Rozdział 45 - Obóz przetrwania
Jak Brigitte przewidziała, gdy tylko ruszyli, dało się usłyszeć szelest paczek pełnych niezdrowego jedzenia, a także chlupot napojów, pewnie o podobnej wartości. Pan Chevalier rzucał na uczestników obozu spojrzenia spode łba, ale nic im nie powiedział. Prawdopodobnie również zdawał sobie sprawę z tego, że nieważne co powie, i tak będą jeść.
Jedynym, co nieco burzyło ten sielankowy nastrój, był fakt, że Alexis, jak to przewidziała, nie obeszła się bez woreczków, o które bardzo słusznie poprosiła. Nie tylko ona jednak miała chorobę lokomocyjną, ponieważ również jednemu z chłopców było niedobrze. Brigitte odwróciła się do przodu, próbując nie skupiać się na dźwiękach, które wydawali, bo sama nie miała ochoty zwracać swojego śniadania.
Mimo tej drobnej niedogodności podróż upłynęła im spokojnie. Autokar bardzo ładnie z nimi współpracował, a dzieci, poza nielegalnym jedzeniem, były grzeczne. Nawet Axelle i Vi, których Brigitte nieco się obawiała, nic nie zmalowały. Po godzinie jazdy ich oczom ukazał się las, w który wjechali. Przez parę minut jechali wśród drzew, obecnie w większości pozbawionych liści, aż w końcu ich oczom ukazał się wykarczowany teren.
Wtedy właśnie się zatrzymali i Brigitte mogła się przyjrzeć obozowisku. Było dosyć duże, ale co rzuciło się jej w oczy to fakt, że znajdowało się tam kilka domków wyglądających na mieszkalne i ani jednego namiotu.
— I to ma być obóz przetrwania? — zapytała z dezaprobatą. — W domkach?
— Nie doczytała pani ulotki? — zapytał pan Chevalier i wręczył jej papier.
Brigitte zaczęła czytać na głos:
— Obóz zimowy Survie to idealna okazja do tego, by twoje dziecko połączyło się z naturą i nauczyło się, jak przetrwać bez internetu... Ach, i wszystko jasne — westchnęła. — To dlatego podczas rekrutacji nikt nie chciał, żebym udowadniała, że znam się na sztuce przetrwania.
— Obóz przetrwania to może jest tylko hasło reklamowe, ale uwierzy pani, że wielu z nich nie jest w stanie przeżyć, gdy nie mają internetu ani zasięgu w komórkach? Dla nich to zdecydowanie jest trudna próba.
Brigitte odłożyła ulotkę, a tymczasem pan Chevalier wstał i przemówił do mikrofonu.
— Jesteśmy już na miejscu! Jeszcze raz sprawdzę obecność, a potem będziecie mogli wyjść i odebrać swoje bagaże.
Następnie wyczytał nazwiska wszystkich po kolei, którzy potwierdzili swoją obecność. Po tym zaczęli się oni zbierać do wyjścia. Brigitte zauważyła, że kilkoro z nich, w tym Yves, nie odłożyło swoich toreb do bagażnika, a zamiast tego wzięło je ze sobą do środka. Teraz musieli je ze sobą taszczyć na zewnątrz. Chociaż w sumie ona sama była jedną z tych osób, tylko że miała jedynie duży harcerski plecak. Zresztą, nie zamieniłaby go na nic innego, zbytnio się do niego przyzwyczaiła. Wysiadła jako jedna z ostatnich, a w środku zostali tylko pan Chevalier i kierowca.
— Chodźcie tutaj! — zawołał jakiś kobiecy głos.
Obozowicze i Brigitte zwrócili się w kierunku krótko ostrzyżonej, rudowłosej kobiety, na oko około trzydziestki. Wołając, jednocześnie wykonywała ręką gest zachęcający, aby do niej podeszli, co też uczynili.
— Witajcie, witajcie! — odezwała się, gdy byli już wystarczająco blisko. — Jesteście na obozie Survie, gdzie poznacie tajniki sztuki przetrwania! Znaczy, może nie do końca, ale jak przetrwacie dwa tygodnie bez internetu i zasięgu, to i tak będziecie już wielcy!
Przerwała, by nabrać tchu, po czym kontynuowała:
— Ja nazywam się Kate Ferrer i będę waszą wychowawczynią. Na sam początek trzeba będzie podzielić was na domki. Jest osiem domków, w których pomieszczą się ze cztery, pięć osób. Niestety w jednym z domków będą mieszkać opiekunowie, więc ostatecznie zostanie dla was siedem. Chyba że ktoś chce mieszkać z nami, to zapraszam. — Tu zaśmiała się. — Ale wątpię, bo my też byśmy tego nie chcieli. Na sam początek możecie się sami podobierać, a resztę sami pouzupełniamy. Dam wam pięć minut i potem możecie się zgłaszać. Tylko jeszcze jedno: dziewczęta i chłopcy osobno!
Obozowicze zaczęli między sobą ustalać, kto chce być z kim, a Brigitte wykorzystała ten moment, by podejść do wychowawczyni.
— Dzień dobry, pani Ferrer — przywitała się, wyciągając dłoń. — Nie wiem, czy mnie pani kojarzy, jestem Brigitte Monteil i też jestem wychowawczynią.
Pani Ferrer wyjątkowo mocno uścisnęła jej dłoń, aż Brigitte się lekko skrzywiła.
— Och, mów mi Kate!
— Dobrze... Kate.
— Od razu lepiej! No, coś czuję, że będziemy się bardzo dobrze bawić!
— Jasne. — Brigitte uśmiechnęła się lekko i odsunęła lekko bolącą dłoń. — Z pewnością! — I zaczęła ją rozcierać przy użyciu drugiej ręki.
Kate Ferrer spojrzała na zegarek.
— No, uznajmy, że pięć minut już minęło. Najpierw rozdzielimy dziewczęta na pierwsze trzy domki, bo jest ich dwanaście. A więc, kto chce do domku numer jeden?
Cztery dziewczyny, które z pewnością początkowo były osobno, podniosły ręce. Brigitte zawsze zaskakiwało, jak szybko dzieci są w stanie się ze sobą zaprzyjaźnić.
— Jak się nazywacie? — zapytała je Kate.
Dziewczęta podały swoje imiona, a wychowawczyni zapisała je na kartce, którą trzymała. Brigitte zobaczyła, jak ta wpisuje starannie na listę Nathalie, Theresę, Claire i Ruth.
— Okej, to jest klucz do domku numer jeden. — Wręczyła Theresie mały, złoty kluczyk. — Macie tylko jeden, więc pilnujcie go jak oka w głowie. A wasz domek to ten najbardziej na lewo. — Wskazała odpowiedni domek, a tamte ucieszone pomknęły w jego kierunku. — Teraz domek numer dwa!
Kolejna grupka dziewcząt się zgłosiła i gdy Kate je zapisała, odebrały klucz i udały się do domku obok tego pierwszego.
— To teraz trzeci domek, gdzie już nie będzie wyboru i musicie się dobrać tak, jak jesteście.
Alexis spojrzała nieco nerwowo w kierunku Axelle i Vi, które pomachały jej radośnie. Odmachała im, po czym odwróciła wzrok w kierunku swojej przyjaciółki, która odbierała właśnie klucz.
— Ty jesteś Madeleine Clavier, tak? — upewniła się Kate, podając jej kluczyk. — A z tobą są Alexis Anconina, Axelle Rentir i Violaine, też Rentir. Okej, wszystko się zgadza. Domek numer trzy jest, jak możecie się domyślić, obok domku numer dwa.
Tamte również udały się w kierunku swojego domku, lecz widać było, że nie są tak zgrane jak inne grupy. Alexis i Madeleine wydawały się nieco unikać bliźniaczek.
— A teraz pora na chłopców!
Tu już nie dało się uniknąć pięcioosobowych grup. W dwóch z czterech domków znalazło się po pięciu chłopców, lecz Brigitte najbardziej w pamięć zapadł jeden z czteroosobowych, domek numer sześć, którego wszyscy mieszkańcy mieli imiona na literę R. Kiedy wszystkie klucze zostały już rozdane, do Brigitte i Kate podszedł pan Chevalier.
— Robercie, myślałam, że już nie przyjdziesz! — przywitała się z nim Kate.
— Miałem do załatwienia sprawy w autokarze — odparł pan Chevalier.
Brigitte stawiała, że raczej nie chciał być zaangażowany w proces dzielenia obozowiczów, ale nie odezwała się ani słowem.
— No, ale teraz mamy chwilę odpoczynku! — ucieszyła się Kate. — Damy im czas tak do dziesiątej, żeby zdążyli się ogarnąć, a potem zaczną się zajęcia. A tymczasem my możemy się wygodnie rozłożyć w ósemce.
Ruszyła do domku numer osiem, a Brigitte i Chevalier poszli za nią. Teraz Brigitte zyskała okazję, by się nieco lepiej przyjrzeć budynkom. Były niewielkie i pokryte drewnianymi belkami. Do wejścia prowadził pojedynczy stopień. Kate użyła klucza, aby otworzyć drzwi, które uchyliły się z lekkim skrzypnięciem. Weszła do dosyć ciemnego przedsionka bez okien. Jedyne światło wpadało z pomieszczeń po obu stronach przedpokoju, których drzwi były uchylone, oraz z zewnątrz poprzez główne wejście. Chevalier zamknął je za nimi i stało się nieco ciemniej, lecz wtedy Kate zapaliła światło.
— O, nawet prąd tu jest? — zdziwiła się Brigitte.
— Tak, w sumie jedyne osiągnięcie cywilizacji, którego tu nie ma, to internet — wyjaśniła Kate. — W pierwszych latach działania dzieciaki były wywożone do miejsca i bez prądu, ale dla części był to zbyt duży szok, dlatego zdecydowaliśmy, że jednak będzie prąd. A poza tym dzięki temu możemy mieć to. — Wskazała na stolik, na którym stał ekspres do kawy. — Och, co ja bym zrobiła bez kawy!
— Mogłabyś ją robić ręcznie — zasugerowała Brigitte.
— Pff, z ekspresu jest lepsza.
To powiedziawszy, uruchomiła urządzenie i zaczęła przyrządzać sobie kawę.
— Kate jest uzależniona od kawy — wyjaśnił Chevalier. — Żłopie ją hektolitrami.
— Przesadzasz, to jest dopiero moja druga — obruszyła się Kate i wpatrzyła pożądliwie w ekspres.
Po chwili napój był już gotowy. Kate, ściągnąwszy kurtkę i buty, chwyciła filiżankę i upiła łyk.
— Idealna.
Chevalier i Brigitte zaczekali, aż kobieta wypije kawę, w międzyczasie ściągnęli wierzchnie ubrania i powiesili je na wieszaku stojącym w kącie naprzeciwko stolika. W końcu Kate ponownie zwróciła na nich uwagę.
— Ten domek różni się od innych tym, że tu są dwa pokoje, a nie jeden — powiedziała. — Ale za to są mniejsze, na dwie osoby. W pokoju po lewej będziemy spać my — wskazała siebie i Brigitte — a po prawej jest pokój Roberta. O, a naprzeciwko wejścia jest łazienka. — Pokazała jedyne zamknięte drzwi.
Po tych słowach Kate weszła do pokoju po lewej. Brigitte weszła za nią i zobaczyła, że kobieta rzuciła się na łóżko znajdujące się bliżej wejścia. Zrozumiawszy, że to oznacza, że jej przypada to drugie, przeszła na drugi koniec niedużego pokoju. Usiadła na łóżku, które okazało się dosyć twarde, po czym rozejrzała się po pomieszczeniu. Przy ścianie przyległej do przedpokoju znajdowała się duża szafa, a naprzeciw niej do środka wpadało światło przedpołudniowego słońca. Czyli rano będzie nas budzić, super — zauważyła. Łóżka przylegały do pozostałych dwóch ścianach, a obok nich, w pobliżu okna, znajdowały się szafki nocne. Niemal wszystko, poza białą pościelą, utrzymane było w odcieniach drewna.
Brigitte kompletnie nie chciało się teraz wyciągać zawartości plecaka, więc odłożyła go na ziemię i położyła się na łóżku.
— Niby twarde, ale chyba wolę takie niż jakieś miękkie — uznała na głos.
— Wiesz, chyba się z tobą zgadzam — uznała Kate. — Te miękkie strasznie rozleniwiają. Takie za to przypominają mi o starych, dobrych czasach...
— To znaczy? — zainteresowała się Brigitte.
— Dawniej mi się nie przelewało i jedyne, co miałam, to twardy materac i własny rozum. Teraz przypomina mi o tym, że muszę ciągle walczyć o to, by zachować swoje miejsce w świecie.
Brigitte nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć na tę tajemniczą uwagę.
— Nie powodzi ci się? — odezwała się w końcu. — Przecież jesteś wychowawczynią na obozie i to chyba nie pierwszy raz, jak mniemam?
— Niby tak, ale już za dużo razy coś traciłam, by móc uznać, że w końcu ostatecznie mi się udało.
Brigitte stwierdziła, że może nie będzie jej więcej o to pytać, bo wcale nie była gotowa na wysłuchanie całej historii życia współlokatorki. Odniosła jednak wrażenie, że Kate musi być bardzo doświadczona przez los. Kto wie, może nawet są do siebie bardziej podobne, niż mogła wcześniej przypuszczać?
W każdym razie teraz w końcu miała chwilę dla siebie, co prawda krótką, ale zawsze coś. Wtedy właśnie poczuła burczenie w brzuchu i przypomniawszy sobie o kanapkach, pochwaliła w duchu swoją przezorność. Usiadła więc na łóżku i wyciągnęła z plecaka jedną z kanapek. Zjadła ją powoli, po czym, nasyciwszy się, stwierdziła, że może dobrze byłoby rozprostować nogi na zewnątrz. Wstała więc i już miała opuścić pokój, gdy usłyszała głos Kate:
— Dokąd idziesz?
— Ach, na dwór, przejść się — odpowiedziała Brigitte zgodnie z prawdą.
— Wiesz, na dziesiątą mamy zaplanowaną wycieczkę po lesie, to możesz tu jeszcze chwilę odpocząć.
— Może jednak się przewietrzę...
— Jak mówię o wycieczce, mam na myśli taką, która naprawdę da ci w kość.
— No dobra — dała za wygraną Brigitte i usiadła znowu na łóżku.
W pewnym momencie Kate podniosła się i usiadła obok niej. Brigitte spojrzała na nią, nieco zdziwiona.
— Wybacz mi moją bezpośredniość, ale chciałabym się z tobą jak najlepiej dogadać, skoro mamy spędzić te dwa tygodnie jako współlokatorki.
— N-nie ma problemu — odparła Brigitte, nadal nierozumiejąca zbytnio działań Ferrer.
Tymczasem ta uważnie obserwowała Brigitte, aż w pewnym momencie wskazała na jej pierś.
— Ten naszyjnik jest absolutnie prześliczny, wiesz?
Brigitte spojrzała na dół, skupiając swoje spojrzenie na Miraculum Komara, długim wisiorku zawieszonym na jej szyi. Klejnot na łańcuszku, mający cztery segmenty w kształcie łezek, połączone na środku czarnym kółkiem, przypominał nieco komara. Brigitte, choć nigdy nie przepadała za komarami, od razu pokochała to miraculum.
— Dziękuję — wymamrotała.
— Wiesz, interesuję się rozmaitą biżuterią i ten naszyjnik wygląda na bardzo cenny. Gdybyś go sprzedała, byłabyś bogata! Jeśli chcesz, mogę ci pomóc znaleźć kogoś, kto dałby za niego krocie.
Brigitte odruchowo zacisnęła palce na miraculum.
— Nie, dzięki — odparła. — Ten naszyjnik jest dla mnie bardzo cenny, ale ze względów osobistych.
Nie było to w zasadzie kłamstwo — w końcu gdyby nie to miraculum, nie znalazłaby się tam, gdzie była obecnie. Kto wie, czy teraz nie wiodłaby nudnego życia przykładnej obywatelki? Być może, jeśli poszłaby do liceum, właśnie by je kończyła i zastanawiała się nad tym, gdzie wybrać się na studia... Ale szczerze mówiąc, ta perspektywa nigdy Brigitte nie pociągała. Nie zamierzała dać się uwięzić w akademickim świecie.
— Rozumiem. — Kate pokiwała głową. — Ale jeśli kiedyś zmieniłabyś zdanie, to z chęcią pomogę ci znaleźć dobrego nabywcę. — Spojrzała na zegarek i zauważyła, że dochodzi powoli dziesiąta. — No, to chyba będzie pora na naszą wycieczkę!
Brigitte wstała z łóżka i przeciągnęła się. Po tym udała się do przedpokoju, gdzie się ubrała, po czym uchyliła drzwi, przez które do środka wleciało świeże zimowe powietrze. Z przyjemnością odetchnęła i przekroczyła próg domku.
Te dwa tygodnie zapowiadały się naprawdę wspaniale.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro