Roxy sam na sam z kucharką.
Zajadała się powoli, nie miała w końcu powodu do pośpiechu. Jednocześnie cały czas obserwowała Roxy kątem oka. Ta dziewczyna była naprawdę interesująca. Wydawała się tym typem człowieka, który zawsze podąża tylko tą drogą, którą sam sobie wyznaczył. Gdy dostała posiłek, przysiadła się do jakiejś dziewczyny mającej włosy nieco ciemniejsze od niej, obie po chwili były pogrążone w rozmowie.
Naprawdę interesujące.
No, pozostałe lekcje już nie były takie interesujące. Uwagę Aurélie nadal zajmowała Roxy. Dziewczyna zupełnie nie wiedziała, dlaczego tak się dzieje. W końcu jedyne co o niej wiedziała, to to, że chodzi razem z nią do szkoły i kumpluje się z trzema mężczyznami, którzy ją złapali rano. Gdyby chodziło o kogoś innego, pewnie już by go wyrzuciła z pamięci. Lecz w niej było coś tajemniczego.
Gdy wróciła do domu, zabrała się za przeczytanie zadanych na francuski paru wierszy Jeana de Sponde. W jej osobistym odczuciu były nawet ciekawe, choć poezja nie pociągała jej jakoś szczególnie.
Kiedy skończyła, za oknem powoli zaczęło zachodzić słońce. Aurélie zapaliła światło w pokoju, a Flyy nagle pojawiła się tuż przed jej twarzą.
— Powiedz mi, po co wy właściwie musicie to czytać? — zapytało kwami, mając zapewne na myśli barokową poezję. — Strasznie to nudne! I na co wam to?
— Szczerze mówiąc, nie wiem. — Aurélie wzruszyła ramionami. — Niektórzy twierdzą, że to dobre dla umysłu. W każdym razie jeśli nie będę ich znać, to obleją mnie w szkole.
— No cóż, gdyby nie było tej całej szkoły, to nie mogliby cię oblać. Ale z drugiej strony ludzie nie rodzą się z całą wiedzą potrzebną na świecie...
— No, szkoda trochę. Ale już wszystko skończyłam i wpadłam na pewien pomysł.
— Pomysł? — zainteresowała się Flyy. — Tylko błagam, powiedz, że nie zakłada on czegoś bardzo głupiego.
— Chyba nie — odrzekła Aurélie. — Bo widzisz, niby jeszcze żaden złoczyńca nie zaatakował, ale gdy to się stanie, będę musiała pomóc Biedronce i Czarnemu Kotu.
Flyy pokiwała głową, na znak, że rozumie.
— Ale jeśli wtedy przemienię się po raz pierwszy, to założę się, że spowoduję więcej szkody niż pożytku.
— Zgaduję, że chcesz się teraz przemienić i potestować wszystko? — odparło kwami. — Dobra, niech ci będzie, tylko naprawdę pamiętaj, żeby nikt cię nie zobaczył...
Och, zadziwiające. Gdy tylko Aurélie wspomniała o pomyśle, Flyy nagle stała się mniej irytująca. Czyżby miała w sobie szaloną duszę?
Dziewczyna westchnęła głęboko. Flyy miała rację co do tego, co chciała zrobić. Mimo to nadal się nieco denerwowała. A co jeśli robi źle? Jeśli ktoś zauważy jej podejrzane działania? Hm, co miała robić?
— W sumie tak sobie myślę, że jeśli chciałabym się przemienić, to musiałabym stąd wyjść — powiedziała na głos. — Bo jak wydostanę się stąd przemieniona, nie zwracając niczyjej uwagi?
— W sumie to byłaby możliwość wyjścia stąd po przemianie, ale faktycznie bezpieczniej będzie, jak za pierwszym razem najpierw wyjdziesz.
Dlatego właśnie Aurélie tak zrobiła. Wyszła do przedpokoju, gdzie zaczęła wciągać na nogi kozaki.
— Dokąd idziesz?
Aurélie zwróciła głowę w stronę właściciela głosu. Pan Voler nie wyglądał na zadowolonego, a jakże. W końcu od tygodnia ciągle mówił tylko o niebezpieczeństwach czyhających na nieostrożnych paryżan. Ostatnio w ogóle był nienaturalnie nadopiekuńczy. Myśl, że jego córka mogłaby wyruszyć samotnie w prawie ciemny już Paryż, przerażała go wyjątkowo.
— Chcę po prostu rozprostować nogi — odparła Aurélie. Było to poniekąd prawdą, ojciec w końcu nie musiał wiedzieć, że będzie to robić jako superbohaterka.
— A nie możesz zostać w domu? — zapytał pan Voler. — Naprawdę się o ciebie martwię...
— Wszystko będzie w porządku. — Dziewczyna uśmiechnęła się. — Kocham cię, tato.
Po czym skończyła zakładać buty, narzuciła na siebie kurtkę i wyszła.
Nie żeby dało się zamarznąć, ale na dworze jednak było dosyć zimno. Zadrżała.
— Teraz znajdź jakiś ciemny zaułek, żeby nikt cię nie zobaczył — syknęła jej Flyy do ucha.
Aurélie skinęła głową i zrobiła tak, jak poradziło jej kwami. Na szczęście w okolicy, w której mieszkała, dużo było takich zakamarków. Odnalazła jeden z takich i stanęła jak najbliżej ściany.
— Tutaj nikogo nie ma, prawda? — szepnęła Aurélie, rozglądając się we wszystkie strony.
Kwami zaprzeczyło, a Aurélie wzięła głęboki wdech. — Cóż, raz kozie śmierć. Flyy, bzycz nad uchem!
To był zaledwie ułamek sekundy. Otoczyło ją światło, takie samo, jakie się pojawiło podczas otwarcia pudełeczka z miraculum. Sukcesem było, jeśli nikt go nie zauważył. Gdy znikło, Aurélie nie czuła się jakoś bardziej wyjątkowo. Nie mogła jednak zobaczyć, co się zmieniło, dlatego podbiegła pod najbliższą latarnię. Spojrzała na siebie.
Prawie cały jej strój był czarny. Na długich srebrnych butach i rękawicach odbijało się światło latarni, podobnie jak na kolczastym pasie. Przeciągnęła ręką po warkoczu. Nie zmienił się, lecz miraculum już tak. Teraz kamień na nim nie był czarny, a ciemnoczerwony ze wzorem czarnej siateczki. Zupełnie jak oko muchy.
Zastanawiając się, czy coś jeszcze się zmieniło, spojrzała na swój prawy bok. Bingo! Ujrzała tam srebrne coś wyglądającego trochę jak bat. Ściągnęła to i rozłożyła. Ze zdumieniem uświadomiła sobie, że to jednak nie jest bat. Nie miało końców, a do tego było bardzo rozciągliwe.
To była po prostu guma do skakania, taka, jaką bawiła się wiele lat temu.
Westchnęła. Czy to nie było dziwne? Nie żeby przejmowała się tym, jak będzie wyglądać z gumą do skakania, ale co mogła nią zrobić? Strzelić w przeciwnika?
Zaczęła kręcić gumą, usiłując wymyślić dla niej jakieś zastosowanie. Kręciła nią i kręciła, dopóki nie poczuła oporu. Pociągnęła raz i drugi, ale to nic nie dało. Spojrzała na swoją przecudowną broń. Ku swojemu zdumieniu odkryła, że koniec gumy zaczepił się o czubek latarni. Jak to się stało, Aurélie nie miała pojęcia.
Gdy pociągnęła kolejny raz, guma zareagowała w zupełnie nieoczekiwany sposób. Skurczyła się bardzo mocno, ciągnąc Aurélie za sobą.
— Co się dzieje?! — pisnęła.
Ku swojemu zdumieniu wylądowała na dachu jakiegoś niskiego budynku w pobliżu. Odetchnęła, po czym rozejrzała się wokół. Nie było to jakoś wysoko, ale na roztaczający się widok i tak zaparło jej dech w piersiach. Paryż z tej perspektywy wyglądał naprawdę pięknie. Stała tam chyba z dobre pięć minut, zachwycając się tym, co widziała.
Uznała w końcu, że stanie tam przez wieczność nic jednak nie da. Chciała jeszcze przetestować swoją moc i zdążyć to zrobić na tyle szybko, żeby po powrocie do domu ojciec nie miał się czym zamartwiać. Wyprostowała się, po czym cicho, acz wyraźnie powiedziała:
— Latanie!
Odbiła się od ziemi i ku swojemu zadowoleniu nie opadła na nią po sekundzie czy dwóch; zamiast tego swobodnie unosiła się w powietrzu. Spróbowała podlecieć wyżej — wyciągnęła tułów w górę.
Zadziałało! Wznosiła się coraz wyżej i wyżej. Będąc już jakieś dobre parę metrów nad dachem budynku uznała, że teraz powinna zrozumieć, jak działa lot w inne strony. Podejrzewała, że to po prostu kwestia odchylenia się w dowolnym kierunku, lecz musiała mieć pewność.
Przechyliła się w lewo i poczuła, że zaczyna lecieć w tamtą stronę. Idealnie! Na samym początku troszeczkę obawiała się, że nie zrozumie istoty Latania, lecz okazało się to łatwe jak bułka z masłem. Zaczęła latać we wszystkie strony, zachwycając się lekkością, jaką czuła. Musiała przyznać, że posiadanie miraculum nagle jakoś bardziej się jej spodobało.
Ale to musiało się skończyć. Usłyszała ostrzegawczy pisk i domyśliła się, że za chwilę, jej moc przestanie działać. Najszybciej, jak mogła, zleciała na ziemię. Podskoczyła ponownie, aby upewnić się, że tak to działało. Nie myliła się. Tym razem już nie wzbiła się w powietrze.
Teraz musiała czekać pięć minut do przemiany zwrotnej. Chociaż chwila... Na wierzch jej pamięci wypłynęło wspomnienie, gdzie Flyy wspominała coś, że można się odmienić przed ustalonym czasem. Trzeba było coś wypowiedzieć... Tylko co? Aurélie przeszukiwała zakamarki mózgu, wracając przy tym do zaułka, w którym się przemieniła.
— Ach, już mam! — zawołała zadowolona. — Flyy, przestań bzyczeć.
Wraz z rozbłyskiem czerwonego światła powróciła do bycia normalną Aurélie. Uśmiechnęła się. Nie było wcale źle! Spodziewała się, że będzie gorzej. Z tą myślą ruszyła wolnym krokiem do domu.
~~~~~~
Postać Roxy nie należy do mnie, a jest autorstwa Panichaosu2 (nie pingnę, bo wattpad mnie bardzo nienawidzi).
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro