Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 34 - Ucieczka

Aurélie nigdy nie przypuszczała, że będzie świadkiem własnej śmierci.

Kiedy ciało fałszywej Muchy upadło na ziemię, bohaterka odetchnęła z ulgą. Nie podobało się jej do końca patrzenie na postać wyglądającą dokładnie jak ona, padającą bez życia. W końcu, gdyby nie udałoby się jej wystawić kopii na atak Voldemorta, to ona sama by właśnie leżała martwa... Ale nie mogła zaprzeczyć, że to oznaczało o jeden problem mniej. Niestety czarnoksiężnik nie przestał się nią interesować, a miraculum pikające uporczywie przypominało jej, jak niewiele czasu pozostało. Musi się z nim uporać, zanim się odmieni!

Voldemort rzucił kolejne zaklęcie, a Mucha przypomniała sobie sztuczkę z gumą, którą wykorzystała w walce z Modelem. Bronie były ponoć niezniszczalne, ale czy guma poradzi sobie z uśmiercającą klątwą? Ale jeśli nie sprawdzi, to nigdy się nie dowie! Rozciągnęła więc broń pomiędzy rękami, uskoczyła jednak lekko w bok, by zaklęcie nie trafiło jej ciała, jeśli to by zawiodło.

Moc czarnoksiężnika okazała się znacznie potężniejsza niż ataki Modela. Dziewczyna ledwo utrzymała gumę w rękach, ale nie puściła. W końcu od tego zależało jej życie! Broń okazała się jednak wystarczająco mocna — tak jak się spodziewała, zaklęcie zostało odbite i, co jeszcze lepsze, pomknęło w stronę jej przeciwnika. Nie udało mu się uchylić.

Jak ironicznie — pomyślała Mucha, widząc to. — Został pokonany dokładnie tak, jak w książce.

Jego koniec jednak bardziej przypominał film. Jego martwe ciało bowiem nie leżało długo na ziemi. Już po chwili zaczęło świecić intensywnym, białym blaskiem, a potem rozpadło się na tysiąc świecących kawałków.

Mucha rozejrzała się wokół i w okolicy, w której się znalazła, nie było nikogo. Jej klon najwyraźniej też już zdążył się zdematerializować. Trochę to było przykre. Ale przynajmniej już nie musiała walczyć z nikim. Wykorzystując chwilę, schowała się za jakimś słupem i pozwoliła Flyy na odmianę.

— Właśnie zabiłaś samą siebie — stwierdziło kwami. — Nie jest ci przykro?

— Gdyby tamta ja nie próbowała mnie zabić, to może by było — odparła Aurélie z przekąsem. Wyciągnęła z kieszeni kilka rodzynek i dała Flyy, by ta mogła się posilić. — Szczerze, nawet nie chce mi się przemieniać, bo nie mam pojęcia, jak mamy pokonać Mistrza Karnawału! A poza tym wydaje mi się, że skądś go znam, ale nie umiem sobie przypomnieć.

— Właśnie dlatego powinnaś się przemienić i przyjrzeć mu bardziej — stwierdziło stworzonko.

— Tylko że te postacie mają fioła na punkcie bohaterów, a poza tym, skąd mam wiedzieć, że znowu nie zaskoczy mnie mój klon? Może trochę zaczekam...

— Mnie to brzmi na tchórzostwo — uznała Flyy.

— Wcale nie! — oburzyła się Aurélie. — Znaczy, jasne, boję się, bo mało co mnie Voldemort nie ukatrupił. Ale nie wiem, czy nie ma lepszego rozwiązania. Bo pakowanie się bezmyślnie w środek rozróby nie jest zbyt odpowiedzialne.

Wiedziała jednak, że stanie za słupem nic jej nie da, więc wychynęła zza niego i najbardziej niewinnym krokiem, jakim umiała, ruszyła przed siebie. Jaka jest szansa, że w cywilnej formie nie zostanie zaatakowana? Ale z drugiej strony, nawet jeśli nie groziłoby jej niebezpieczeństwo ze strony klonów, to sama może dać materiał na klona. Choć Katniss nie posiadała żadnych mocy, to Aurélie nie chciałaby, aby jej zdolności łucznicze zasiliły siły wroga.

Dziewczyna odrzuciła więc łuk i strzały. Jej strój jednak nie był szczególnie wyróżniający się, więc miała nadzieję, że to wystarczy — jeśli Mistrz Karnawału utworzy jej kopię, to może będzie to tylko zwyczajna nastolatka bez żadnych nadzwyczajnych umiejętności i śmiercionośnego łuku w rękach.

Poszła więc dalej i gdy znalazła się bliżej stadionu, usłyszała swoje imię.

— Ktoś mnie woła? — mruknęła do siebie i rozejrzała się. Wśród ludzi, których tutaj znalazło się więcej, nie zauważyła nikogo, kto mógłby być nią zainteresowany i już myślała, że się jej wydawało.

A wtedy ponownie usłyszała wołanie.

— Aurélie, gdzie jesteś? Jeśli gdzieś jesteś, to się odezwij!

Wtedy zrozumiała, do kogo należy głos. To była Sende.

O nie, co powinna zrobić? Z jednej strony chciała dotrzeć do stadionu, by spróbować wymyślić sposób na pokonanie Mistrza Karnawału. Ale z drugiej wcale nie miała ochoty walczyć. A poza tym musiała pewnie napędzić przyjaciołom sporo strachu swoją ucieczką. Czuła, że powinna odnaleźć Sende i przeprosić przyjaciół za to, co zrobiła.

Ale kto wtedy pokona Mistrza Karnawału?

Owszem, byli Biedronka i Czarny Kot. Dziewczyna mogłaby się założyć, że ostatecznie dadzą sobie z nim radę. Ale czy nie po to została powołana, by pomóc? W końcu podobno ostatnio ataki złoczyńców były trudniejsze do powstrzymania. A do tego Niezwykła Biedronka przestawała działać...

Chwila, kiedy ostatnio Niezwykła Biedronka zawiodła? Czy to nie było przy ataku Chemiczki? Od trzech tygodni już się nie wydarzyło nic podobnego. A czy to nie dlatego została bohaterką? Żeby pomóc Biedronce i Kotu, bo coś jest nie w porządku? Ale teraz wcale nie czuła, by byli silniejsi. Z wyjątkiem Rousseau. Jego moce wydawały się czymś więcej...

A co, jeśli nie pochodziły od Władcy Ciem?

Ta myśl ją przeraziła. Chociaż wcześniej uznałaby to za kompletnie nieprawdopodobne, to patrząc na to, co wydarzyło się ostatnio, już nie była pewna, co jest prawdopodobne, co nie. W końcu okazało się, że bogowie istnieją i mają dzieci z ludźmi, a jedno z tych dzieci poznała kilka dni temu! I chociaż Pierre był po ich stronie, to według tego, co mówiła Shouyi, znacznie więcej półbogów skupiało się wokół tej złowrogiej grupy, Odnowicieli...

Zamyślona, zapomniała o swoim początkowym dylemacie. Teraz jednak musiała sobie przypomnieć, ponieważ tuż przed sobą ujrzała Sende, która zagubiła gdzieś kapelusz czarownicy. Za nią dojrzała Roxy i Alexandre.

— Tak się o ciebie martwiłam! — Sende rzuciła się jej na szyję. — Jak dobrze, że nie dopadł cię ten świr!

Kiedy dziewczyna uwolniła przyjaciółkę z objęć, Aurélie dostrzegła w jej oczach łzy. Na ich widok zrobiło się nieco głupio, ale jednocześnie poczuła się miło z myślą, że ktoś poza Lucienem i Brunonem się o nią martwi.

— Przepraszam — wymamrotała. — Jak zobaczyłam złoczyńcę, to stchórzyłam i uciekłam. — Spuściła głowę, bo naprawdę było jej wstyd, że nie zatroszczyła się najpierw o nich. — A potem nie umiałam was odnaleźć i się tak błąkałam, aż do teraz...

To ostatnie nie do końca było prawdą, ale oni nie musieli o tym wiedzieć. Ważne, iż brzmiało to wiarygodnie.

— Ale już cię odnaleźliśmy, to możemy się w końcu zmywać — odezwała się Roxy. — Nie chcę spędzić ani chwili dłużej wśród tej ożywionej popkultury, bo to gorsze niż najgorsze fanfiki, które czytałam.

Aurélie przez chwilę chciała się nie zgodzić. W końcu czy nie powinna zostać i walczyć? Ale z drugiej strony teraz żadna wymówka nie będzie brzmiała wiarygodnie. Wątpiła, że przyjaciele zostawią ją samą. A nie zamierzała ujawniać im swojej tożsamości — zwłaszcza teraz, kiedy to, co właśnie się działo, nie było najgorszym niebezpieczeństwem. Nie mogła narazić ich na takie zagrożenie.

— A więc chodźmy.

***

Nie wiedzieli dokąd idą. Zależało im wyłącznie na tym, by było to jak najdalej od stadionu. Żadne z nich nie kwapiło się do rozmów, a Aurélie przez cały ten czas nie umiała się zdobyć, żeby spojrzeć na Alexandre. Wiedziała, że w końcu będzie musiała z nim porozmawiać, ale nie mogła tego zrobić teraz. Czuła się źle z tym, że porzuciła swoje obowiązki superbohaterki i teraz oddalała się od zagrożenia. A taki stan nie jest dobry na rozmowy o sprawach sercowych. A poza tym nie chciała, by Roxy i Sende ją słyszały. Zwłaszcza Sende.

— Hej, co się dzieje? — usłyszała głos Alexandre tuż obok ucha.

Drgnęła lekko i zmusiła się, by spojrzeć mu prosto w oczy. Tym razem nie miał na nosie okularów przeciwsłonecznych, które tak uwielbiał, więc mogła się przyjrzeć jego ciemnobrązowym tęczówkom, niemal czarnym. Ujrzała w nich własne odbicie, dziewczyny zbyt młodej i niedoświadczonej, by nosić ciężar, który na nią spadł.

— Czuję się niespokojna — odparła szczerze. — Znowu znalazłam się tak blisko złoczyńcy. Przeraża mnie to.

Poczuła jego rękę na swoim ramieniu. Na ten prosty gest jej policzki powlekł rumieniec.

— A poza tym, nadal mam mętlik w głowie i kompletnie nie wiem, co czuję. Zwłaszcza że ojciec chyba wyjechał na dobre. A do tego... — Urwała. Czy powinna to mówić? — Wtedy, gdy byliśmy u Sucreceurów... Pamiętasz, co ci powiedziałam? Że ja, no wiesz...

Alexandre tylko skinął głową.

— Tak naprawdę nie mam zielonego pojęcia, czy naprawdę miałam to na myśli. — Teraz już mówiła tak cicho, że nikt poza chłopakiem nie mógł jej usłyszeć. — I nie zrozum mnie źle, naprawdę cię lubię. Tylko że nigdy wcześniej nie czułam do nikogo nic podobnego. A poza tym to wszystko dzieje się tak szybko! Nawet nie minęły dwa tygodnie, a naszą jedyną prawdziwą rozmową była ta przez telefon.

— Czyli co chcesz zrobić? — zapytał. — Bo wiesz, nie chcę cię męczyć. Nadal podtrzymuję moje słowa. Kocham cię i nic tego nie zmieni. Ale nie chcę, byś była przeze mnie nieszczęśliwa.

Aurélie nie wiedziała, co zrobić. Czego tak właściwie chciała? Trwać przy boku Alexandre? A może odejść, zanim kolejna osoba z jej życia zrobi to pierwsza?

— Nie o to mi chodzi — mruknęła w końcu. — Jedynie chodzi o to, że praktycznie się nie znamy. Chciałabym to zmienić. Bo naprawdę chcę spróbować.

Alexandre uśmiechnął się. Widząc to, Aurélie też się rozluźniła lekko, a uśmiech sam wpłynął jej na twarz.

— Ja też. Jesteś wyjątkowa, naprawdę.

Trochę przeraziło ją, że to stwierdzenie może wcale nie być tylko komplementem zakochanego w niej chłopaka. Spojrzała nerwowo na gumkę na włosach. Nie ma opcji, nie mógł wiedzieć przecież, że to ona posiada miraculum Muchy! Potrząsnęła lekko głową. Nie, jest zdecydowanie przewrażliwiona.

— Jak to wszystko się skończy, to może przejdziemy się gdzieś? Wiesz, we dwoje.

— Chętnie, tylko że nie chciałabym zostawić tak Roxy i Sende...

— Wiesz, one chyba wcale nie będą miały nic przeciwko — uznał Alexandre i wskazał jej coś.

Aurélie uniosła głowę i powiodła za jego palcem. Parę metrów przed nimi szły Roxy i Sende, pogrążone w rozmowie. Wyglądały tak, jakby zapomniały o całym świecie poza sobą nawzajem.

— Racja, chyba nie będą.

***

Kiedy malutkie biedronki otoczyły Aurélie, dziewczyna zrozumiała, że Biedronka i Czarny Kot doskonale poradzili sobie bez niej. Uśmiechnęła się smutno — z jednej strony nadal czuła wyrzuty sumienia, ale z drugiej cieszyła się, że nie jest tą, od której zależą losy świata. Miała jedynie pomóc paryskim bohaterom pokonać Władcę Ciem, a Odnowiciele nie byli jej problemem. A przynajmniej miała taką nadzieję.

Ale właśnie zignorowała złoczyńcę Władcy Ciem. Jak ma pomóc go pokonać, skoro ucieka od walk? Chociaż, znając życie, ta walka również nie naprowadziła bohaterów na jego ślad. Posiadacz miraculum Motyla jak zawsze był nieuchwytny. Może jednak ten plan, o którym myślała wcześniej, jest czymś, co powinna zrobić? Może przynajmniej w ten sposób przysłuży się światu.

— Odzyskałaś łuk! — zauważył Alexandre.

Aurélie sięgnęła ręką w kierunku pleców i rzeczywiście: był tam kołczan ze strzałami, więc łuk zapewne też. Ta moc Biedronki rzeczywiście była niezła!

— To znaczy, że na stadionie jest już bezpiecznie, prawda?

— Wrócimy na imprezę! — zawołała Sende, która nagle znalazła się obok Alexandre i Aurélie. — Nareszcie, miałam dość tego uciekania!

Aurélie zauważyła, że dziewczyna odzyskała swój kapelusz.

— Ano, wrócimy. Tylko że chcielibyśmy pobyć trochę sami. — Wskazała na siebie i Alexandre. — Mam nadzieję, że rozumiesz.

Sende spojrzała na Alexandre z lekką niechęcią, ale chłopak chyba tego nie zauważył, zwłaszcza że już po sekundzie przywróciła swój zwyczajny wyraz twarzy — szeroki uśmiech.

— Jasne, nie ma problemu, zajmiemy się czymś. Jakby coś, to będziemy w kontakcie!

Sende pociągnęła Roxy za sobą i pobiegła w stronę stadionu. Tymczasem Aurélie nie ruszyła się z miejsca.

— Wiesz, właściwie to nie chce mi się tam wracać.

— Nie musimy — zgodził się Alexandre. — Też mam dość wrażeń na dziś. To gdzie byś chciała iść?

Dziewczyna rozejrzała się po okolicy. Z pewnym zdumieniem zauważyła, że są niedaleko jej domu. W pobliżu była też cukiernia Sucreceurów... Ale tam Aurélie nie chciała się wybierać. Chociaż Bruno miał szlaban i musiał siedzieć w swoim pokoju przez cały ten czas, to miejsce zbyt się z nim kojarzyło. A nie wiedzieć czemu, bardzo nie lubiła myśleć o Alexandre i Brunonie jednocześnie.

Zdecydowała więc, by wybrali się do jej domu. Lucien nadal powinien być na imprezie, więc powinni mieć chwilę spokoju. Wspięli się więc po schodach, a Aurélie otworzyła drzwi z lekkim skrzypnięciem. A przecież niedawno Lucien naoliwił zawiasy! Te drzwi były niemożliwe.

Zaprosiła chłopaka do salonu i zaoferowała coś do picia. Alexandre chciał herbatę, więc nastawiła czajnik i wyciągnęła dwa kubki. Oj tak, ciepła herbata dobrze im zrobi.

Po paru minutach zaniosła kubki do salonu, gdzie Alexandre już rozgościł się na dobre. Włączył nawet telewizor i ich oczom ukazał się program informacyjny.

— O, patrz, gadają o Mistrzu Karnawału — odezwał się Alexandre.

Aurélie spojrzała zainteresowana na ekran. Nadja Chamack chwaliła właśnie Biedronkę i Czarnego Kota, którzy znowu uratowali miasto. O nieobecności Muchy nie wspomniała ani słowem. Chwilę później za nią pojawiło się ujęcie stadionu po tym, jak złoczyńca powrócił do cywilnej postaci. Okazał się dosyć wysokim chłopakiem o brązowych, zmierzwionych włosach. Kiedy spojrzał w kamerę, lekko jeszcze rozkojarzony, Aurélie rozpoznała go.

To był Bruno.


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro