Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 47 - Krok do przodu

Oboje zamilkli, ciesząc się chwilą i obecnością tego drugiego. Aurélie trzymała ciepłą dłoń Alexandre i miała nadzieję, że nie będzie musiała jej nigdy puścić.

— Naprawdę cieszę się, że cię mam — odezwał się Alexandre. — Ale czasem sobie myślę... Trochę nie wiem, jak to ująć...

Przerwał na chwilę, a Aurélie poczuła, że powinna się odezwać. Zapytała więc:

— Co ująć?

— Mam takie wrażenie, że od tamtego czasu niemal w ogóle nie ruszyliśmy do przodu. Nie wiem, czy wiesz, co mam na myśli...

— Chyba nie bardzo — przyznała dziewczyna.

— W sensie, niby tytułujemy się parą, ale w zasadzie nie zachowujemy się, jakbyśmy byli kimkolwiek więcej niż przyjaciółmi. No, naprawdę nie potrafię tego wyjaśnić. Ale chodzi mi o to, że... — Alexandre zająknął się i już się nie odezwał.

— Ale przecież wychodzimy razem i bardzo dużo piszemy — przypomniała mu. — Czy to nie wystarcza?

— Może i tak, ale... ech, czegoś mi brakuje! Właściwie od tamtego jednego razu, gdy stwierdziłaś, że mnie kochasz, już nigdy nie usłyszałem od ciebie podobnych słów.

— Czyli chcesz po prostu, bym częściej mówiła, co czuję? — spytała. — Znaczy, wiesz, mogę, chociaż... no nie wiem, nie jestem do tego przyzwyczajona.

— Rozumiem, ale naprawdę byłoby mi miło, gdybyś choć raz na jakiś czas powiedziała mi i nie kazała się domyślać.

Aurélie nie odpowiedziała. Alexandre naprawdę tak to widział? Nigdy nie przypuszczała, że to może być jego problem. W takim razie faktycznie powinna się postarać to zmienić. Wyrażać myśli bardziej wprost.

— W takim razie może zacznę od razu. — Odetchnęła. Wiedziała, co ma powiedzieć, ba, w końcu zaczynała tak naprawdę czuć! Mimo to gdy tylko o tym pomyślała, zrobiło się jej gorąco, a serce zaczęło mocniej bić. — Kocham cię, Alexandre.

— Ja też cię kocham, Aurélie.

Alexandre nagle się zatrzymał, więc Aurélie uczyniła to samo. Zauważyła, że znajdują się w jakiejś małej uliczce, otoczonej z obu stron kamienicami. Całkiem romantycznie — przeszło jej przez myśl. Alexandre, cały czas nie puszczając jej dłoni, stanął tak, że patrząc przed siebie, widziała jego twarz. Był wyższy od niej o jakieś pół głowy, więc musiała nieco unieść wzrok, by spojrzeć mu w oczy.

Serce nadal biło jej jak oszalałe, a gdy chłopak wolną dłonią ujął jej twarz, myślała, że zaraz wyskoczy jej ono z piersi.

— To druga rzecz, której bardzo mi brakuje.

Wtedy właśnie ją pocałował, po raz drugi w jej życiu. Kompletnie nie wiedziała, jak zareagować, dlatego postanowiła się po prostu poddać. Wargi Alexandre okazały się zaskakująco delikatne i musiała przyznać, że właściwie było to całkiem przyjemne. Może właśnie tak powinna do tego podejść, cieszyć się tym, co ma, bez ciągłego zamartwiania się, że coś potoczy się nie tak?

Gdy Alexandre odsunął się, to mimo faktu, że serce nadal biło mocno, a ona była cała czerwona, to uśmiechnęła się szeroko.

— Naprawdę chciałem to zrobić — powiedział. — Ale tym razem nie uciekniesz?

— Nie — odparła.

To prawda, tym razem już nie miała ochoty uciekać. A do tego, co ją wyjątkowo zaskoczyło, chciała więcej. Nigdy wcześniej nie miała pojęcia, że może czegoś tak bardzo pragnąć.

— Nie zamierzam już uciekać.

Nie panując do końca nad tym, co robi, wysunęła dłoń z ręki Alexandre, a zamiast tego objęła go obiema rękami. Następnie stanęła na palcach i pociągnęła go ku sobie. Kolejny pocałunek był chyba nawet lepszy od tego wcześniejszego. Nie myśląc o niczym innym, zatraciła się. Czuła, zarówno instynktownie, jak i na własnym ciele, że Alexandre również się to podoba. Wydawało się jej, że mogłaby tak trwać wieczność. Po chwili jednak powróciła do niej rzeczywistość — przypomniała sobie, że stoją na drodze i chociaż była odludna, ktoś jednak mógł ich tam zobaczyć.

Oderwała się więc od niego, ale nadal pozostawała blisko. Spojrzała prosto w oczy Alexandre, w których widziała bezgraniczną radość i uwielbienie.

— To było... — odezwał się. Aurélie zauważyła, że jego oddech stał się szybszy.

— Niesamowite? — weszła mu w słowo.

Chłopak skinął głową.

— Cudowne, wspaniałe — dodał.

— Szczerze mówiąc, nawet nie spodziewałam się, że będzie tak fajnie — przyznała. — Początkowo się trochę bałam...

— Czego?

— Bo ja wiem, chyba tego, że okażę się w tym beznadziejna... — Gdy tylko to powiedziała, uświadomiła sobie, że to właściwie była prawda.

— Dla mnie nigdy nie będziesz beznadziejna, wiesz?

Alexandre objął ją, a ona odwzajemniła uścisk. Wtedy właśnie wszystkie troski uleciały jej z głowy. Było dobrze, lepiej, niż kiedykolwiek mogła przypuszczać.

***

Niestety nie cały dzień Aurélie mogła spędzić z Alexandre. Mimo ferii chłopak nadal miał bardzo napięty grafik i już w południe musiał wracać do pracy. Odprowadził ją więc do domu, a ona obserwowała go przez okno, jak odchodzi. Na początku zdziwiło ją, że ktoś taki jak on nie wozi się wszędzie autem. Gdy go o to zapytała, stwierdził, że po prostu lubi spacery i jeśli nie ma zbyt daleko, to woli chodzić pieszo. A poza tym nie bardzo przepadał za szoferem, którego dostał od agencji i wolał go unikać, więc na dalsze dystanse wybierał komunikację miejską.

— Ale wiesz, samochody są jednak wygodniejsze — stwierdził wtedy. — Dlatego w przyszłym roku zrobię prawo jazdy i już nie będę się musiał niczym przejmować.

No tak, Alexandre tak samo jak ona w przyszłym roku miał skończyć siedemnaście lat, chociaż musiał czekać aż do października. Co ciekawe, ona w przeciwieństwie do niego wcale nie zastanawiała się nad ewentualnym prawem jazdy, choć miała świadomość, że w przyszłości może się jej ono przydać.

Gdy Alexandre zniknął jej z zasięgu wzroku, zaczęła się zastanawiać, co mogłaby robić. Cieszyła się, że jest wolne, ale w zasadzie nie miała żadnych planów. Najprawdopodobniej spędzi je w większości sama w domu... Lucien poranki i większość popołudni spędzał w pracy, a sporą część wolnego czasu przeznaczał na spotkania z Véronique, co sprawiało, że mieszkanie Volerów wydawało się ostatnimi czasy okropnie puste. Tylko ona tam była. Jej myśli powróciły nagle do rodziców. Ojca nie widziała już od miesiąca i nadal nie uznał, że powrót byłby dobrym pomysłem, a od pewnego czasu w ogóle się nie odzywał, nawet do Luciena. To sprawiało, że Aurélie zastanawiała się, czy ten w ogóle jeszcze żyje. Oczywiście mogłaby to sprawdzić bardzo łatwo, po prostu do niego dzwoniąc, ale tak naprawdę nie zamierzała tego robić. W końcu skoro on ją porzucił, to dlaczego ona teraz miała się interesować jego losem?

Jak widać, w porzucaniu stał się równie dobry co jej matka. Zwykle wspominając ją, czuła głównie smutek. Teraz jednak gdzieś wśród tych uczuć pojawiła się złość. Dlaczego to zrobiła? Co mogło być dla niej ważniejsze od rodziny? Od męża, którego ponoć kochała i dwójki własnych rodzonych dzieci?

— Ech, chyba się tego nigdy nie dowiem — mruknęła, nie zauważywszy, że mówi głośno. — Chociaż bym chciała...

— Czego się nie dowiesz? — zapytała Flyy.

— Niczego, nieważne — odparła jej na to Aurélie. Wcale nie zamierzała się dzielić z kwami refleksjami.

— Ej, ale ty tak na poważnie? No poooowiedz, zaciekawiłaś mnie!

— Raczej nie jesteś mi w stanie na to odpowiedzieć. — Westchnęła.

— A skąd wiesz, może akurat?

— Mówisz?

— No oczywiście, wbrew pozorom wiem całkiem sporo.

— Zastanawiałam się, co strzeliło do głowy mojej matce, że zostawiła nas dziesięć... nie, zaraz, za niedługo to będzie już praktycznie jedenaście lat temu — wyjaśniła Aurélie. — Byłam wtedy mała i głupia i może przeoczyłam jakiś szczegół, ale zawsze mi się wydawało, że się z tatą kochali... A poza tym Lucien twierdzi, że powiedziała, że wróci. Szkoda, że jak na razie nie zapowiada się, żeby miała to zrobić.

— A jaka była twoja mama? — dopytywała Flyy.

— Była chyba jedyną osobą, która wcześniej umiała mnie wyciągnąć z domu. — Aurélie uśmiechnęła się na jej wspomnienie. — Pamiętam, że gdy jeszcze z nami była, co chwilę się dokądś wybieraliśmy!

— To słodkie, ale chyba źle sformułowałam pytanie. Chodziło mi w sumie o to, jak wyglądała? I jak się nazywała?

— O, myślałam, że wiesz, jak się nazywa — zdziwiła się dziewczyna. — Coline.

Nagle powróciło do niej jedno wspomnienie — pierwsza rozmowa z Brigitte, w której mistrz wymienił imię Coline. Było niezwykle małe prawdopodobieństwo, że mogło jej chodzić o tę samą Coline, ale to i tak bardzo zapadło jej w pamięć.

— A jak o wygląd chodzi, to w zasadzie gdzieś tu jest zdjęcie.

Podeszła do jednej z półek w salonie, na której stała fotografia sprzed lat. Po lewej stronie stał ciemnowłosy mężczyzna z kilkudniowym zarostem. W niebieskich oczach Samuela wpatrujących się w kamerę błyszczała radość. Obok niego stała kobieta o falowanych blond włosach sięgających połowy ramion. Obwieszona była mnóstwem błyskotek, a w ramionach trzymała niemowlę, które najwyraźniej tak bardzo nie chciało spojrzeć wprost, że zdjęcie ostatecznie zrobiono, gdy patrzyło się gdzieś w bok. Chłopiec o jasnych włosach, podobny do kobiety, był bardziej zdyscyplinowany i równie szczęśliwy jak rodzice.

— To ty? — Flyy wskazała niemowlę.

— Tak, to ja — potwierdziła Aurélie. — Jak widać, nigdy nie byłam zbyt fotogeniczna. A to Lucien — wskazała chłopca — i rodzice — pokazała dorosłych.

Flyy pogrążyła się w milczeniu, co nieco zdziwiło Aurélie. Czyżby jednak mogła mieć jakieś pojęcie o losie Coline? W końcu, po czasie, który zdawał się jej wiecznością, kwami westchnęło.

— Wiesz co? — odezwała się. — To chyba już jest czas, żeby ci co nieco wyjaśnić.

— Co wyjaśnić? Czyli jednak coś wiesz?

— Nie byłam pewna, aż do teraz, czy na pewno nic nie pomyliłam, a teraz zyskałam pewność. A skoro sama masz miraculum i wiesz już, co robią Pierre i Brigitte, nie ma sensu tego przed tobą taić.

— Czyli jednak... Jednak to o mamie mówił wtedy mistrz Fu, prawda? Wtedy, kiedy rozmawialiśmy z Brigitte.

Flyy skinęła głową.

— Prawdę mówiąc, nie wiem, jak nawiązała z nim współpracę, ponieważ zjawiłam się u mistrza Fu, kiedy Coline już dla niego działała. W każdym razie podobnie jak Brigitte i jej rodzice, a także Pierre, szuka miraculów.

— Ale dlaczego? Dlaczego w ogóle stała się poszukiwaczką miraculów? Czy naprawdę tak bardzo kocha znajdować się w niebezpieczeństwie? Czy może nas po prostu nienawidzi i... i nie wiem, szukała pretekstu, żeby nas zostawić! — ostatnie zdanie już wykrzyczała.

— Aurélie, uspokój się! — zawołała Flyy. — Jestem pewna, że twoja matka wcale nie chciała was zostawiać! Tylko że czasem po prostu nie ma się innego wyjścia. Czasem trzeba dokonać wyborów, których wcale nie chce się musieć dokonywać.

— Pewnie dostała jakąś szlachetną misję od Fu — stwierdziła Aurélie, nadal rozgoryczona. — Kto by takiej nie przyjął? W końcu nawet ja się zgodziłam, żeby zostać wplątaną w tę gierkę. A chciałam tylko, żeby tata nie wyjeżdżał. A i tak nie udało mi się go zatrzymać. Pojechał do tej swojej Marsylii, nie wiadomo dlaczego.

— Wszystko będzie dobrze — zapewniła ją Flyy. — Jestem pewna, że jeszcze spotkasz się z rodzicami.

— Być może... Przepraszam, że się tak uniosłam.

— Nic nie szkodzi, to zrozumiałe.

— Ale wiesz co? Chyba pójdę do mistrza Fu i poproszę go, żeby mi wszystko powiedział.

— Chcesz zapytać mistrza Fu? — powtórzyła Flyy. — Znaczy... Nie wiem, czy nie będzie zadowolony, że ci powiedziałam...

— Najwyżej powiem mu, że się sama domyśliłam, wtedy nie pomyśli, że masz z tym coś wspólnego. Ale ja muszę wiedzieć.

Z tym postanowieniem ruszyła do drzwi wejściowych, ciesząc się, że nie musi zakładać kurtki. Szybko znalazła się pod drzwiami jego mieszkania i zapukała. Nie musiała czekać długo, aż mistrz jej otworzy.

— Dzień dobry, mistrzu — przywitała się, chociaż wcale nie miała ochoty na uprzejmości. — Muszę z mistrzem porozmawiać.

— Wejdź do środka — polecił jej mistrz i się cofnął, by mogła przejść.

Aurélie nawet nie usiadła i gdy tylko Fu zamknął drzwi, wypaliła:

— Chciałabym, żeby mi mistrz opowiedział o mojej matce.

Staruszek najwyraźniej się tego nie spodziewał, bo na jego twarzy odmalowało się autentyczne zaskoczenie.

— O twojej matce? — powtórzył.

— Tak, wiem już, że poszukuje miraculów. Tylko chcę wiedzieć, dlaczego? Dlaczego ją mistrz w to wciągnął?

Mistrz był już naprawdę stary, ale w tamtym momencie wyglądał, jakby za chwilę miał się znaleźć już w grobie.

— Ech, wkrótce się wszystkiego dowiesz — odpowiedział.

— Wkrótce? A kiedy będzie to wkrótce? Czy nie mógł tego mistrz wyjaśnić nam dziesięć lat temu? Zanim jeszcze wszyscy w domu się załamaliśmy po jej odejściu?

— Nie mogłem pozwolić na to, aby więcej osób znalazło się w niebezpieczeństwie przez wiedzę o miraculach...

— W takim razie czemu mistrz dał mi to miraculum? — przerwała mu. — Skoro to jest tak niebezpieczne, to dlaczego biorę w tym udział?

— Dobrze wiesz, dlaczego dostałaś miraculum. Miałaś pomóc Biedronce i Czarnemu Kotu w pokonaniu Władcy Ciem.

— A tymczasem nadal się nie posuwamy naprzód, a Odnowiciele czyhają za rogiem, ba, mistrz przez nich uważa, że wymagam ciągłego niańczenia! Więc chyba nie bardzo chodzi tu o Władcę Ciem?

— Proszę, nie oceniaj moich działań, zanim nie dowiesz się dokładnie wszystkiego — polecił jej Fu. — Powiedziałem ci, że się wszystkiego dowiesz, ale to nie jest dobry moment. Wkrótce zamierzam tu sprowadzić pozostałych poszukiwaczy miraculów, bo wszyscy musimy sobie wyjaśnić parę rzeczy.

— Wkrótce, czyli kiedy?

— Naprawdę niedługo, ale dopiero po feriach — oświadczył Fu. — Brigitte też powinna się zjawić.

— Ech. — Aurélie była rozczarowana kierunkiem, w jakim zmierzała ta rozmowa. — Czyli mam przez dwa tygodnie o tym nie myśleć, bo i tak się niczego nie dowiem, dobrze rozumiem?

— Niestety, ale tak będzie lepiej. Obiecuję, że jak tylko będę mógł, to już wszystko się wyjaśni.

— Rozumiem. — Aurélie spuściła głowę. — W takim razie... w takim razie nie będę już mistrza męczyć.

Z tymi słowami postąpiła kilka kroków dzielących ją od drzwi, po czym nacisnęła klamkę i je uchyliła. Wyszła szybko, zamykając za sobą i wróciła do swojego mieszkania. Pozwoliła rozczarowaniu uwolnić się w pełni, kiedy z głośnym jękiem rzuciła się na łóżko w swoim pokoju.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro