Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 44 - Wyjazd

Dla większości ludzi niedzielny wieczór oznaczałby najpewniej zrujnowany humor i próby pocieszenia się przed poniedziałkiem, kiedy to praca czy też szkoła miała ich pozbawić resztek energii skrupulatnie gromadzonej przez weekend. W normalnych warunkach byłoby tak również dla Brigitte, ale nie dzisiaj. W związku z faktem, że jutro był pierwszy poniedziałek ferii dla paryskich uczniów, a tym samym pierwszy dzień obozu zimowego, gdzie zgłosiła się ma wychowawczynię, teraz w jak najlepszym humorze zbierała ubrania, które zamierzała tam wziąć. Ach, w końcu znajdzie się w swoim żywiole! Musiała przyznać, że prowadząc od wielu lat tryb życia polegający na ciągłym przemieszczaniu się, nudziło się jej bycie ciągle w Paryżu. Potrzebowała odskoczni. I dlatego zupełnie ignorowała fakt, że Pierre i mistrz Fu wcale nie są zachwyceni tym pomysłem. Żaden z nich nie zdoła jej tu zatrzymać.

— Naprawdę jesteś pewna, że to jest dobry pomysł? — odezwał się Pierre, który również nie chciał dać za wygraną. Odkąd tylko dowiedział się o jej planach, robił wszystko, by przekonać ją do zmiany zdania. — Przecież wiesz, że niebezpiecznie jest się rozdzielać, a już zwłaszcza jechać na jakiś obóz przetrwania nie wiadomo dokąd.

— Nie nie wiadomo dokąd, tylko pod Paryż — przypomniała mu Brigitte. — Poza tym myślisz, że Odnowiciele zaatakują, jeśli w pobliżu będzie grupka dzieciaków i paru innych dorosłych, przed którymi lepiej byłoby się nie ujawniać?

— Nie wiesz, czy nie będą tak szaleni — stwierdził chłopak. — Naprawdę wolałbym, żebyś tu została.

— A ja naprawdę bym chciała, byś się o mnie tak nie martwił. Wszystko będzie w porządku. A nawet gdyby coś mi groziło, to mam ze sobą Umii, ona mi pomoże. I jak cokolwiek się stanie, ona skontaktuje się z Wayzzem.

Wskazała na kwami, które umościło się wygodnie w plecaku, wśród jej ubrań. Umii albo nie usłyszała swojego imienia, albo udawała, że nie słyszy, bo nijak nie zareagowała.

— No dobra, niech ci będzie... — westchnął Pierre. — Ale wiesz, te dwa tygodnie to naprawdę dużo. Będę tęsknił.

— Ja też będę za tobą tęsknić.

Brigitte przysunęła się do Pierre'a i przytuliła go. Chłopak również objął ją ramionami, a gdy uniosła głowę, by na niego spojrzeć, wykorzystał to i ucałował ją delikatnie. Na jej usta wpłynął uśmiech, Pierre również się uśmiechnął.

— Obiecuję, że będę na siebie uważać — szepnęła jeszcze Brigitte uspokajającym tonem.

***

Wadą wybierania się na obóz był fakt, iż Brigitte musiała wstać już o piątej. Nie do końca rozumiała, skąd ten pośpiech wśród organizatorów, którzy chcieli widzieć ją u siebie punkt szósta, w końcu nie wyjeżdżali na drugi koniec kraju, ale uznała, że nie ma co narzekać. Teraz cieszyła się, że wczoraj już sobie wszystko przygotowała, włącznie z ubraniami na dzisiaj i śniadaniem. Poszła do kuchni, starając się zachować ciszę i nikogo nie obudzić, po czym wyciągnęła z lodówki kanapki zapakowane w papier śniadaniowy. Wyciągnęła jedną z nich i zjadła, przeżuwając powoli, a resztę schowała do plecaka.

Nie wstawała jeszcze przez chwilę, jednak gdy stwierdziła, że dziś nudności postanowiły ją ominąć, podniosła się i skierowała w stronę drzwi wyjściowych. Tam nasunęła na nogi swoje ulubione wysokie kozaki na koturnie i założyła kurtkę, po czym przekroczyła drzwi wyjściowe i zamknęła je, używając zapasowego klucza. I ruszyła w poszukiwaniu przygody, a przynajmniej tak sobie powiedziała.

Dotarcie do siedziby organizatorów obozu nie zajęło jej długo. Sprawdziła godzinę i zauważyła, że jeszcze zostało parę minut do szóstej. Uznała jednak, że ktoś już musi tam być. Nacisnęła więc klamkę, a drzwi ustąpiły bez problemu. W holu nie zastała nikogo, dlatego uznała, że najlepiej będzie się udać do pokoju szefostwa, tak jak wcześniej. Zapukała, a chrapliwy głos kazał jej wejść.

— Dzień dobry — przywitała się, otworzywszy drzwi. Resztkami woli stłumiła ziewnięcie.

— Dzień dobry, pani, e... — Mężczyzna siedzący za biurkiem przetrząsnął kilka dokumentów leżących przed nim — Monteil.

Brigitte musiała przyznać, że była nieco zaskoczona, że w końcu przypomniał sobie, jak się nazywała. Co prawda pewnie odnalazł tę informację w dokumentach, ale i tak robiło to na niej wrażenie. Musiała jednak przyznać, że zawsze czuła się nieco nieswojo, gdy ktoś nazywał ją panią. Wcale nie czuła się szczególnie dorosła.

— Skoro już pani przyszła, to może się pani udać do pokoju 3B, tam czeka pan Chevalier, który powie pani dokładnie, co i jak.

— Dobrze — potaknęła Brigitte i udała się do wskazanego pomieszczenia.

Pokój 3B okazał się tak ciasny, że dziewczyna zaczęła się zastanawiać, jak pan Chevalier się tam mieścił, zwłaszcza że do najszczuplejszych osób nie należał. Jak już zdążyła się zorientować, to on był głównym wychowawcą na obozie, lecz nie wyglądał, jakby kiedykolwiek był na takowym. Jego zadbany ubiór i ulizana fryzura wyglądały raczej, jakby ten nigdy nie opuścił biura i wcale tego nie pragnął.

— Dzień dobry — przywitała się również z nim.

Pan Chevalier tylko skinął jej głową, po czym wręczył jej w ręce mnóstwo papierów.

— Niech pani je przejrzy i zobaczy, czy wszystko jest na swoim miejscu. A jak zaczną się schodzić dzieciaki — dołożył jej kilka kolejnych kartek przypiętych do podkładki — to trzeba będzie sprawdzić obecność.

— Yhym — zgodziła się Brigitte, po czym odłożyła kartki na jedyną wolną półkę w pomieszczeniu, by je poprawić i ponownie wziąć.

Gdy tylko to zrobiła, opuściła pokój, w którym zaczynała czuć się już nieco klaustrofobicznie. Poszła do jakiegoś przypadkowego pomieszczenia, w którym nikogo nie było i nie bardzo przejmując się, że jego właściciel może nie być zadowolony z jej obecności, usiadła za biurkiem na zaskakująco miękkim krześle i zabrała się do pracy. Zajęcie to było bardzo nudne, ale przynajmniej łatwe i gdy stwierdziła, że wszystko jest jak należy, nieco niechętnie się podniosła. Zaniosła dokumenty do gabinetu pana Chevalier, który gdzieś sobie poszedł i wykorzystując to, że najwyraźniej już nikt nic od niej nie chciał, wyszła na dwór.

Spojrzawszy na parking przyległy do biura podróży, zauważyła zaparkowany tam autokar. Podeszła do niego i zauważyła, że nie jest tam sama. Mężczyzna, który musiał był kierowcą, stał obok pojazdu i dopalał papierosa. Gdy poczuła dym, Brigitte zakrztusiła się i oddaliła na chwilę. Wróciła dopiero, gdy mężczyzna zgniótł butem niedopałek.

Wtedy zobaczyła, że zaczynają się schodzić tam dzieci, które miały pojechać na obóz. Przypomniawszy sobie, że powinna sprawdzić ich obecność, spojrzała na kartki na podkładce.

— Każde dziecko powinno mieć ze sobą legitymację, by potwierdzić, że to naprawdę to dziecko, za które się podaje — przeczytała. — Jak już się zgłosi z legitymacją, należy potwierdzić obecność i wpuścić je do autokaru. Super, nie powinno być tak trudno...

Odetchnęła, po czym stwierdziła, że może jeszcze zaczeka chwilę, aż zejdzie się ich więcej. Sprawdziła godzinę — była za pięć siódma. Z tego co wyczytała w papierach, zbiórka była zaplanowana na siódmą, a więc uznała, że poczeka te pięć minut.

Pozwoliła myślom odpłynąć i przypomniała sobie obietnicę złożoną Pierre'owi, tę, że będzie na siebie uważać. Mimo tego, wbrew temu, co mu powiedziała, wcale nie była tak pewna, czy Odnowiciele nie postanowią jej zaatakować. Pocieszała się jednak myślą, że jest najmniej prawdopodobnym celem ataku. W końcu kto miałby chcieć ją atakować? Nie była znaną bohaterką jak Aurélie ani nie posiadała boskich korzeni. Ale z drugiej strony też miała miraculum... A do tego przecież... Nie, skąd Odnowiciele mieliby wiedzieć, że rośnie w niej ćwierćbóg? Nie, nie powinna się martwić na zapas. To tylko jej zaszkodzi. Wszystko będzie w porządku. Te dwa tygodnie obozu z pewnością upłyną spokojnie, a po wszystkim wróci do Paryża bardziej wypoczęta, plus z całkiem ładnym zarobkiem...

Ponownie sprawdziła godzinę i zegarek powiedział jej, że to już czas. Coraz większa ilość dzieci na parkingu tylko to potwierdzała.

— No dobrze... — westchnęła, po czym odezwała się już głośniej, do dzieci: — Dzień dobry wszystkim!

— Dzień dobry — odpowiedziało kilkoro z nich.

— Nazywam się Brigitte i będę waszą wychowawczynią — ciągnęła dziewczyna. — Na sam początek sprawdzę obecność. Gdy wyczytam czyjeś imię, proszę podejść do mnie z legitymacją.

Dzieci potaknęły, Brigitte zaczęła więc czytać listę.

— Alexis Anconina?

Jedna z dziewcząt potwierdziła swoją obecność i podeszła do Brigitte. Podała jej legitymację, a ta przyjrzała się jej ciemnym, kręconym włosom związanym w kucyk i okrągłej twarzy o ciemnej karnacji. To zdecydowanie była ona. Brigitte zaznaczyła obecność Alexis i wpuściła ją do autokaru.

— Isaac Blanc?

— Jestem! — Mały chłopiec o mysich lokach podbiegł do autokaru.

Również on był tym, za kogo się podawał. Także kolejna na liście Madeleine Clavier i kilka osób za nią wcale nie zamierzało nikogo oszukać. Pierwszy problem pojawił się, gdy doszła do Davida Lindera.

David Linder okazał się pulchnym chłopcem o jasnych włosach, który, jak się okazało, nie miał ze sobą legitymacji.

— Przykro mi, nie mogę cię wpuścić, jeśli nie masz legitymacji.

Mimo to bardzo chciała to zrobić, bo w błękitnych oczach Davida pojawiły się łzy.

— Nie wiem, gdzie ona jest! — zawył chłopiec. — Wieczorem była na szafce, a potem zniknęła!

Wtedy akurat do grupy podbiegła kobieta bardzo podobna do Davida.

— Przepraszam za zamieszanie! — wysapała, podchodząc do Brigitte. — Wiedziałam, że David jest zapominalski, więc wzięłam jego legitymację, tylko pech chciał, że pomyliłam torebki! Gdy tylko się zorientowałam, zawróciłam do domu i ją przyniosłam. Proszę. — Podała jej legitymację potwierdzającą tożsamość Davida.

— Teraz wszystko się zgadza.

Brigitte oddała legitymację Davidowi. Chłopiec odłożył walizkę do bagażnika i stanął na schodkach wiodących do wnętrza autokaru.

— Bądź grzeczny! — zawołała za nim matka. — I nie zgub niczego!

— Na kim to ja skończyłam... — mruknęła Brigitte. — A! Yves Luce?

Yves był wysokim, dobrze zbudowanym chłopakiem o włosach postawionych na żelu. Podał legitymację i wszedł do autokaru. Dalej sprawdzanie obecności szło bez większych problemów, jedynie niejakie Axelle i Violaine Rentir w ogóle się nie zjawiły.

Gdy wszystkie dzieci znalazły się już w autokarze, na horyzoncie pojawił się pan Chevalier. Całkiem wygodne, żeby przyjść, jak wszystko jest zrobione — przeszło przez myśl Brigitte.

— I jak, wszyscy są? — zapytał.

— Prawie — potwierdziła Brigitte. — Nie ma tylko tych Rentir. Mamy jechać czy na nie zaczekać?

— Zaczekajmy — uznał pan Chevalier. — Podobno są spóźnialskie, więc pewnie przyjdą potem. A jeśli do pół godziny się nie zjawią, proszę zadzwonić do ich rodziców.

Brigitte skinęła głową, a pan Chevalier sam wszedł do autokaru. Ona została na zewnątrz, lecz nie trwało to długo, gdyż w pewnym momencie ujrzała dwie postacie biegnące w jej stronę, trzymające dwie takie same, ogromne granatowe torby.

— Zaczekajcie... — wysapała jedna.

— ...na nas! — dokończyła druga.

Gdy dobiegły, jedna z nich upuściła torbę, która uderzyła w ziemię z dźwiękiem sugerującym, że w środku są nie tylko ubrania.

— Uff, chyba zdążyłyśmy! — ucieszyły się.

Brigitte przyjrzała się przybyłym. Wyglądały identycznie: miały takie same długie kucyki, a na głowach nauszniki. Ich kurtki i kozaki również wyglądały tak samo. Ich twarzy nie byłaby w stanie rozróżnić, stąd doszła do oczywistego wniosku, że dziewczyny są bliźniaczkami.

— Wy jesteście Axelle i Violaine Rentir? — zapytała Brigitte, doskonale wiedząc, że raczej nie jest to nikt inny.

Jedna z nich skrzywiła się, słysząc to. Skinęły jednak głowami.

— Mogę zobaczyć wasze legitymacje?

— E, bo jest taki problem...

— ... chyba je zgubiłyśmy.

Uśmiechnęły się przepraszająco.

— Ale spokojna głowa, zaraz je znajdziemy.

Włożyły ręce ubrane w jednopalczaste rękawiczki do kieszeni kurtek i pomacały, a na ich twraze wpłynął wyraz zaniepokojenia.

— O-oł...

— Może być cienko.

Ech, nie dość, że spóźnione, to jeszcze nie mają legitymacji — pomyślała Brigitte. — Niech je szybko znajdą, proszę.

Tymczasem jedna z nich położyła swoją torbę obok torby siostry i ją otworzyła. Brigitte patrzyła z lekkim przerażeniem, jak bliźniaczki otwierają torby, a ich zawartość ląduje na asfalcie.

— Muszą tu gdzieś być!

Brigitte wcale nie chciała widzieć, co uczestnicy obozu biorą ze sobą, ale nie mogła nie patrzeć na chaos powodowany przez siostry Rentir. Jej oczom nie umknęła zdecydowanie ogromna ilość jedzenia, które tamte najwyraźniej zamierzały przemycić. I zaraz, czy to był toster? Ale dobra, nieważne, w dokumentach nie przeczytała nic o zakazie zabierania ze sobą tosterów...

— Noż kurdemol, gdzie one mogą być?

— Ej, Vi, a nie dawałyśmy ich przypadkiem do kieszeni?

Vi? A, no tak, to tak musiały mówić na Violaine.

— Do kieszeni? — zdziwiła się Vi. — Przecież tam już sprawdzałyśmy!

— Ale nie do kieszeni kurtki, tylko spodni!

Axelle włożyła rękę do owych kieszeni spodni i po chwili uśmiechnęła się triumfalnie. Wyciągnęła je i oto w lewej ręce trzymała lekko pomięty skrawek papieru. Vi powtórzyła to i również odnalazła swoją legitymację.

— A nie mówiłyśmy? Znalazłyśmy.

Podały Brigitte legitymacje i chociaż nie były one w najlepszym stanie, dało się rozpoznać je na zdjęciach, a podpis potwierdzał, że są w istocie siostrami Rentir.

— W takim razie możecie wsiadać, tylko najpierw posprzątajcie ten śmietnik — poleciła im Brigitte.

— Tak jest! — Bliźniaczki zasalutowały, po czym schowały legitymacje znowu do kieszeni i pochyliły się, by włożyć rzeczy do toreb.

Gdy w końcu na parkingu było czysto, bliźniaczki wrzuciły radośnie torby do bagażnika, weszły do autokaru i zajęły miejsca obok siebie. Brigitte, ucieszona, że w końcu może wejść do wnętrza, będącego zapewne cieplejsze niż dwór. Usiadła na przedzie, na miejscu naprzeciwko kierowcy, obok pana Chevalier.

— Jesteśmy tylko we dwoje wychowawcami? — zapytała Brigitte, którą zaczęło to ciekawić.

— Nie, jest jeszcze pani Ferrer, ale ona jest już na miejscu — odparł pan Chevalier. — Na każde z nas przypada tak z dziesięć osób.

Brigitte zajrzała na listę obecności i rzeczywiście, uczestników obozu było równo trzydzieścioro. Tymczasem pan Chevalier wstał i wziął mikrofon, po czym odchrząknął.

— Ekhem, witam wszystkich! Nazywam się Robert Chevalier i będę waszym głównym wychowawcą na obozie zimowym Survie. Poza mną możecie się zwrócić do obecnej tu Brigitte Monteil — wskazał na Brigitte — a gdy dotrzemy na miejsce, spotkacie również panią Kate Ferrer. Pamiętajcie, by w czasie podróży zachowywać się kulturalnie, a także nie jeść ani nie pić. Jeśli komuś będzie niedobrze, mamy woreczki, można się po nie zgłosić.

Brigitte wiedziała doskonale, że gdy tylko wyjadą, dzieci zaczną jeść i pić, ale jednocześnie nie uważała, by trzeba było coś z tym zrobić.

— Przepraszam — usłyszała czyjś głos obok siebie. Odwróciła się w jego kierunku i zobaczyła jedną z uczestniczek obozu. Przypomniała sobie, że była to Alexis, pierwsza osoba, którą wyczytała. — Jestem niemal pewna, że jak tylko wyjedziemy, zrobi mi się niedobrze, więc mogłabym prosić o kilka zapasowych woreczków?

— Jasne! — zgodziła się Brigitte i rozejrzała się w ich poszukiwaniu. W końcu, gdy znalazła, wręczyła Alexis parę sztuk, a ta, dziękując, wróciła na swoje miejsce obok dziewczyny o falowanych blond włosach.

— A więc, skoro wszystko jest już jasne, wszyscy znajdują się na swoich miejscach i mają to, czego potrzebują — ciągnął pan Chevalier — możemy już jechać!

Kierowca uruchomił autokar, który zaczął lekko drżeć. Z gardeł kilkorga podekscytowanych dzieci wydobył się ryk radości. I wtedy właśnie wyjechali.

~~~~~~

Postacie Axelle i Vi Rentir nie należą do mnie, stworzyła je @Ell_526 (btw zapraszam do superowego opowiadania jej autorstwa pt. Tajemnica miraculów, gdzie jednymi z postaci są właśnie Axelle i Vi, a Aurélie ma tam cameo).

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro