Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 41 - Dojo

Pierre cały czas nie mógł się nadziwić, że pracę jest mu bardzo łatwo dostać, gorzej jest jednak z jej utrzymaniem.

Tak naprawdę nieszczególnie zwracał uwagę na to, dokąd trafi. Odkąd wczoraj został dosłownie zmieszany ze śmieciami, nie robiło mu to już dużej różnicy. Poza tym miał ważniejsze rzeczy, nad którymi mógł rozmyślać. Na przykład to, co usłyszał od Shouyi. Wcale mu się nie uśmiechało zostanie ziemską bronią matki, która nawet nie raczyła mu się pokazać. Czuł jednak, że jej pomoc może okazać się ich jedyną szansą na zwycięstwo w tej wojnie.

Wojna. To słowo zawsze wydawało mu się dziwnie odległe. Nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie mu tak bliska. Choć to był dopiero początek wszystkiego, miał świadomość, że wkrótce może już nie być tak dobrze.

I jeszcze jedna rzecz. Shouyi była bardzo pewna siebie, twierdząc, że przyczyną jego problemów jest strach. Łatwo się jej to mówi — pomyślał ze złością. Sama nigdy nie musiała się starać, by używać swoich mocy. Aczkolwiek, choć nie bardzo chciał to przyznać, w głębi ducha uważał, że ma rację. Bał się, jak nigdy dotąd. Że nie podoła, że nie zdoła nikogo ochronić i wszyscy, którzy się dla niego liczyli, zginą. Brigitte. Jej rodzice. Mistrz Fu i Coline. I Aurélie...

Lecz nie tylko o to chodziło. Pamiętał, co się działo, gdy ostatni raz użył mocy. Tylu ludzi zginęło! Przypomniało mu się, co Shouyi mówiła o Tigili, że jej obecność wśród ludzi zawsze wywołuje kłopoty... Czy w takim razie on mógł ich nie wywołać? Co jeśli to jego obecność ściągnęła na nich wszystkich niebezpieczeństwo?

— Nawet jeśli to moja wina — powiedział sam do siebie — to teraz nie mogę pozwolić, by to wszystko przesądziło o naszym losie.

— Hej, zamierzasz tu sprzątać, czy mam szukać kogoś, kto faktycznie się tym zajmie?! — usłyszał głos po drugiej stronie korytarza.

— Przecież sprzątam! — odkrzyknął do mężczyzny. — Tu po prostu jest bardzo brudno!

I była to prawda. Pierre zastanawiał się, czy właściciel dojo przez ostatnie lata w ogóle zatrudniał kogokolwiek do sprzątania. Patrząc na beznadziejny stan budynku, raczej niezbyt.

Kiedy rano tu przybył, nieco zaskoczyło go, że właściciel przyjął go bez żadnych problemów, nawet nic nie sprawdziwszy. Teraz już się domyślał, dlaczego. Budynek był w opłakanym stanie i potrzebował kogokolwiek, kto by go wysprzątał. Chłopak powoli zaczynał żałować, że tu przyszedł, ale zacisnął zęby i powrócił do mycia podłogi. Jeśli uda mu się tu utrzymać pracę, to będzie miał przynajmniej jakiekolwiek źródło pieniędzy. I kto wie, może wkrótce będzie ich wystarczająco, by mógł pomyśleć o jakimś własnym zakątku w Paryżu? Gdzieś, gdzie on i Brigitte zaznają chwili spokoju...

Kiedy pochylił się, aby sięgnąć mopem do jakiegoś wyjątkowo obskurnego kąta, medalion, który zwykle trzymał pod koszulką, wysunął się i zawisł nad ziemią. Pierre chciał już z powrotem włożyć go pod koszulkę, gdy nagle coś go zaciekawiło.

Skoro to medalion, to czy w środku są jakieś zdjęcia?

Nie był pewien, czy wolno było mu to robić, ale w końcu Shouyi sama mu go dała, prawda? Więc chyba może go otworzyć i zobaczyć jakieś boskie fotografie? Chociaż, znając ją, pewnie znajdzie się tam tylko ona sama...

Uchyliwszy medalion, musiał stwierdzić, że się pomylił. W środku znajdowały się dwie fotografie, lecz żadna nie przedstawiała Shouyi. Na pierwszej z nich dostrzegł jakiegoś nieznanego mu mężczyznę o jasnych, połyskujących włosach. Szeroki uśmiech był widoczny nawet w jego oczach, które były bardzo dziwne — jakby przezroczyste — ale przez to hipnotyzujące. Pierre nie miał pojęcia, kto to mógł być, może jakaś miłość życia Shouyi? Albo ktoś z rodziny? W zasadzie nie wiedział, czy bogowie są ze sobą jakkolwiek spokrewnieni, ale kto wie... Musi kiedyś się tego dowiedzieć. Przeniósł wzrok na druga postać i serce zabiło mu szybciej.

Była to kobieta o nieco niesfornych czarnych włosach sięgających ramion, okalających jej twarz. W przeciwieństwie do mężczyzny nie uśmiechała się, można by nawet rzec, że wyglądała na lekko zirytowaną. Jej fioletowe oczy połyskiwały lekko. Choć nigdy wcześniej nie widział Tigili, natychmiast zrozumiał, że to musi być ona.

Na widok matki poczuł coś w rodzaju radości pomieszanej ze smutkiem. Nigdy wcześniej nie miał okazji jej zobaczyć, choćby na zdjęciu — w domu rodzinnym ojciec nie miał ani jednej jej fotografii. W albumach były zdjęcia jego samego z ojcem, dziadkami, także parę fotografii sprzed niemal wieku, przedstawiających poprzednie pokolenia rodziny Bastinów. Pierre'owi zawsze wydawało się dziwne, że nie obstała się absolutnie żadna pamiątka po matce, choćby głupie zdjęcie czy mała osobista rzecz. Teraz jednak, gdy wiedział, że nigdy tak naprawdę nie należała do tego świata, przestało go to dziwić. No tak, bycie częścią boskiego panteonu było z pewnością ważniejsze niż przejmowanie się swoimi ziemskimi dziećmi...

Zamknął medalion, czując narastającą złość, i schował go pod koszulką. Nic mu nie przyjdzie z ciągłego gapienia się na to zdjęcie. Lepiej będzie wziąć się do roboty i wysprzątać to dojo.

Sprzątanie korytarza mu nieco zajęło i zanim się obejrzał, zegar wybił godzinę dwunastą. W końcu przerwa! Godzina bez mycia! A potem czekała go główna sala dojo...

Zdecydował się więc rozprostować nogi i udać do pobliskiej knajpy. Zamówił w niej jakieś naleśniki z syropem klonowym i gdy je dostał, zaskakująco szybko, usiadł w kącie i zaczął w nich dłubać bez przekonania. Tak właściwie nie był głodny, ale wiedział, że jak na złość żołądek zacznie mu dokuczać, kiedy już nie będzie mógł wyjść, dlatego wolał teraz działać odrobinę wbrew niemu. Starając się, by myśli nie uciekły za bardzo tam, gdzie nie powinny, udało mu się wmusić w siebie obiad. Opuściwszy restaurację, sprawdził godzinę i zauważył, że ma jeszcze nieco czasu przed końcem przerwy.

Nie miał za bardzo co robić, więc uznał, że może się chociaż przyjrzeć sali, którą przyjdzie mu sprzątać. Wszedł do środka, biorąc ze sobą mopa i wiadro, i zobaczył, że ta sala jest nieco czystsza niż korytarz, ale i tak wyglądała na niesprzątaną od dawna. Czy to możliwe, żeby takie dojo w ogóle mogło funkcjonować?

Jego wzrok padł na kilka manekinów naturalnej wielkości stojących w kącie. Zaciekawiony nieco, podszedł do nich i przesunął jeden z nich bliżej środka sali. Właściwie już dawno nie walczył... Kiedy ostatnio? Przypomniał sobie nieszczęsną walkę z Odnowicielami, która miała miejsce już prawie trzy tygodnie temu. Chociaż nie mógł powiedzieć, by wtedy właściwie walczył. Choć próbował, zupełnie mu nie szło. Wcześniej była jeszcze ta walka z Rousseau, gdzie zdecydowanie przeholował, a wcześniej to co, starcie z posiadaczem Miraculum Kozicy? To wszystko wydarzyło się tak dawno, jakby w poprzednim życiu...

Zamachnął się pięścią i uderzył w manekina, przypominając sobie wyuczone ruchy. Tak właściwie nigdy nie opanował nigdy w pełni żadnej konkretnej sztuki walki, aczkolwiek podczas swoich podróży natknął się na wielu mistrzów z tej dziedziny, których podpatrywał, a z którymi wielokrotnie zdarzało mu się walczyć. W starciach zwykle improwizował, łącząc to, co znał, we własną, oryginalną mieszankę. Wtedy jednak najczęściej pomagało mu Miraculum Pająka, które wzmacniało jego naturalne możliwości, przez co nie musiał się przejmować aż tak opanowaniem sztuki do perfekcji. Teraz jednak, kiedy je stracił, może warto byłoby w końcu naprawdę nauczyć się walczyć?

W miarę jak wyprowadzał kolejne ciosy, jego ciało samo zaczęło sobie przypominać to, czego się nauczył. Różne typy uderzeń rękami, uniki, nawet kopniaki, których jednak nigdy nie pokochał tak jak Brigitte. O tak, to było to, co w głębi serca uwielbiał, ta chwila, kiedy liczy się tylko on sam i przeciwnik... Poczuł przypływ energii, lecz różniła się ona od zwyczajowego przypływu adrenaliny, który czuł w takich chwilach. To było coś znacznie potężniejszego. A do tego, jak sobie uświadomił, znajomego. Tak samo czuł się w górach...

W następny cios włożył znacznie więcej siły, niż początkowo chciał. Ze zdumieniem zauważył błysk fioletowego światła wokół swojej dłoni, a gdy zniknął on tak szybko, jak się pojawił, dojrzał, że głowa manekina oderwała się od ciała i potoczyła się po podłodze.

— O-oł — mruknął do samego siebie, choć wcale nie było mu szczególnie żal manekina.

Pierre przestał atakować marionetkę, bo stwierdził, że to już nie ma sensu, zwłaszcza że energia zaczęła go powoli opuszczać. Na jej miejscu pojawiła się jednak ekscytacja. O to właśnie chodziło, przez cały ten czas! Skoro był synem bogini wojny, to znaczyło, że był stworzony do walki! Więc w jaki inny sposób mógł opanować moc, jak nie walcząc? To właśnie było kluczem, a nie jakaś tam medytacja, do której przekonywała go Shouyi. To jednak nie zmieniało faktu, że musiałby jeszcze trochę poćwiczyć, najlepiej na sucho, a nie w trakcie walki ze złoczyńcami. Tylko gdzie mógłby to robić? To dojo nadawałoby się do tego idealnie, ale przecież tylko tu sprzątał, nie był żadnym uczniem ani nic...

Spojrzał na godzinę, by sprawdzić, czy przypadkiem nie powinien już wrócić do pracy. Okazało się, że miał jeszcze kilka minut, uznał jednak, że nie ma co dłużej przeciągać struny. I tak, gdy właściciel zauważy uszkodzenie manekina, z pewnością nie będzie zadowolony. Schylił się po głowę kukły z ziemi i spróbował nałożyć ją na resztę ciała, lecz ona nie chciała się tam trzymać i spadła znowu.

— Tak chyba jej nie pomożesz — usłyszał głos za sobą.

Pierre odwrócił się i ze zdumieniem zauważył, że właściciel dojo stoi za nim. Jak długo tam stał? Co widział? Czy zauważył ten błysk mocy?

— Nie zauważyłem pana — wymamrotał. — Przepraszam za manekina — dodał szybko. Nie wiedział, co ten widział, ale uznał, że nie będzie go okłamywał w sprawie tego uszkodzenia.

— Mam tu jeszcze parę takich, więc nie szkodzi. — Mężczyzna machnął ręką.

— Jak to... nie jest pan na mnie zły? — zdziwił się Pierre.

— Normalnie, gdyby sprzątacz rozwalał mi manekiny, pewnie bym był, ale obserwowałem cię, chłopcze. Widziałem, jak walczysz. Masz potencjał!

A więc jednak widział. Było źle! Musi jakoś wyjaśnić, co zaszło!

— Dź-dziękuję. — Chłopak zająknął się.

— Ale to światło było dziwne — stwierdził właściciel. — Co to było?

— E... — Szybko, wymyśl coś! — Bo widzi pan... — Co może mu wcisnąć? — Bo ja, em... interesuję się nieco efektami specjalnymi... — Co za bzdura. Efekty specjalne? Niby jakie? — I lubię efektowne błyski i inne takie, wie pan. Nie sądziłem, że pan to zobaczy, zwłaszcza że to dopiero faza eksperymentów... — Uśmiechnął się nieco krzywo, mając nadzieję, że w ten sposób zamaskuje zdenerwowanie.

Mężczyzna, ku jego zaskoczeniu, pokiwał na to głową i położył rękę na ramieniu Pierre'a.

— To masz prawdziwy talent! — uznał. — Wyglądało to naprawdę realistycznie.

— Dziękuję — powiedział Pierre po raz kolejny.

— W każdym razie, teraz już nie będę ci przeszkadzać. Dojo musi zostać wysprzątane do przyszłego tygodnia.

Już chciał odejść, ale Pierre go zatrzymał.

— A właściwie czemu nikogo poza nami tu nie ma? — zapytał, bo ta myśl nie dawała mu spokoju. — I czemu jest tu tak brudno?

Mężczyzna westchnął i nagle wydał się o wiele bardziej zmęczony. Choć nie wydawał się szczególnie stary, chłopakowi rzuciły się w oczy zmarszczki na jego twarzy.

— To dojo od lat nie działało — odpowiedział. — Bo widzisz, dawno temu jego właścicielem był mój ojciec. Popadł jednak w długi i musiał je sprzedać. Nowy właściciel kompletnie się nim nie interesował i stało się niemal ruiną, jednak nie wiedzieć czemu, nigdy go nie przerobił na nic innego. Także stało tu tak długo, aż w końcu udało mi się uzbierać pieniądze i je odkupić! — Tutaj rozchmurzył się nieco. — To dojo zawsze było bardzo ważną częścią mojego życia. Cieszę się, że będę mógł je na nowo otworzyć!

Przerwał na chwilę, a Pierre, słuchający go, uznał jego determinację za godną podziwu. Spędzić tyle lat, by odzyskać dojo, które tak kochał...

— Ale jak sam widzisz, to wymaga jeszcze trochę pracy. Chociaż już udało mi się załatwić większość spraw papierkowych, jeszcze parę rzeczy trzeba zrobić, plus trzeba tu posprzątać.

— Całe szczęście, że nie musi pan sprzątać tego syfu...

— Ano, ogromne. Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że w końcu udało mi się znaleźć kogoś do pomocy! Ale sam sprzątacz mi nie wystarczy. Muszę znaleźć też nowych instruktorów, bo sam nie dam rady zarządzać tym wszystkim i jeszcze uczyć dzieciaków.

— Mam nadzieję, że się uda. — Pierre uśmiechnął się do mężczyzny.

— Na pewno się uda. Ale tylko jeśli w końcu skończymy pogaduszki i zajmiemy się tym, co do nas należy.

Z tymi słowami skierował się ku wyjściu z sali i po chwili zniknął z zasięgu wzroku Pierre'a. Chłopak, zrozumiawszy, że to już koniec jego przerwy, wrócił po mopa, po czym zanurzył go w pienistej wodzie z wiadra. Mycie podłogi nigdy nie należało do jego ulubionych zajęć, lecz teraz cieszył się, że tu trafił. Właściciel dojo nie okazał się taki zły, jak z pozoru wyglądał, a poza tym w końcu udało mu się coś osiągnąć! Może w końcu nie będzie bezużyteczny? I kto wie, może nawet uda mu się powstrzymać Odnowicieli?


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro