Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 4 - Niezbyt wesoła sobota

Och, jeśli ktokolwiek jeszcze raz każe Aurélie iść do szkoły w sobotę, szybko pożegna się z życiem.

Ten tydzień wcale nie był zbyt miły. Ojciec cały czas nalegał na to, żeby jak najszybciej zdecydowali się na wyjazd i zaczęli załatwiać rzeczy do niego potrzebne. Lucien usiłował go na spokojnie przekonać, że wyjazd jest niepotrzebny, a Aurélie albo wybuchała, albo zamykała się w pokoju i rozmyślała całymi dniami. Drugą kwestią było miraculum. Od tego czasu minęły już cztery dni, lecz dziewczyna zawsze odnosiła wrażenie, że dopiero co wyszła z przystrojonego w chiński sposób mieszkania mistrza Fu. Czy naprawdę się nadawała do tego zadania? Z tego co mówił mistrz, miraculów nie można było powierzać byle komu. Choć ona właśnie czuła się takim byle kim, w końcu co bohaterskiego zrobiła przez całe swoje życie? No dobra, ostrzegła ludzi przed Chemiczką, ale teraz uważała, że nie powinna była tego robić. Gdyby się nie pchała w całe to bagno, ojciec nie wariowałby tak. Choć kto wie... Jeśli chodziło o rodzinę, pan Voler mógłby dla niej nawet polecieć na Księżyc w rakiecie zbudowanej w domowym zaciszu.

Może jednak powinna przyjąć miraculum? Gdyby pomogła jakoś w pokonaniu Władcy Ciem, ojciec przekonałby się, że nie trzeba stąd wyjeżdżać... Ale za żadną cenę nie mógłby się dowiedzieć, że podjęła się walki. Wtedy tylko wzmogłyby się jego namowy do wyjazdu, bo w końcu przez to jego córka nie byłaby bezpieczna...

Ale teraz to było jedynie gdybanie. Dopóki nie podejmie jakichkolwiek działań, to, co się stanie, było oczywiste. Pan Voler albo ich przekona, albo siłą zmusi do wyjazdu. Oni będą bezpieczni w Marsylii, lecz w Paryżu pozostawią wszystko, co ich ukształtowało.

Ciekawa była, co w takiej sytuacji zrobiłby Lucien. Miał prawo zostać w Paryżu, w końcu był już dorosły i tylko sam już dbał o siebie. Prawdę mówiąc, w tej chwili poszukiwał już własnego mieszkania i tylko przez to, że jeszcze go nie znalazł, mieszkał z nimi. Jednak nie umiała sobie wyobrazić sytuacji, w której nie miałaby kontaktu z bratem. Przecież całe życie z nim spędziła. Oczywiście, wiedziała, że nie będa ze sobą mieszkać przez cały czas. Oboje znajdą sobie własne mieszkania, założą rodziny. Jednak Aurélie nigdy nie zakładała, że będą mieszkać w innych miastach; wyobrażała sobie raczej, że będą się często ze sobą spotykać i, tak jak zawsze, rozmawiać o wszystkim i o niczym.

Łącząc to wszystko z faktem, że jedną z sobotnich lekcji była zaległa lekcja fizyki z panią Mendeleiev, ostatnie dni z życia Aurélie okazały się, mówiąc delikatnie, nieszczególnie przyjemne.

Od incydentu z wtorku nie mieli zajęć z panią Mendeleiev. Owszem, była ich wychowawczynią, jednak plan lekcji jej klasy zakładał tylko po jednej godzinie chemii i fizyki, bo matematyki akurat nauczał ich świeżo zatrudniony pan Nombre. Większość klasy, pamiętając przeżycia z lekcji matematyki z panią Mendeleiev, powitała tę zmianę bardzo entuzjastycznie.

Fizyka nie szła uczniom jakoś dużo lepiej, lecz zdumiewający był fakt, iż ogół stopni z tego przedmiotu był wyższy. Może to dlatego, że pan Nombre wcale nie najgorzej znał się na fizyce i chętnie wyjaśniał ją uczniom po lekcjach. Pani Mendeleiev nie miała na co narzekać. Mimo że w klasie nie było samych wzorowych uczniów, co zapewne byłoby spełnieniem jej marzeń, to jednak większość miała pozytywne stopnie, a to musiało jej wystarczyć.

Nauczycielka prowadziła dziś lekcję dosyć spokojnie, jednak łypała nieprzyjemnie na tych, których wzrok był skupiony na śnieżycy za oknem. Nie musiała jednak nikogo, jak to ostatnio określiła, oblewać za nieuwagę. Według Aurélie słuchanie o optyce było nawet interesujące, jednak z powodu tego, że była to ostatnia lekcja, którą musieli dziś odrobić, jej mózg nieco odmawiał posłuszeństwa. Myślała już tylko o obiedzie w szkolnej stołówce, po którym będzie mogła zaznać chwili spokoju w domu. Może nawet nieco się prześpi, bo była nieco senna. To wszystko przez tę pokopaną sytuację — pomyślała. Gdyby nie ona, spałaby przecież spokojnie.

Na pięć minut przed końcem lekcji pani Mendeleiev odchrząknęła głośno, by zwrócić uwagę tych, którzy już nieco odpływali. Uczniowie nauczyli się już, że takowe odchrząknięcia zwykle oznaczają, że nauczycielka albo chce kogoś dobitnie upomnieć, albo ma do przekazania coś ważniejszego niż fizyka. W każdym razie, nieważne, którą z tych opcji wybierała, zawsze warto było posłuchać, zwłaszcza jeśli było się osobą godną upominania.

— Zapewne pamiętacie, jak na początku roku szkolnego wspominałam wam o tym, że ostatnie klasy w naszej szkole co roku wyjeżdżają dokądś na tygodniową wycieczkę.

Uwaga uczniów wyostrzyła się wielokrotnie. Każdy z nich wiedział, że słowo „wycieczka" oznacza coś, czego warto posłuchać.

— W tym roku zdecydowaliśmy się wyjechać w Alpy razem z klasą pani Bustier — ciągnęła nauczycielka. — Zatrzymamy się najpewniej w jakimś miasteczku niedaleko Parku Narodowego Écrins, do którego planujemy się wybrać. Wyjazd prawdopodobnie odbędzie się w czerwcu, tymczasem proszę was, żebyście do końca przyszłego tygodnia dali mi informację, kto wstępnie jest chętny. Za niedługo podam wam też orientacyjne ceny i wstępny plan wycieczki.

Nawet jeśli chciała powiedzieć coś jeszcze, to dzwonek skutecznie jej to uniemożliwił. Zdecydowana większość klasy popędziła do stołówki, by zjeść obiad jeszcze przed powrotem do domu, niektórzy skierowali się jednak ku wyjściu ze szkoły — mieli zjeść w domu czy na mieście.

Po zjedzeniu wyjątkowo dobrych naleśników z bananami Aurélie wyszła ze szkoły i powoli skierowała się w stronę domu. Jednak teraz naprawdę nie chciało się jej tam wracać. Śnieżyca już się skończyła, a mimo zimna na dworze było teraz naprawdę pięknie. Okoliczne drzewa i dachy domów wyglądały bajecznie z warstwą śniegu na nich. Aż szkoda, że święta już były — ten klimat idealnie by do nich pasował.

Dziewczyna szła powoli, ślady jej kroków były widoczne na cienkiej warstewce śniegu, której jeszcze nie zdążono usunąć z chodnika. Nie wiedziała, dokąd idzie — niby w stronę domu, lecz wcale nie tam. Z pewnym zaskoczeniem odkryła, że znalazła się tuż przed progiem cukierni Sucreceurów. Sucreceurowie byli jej sąsiadami, więc cukiernia znajdowała się stosunkowo blisko. Uwielbiała ją jednak nie tylko za łatwe dojście. Ich słodycze zdecydowanie były godne uwagi, a ptysie to już szczególnie.

To była oczywista decyzja. Weszła do środka, wygrzebując w międzyczasie z kieszeni drobne. Przywitała się z panią Sucreceur, która akurat stała przy ladzie. Kobieta nawet nie musiała pytać, czego Aurélie sobie życzy. Spojrzenie dziewczyny na półkę z ptysiami było aż nadto wymowne.

— Paczka jak zwykle? — zapytała kobieta.

Aurélie skinęła głową, a pani Sucreceur podała jej nieszczególnie duże pudełko z logiem cukierni na wierzchu. Zgarnęła też z lady zapłatę i wrzuciła do kasy, starannie segregując monety.

Dziewczyna zastanawiała się, czy już nie odejść, jednak pani Sucreceur ją zatrzymała. Za Aurélie nie było nikogo w kolejce, więc nie było ku temu przeszkód.

— Tak właściwie to co u ciebie, kochana? — zapytała. — Jakoś ostatnio nie przychodziłaś tutaj. Bałam się, że przestałaś lubić nasze ptysie! — dodała żartobliwie.

— U mnie wszystko w porządku — skłamała. Mimo że lubiła panią Sucreceur, nie widziało jej się zwierzanie jej ze wszystkich swoich problemów. Musiałaby jej wszystko szczegółowo wyjaśniać, a najgorsze było to, że kobieta mogłaby poprzeć pomysł ojca o wyjeździe. Nie, nie wszyscy muszą o tym wiedzieć. — A od lubienia ptysiów nic mnie nie odwiedzie!

To akurat była stuprocentowa prawda. Gdyby można było poślubiać jedzenie, Aurélie z pewnością od dawna byłaby w szczęśliwym małżeństwie z nieskończoną ilością ptysiów.

Nagle zabrzmiał dzwonek przy drzwiach informujący o osobach wchodzących do cukierni. Aurélie automatycznie odwróciła głowę, lecz pani Sucreceur znacznie szybciej dostrzegła, kto to był.

— Bruno, już jesteś? — powiedziała ze zdziwieniem. — Zajęcia już się skończyły?

Aurélie też już zdążyła zauważyć, że osobą, która weszła, był Bruno, syn pani Sucreceur. Chłopak przeczesał palcami niesforne brązowe włosy sterczące we wszystkie strony. Oczywiście, mógł pójść za radą matki i wygolić je tak, by przy głowie zostały tylko ich zalążki, lecz twierdził, że z taką fryzurą czuje się bardziej wolny.

— Pan Lemaire miał dzisiaj jakieś bardzo ważne spotkanie i skończyliśmy wcześniej — wyjaśnił. — O, cześć, Aurélie. — Uniósł rękę w geście powitania. Skierował się szybkim krokiem za ladę, gdzie ukroił kawałek ciasta tam leżącego i ugryzł je z wyrazem błogości na twarzy. — Och, jak ja uwielbiam to ciasto — mruknął pomiędzy kolejnymi kęsami.

— Och, tyle razy ci mówiłam, że masz nie brać ciasta dla klientów, jeśli nie masz zamiaru płacić! — ofuknęła go pani Sucreceur.

Bruno wzruszył ramionami.

— A co za różnica? — spytał. — Wszystkie swoje pieniądze dostaję od was, więc gdybym zapłacił, to i tak by to do was wróciło... Jeśli ci na tym zależy, możesz mi obciąć kieszonkowe i tyle.

Kobieta spojrzała na syna i pokręciła głową.

— Och, ty to ciągle jesz te słodycze... Naprawdę się dziwię, że ci się jeszcze nie znudziło. Bo przygotowywanie słodyczy, a ciągłe ich jedzenie to zupełnie różne sprawy.

— W sumie, wie pani co? Wzięłabym kawałek tego ciasta — wtrąciła się Aurélie. — Wygląda naprawdę smakowicie.

— I takie jest — zapewnił ją Bruno. — Ale mamo, daj to ciasto na mój koszt.

— Na mój koszt, chciałeś powiedzieć — sprostowała pani Sucreceur, lecz uśmiechnęła się i ukroiła kawałek ciasta. Podała go Aurélie razem z małym talerzykiem i łyżeczką.

Dziewczyna usiadła przy stoliku tuż obok okna. Nim się spostrzegła, Bruno siedział już obok niej. Patrzył uważnie w jej kierunku, choć trudno było ocenić, czy patrzy bezpośrednio na nią, czy raczej na jej ciasto.

— Och, naprawdę nie sądziłem, że nauka w technikum może być taka męcząca — zagaił Bruno. Faktycznie, zbliżał się do ukończenia technikum, w którym uczył się na cukiernika. Choć jego rodzice uważali raczej, że tego nie potrzebuje i liceum byłoby dla niego lepszą opcją, to on się uparł, że chce iść właśnie do takiej szkoły, jako powód podając, iż chce poznać inne perspektywy niż tylko te przekazywane w rodzinie Sucreceurów z pokolenia na pokolenie. — Niby na co cukiernikowi znać wszystkich francuskich pisarzy i ich życiorysy?

— Kto wie, może ktoś zechce, żebyś mu na torcie wypisał najważniejsze fakty z życia Moliera — odparła sarkastycznie Aurélie. Nie żeby jakoś często używała sarkazmu. Przy Bruno jednak zdarzało się jej to dosyć często. On po prostu był takim typem, który ją prowokował do takich zachowań.

— No to wtedy odpalę Wikipedię i będę przepisywał. — Bruno wzruszył ramionami.

— Wtedy może się okazać, że w całym Paryżu odcięto Internet...

— Załóżmy jednak, że z Internetem wszystko w porządku. Na co mi to?

— No nie wiem — przyznała dziewczyna. — Wiem jednak, że poznawanie życiorysów francuskich pisarzy jest lepsze niż słuchanie wywodów pani Mendeleiev o tym, jak to nasza klasa bardzo jej nie szanuje, a potem patrzenie na jej zaakumowanie.

— Twoja wychowawczyni została zaakumowana? — zdziwił się chłopak. — Nic ci się nie stało?

Aurélie westchnęła. Nie powinna była tego mówić. Niby Bruno nie zamartwiał się wszystkim tak jak chociażby Lucien, ale na pewno jakoś zareaguje na wieść, że zemdlała. Jednak nie mogła go okłamać. Po pierwsze, zupełnie nie leżało to w jej naturze, a po drugie nie mogłaby znieść oszukania właśnie jego. Dlatego opowiedziała całą historię, nie wspominając tylko o fragmencie z miraculami. Bruno o dziwo ze spokojem pokiwał głową.

— Pewnie wszyscy rozczulali się nad tobą, że zemdlałaś — stwierdził. — Nie żebym uważał, że to dobrze, ale to wina tylko złoczyńcy. A ty zachowałaś się bardzo dzielnie. — Uśmiechnął się promiennie. — I gdybym nie wiedział, że tak nie może być, nie zdziwiłbym się, gdybyś była Biedronką.

— Ja? Biedronką? W życiu! — wykrzyknęła Aurélie. — Nie wyglądałabym tak dobrze w jej kostiumie...

Bruno parsknął śmiechem.

— Naprawdę tak sądzisz? — Uniósł nieco brew. — A właściwie, co na to twój tata i Lucien?

— No cóż, Lucien oczywiście się martwił, wiesz, jaki on jest. Ciągle się mnie pytał, czy nie czuję się słabo... A tata... cóż, tu jest większy problem.

— Co się stało?

— Uznał, że najlepszym wyjściem będzie wyjazd do Marsylii.

— Chwila, co? Wyjeżdżasz? Jak to? — Na jego twarzy odbił się szok. — Żartujesz, co?

— Znaczy, to nie jest jeszcze pewne... Ale twierdzi, że powinniśmy wyjechać, dopóki Władca Ciem nie zostanie pokonany.

— Mam nadzieję, że nie wyjedziesz — stwierdził chłopak. — Naprawdę by mi cię brakowało.

— Mamy telefony...

— Ale to nie to samo, co realny kontakt — jęknął. — Nie mógłbym robić tak! — Palcami ukłuł Aurélie w bok. Nie zrobił tego mocno, nie było to w końcu jego intencją, mimo to dziewczyna się skrzywiła.

— Ej! — pisnęła nienaturalnie wysokim głosem. Rzadko wchodziła na tak wysokie tony jak teraz.

Nagle usłyszeli jakieś krzyki przy ladzie. Bruno natychmiast się zerwał z miejsca; Aurélie cały czas siedziała, lecz wyciągnęła lekko głowę, by lepiej słyszeć.

— Naprawdę nie wiem, dlaczego jeszcze nie zamknęli tej cukierni! Żarcie stąd smakuje okropnie! — wydzierała się jakaś babuleńka przy ladzie. Nie mogła sięgać Aurélie powyżej ramion, lecz jej głos niósł się na cały budynek. — Jak pani śmie się w ogóle nazywać cukiernikiem?! Nigdy więcej tu nie przyjdę, żegnam!

Zarzuciła na ramię torebkę czerwoną jak krew i wyszła z cukierni, zanim ktokolwiek zdążył zareagować. Gdyby zdecydowała się na to choć sekundę później, zapewne opuszczenie przez nią budynku odbyłoby się przy stanowczej pomocy Brunona. Teraz jednak chłopak nie mógł zrobić nic poza zaciskaniem pięści.

Tymczasem usłyszeli głośne trzaśnięcie o ladę. To była pani Sucreceur.

— Jak ta baba śmiała?! — wydarła się jeszcze głośniej niż tamta babcia. Na szczęście w środku nie było nikogo poza nią, Brunonem i Aurélie. Inaczej byłoby nie za wesoło. — Jeśli jej nie smakują nasze słodycze, to niech tu więcej nie przychodzi, a nie wydziera tego paskudnego ryja!

Nikt nie zauważył małego motylka, który wniknął w pierścionek kobiety. Jednak fioletowy, świecący symbol motyla był już doskonale widoczny.

— Nikt nie będzie obrażał mnie ani moich słodyczy — odezwała się pani Sucreceur; tym razem ton jej głosu był bardziej opanowany, lecz też bardziej zjadliwy. — Zgadzam się na twoje warunki, Władco Ciem.

Na ich oczach matkę Brunona ogarnęła chmura czarnego dymu. Gdy zniknęła, ich oczom ukazał się nowy złoczyńca Władcy Ciem.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro