Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 6 - Miraculum Muchy

Gdy pani Sucreceur wparowała do cukierni, nie była zadowolona.

— Och, jakim cudem ja się znalazłam na dworze?! — zawołała. — Zimnica okropna, a ja tylko w fartuchu... Och, co mi musiało do głowy strzelić! — Pokręciła głową i szybkim krokiem poszła za ladę. Bruno pospiesznie się odsunął — wiedział, że lepiej nie stawać matce na drodze, gdy ta jest zdenerwowana.

— Nie widziałaś Biedronki i Czarnego Kota? — zapytał chłopak.

— Biedronki i Czarnego Kota? — zdziwiła się kobieta. — Nie... Pamiętam, jak ta okropna baba z wcześniej na mnie wrzeszczała, a potem nagle znalazłam się na tym mrozie!

Interesujące — pomyślała Aurélie. Mistrz Fu mówił, że pokonanie Wielkiej Cukierniczki przyszło bohaterom z trudem, ale żeby musieli uciekać zaraz po pokonaniu złoczyńcy? Słyszała, że zwykle przynajmniej jedno z nich zostaje chwilę po walce, by wyjaśnić skonfudowanej eks-ofierze akumy, co się z nią działo. Będzie musiała go o to zapytać, gdy przyjdzie z wizytą.

Tymczasem Bruno, najłagodniej jak umiał, wyjaśnił pani Sucreceur, że została zaakumowana, a jej celem było podbicie Paryża swoimi słodyczami.

— Ha! Zawsze mam dobre pomysły, nawet jeśli kontroluje mnie ten cały Władca Ciem! — Matka chłopaka uśmiechnęła się triumfalnie. — Może nie w taki sposób, ale podbicie Paryża naszymi słodyczami to naprawdę dobry pomysł!

— Jak chcesz podbić Paryż? — zdziwił się Bruno.

— Wiesz, może uda się przekonać burmistrza, żebyśmy mogli załatwiać to i owo na jakichś imprezach...

Kobieta zaczęła się przekomarzać z synem, podczas gdy Aurélie uznała, że już spędziła tu wystarczająco dużo czasu. Czuła, że już powinna wrócić do domu. Nie żeby musiała przychodzić o ściśle określonych porach, ale spędzanie mnóstwa godzin na zewnątrz nie było w jej stylu, dlatego też nie zamierzała się wyłamywać z tego, do czego wszyscy już zdążyli przywyknąć. Poza tym pudełeczko w kieszeni coraz bardziej jej ciążyło i wiedziała, że nie da jej ono spokoju, dopóki nie sprawdzi jego zawartości. A czuła, że robienie tego w cukierni czy na dworze nie jest dobrym pomysłem.

Wycofała się do drzwi bez słowa. Dzwonek przy nich i tak da znać o jej wyjściu, ale nie przejęła się tym szczególnie. Wyszedłszy na zimne powietrze, wzdrygnęła się nieco. Skierowała się w stronę domu i choć próbowała zachować normalne tempo, nawet ona zauważyła, że przyspieszyła nieco. Zarówno z powodu chłodu, jak i ciekawości. Na klatce wchodziła co drugi schodek.

Weszła jak najszybciej do mieszkania i tylko rzuciła szybkie „wróciłam" przez ramię, zanim ściągnęła buty i kurtkę i pognała do swojego pokoju. Na szczęście nikt jej nie zatrzymał. Zarówno ojciec, jak i Lucien musieli otrzymać wiadomości o ataku bezpośrednio od niej. Obaj na pewno się martwili, lecz teraz Aurélie nie miała czasu na to, żeby milion razy zapewniać brata, że wszystko z nią w porządku czy wysłuchiwać wywodów ojca o tym, że powinni jak najszybciej wyjechać.

Zatrzasnęła za sobą drzwi. Nie chciała, by ktokolwiek jej przeszkadzał. Usiadła na łóżku i odetchnęła głęboko parę razy. W końcu, uspokoiwszy nieco oddech, wyciągnęła pudełeczko z kieszeni, zyskując po raz pierwszy okazję, by mu się bliżej przyjrzeć.

Pudełeczko dobrze mieściło się w jej dłoni, choć nie było szczególnie wygodne do trzymania. Miało kształt sześciokąta, a na ciemnym tle wymalowano na czerwono chińskie ornamenty. Aurélie mogła je po prostu otworzyć, ale zamiast tego oglądała je ze wszystkich stron. Musiała przyznać, że nieco bała się tego, co ujrzy w środku.

Odetchnęła ponownie. No dalej, nie ma się czego bać. To wcale nie tak, że twoje życie może zostać przez to zrujnowane, skąd! Z tą jakże entuzjastyczną myślą uchyliła wieczko pudełka.

Nie napatrzyła się długo. Nagle oślepiło ją światło; jakaś część jej mózgu zarejestrowała, że było czerwone. Przymrużyła szybko oczy. Gdy dotarło do niej, że tajemniczy blask zniknął, otworzyła je ostrożnie, jednak musiała zamrugać jeszcze parę razy, by przywrócić wzrok do normalności.

W pudełeczku znajdowała się jakaś błyskotka, jednak Aurélie bardziej zwróciła uwagę na stworzonko unoszące się ponad nią. Wiedziała już, co to jest. Kwami, stworzenie zamieszkujące miraculum. Jednak to w niczym nie przypominało Wayzza. Owszem, było małe i miało głowę nieproporcjonalnie dużą w stosunku do ciała, ale na tym podobieństwa się kończyły. To kwami było czarne, z błękitnymi skrzydełkami na plecach. Oczy stworzenia były duże i całe czerwone, a z głowy wyrastały mu długie czułki. Jego wygląd nasunął dziewczynie tylko jedno skojarzenie.

— Mucha? — zapytała ze zdziwieniem.

— A na co innego ci wyglądam? — odezwało się piskliwym głosem, do tego nieco opryskliwie. — Oczywiście, że mucha!

— No nie wiem, możesz tylko udawać...

— Ale nie udaję. Jestem Flyy, kwami muchy, miło mi poznać, czy coś.

Ton stworzonka wcale nie wskazywał na to, że było mu miło. Aurélie westchnęła. Wiedziała doskonale, że w pudełeczku jest miraculum, lecz nie spodziewała się spotkać takiego kwami. Poznawszy Wayzza, podświadomie musiała uznać, że wszystkie kwami są mądre, miłe i ułożone. Ale to takie nie było. Przypominało Aurélie raczej ludzi z jej klasy, czyli typ osobowości, którego raczej wolała unikać. Cóż, życie zawsze musiało sobie z niej zażartować, a tym razem zrobiło to w wyjątkowo wredny sposób.

— I co tak zamilkłaś? Mowę ci odebrało? — odezwało się nagle kwami.

Aurélie drgnęła, zorientowawszy się, że pogrążyła się w rozmyślaniach.

— Nie, ja tylko jakoś tak... — wymamrotała nieco nieskładnie.

— Ty tylko jakoś tak — przedrzeźniła ją Flyy. — Fu ci już przecież mówił o miraculach, więc co jesteś taka zaskoczona?

— Ja nie jestem...

— No nieważne — przerwało kwami. — Wiesz już ogólnie, jak to działa, że daje supermoce, bla bla bla.

Aurélie coraz mniej lubiła to kwami. Czy nie mogła dostać jakiegoś miraculum z kwami takim jak Wayzz? Spokojnym i nie traktującym jej jak idiotki?

— No i każde miraculum daje specjalną moc, a moją jest Latanie. Wystarczy, że po przemianie wykrzykniesz w dowolnym momencie to słowo i tadam, fruwasz niczym ptak! Ale tylko przez pięć minut, bo niestety przez miraculum nie mogę wyzwolić mojej pełnej mocy, a potem wracasz do swojej zwykłej postaci.

— Yhym, rozumiem — mruknęła Aurélie, żeby kwami nie miało o co marudzić.

— Ale to nie tak, że zaraz jak się odmienisz, to możesz znowu się przemienić i cały proces zaczyna się od nowa. Nie, przez to moja moc się wyczerpuje i po przemianie zwrotnej musisz mi dać coś do zjedzenia.

— To magiczne stworzenia jedzą? — zdziwiła się dziewczyna.

— Wyobraź sobie, że tak. — Flyy pokręciła głową. — Ta magia nie bierze się znikąd.

— A co w ogóle jesz?

— Rodzynki i czekoladę.

Super. Przynajmniej nie ma jakichś wygórowanych wymagań i nie chce jakichś homarów ani żabich udek. To mogła sobie zapisać na plus.

Kwami umilkło i Aurélie wreszcie znalazła chwilę, aby spojrzeć na miraculum w pudełeczku. Okazało się, że jest to gumka do włosów. Niezbyt gruba i czarna, nie wyróżniałaby się wcale, gdyby nie nawet spory względem niej czarny kamień na środku. Wyciągnęła miraculum z pudełka i obejrzała je uważnie ze wszystkich stron. Dziewczynę zaskoczyła jego lekkość mimo obecności kamienia.

— To miraculum będzie działało bez względu na to, gdzie je zawiążę, prawda? — zapytała dla pewności.

Kwami skinęło głową, więc ściągnęła gumkę oplatającą koniec długiego warkocza i zastąpiła je miraculum Muchy. Czuła, że teraz nie ma odwrotu. Przyjęła miraculum, a to oznaczało jedno. Teraz oficjalnie dołączy do grona bohaterów ratujących Paryż. Nie żeby nadal szczególnie tego pragnęła, ale jakimś dziwnym trafem ostatnio znajdowała się bliżej niebezpieczeństwa. Warto było mieć miraculum. Będzie mogła obronić przynajmniej siebie. No i innych ludzi, jeśli los jej na to pozwoli. Tylko teraz zrozumiała, że nie wie najbardziej istotnej rzeczy.

— Jak się właściwie przemienić?

— To akurat jest na tyle proste, że powinnaś zrozumieć za pierwszym razem.

Och, naprawdę irytująca istota! Spokojnie, Aurélie, ze starcia tego kwami z powierzchni ziemi nie przyjdzie ci nic dobrego, oddychaj...

— Wystarczy, że zakrzykniesz: „Flyy, bzycz nad uchem!".

— Ciekawe zawołanie — skwitowała Aurélie. — Bzycz nad uchem...

— Tylko nie wypowiedz tego przypadkowo! — ostrzegła ją istotka. — Bo jak to zrobisz, to bum, stajesz się Muchą na oczach wszystkich, a nie wolno ci nikomu o mnie mówić.

— A jeśli ktoś już wie o miraculach?

— To jak nikomu nie powie, to niech będzie...

Aurélie westchnęła. Co teraz? Z kwami porozmawiała, w teorii wszystko już wie, a przemieniać nie ma się po co. W końcu w Paryżu nie było w tym momencie nikogo do ratowania. Chociaż może...

Ech, jednak nie. Uznała, że lepiej będzie, gdy wyjdzie z pokoju i będzie udawać, że nic się nie stało. Może uda się zająć jej myśli czymś innym, na przykład wycieczką...

***

Weekend minął Aurélie zdumiewająco szybko. A nic takiego się nie wydarzyło. No dobra, dostała miraculum, ale jeszcze nie musiała go użyć. I całe szczęście. Choć czasami chciała dokonać przemiany tylko po to, żeby Flyy zamknęła się choć na chwilę i nie irytowała jej swoją egzystencją.

Właśnie, kwami stało się chyba pierwszym stworzeniem na świecie, które Aurélie tak znielubiła. Dziewczyna ceniła sobie chwile ciszy, lecz z Flyy nie zastawała ich praktycznie wcale. Oczywiście, mogła iść do mistrza Fu i zapytać go o to, ale jakoś się jeszcze nie zdobyła na wizytę. Zamiast tego ciągle tylko jęczała, jak ojciec wspominał o wyjeździe, a do tego opowiedziała Lucienowi o miraculum Muchy. Flyy uparła się, że nie chce się pokazywać nikomu poza Aurélie i mistrzem Fu, ale Lucien wiedział już, co jego siostra sądzi o stworzeniu.

Prawdę mówiąc, obudziwszy się w poniedziałek rano, jedynym, co chciała zrobić, było zaprzeczenie wszystkiemu, co miało miejsce od ostatniego tygodnia.

— Miałam taki cudowny sen — wymamrotała, przeciągając się w łóżku. — Że moje życie jest normalne i nie wtrącają się w nie żadni strażnicy miraculów oraz wredne kwami...

— Hę? Kogo nazywasz wrednym? — zaskrzeczała Flyy tuż przy uchu Aurélie.

— Au, nie piszcz tak blisko mnie...

Kwami puściło tę uwagę mimo uszu. Zamiast tego postanowiło się pobawić w trenera personalnego i zaczęło skandować słowo „wstawaj", nadal bardzo blisko dziewczyny. Och, Aurélie naprawdę miała ochotę zrobić Flyy na złość i zakopać się pod kołdrą, żeby już nigdy się nie podnieść z łóżka. Ale nie chciała też spóźnić się do szkoły, więc w końcu wygramoliła się spod pościeli, ziewając przy tym głośno. Nie żeby jakoś szczególnie podobała się jej idea wczesnego wstawania w środku zimy, ale jak mus, to mus.

Gdy jadła śniadanie, kwami było schowane w kieszeni spodni z piżamy, ale gdy tylko znalazły się w łazience, rozpętało się prawdziwe piekło. Flyy komentowała wszystko, co robiła Aurélie słowami w rodzaju: „Gdybyś była kwami, nie potrzebowałabyś tego" albo: „Tak by było szybciej, dlaczego robisz to tak?". Najgorzej było, gdy chciała rozpuścić włosy, by je rozczesać i na nowo zapleść warkocz.

— Nie rób tego! — zaprotestowała, gdy Aurélie zaczęła zsuwać miraculum.

— A czemu nie? — Dziewczyna uniosła brwi. — Przecież nie chcę go utopić w sedesie ani nic... — Z tymi słowami zdjęła miraculum z włosów. — Widzisz? Wszystko w porządku.

— No niby tak... — Było jednak widać, że kwami ulżyło. Aurélie nie wiedziała, jaki był powód do obaw, ale musiał jakiś być. Uznała jednak, że jak o to zapyta, Flyy i tak nic nie odpowie. — Ale zawsze, jak będziesz poprawiać warkocz, musisz je zdejmować?

— No cóż, jeśli może wyglądać jak stóg siana, to nie.

Rozplotła warkocz, po czym rozczesała delikatnie włosy. Czasami dziwiła się, jak była w stanie zapuścić je takie długie. Oczywiście, to był test. Chciała sprawdzić, jak długo wytrwa w zapuszczaniu, podcinając jedynie końcówki co jakiś czas. Od paru lat wychodziło jej to całkiem nieźle.

Westchnęła. Naprawdę nie miała nic ciekawszego do robienia w życiu niż zakładanie się z samą sobą o to, jak długie włosy da radę zapuścić?

Zaplotła warkocz palcami już wprawionymi w tej czynności. Gdy już wszystko miała gotowe, wyszła z łazienki i zaczęła się szykować do wyjścia z domu. Prognozy pogody przewidywały opady deszczu, więc przezornie spakowała parasol. Kiedy była gotowa, pożegnała się z Lucienem wychodzącym do pracy później.

Jak widać, prognozy pogody miały rację. Nie była to jakaś ogromna ulewa, ale krople deszczu i tak były irytujące. Aurélie rozłożyła parasol, ciesząc się z wcześniejszego obejrzenia zapowiedzi. Szła powoli, klucząc wśród małych uliczek. Uwielbiała je. Nie było tam za dużo ludzi, więc mogła w spokoju rozmyślać. Ale z powodu tego, że ktoś mógł się zjawić, Flyy siedziała cicho ukryta w jej torbie.

Coś tu jednak nie grało. Dziewczyna czuła, że ktoś na nią patrzy. Słyszała ciche kroki osoby podążającej za nią...

To się stało w przeciągu chwili. Poczuła, jak ktoś obejmuje jej tors, jednocześnie zatykając usta drugą dłonią. Mimo to próbowała wydać jakiś dźwięk. Bezskutecznie. Parasol wypadł jej z ręki.

— Siedź cicho, jeśli ci życie miłe — syknął jej do ucha jakiś męski głos. — Idziesz z nami.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro