Rozdział 50 - Odsiecz
Nawet chłodne powietrze omiatające twarz Pierre'a nie ułatwiło mu zebrania myśli.
Odkąd Wayzz wybudził jego i mistrza Fu ze snu i przekazał okropną informację o tym, że Brigitte jest w niebezpieczeństwie, był bardzo niespokojny, Chciał wyruszyć natychmiast, ale mistrz słusznie zauważył, że nie dostanie się tam wystarczająco szybko, jeśli nie skorzysta z pomocy posiadacza miraculum, czekali więc na Aurélie, której Pierre chyba ufał najbardziej z paryskich superbohaterów. Z tego co zrozumiał, nie była u siebie, stąd tak długo zajęło jej dotarcie, ale i tak z każdą chwilą stawał się coraz bardziej zaniepokojony. Och, gdyby nie utracił Miraculum Pająka, mógłby je wykorzystać i się szybko przeteleportować na miejsce! Bo chociaż nie miał nic do transportu w ramionach Muchy, musiał przyznać, że taki sposób podróżowania jest wolniejszy od teleportacji. Nie miał jednak innego wyjścia — kurczowo więc trzymał się jej szyi, choć wiedział, że ryzyko, że może go puścić, jest naprawdę niewielkie.
— Jak myślisz, kto zaatakował Brigitte? — odezwała się nagle Mucha, przerywając jego rozmyślania.
— Pewnie Odnowiciele — odpowiedział. — To raczej nie może być nikt inny. Gdyby to był zwyczajny posiadacz miraculum, poradziłaby sobie z nim bez większego trudu.
To prawda — w końcu nieraz widział Brigitte w akcji i była wprost niesamowita. Był niemal pewien, że inaczej nie połączyłaby się natychmiastowo z Wayzzem. Niby zgodziła się ich informować o jakimkolwiek zagrożeniu, ale znał ją na tyle dobrze, że wiedział, że jeśli nie uznałaby wroga za potężnego, to nie chciałaby ich niepotrzebnie martwić.
— Ech, ale tak szczerze, to czułem, że coś się na tym obozie wydarzy, w końcu pustkowie z dala od internetu to jest idealne miejsce na atak — dodał.
— Rzeczywiście — zgodziła się Mucha. — Chociaż to nie wyjaśnia, skąd wiedzieli, że Brigitte tam będzie.
— Pewnie mają jakieś sposoby, w końcu jak tym innym razem mnie zaatakowali, to nie informowałem całego Paryża, dokąd się wybieram — uznał Pierre.
— Gdybyśmy tylko wiedzieli, jak nas znajdują, to byłoby dobrze...
Lecieli dalej, a po paru minutach Mucha zorientowała się, że zaraz nastąpi koniec Latania. Wylądowała więc na jakimś dachu, aby nie upaść, po czym podbiegła do jego brzegu.
— Mogę biec po dachach jeszcze przez pięć minut, zanim się przemienię — oznajmiła.
— A może lepiej zeskoczysz, odmienisz się i od razu przemienisz się znowu, żebyśmy mogli dalej lecieć? — zasugerował jej Pierre.
Dziewczyna skinęła na to głową i korzystając z pomocy gumy, zeskoczyła z dachu. Wylądowawszy na ziemi, Pierre również stanął na swoje nogi i odwrócił wzrok, aby światło towarzyszące detransformacji go nie oślepiło. Aurélie dała Flyy nieco rodzynek, by ta mogła się posilić i umożliwić jej kolejną przemianę.
— Jak myślisz, ile jeszcze zajmie nam dotarcie tam? — zapytała, czekając na kwami.
— Budynki zaczynają się już przerzedzać, więc myślę, że jeszcze jedna-dwie przemiany i powinniśmy tam być.
— Ech, szczerze mówiąc, obawiam się dotarcia tam... Jeśli to naprawdę Odnowiciele, to będę tylko zawadzać, bo przecież nie mam żadnych szczególnych zdolności!
— Szczerze mówiąc, ja również się obawiam... — westchnął Pierre. — Co prawda powoli uczę się używać tych mocy, ale wcale nie czuję, by to wystarczyło.
— W takim razie nie damy rady ich pokonać! — jęknęła Aurélie.
— W zasadzie czy musimy ich pokonać? — zaczął się zastanawiać. — Musimy tylko ochronić Brigitte i obozowiczów, więc może uda się odciągnąć Odnowicieli stamtąd i potem się ewakuować?
— Myślisz, że tak łatwo odpuszczą?
— Nie wiem, może nie, ale zawsze warto spróbować.
Gdy Flyy była już najedzona, Aurélie ponownie się przemieniła i użyła Latania. Tymczasem Pierre przypomniał sobie o medalionie zawieszonym na szyi. Powróciła również do niego ostatnia rozmowa z Shouyi. Chwycił medalion i przywołał w myślach boginię.
— Co to ma być za pora? — usłyszał w głowie głos Shouyi. — Chcę spać!
— Shouyi? — zdziwiła się Mucha.
— Słyszysz ją? — Pierre był równie zdziwiony.
— Komunikacja przy pomocy mojego medalionu jest cudowna, nieprawdaż? — zachwyciła się Shouyi, najwyraźniej zapomniawszy, że jeszcze przed chwilą chciało się jej spać. — Dopóki dotykacie medalionu lub osoby trzymającej go, możecie mnie oboje słyszeć bez konieczności, żebym wyłaziła, a jak mniemam, niedobrze by było, gdybym sobie wyszła na dworze.
— Super — stwierdziła Mucha. — Ale i tak, po co tu się pojawiłaś?
— W sumie też bym chciała to wiedzieć — stwierdziła bogini.
— Chodzi o to, że za chwilę będziemy walczyć z Odnowicielami...
— Z Odnowicielami? Ale jak to? Czemu w środku nocy?
— Zaatakowali Brigitte. — I opowiedział o wiadomości Wayzza. — Teraz idziemy jej pomóc, bo nie mamy innego wyjścia. I tak sobie myślałem... Czy może nie mogłabyś nam nieco pomóc?
— Ja? — upewniła się Shouyi. — Jak miałabym wam pomóc?
— Wtedy, kiedy wcześniej z nimi walczyliśmy, zrobiłaś ten wybuch... Wiesz, może mogłabyś się pojawić i ich powstrzymać?
Bogini nie odpowiadała, więc Pierre uznał, że musi się ona najpewniej nad tym zastanawiać. W końcu, po chwili, która wydała mu się bardzo długą, odezwała się.
— Wykluczone.
— Wykluczone? Ale jak to? — wyrwało mu się, zanim zdążył się powstrzymać. — Nie miałaś być naszym sprzymierzeńcem?
— Nie mówiłam przypadkiem, że każde działanie bogów wywiera wpływ na świat? — odpowiedziała Shouyi pytaniem. — Dlatego, dopóki nie jest to sytuacja bez wyjścia, nie powinniśmy używać naszej mocy na ziemi. To mogłoby wywołać nieoczekiwane konsekwencje, znacznie gorsze niż skutki waszej potencjalnej przegranej bez mojego udziału.
— Jesteś boginią rzemiosła, co mogłoby się stać? — wtrąciła się Aurélie. — Z nieba zaczęłyby padać dłuta?
— Chociażby! — potwierdziła Shouyi. — Uwierzcie, nieprzyjemnie jest oberwać dłutem w głowę.
Pierre nie zapytał jej, czy to oznacza, że ma jakieś doświadczenie w tej dziedzinie, choć bardzo chciał, jedynie westchnął z lekkim smutkiem.
— Czyli musimy sobie radzić sami? — upewnił się.
— Teraz tak. Ale nie martwcie się, jak już będzie istnieć realna szansa na pokonanie Odnowicieli, to pomogę wam, choćby później cały świat musiał się chronić przed padającymi dłutami.
— Mam nadzieję, że kiedyś chociaż trochę zbliżymy się do tego zwycięstwa, bo teraz tylko błądzimy... No dobra, w takim razie możesz już iść spać, bo raczej nam się już do niczego nie przydasz.
— Przykro mi — odpowiedziała na to Shouyi. — I powodzenia! Będę z wami duchowo.
I więcej już nie usłyszeli jej głosu. Lecieli dalej, a gdy czas trwania mocy Muchy ponownie upłynął, zgodnie z przewidywaniami Pierre'a zauważyli już las. To gdzieś tam musiało być obozowisko i tym samym pole walki. Znaleźli się więc na ziemi, by znowu zrobić krótką przerwę.
— Jesteśmy już blisko — stwierdził oczywistość Pierre. — Jak się znowu przemienisz, to nie używaj już Latania. Przytrzymam się ciebie i przejdziemy po drzewach, a jak znajdziemy Brigitte, to wtedy postaramy się odciągnąć ją od Odnowicieli, albo na odwrót.
— Dobra, postaram się pomóc — zgodziła się Aurélie.
Przemieniła się po raz kolejny i tym razem nie użyła Latania. Tak jak się umówili, Pierre przytrzymał się jej, a ona ujęła go w talii jedną ręką, podczas gdy drugą zarzuciła gumę na pobliską sosnę i przehuśtała się na niej na kolejne drzewo. Po jakichś może kilku minutach ujrzeli, że teren zaczyna się powoli przerzedzać. To musiało być tutaj.
— Stój — powiedział Pierre cicho, tak, by nikt poza Muchą go nie usłyszał.
Ona posłusznie stanęła.
— Chyba jesteśmy już blisko — dodał.
— A więc idziemy? — upewniła się dziewczyna.
— Yhym... — Przeszedł krok, czy dwa, aż nagle mu się coś przypomniało. Odwrócił się do Muchy. — Wyciągałaś kiedyś może kolce ze swojego pasa?
— Kolce? — zdziwiła się. — Nie... W ogóle da się je wyciągnąć?
— Spróbuj — polecił jej.
Sięgnęła do pasa i uchwyciła ostrożnie jeden z kolców. Pociągnęła go do góry, a ten, choć początkowo był oporny, w końcu ustąpił. Mucha, na której twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia, zaczęła oglądać go ze wszystkich stron.
— Łał... — mruknęła i przeniosła spojrzenie na Pierre'a. — Skąd wiedziałeś?
— Jak Brigitte była Muchą, odkryła co nieco — odpowiedział. — Możesz mi podać kolec i gumę?
Mucha najwyraźniej nie wiedziała, do czego Pierre dąży, ale posłusznie podała mu obie te rzeczy. Ten obejrzał kolec i z zadowoleniem zauważył coś, co wyglądało jak zatrzask. Czyli dobrze pamiętał! Podważył zatrzask, który się uchylił i włożył gumę w powstały otwór, po czym ponownie zatrzasnął mechanizm.
— Voilà! — zakrzyknął, podając jej gumę. — Oto domowej roboty broń sieczna!
Mucha przyjrzała się gumie z zawieszonym na niej kolcem i nie mogła się powstrzymać od westchnienia pełnego zachwytu.
— Super, teraz to mogę walczyć! — ucieszyła się. — Dzięki!
Stwierdziwszy, że teraz już mogą iść i nie tracić więcej czasu, ruszyli przez drzewa. Gdy dotarli do skraju lasu, z pewnością wyznaczonego przez ludzi, Pierre zatrzymał się, aby wybadać sytuację. Ku swojemu lekkiemu zdumieniu nie zauważył nic podejrzanego — przed nim było tylko kilka małych domków ze zgaszonymi światłami.
— Gdzie oni są? — rzucił pytanie w przestrzeń.
— Pewnie po drugiej stronie — odpowiedziała na to Mucha.
Tę rację potwierdził kobiecy krzyk, który nagle usłyszeli. Pierre natychmiast go rozpoznał.
— Brigitte!
I nie zważając na nic, pobiegł przez polanę, ile sił w nogach.
— Czekaj! — usłyszał głos Muchy.
Nie zwrócił jednak uwagi na towarzyszkę i nie zatrzymał się. Wydawało mu się, że nie ruszyła za nim, lecz to nie miało znaczenia. On musiał dotrzeć do Brigitte. I gdy wyminął domki i jakiś inny budynek, w końcu dojrzał ludzi. Samotna postać — to musiała być Brigitte — unikała ataków czwórki agresorów. Właśnie uskoczyła przed srebrnym promieniem, lecz w miejscu, w którym się znalazła, już czekał na nią bolas, który oplótł jej nogi. Nie udało się jej utrzymać równowagi i przewróciła się, a mężczyzna, który go rzucił, nachylił się w nadziei, że będzie mógł się rozprawić ze swoją ofiarą. Pierre jednak nie zamierzał mu na to pozwolić.
Znalazłszy się wystarczająco blisko, przypomniał sobie wszystko to, czego nauczył się podczas tych kilku tygodni prowizorycznych treningów. I uderzył. Jego zaciśnięta pięść trafiła mężczyznę prosto w policzek, a ten pod wpływem ciosu przewrócił się.
— Pierre! — zawołała Brigitte, zrozumiawszy, że oto przybył jej na ratunek.
— Nic ci nie jest? — zapytał, odwróciwszy się do niej.
Chciał się nachylić, by uwolnić jej nogi, ale wtedy coś, być może instynkt, podpowiedziało mu, że musi uważać. Spojrzał w lewo i szybko udało mu się zablokować atak kolejnego wroga. Uniósł lekko głowę i napotkał spojrzenie fioletowych oczu mężczyzny.
— To ty! — zawołał, rozpoznawszy Odnowiciela, który zaatakował go na polanie.
— Znowu się spotykamy, braciszku! — Usta tamtego rozwarły się w uśmiechu, bynajmniej nie przyjemnym.
Pierre nie zdołał się osłonić przed kolejnym atakiem i Odnowiciel posłał go na ziemię obok Brigitte. On jednak nie zamierzał się poddać. Nie tym razem. Wstał i podbiegł znowu do Odnowiciela. W tym momencie jednak przestrzeń dzielącą go od mężczyzny przeciął kolejny srebrny promień.
— Co ty wyprawiasz, Kate?! — zawołał Odnowiciel do rudowłosej kobiety, która była odpowiedzialna za strzelanie owymi promieniami.
— Jakbyś nie widział, Richardzie, chronię twój zadek przed insektami!
Wskazała w jakieś miejsce, a Pierre odruchowo spojrzał w tamtą stronę. Ujrzał Muchę, której ledwo udało się uniknąć ataku, która jednak nie czekała na kolejną próbę spopielenia jej i zamiast tego podbiegła do Brigitte.
On uznał, że również nie ma na co czekać i tym razem, nie powstrzymywany przez nikogo, pokonał dystans dzielący go od Richarda i tym razem zaatakował. Mężczyzna bez większego trudu powstrzymał jego atak, ale Pierre ujrzał na jego twarzy cień zaskoczenia.
— Wcześniej tak nie podskakiwałeś — stwierdził. — Czyżbyś w końcu się czegoś nauczył?
— Nauczyłem się tego, że żeby cię pokonać, nie mogę stać bezczynnie — odgryzł się Pierre i uchronił się przed kolejnym atakiem.
Mimo woli Pierre porównywał tę walkę do ich poprzedniego starcia. Wtedy był kompletnie bez szans — Richard przerastał go pod każdym względem, a on sam zbyt się bał, by cokolwiek zrobić. Teraz nadal widział, że przewaga leży po stronie Odnowiciela, ale przynajmniej nie był kompletnie bezradny. Mógł chociaż przez chwilę odpierać jego ataki. Aż uda im się wydostać stąd bezpiecznie Brigitte.
Szybkie spojrzenie na pole walki pozwoliło mu stwierdzić, że Brigitte zajęła się kobietą, ową Kate, natomiast Mucha unikała ataków mężczyzny, który upodobał sobie wszelką broń myśliwską. Ale zaraz, widział czterech atakujących, a nie trzech...
Bingo! Czwarta osoba niby walczyła, ale widać było jednak, że trzyma się na uboczu. Najwyraźniej nie bardzo wiedziała, któremu ze swoich towarzyszy powinna pomóc. W końcu się zdecydowała i podbiegła do Richarda i Pierre'a.
— Nie waż się wtrącać! — zawołał do niego Richard. — On jest mój!
Postać odbiegła i chyba chciała spróbować szczęścia gdzieś indziej, lecz i tym razem się jej nie udało. Drogę zagrodził jej długi kij, którego właściciel po chwili wylądował na ziemi.
— Ty zmierzysz się z nami! — zawołał do niej Czarny Kot.
Postać, zrozumiawszy, że nie ma innego wyjścia, zwróciła się twarzą do Kota. Ten zaatakował ją kijem, a ona się uchyliła. Tam jednak natknęła się na Biedronkę. Gdy unikała uderzenia jej jo-jem, kaptur spadł jej z głowy. Okazała się młodym chłopakiem, nieco wystraszonym, ale jednocześnie gotowym do walki. Co ciekawe, Pierre rozpoznał go. Rousseau, bo to był właśnie on, od kolejnego ataku superbohaterów odgrodził się ścianą ognia.
Czyli Aurélie od samego początku miała rację — pomyślał. — Rousseau jednak jest Odnowicielem.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro