Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 39 - Ta, która przynosi zniszczenie

Nawet po tych kilku tygodniach Shouyi cieszyła się, że w końcu powróciła do boskiego panteonu. I nie mogła uwierzyć w to, że jej inne manifestacje tak zamieszały w jej sprawach.

Choć boginią była od tysięcy lat, nadal nie umiała do końca zrozumieć, dlaczego różne jej części tak bardzo się od siebie różniły. Z tego, czego zdążyła się już dowiedzieć od innych bóstw, podczas jej nieobecności dowodzenie nad jej osobą przejęła ta część, którą Shouyi lubiła najmniej — cicha, niedająca się we znaki, tworząca w pełnym skupieniu i samotności. Przez nią bogowie niemal zdążyli zapomnieć o jej istnieniu! Nie mogła na to pozwolić!

Dlatego kiedy tylko zajęła się rzeczami niecierpiącymi zwłoki, postanowiła złożyć wizytę Shanyao, bogowi światła.

Zanim weszła do jego kwatery, lekko poprawiła włosy i przejrzała się w lusterku, które posłusznie pojawiło się w jej dłoni. Z zadowoleniem stwierdziła, że wygląda wręcz olśniewająco. Zresztą jak zawsze! Ale teraz musiała wyglądać szczególnie dobrze. Poprawiła jeszcze suknię i przeciągnęła jeszcze raz usta szminką, po czym pchnęła ciężkie drzwi.

Jasność panująca w pomieszczeniu niemal ją oślepiła. Zmrużyła lekko oczy, lecz szybko przyzwyczaiła się do blasku. Kwatera Shanyao była niemal dokładnie taka, jaką ją zapamiętała wiele lat temu: niezwykle przestronna, pokryta wszędzie kamieniami odbijającymi światło — znajdowały się tam kamienie o wszystkich kolorach, lecz zdecydowana ich większość była żółta, biała czy niebieska. I do tego niemal pusta. Główny pokój stanowił pomieszczenie reprezentacyjne, gdzie bóstwa bardzo lubiły organizować rozmaite bale. W razie potrzeby meble same się pojawiały, jednak teraz nikogo tu nie było. Jedyną różnicę względem wspomnień Shouyi stanowiły unoszące się gdzieniegdzie obłoczki mgły, dodające miejscu nieco mistycyzmu. Jej jednak nie zachwyciły szczególnie. Mogły oznaczać, że plotki, które usłyszała niedawno, wcale nie były bzdurami wyssanymi z palca.

Starając się, aby niepokój nie przejął nad nią kontroli, przeszła przez pomieszczenie. Gdyby nie znała kilku sztuczek, zajęłoby jej to co najmniej kilka minut, lecz ona bywała tu naprawdę mnóstwo razy i szybko znalazła się tuż przy drzwiach do prywatnych komnat. Nawet nie pukając, uchyliła je i wślizgnęła się do środka.

Drugie pomieszczenie nie było już tak ogromne jak pierwsze, lecz i tu kamienie odbijały światło, tworząc barwną mozaikę. Ale i tu, ku przerażeniu Shouyi, wdarła się mgła.

Nie, nie możesz się tak denerwować! — napomniała się. — To może oznaczać dosłownie wszystko! Wcale nie to, co myślisz!

Chodziła po komnatach, szukając Shanyao, lecz nigdzie go nie znalazła. Dotarła jednak do komnaty sypialnej, gdzie leżało jego piękne łoże. To łoże, w którym on sam, tak cudowny, leżał co noc... A obok łoża, tak jak Shouyi pamiętała, stała szafka nocna. Jednak zdjęcia, które na niej stało, nie widziała wcześniej. Z zaciekawieniem podeszła do niego i gdy tylko zrozumiała, na co patrzy, zamarła.

Na zdjęciu znajdowały się dwie postacie. Pierwsza z nich była bogiem Shanyao, jak zwykle olśniewającym. Shouyi mogłaby przez wieki przyglądać się jego lśniącym, pięknie ułożonym włosom, oczom błyszczącym niczym gwiazdy i prześlicznej twarzy... Jednak wcale nie chciałaby przyglądać się towarzyszącej mu osobie. Natychmiast rozpoznała niebieskie, powiewające włosy kobiety i twarz młodą niczym wschodzące słońce. To była bogini pogody, Tian.

Czyli mgła to rzeczywiście była jej sprawka.

Shouyi poczuła pieczenie pod powiekami. Nie, to niemożliwe! To da się jakoś inaczej wytłumaczyć! Może po prostu byli dobrymi przyjaciółmi i zrobili sobie zdjęcie, na którym byli razem tak szczęśliwi... A Shanyao, by zatrzymać wspomnienia, po prostu trzymał tę fotografię tak blisko łóżka, by pamiętać zawsze o tym wydarzeniu...

Nie, nawet w jej głowie brzmiało to niewiarygodnie. Nie mogąc dłużej na to patrzeć, wybiegła z sypialni, a potem pomknęła ku drzwiom publicznej części kwatery. Obraz zaczął się jej rozmywać przed oczami, ale nie zatrzymała się. Znalazłszy się w publicznej części, omiotła nienawistnym spojrzeniem kłębiącą się tam mgłę i ponownie wykorzystała skrót. Miała już wyjść, lecz wtedy główne drzwi rozwarły się i stanęły w nich dwie osoby, których Shouyi nie miała w ogóle ochoty oglądać: Shanyao i Tian.

Jak zwykle jednak zaparło jej dech w piersiach na widok boga światła. W rzeczywistości był jeszcze bardziej olśniewający niż mogło to wyrazić jakiekolwiek zdjęcie. A do tego promieniał delikatnym blaskiem, tym samym, który sprawiał, że czuła się przy nim jak najszczęśliwsza bogini na świecie. Lecz teraz ów blask spadał na Tian...

Podjęła decyzję. Wybiegła z pomieszczenia, nie zwracając uwagi na zakochanych. A następnie podążyła przed siebie. I to dosłownie: raz ledwo uniknęła kolumny, a później prawie wpadła na jakieś bóstwo zapisujące coś w notesie. Za trzecim razem jednak nie miała szczęścia. Wpadła prosto na idącą postać. Była niemal pewna, że jej pęd przewróci i ją, i tę drugą, lecz tamta okazała się silniejsza niż Shouyi przypuszczała i zdołała ją utrzymać.

Nie wiedząc do końca, co właściwie robi, Shouyi wtuliła się w pierś przybyszki i zawyła głośno.

— Jeśli nie chcesz natychmiast rozstać się z życiem, proszę, puść mnie — odezwała się tamta niskim głosem.

Shouyi natychmiast ją rozpoznała. Wiedziała też, że ta mówi poważnie, więc posłusznie ją puściła. Ale nie powstrzymała uśmiechu przez łzy i wykrzyknęła radośnie:

— Kopę lat, Tigili!

Tigili wcale jednak nie okazywała radości. Bogini wojny ani trochę się nie zmieniła: miała na sobie swoją ukochaną sukienkę sięgającą do połowy ud, ciężkie buty i okryta była peleryną, a wszystko to było czarne. Shouyi nigdy nie lubiła czerni, ale musiała przyznać, że do Tigili ona pasowała. Czarne włosy sięgające ramion okalały piękną, acz surową twarz. Jedynie blada skóra i fioletowe oczy wpatrujące się w boginię rzemiosła wyróżniały się kolorystycznie.

— Wow, ty i Pierre wyglądacie jak dwie krople wody — wyrwało się jej.

We wzroku Tigili pojawiło się nieme pytanie. Po chwili jednak znikło, a bogini wyglądała, jakby próbowała sobie przypomnieć, o kim Shouyi mówiła.

— Jak się ma tyle ludzkich dzieci, to już trudno spamiętać wszystkich — stwierdziła bogini rzemiosła kąśliwie.

— Zdecydowanie wolałam, jak prowadziła cię ta Shouyi, która woli się zamknąć i mnie nie wkurzać — stwierdziła na to Tigili. — Chociaż zawsze mnie to zastanawiało, czemu ta wkurzająca Shouyi zniknęła na tyle lat, by dopiero teraz powrócić. Przecież nigdy byś nie przestała z własnej woli być w centrum uwagi, czy się mylę?

— Och, kochana, nawet nie wiesz, ile mam ci do opowiedzenia! — zawołała Shouyi, która już prawie zdążyła zapomnieć o tym, co przed chwilą ujrzała u Shanyao. — Ale tak stać na środku wszystkiego to niewygodnie jak na taką opowieść. Chodźmy do moich kwater, bo chociaż moja milcząca część trochę tam popsuła, to i tak da się żyć.

Tigili tylko skinęła głową. To musiało oznaczać, że naprawdę zainteresowało ją, to co Shouyi ma do powiedzenia. Pamiętała przecież, że od wieków nie udało się jej namówić bogini wojny do odwiedzenia jej kwater. Poszły więc, a w międzyczasie, przed przejściem do opowieści o dawnych latach, bogini nie umiała powstrzymać się przed streszczeniem tego, co ujrzała u Shanyao.

— Czy to znaczy, że już kompletnie o mnie zapomniał? — jęknęła Shouyi, kończąc swój wywód.

— To wy w ogóle ze sobą byliście? — zdziwiła się Tigili. — Przecież wszyscy wokół mówili, że po tej jednej randce Shanyao nigdy nie zamierzał tego kontynuować, ale nie umiał się ciebie pozbyć i z grzeczności cię tolerował. Aż w końcu nagle zniknęłaś i mógł przekonać twoją inną część, by się odczepiła i ruszyć na nowe podboje miłosne.

Shouyi poczuła, jakby ktoś jej wbił nóż w serce. To przecież niemożliwe! Kochała Shanyao całym sercem, a on teraz się jej tak odpłacał? A co gorsza, może Tigili mówiła prawdę i on nigdy jej nie kochał? W jej oczach ponownie wezbrały łzy.

— No już, spokojnie — odezwała się Tigili ponownie. Czy ona próbowała ją pocieszyć?

— Wiedziałam, że mnie lubisz! — Shouyi rzuciła się jej na szyję. Tigili próbowała się wyswobodzić, ale ta nie zamierzała jej na to pozwolić.

Bogini wojny wskazała jednak na drzwi, które znajdowały się tuż przed nimi.

— Chyba jesteśmy na miejscu.

Shouyi puściła więc przyjaciółkę i podeszła do wrót do swojego małego królestwa. Pchnęła je i przeszła do pomieszczenia szokującego wszelkimi możliwymi odcieniami różu. Jej kwatery nie były tak obszerne jak ogromna sala balowa Shanyao, ale i tak imponowały każdemu marnemu człowiekowi i bóstwom za mało ważnym, by otrzymały w boskiej świątyni więcej niż mały pokoik. Poza tym u niej wszystkie pomieszczenia były prywatne. Każdy, kto otrzymał zaproszenie, musiał być kimś wyjątkowym.

Shouyi nie zdążyła jeszcze wprowadzić tu swojego zwyczajnego chaosu, przez tyle lat sprzątanego przez tę drugą jej część, mimo to i tak wszędzie walały się rozmaite rzeczy, od materiałów poprzez różne narzędzia, na ubraniach kończąc. Wiedziała, że sporo bogów uważa to za wystarczający chaos, lecz jej nadal było mało. Teraz jednak nie zamierzała się tym zajmować, zamiast tego poprowadziła Tigili do małego stolika i przysiadła na jednym z krzeseł, obitych materiałem, oczywiście różowym.

— A więc, czemu zniknęłaś na tak długo? — spytała bogini wojny.

— To trochę żałosna historia — przyznała Shouyi — i zaczęła się, kiedy pewnego razu wybrałam się do świata ludzi w poszukiwaniu kreatywności. Jakiś czas po tym odkryłam, że moja bransoletka zniknęła i jako że nie umiałam jej znaleźć nigdzie u siebie, to znowu wybrałam się na Ziemię, bo uznałam, że musi być gdzieś tam. A wtedy nagle zaatakowała mnie zgraja półbogów i jakoś udało im się mnie w niej uwięzić!

— Półbogowie zdołali cię uwięzić? — Tigili wyglądała na zaniepokojoną. — Ale jak to możliwe? Przecież nie powinni mieć mocy zdolnej uwięzić boga, nawet tak żałosnego jak ty.

— Kto ich wie... — westchnęła Shouyi na to, nawet nie zwracając już uwagi na to, że Tigili uznała ją za żałosną. — Wiem tyle, że nazwali się Odnowicielami i chcą zagarnąć dla siebie moc Ziran.

Powiedziała to zdawkowym tonem, ale bogini wojny wcale nie wydawała się uważać sprawy za błahą. Wręcz przeciwnie, na jej twarzy Shouyi po raz pierwszy w całym swoim boskim życiu ujrzała strach.

— To wszystko mi się wcale nie podoba — mruknęła, ale bardziej do siebie. — I co było potem?

— Prawdę mówiąc, nie bardzo pamiętam — przyznała Shouyi. — Wydaje mi się, że Odnowiciele chcieli mnie do czegoś wykorzystać, ale chyba nie mogli. Jednak równie mocno nie chcieli mnie uwolnić, dlatego ukryli bransoletkę w sercu Gór Skandynawskich. Leżałam tam, nudząc się śmiertelnie i pozwalając tej nudnej części mnie zrobić porządki i zostawić Shanyao... — Przypomniawszy sobie boga światła, znowu poczuła lekkie ukłucie w sercu, ale nie pozwoliła mu się opanować. — Aż w końcu dwoje ludzi przybyło mi na ratunek! Pomińmy fakt, że projekcja, którą udało mi się stworzyć na wypadek, jakby Odnowiciele znowu chcieli położyć na mnie łapy, prawie ich zabiła, ale ostatecznie udało im się! Zabrali bransoletkę ze sobą, do Paryża, a tam znowu zaatakowali mnie Odnowiciele, wyobrażasz to sobie? Ale wtedy byłam już silniejsza. Udało mi się zniszczyć bransoletkę i w końcu się uwolniłam!

— A kim byli ci ludzie? Bo chyba nie Odnowicielami... Ktoś jeszcze dowiedział się o bogach?

— Spoko luzik, można im zaufać. Nie pracują dla Odnowicieli i chcą ich powstrzymać. Zwłaszcza Pierre, któremu Odnowiciele zabili ojca. — Zmusiła się, by spojrzeć Tigili prosto w oczy. — Pamiętasz już?

— Oczywiście — odparła tamta cicho. — Choć może ci się wydawać inaczej, pamiętam wszystkie moje dzieci.

— To czemu zawsze porzucasz je na pastwę losu? — zapytała Shouyi napastliwie. — Nie widzisz, do czego to prowadzi? Pierre stracił ojca i całe swoje dotychczasowe życie tylko dlatego że nie obchodził cię jego los! Gdzie byłaś, kiedy musiał patrzeć na te wszystkie okropieństwa, kiedy mając zaledwie dziewięć lat, musiał walczyć o własne życie?!

Tigili spuściła wzrok, nie umiejąc wytrzymać spojrzenia intensywnie różowych oczu Shouyi. Czyli jednak miała jakieś sumienie?

— Nic nie rozumiesz.

— Ja nic nie rozumiem?

— Jak możesz mnie pouczać, skoro sama nigdy nie miałaś własnych dzieci? Skoro sama nigdy nie kochałaś człowieka? Nie wiesz, jak to jest, kiedy doprowadzisz do połączenia światów, które powinny żyć oddzielnie. Gdybym została z którymkolwiek z nich, świat ogarnąłby chaos! Ludzie walczyliby bez ustanku i nie byłoby nikogo, kto mógłby to kontrolować!

— To czemu, wiedząc to, nie trzymałaś się od ludzi z daleka?

— Przynoszę światu tylko zniszczenie — stwierdziła Tigili. — Nigdy nie było mi dane zasmakować prawdziwej miłości. Nawet bogowie mnie unikają! Dopiero na Ziemi udało mi się poznać kogokolwiek, kto by mnie pokochał.

— Większość z nich nawet nie wiedziała, że jesteś boginią — parsknęła Shouyi. — I nie dałaś im poznać ich własnych dzieci.

— Daniel wiedział.

— Kto? — zdziwiła się Shouyi.

— Daniel Bastin. Ojciec Pierre'a. Niemal od samego początku wiedział, że jestem boginią.

Tego Shouyi akurat się nie spodziewała. Odebrało jej na chwilę mowę. W końcu jednak odpowiedziała:

— Skoro wiedział od początku i najwyraźniej to zaakceptował, to dlaczego odeszłaś? Czemu z nimi nie zostałaś?

— Przecież mówiłam ci, że nie mogę pozostawić wojen na świecie bez kontroli.

— Bzdura. Nikt nie powiedział, że musiałaś zostawać tam wszystkie swoje manifestacje. Mogła zostać tam tylko część ciebie, a reszta mogła pilnować świata.

— Czy ty kiedykolwiek widziałaś, co się dzieje, kiedy bóstwo zostaje dłużej wśród ludzi? — Tigili była już zdenerwowana. — Jego moc zaczyna wywierać wpływ na otoczenie. Może w twoim przypadku nie byłoby źle, nagle w okolicy nastąpiłby przyrost rzemieślników lub wymyślono by jakąś nową technikę wytwórczą. Ale przy mnie? Wkrótce wybuchłaby wojna. — Przerwała na chwilę, by nabrać powietrza, po czym kontynuowała: — Uwierz, chciałam z nimi zostać. I tak byłam z Danielem długo, dwa lata. Ale odkąd się pojawiłam, przestępczość w jego mieście znacząco wzrosła, było naprawdę niebezpiecznie. I wtedy, kiedy Daniel niemal wpadł w ręce jednego z utworzonych wtedy gangów, zrozumiałam, że muszę odejść dla jego dobra. Pierre miał wtedy kilka miesięcy. Naprawdę nie chciałam ich opuszczać, ale nie było innego wyjścia!

Shouyi słuchała tego zszokowana. Nie miała pojęcia, że to tak wyglądało! Faktycznie, zbyt pospieszyła się z oskarżeniami wobec Tigili. Nie wyobrażała sobie jednak, że jej życie właśnie tak wyglądało. W wiecznej samotności, bez miłości, której namiastkę mogła znaleźć tylko u ludzi, na których sprowadzała tylko zgubę... Ze zdumieniem zauważyła, że Tigili jest naprawdę roztrzęsiona i... Niemożliwe, czy ona płakała?

— Przepraszam — mruknęła Shouyi. — Nie wiedziałam...

Przypomniała sobie wtedy o Odnowicielach.

— W każdym razie, Odnowiciele zrobią wszystko, by zdobyć więcej mocy — powiedziała. — Szukają miraculów, werbują nowych półbogów, kto wie, może jeszcze jakiegoś boga udało im się uwięzić... A jedyni, którzy chcą im się przeciwstawić, to kilkoro posiadaczy miraculów z Paryża i Pierre, który zbyt boi się wyzwolić moc, by mógł cokolwiek zrobić. Jeśli nie znajdą sojuszników, ta wojna jest już przegrana.

— Nie możemy pozwolić na to, by Odnowicielom się udało — uznała Tigili. — Jeśli przejmą moc Ziran, staną się silniejsi od bogów.

— A wtedy zniszczą świat, który znamy — dokończyła ponuro Shouyi.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro