Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 3 - O dwie propozycje za dużo

Aurélie nie wiedziała, co powiedzieć. Uznała, że dobrym początkiem będzie, jak usiądzie naprzeciwko mistrza Fu. Tak więc zrobiła. Skrzyżowała nogi w siadzie po turecku. Prawdę mówiąc, nieszczególnie przepadała za tą pozycją, ale wolała już to niż klęczeć przez cały ten czas.

— Nie wiedziałam, że ma pan kontakt z Biedronką — odezwała się, nie mając pojęcia, w jaki lepszy sposób nawiązać rozmowę.

— Ludzie wielu rzeczy o mnie nie wiedzą — odpowiedział mistrz tajemniczo. — Lecz zaprosiłem cię tutaj, aby uchylić rąbka tajemnicy.

— Rozsądnym pytaniem z mojej strony, jak mniemam, byłoby to, dlaczego akurat mnie pan chce to opowiedzieć.

— Przecież doskonale to wiesz. — Mężczyzna uśmiechnął się. — Biedronka powiedziała mi, co zrobiłaś.

— Bohatersko dałam się pokonać Chemiczce i byłam jedyna osobą, która zemdlała? — zapytała Aurélie.

— Och, doskonale wiesz, że gdyby nie ty, to więcej uczniów podzieliłoby twój los. A poza tym słyszałaś o słabości Niezwykłej Biedronki.

— Ale to nie ma nic wspólnego ze mną — zaoponowała dziewczyna. — To chyba nie ja spowodowałam tę nieskuteczność, prawda?

— Nie, na pewno nie — potwierdził Fu. — Zwykły człowiek nie ma mocy, by osłabić moc miraculów. Szykuje się coś większego.

— Biedronka i Czarny Kot o tym wiedzą, tak?

— Niestety, ale tak. Wiedzą też, że jeśli sytuacja się pogorszy, sami sobie nie poradzą z czyhającym na nich złem.

— W takim razie będzie im potrzebny pomocnik, prawda? — domyśliła się Aurélie. — Zapewne ktoś zaufany, tak jak oni godny chronienia Paryża. Ma mistrz już kogoś na oku?

Mistrz skinął głową.

— Ciebie.

Aurélie zamrugała szybko. Czy ona się przesłyszała? Mistrz na pewno nie mógł mieć jej na myśli. To musiała być pomyłka. Niby w jaki sposób miałaby pomóc Biedronce i Czarnemu Kotu? Przecież w ogóle nie umiała walczyć. A do tego pewnie by się plątała pod nogami, zupełnie niepotrzebna. Tak jak w całym swoim dotychczasowym życiu.

— Dlaczego mnie? — zdołała w końcu wykrztusić. — Założę się, że wokół jest sporo lepszych osób...

— Nie mówię, że inni są źli — odparł mistrz. — Jednak uważam, że ty się najlepiej nadasz. Znam cię, nigdy byś nikogo nie zdradziła. A do tego dzisiaj wykazałaś się odwagą godną posiadacza miraculum.

— Mistrz mnie tu przedstawia w samych superlatywach... Przecież jestem też leniwa i bardzo często myślę tylko o sobie... Czy ja naprawdę nadawałabym się na kogoś, kto by ratował ludzi? Wątpię...

— Masz za niskie poczucie własnej wartości — stwierdził mężczyzna. — W każdym razie jeszcze wrócimy do tego tematu. Jeśli o miracula chodzi, to jak sama wiesz, Biedronka i Czarny Kot posiadają dwa najsilniejsze. Jednak jest ich znacznie więcej, niż nam się wydaje. Posiadam część miraculów, jednak nie wszystkie. Ba, nie mam nawet połowy istniejących. W każdym razie — kontynuował — każde miraculum posiada przyłączone do niego kwami. Wayzz to kwami żółwia. — Wskazał na zielone kwami, a następnie na bransoletkę, którą miał na prawej ręce. Faktycznie, zarówno stworzonko, jak i akcesorium przypominały wyglądem żółwia. — Miracula dają ich posiadaczowi ogromną moc, jednak trzeba się z nią obchodzić bardzo ostrożnie. Miraculum, nawet słabe, w nieodpowiednich rękach jest w stanie spowodować ogromne zniszczenia.

Mistrz przerwał na chwilę, jakby właśnie oglądał takowe zniszczenia. Odchrząknął.

— Miracula przez wieki były wykorzystywane do rozmaitych celów. Niektórzy spełniali nimi swoje życzenia, inni na przykład za ich pomocą uprawiali rośliny. Sporo posiadaczy miraculów było bohaterami znanych legend, tak jak Joanna d'Arc czy Flecista z Hameln. Niestety, między posiadaczami miraculów często dochodziło do wojen. Wtedy właśnie zakazano darowania miraculów dowolnym ludziom i zaczęto je przekazywać wyłącznie w ręce wybrańców godnych nieść ciężar, jakim była moc magicznych klejnotów.

Aurélie po tej opowieści wcale nie zapragnęła bardziej zostać bohaterką, wręcz przeciwnie. Wzmianka o wojnach między posiadaczami miraculów mocno ją przeraziła. Nie miała zamiaru brać udziału w żadnych wojnach. Marzyła tylko o tym, żeby nie usłyszeć więcej słowa „miraculum". Niestety nauczyła się, że życie rzadko słucha jej życzeń.

— Uważam, że jesteś taką osobą — ciągnął Fu. — Dasz radę unieść ten ciężar.

— Może i mam niskie poczucie własnej wartości, ale naprawde nie sądzę, że się nadam. A poza tym nie wiem, czy tego chcę. Nie czuję się na siłach, by być odpowiedzialna za bezpieczeństwo Paryża.

Mistrz westchnął, jakby się tego spodziewał.

— Siłą nie zmuszę cię do wzięcia miraculum, bo to odniesie skutek odwrotny od zamierzonego. Jednak naprawdę widziałbym cię jako bohaterkę...

— Przykro mi, mistrzu. Nie każdy jest bohaterem.

Aurélie wstała. Uznała, że nie ma tu co siedzieć, w końcu odmówiła przyjęcia miraculum. Wątpiła, że dalsza rozmowa miałaby sens. Mistrz Fu tylko pokręcił na to nieznacznie głową.

— No cóż, trudno. Naprawdę mi przykro, że nie chcesz przyjąć miraculum, lecz pamiętaj, że będzie na ciebie czekać. Gdybyś zmieniła zdanie, przyjdź tu.

Aurélie kiwnęła głową, choć nie sądziła, że takie coś mogłoby się stać. Po prostu nie. Odwróciła się w stronę drzwi, po czym wyszła na klatkę schodową.

Brr, zimno. Wcześniej tego nie poczuła, jej myśli zajmowały inne rzeczy, jednak teraz uderzyło ją to z całą mocą. No, nie było tu tak mroźno jak na dworze, lecz zdecydowanie wolała siedzieć w domu. Czym prędzej pomknęła schodami na górę i otwarła drzwi mieszkania. Nie do końca wiedziała, co chciałaby teraz robić, więc zajrzała do salonu. Lucien siedział na kanapie i rozmawiał z kimś przez telefon.

— W szkole mojej siostry był atak akumy i jakoś tak to wyszło... — mówił do słuchawki. Po odpowiedzi swojego rozmówcy odezwał się znowu: — No, ja już będę kończyć. Do jutra!

Rozłączył się i spojrzał przez ramię. Dojrzał Aurélie, a na jego twarzy pojawiła się mieszanina ulgi i zaciekawienia.

— Już wróciłaś? — zapytał z lekkim zdziwieniem. — Ten mistrz zdążył ci już wszystko wytłumaczyć?

— Mniej-więcej — odparła Aurélie, przysiadając się na kanapie. — Ale odrzuciłam to, co mi proponował.

— A co ci proponował?

Aurélie pokrótce zrelacjonowała jej rozmowę z mistrzem Fu. Nie szczędziła jednak słów na to, by wyrazić swoje zaskoczenie faktem, iż to ich sąsiad okazał się tym potężnym strażnikiem miraculów. No bo przecież przez te wszystkie lata mieszkali tuż obok niego! A teraz się nagle okazuje, że nie jest tylko małym, nieszkodliwym dziadziem, który uwielbia herbatę. No cóż, to na pewno była informacja godna odnotowania.

— Czyli że odmówiłaś przyjęcia miraculum, bo uważasz, że się nie nadajesz? — podsumował Lucien.

— Według mnie ty bardziej nadawałbyś się na bohatera — stwierdziła Aurélie.

— Naprawdę? Ja za to w ogóle nie widzę się w takiej roli.

— Oj, no weź! Popylałbyś po całym Paryżu w latekstowym kostiumie, wszyscy by cię kochali!

Lucien zrobił taką minę, jakby właśnie próbował zwizualizować sobie siebie popylającego po Paryżu w lateksowym kostiumie. Pokręcił szybko głową. Najwyraźniej to, co zobaczył w wyobraźni, nie było dla niego zbyt przyjemnym widokiem. Po czym wybuchł głośnym śmiechem.

— To byłby koszmar! — wykrztusił, cały czas zanosząc się śmiechem. — A jakbym akurat miał oponkę? Wszyscy by to widzieli i nie znalazłbym sobie dziewczyny!

— Facet, który przejmuje się oponką? — Aurélie też zaczęła się śmiać. — To co ja mam powiedzieć? Te grube uda sam się nie zamaskują! Ale przynajmniej twarz bym miała zakrytą...

— Ale weź, co jeśli zostałabyś jelonkiem rogaczem na przykład? Te rogi wyglądałyby na tobie ślicznie, nie ma co!

— Wiesz, co, Lucien? Uroczo wyglądałbyś jako szczeniaczkowy superbohater!

I tak dłuższy czas zszedł im na przekomarzaniu się, jak bardzo źle wypadliby jako superbohaterowie. Doszli do wniosku, że poziom ich żenady wychodziłby poza skalę, o ile takowa skala istniała.

Tak szybko mijał im czas, że zaskoczyło ich pukanie do drzwi. Mogło ono oznaczać tylko jedno: ich ojciec wrócił z pracy. Aurélie podeszła do drzwi, by otworzyć. W drzwiach ukazał się nieszczególnie wysoki mężczyzna, niezwykle podobny do Aurélie, mieli bowiem te same brązowe włosy i niebieskie oczy, które patrzyły na cały świat z pewną dawką sceptycyzmu. Gdy tylko ujrzał córkę, rzucił się jej w ramiona.

— Wszystko w porządku? — zapytał. — Naprawdę się martwiłem.

Czuć było od niego zapach papierosów. Pan Voler nie był jakimś szczególnie nałogowym palaczem, lecz zawsze, gdy się denerwował, szukał ukojenia właśnie w tej czynności. Ostatnimi czasy raczej rzadko to następowało, nie był bowiem jakąś szczególnie wybuchową osobą, jednak dziesięć lat temu w domu bardzo często można było wyczuć dym.

— Tak, na szczęście nic mi nie jest — odparła Aurélie. — Ale naprawdę, tato, nie powinieneś palić, nie służy ci to — dodała z westchnięciem.

Ojciec odsunął się od niej, jednak nadal trzymał swoje ręce na jej ramionach.

— Twoja matka też mi to ciągle powtarzała. — Pan Voler uśmiechnął się, na pół wesoło, na pół smutno.

Minęło już tyle czasu od odejścia pani Voler, że już żadne z nich nie łudziło się, że kiedykolwiek powróci. Jednak wspomnienia z nią nadal budziły ból, mimo to nikt nie kwapił się, by zdjąć z półek zdjęcia z nią. Nie ważyli się na to zdobyć. Wszyscy nadal ją kochali. Nie mogliby zrobić tego jej pamięci. Choć nawet gdyby te zdjęcia zdjęli, pani Voler nadal była z nimi: w przeszłości oraz w dwójce dzieci, które zostawiła.

Pan Voler zdjął kurtkę i kozaki, po czym wszedł do salonu, gdzie nadal siedział Lucien.

— Co się tak właściwie stało? — zapytał ich oboje, Aurélie bowiem poszła za nim.

Lucien i Aurélie pokrótce zrelacjonowali wszystko aż do odzyskania przez dziewczynę przytomności. Pominęli jednak to, co Biedronka mówiła o swojej mocy oraz wizytę Aurélie u mistrza. Zgodnie uznali, że nie ma czym zamartwiać ojca, w końcu i tak nic się nie zmieniło w ich życiu. No, może to, że poznali historię miraculów, ale na nic to nie wpływało.

— Przyznaję, że wcześniej tego nie zauważałem — zaczął pan Voler — jednak w Paryżu faktycznie nie jest bezpiecznie. Oczywiście, Biedronka i Czarny Kot ratują nas niemal codziennie, jednak nie są w stanie zapobiec wszelkim konsekwencjom, a rezultatem jest dzisiejsza sytuacja.

— Nie, to ja byłam nieostrożna — odparła Aurélie. — Gdybym nie pchała się w sam środek walki, to by się nie przydarzyło.

— Ale inni uczniowie też oberwali, a nie „pchali się do walki", jak to określiłaś.

— No, może tak... Ale to, że mi się coś stało, to była przede wszystkim moja wina. Już nie będę tak robić, nie będziesz musiał się o mnie martwić.

— Nie chodzi o to, czy będziesz ostrożna, czy nie. W każdej chwili może coś ci się stać! A jeśli to ciebie dopadnie ten Władca Ciem?

— Niby dlaczego miałoby się tak stać?

Lucien w milczeniu obserwował tę wymianę zdań, usta miał lekko otwarte. Wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, lecz nie do końca wiedział co.

— Nie mam pojęcia — przyznał ojciec. — Jednak nie możesz wykluczyć takiej opcji.

— Ale co możemy na to poradzić? — zapytała Aurélie. — Nie pozbędziemy się magicznie Władcy Ciem z Paryża.

— Nie możemy się go pozbyć, to fakt. Jednak możemy zrobić coś innego: wyjechać stąd.

Gdyby Aurélie miała coś w ustach, zapewne by się tym zakrztusiła. Jednak nawet bez niczego prawie jej się to udało. Nie zdołała wydusić jednak ani słowa. Lucien zrobił to za nią.

— Wyjechać? — powtórzył z niedowierzaniem. — Ale jak to? Przecież... przecież tu mamy wszystko! Mamy przyjaciół, dom, my dwaj pracę... Nie możemy tego po po prostu tak zostawić!

— Ale nie mamy najważniejszej rzeczy: bezpieczeństwa. Po co nam to wszystko, skoro możemy zginąć w każdej chwili?

— Ale tato, jeszcze nikt nie zginął — zaprotestowała Aurélie. Ona też nie wyobrażała sobie wyprowadzki z Paryża, nawet jeśli nie było tu najbezpieczniej. Jednak Biedronka i Czarny Kot zawsze sobie radzili z pokonaniem wroga, więc co im groziło?

— No właśnie — westchnął pan Voler. — Jeszcze. My możemy być pierwsi.

— I właśnie przez to zamierzasz porzucić wszystko, co tu mamy? — zapytała z niedowierzaniem. — Wszystkich, których znamy... Naprawdę nie szkoda ci stanowiska wykładowcy na jednym z najlepszych uniwersytetów we Francji?

Ojciec pokręcił głową, choć Aurélie nie była pewna, co to ma dokładnie oznaczać. Jest mu szkoda pozycji, którą osiągnął przez prawie dwadzieścia lat, czy właśnie na odwrót? Naprawdę nie wiedziała, co mu chodzi po głowie.

— Prawdę mówiąc, uniwersytet w Marsylii poszukuje kogoś, kto mógłby wykładać chemię — wyznał wreszcie pan Voler.

Chwila. Czy on to już wcześniej planował? Zabrzmiało to bowiem tak, jakby wiedział o tym już wcześniej, jeszcze przed atakiem Chemiczki na szkołę. Czyli już wcześniej chciał opuścić Paryż? Od kiedy? I czy ciągłe ataki Władcy Ciem były jedynym powodem?

— A co z Lucienem? Przecież ledwo zdobył pracę tutaj, w Marsylii może być jeszcze gorzej...

— Coś się wymyśli — uznał ojciec. — Jednak o szczegółach porozmawiamy kiedy indziej, dziś po prostu padam z nóg.

Wstał i powoli wyszedł z salonu. Skierował się ku sypialni, którą jeszcze dziesięć lat temu dzielił z żoną; Aurélie i Lucien usłyszeli chrzęst klucza w drzwiach. Dziewczyna spojrzała bratu w oczy.

— Nie zamierzam wyjeżdżać z Paryża — oznajmiła dobitnie.

— Ani ja — zgodził się chłopak. — Ale co zrobimy?

— Cóż, jest jeden sposób, choć jednak nie wolałabym przyjmować miraculum z egoistycznych pobudek. Wyrządzę tym więcej szkody niż pożytku.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro