Rozdział 28 - Wyrzeczenie
Zmęczona po doświadczeniach poprzedniego dnia Aurélie zdecydowanie nie miała ochoty uważać na lekcjach, dlatego gdy tylko zabrzmiał ostatni dzwonek, odetchnęła z ulgą. Pozbierała swoje rzeczy z ławki, po czym podążyła ku wyjściu, nadal obleganym przez jej klasę.
Gdy tylko przekroczyła drzwi klasy, widok przesłoniła jej burza rudych włosów, a po chwili poczuła, jak ktoś wiesza się na jej szyi. Mimowolnie wydała z siebie stęknięcie, jednak było ono najwyraźniej na tyle sugestywne, że Sende przestała ją tak mocno ściskać.
— Co się stało, że jesteś taka szczęśliwa? — zapytała Aurélie.
— A wiesz, co jest w sobotę? — odpowiedziała Sende pytaniem. — A jeśli nie wiesz, to ci powiem. Impreza karnawałowa! Miasto organizuje ją na Stade de France, a wstęp jest wolny, czy to nie cudownie? Pójdziemy wszystkie trzy, razem z Roxy, co nie? Powiedz, że tak!
— Chwila, chwila. — Aurélie uniosła przed siebie ręce, jakby w geście obronnym. — Impreza karnawałowa w tę sobotę?
Pogmerała trochę w pamięci. Czy wtedy ma jakieś plany? Odpowiedź pewnie jak zwykle brzmiała nie. Ale z drugiej strony był ten pewien plan... Ale nie. Ten plan może odłożyć.
— W sumie czemu nie? — uśmiechnęła się, a w każdym razie miała nadzieję, że to, co wykwitło na jej twarzy, można nazwać uśmiechem. — Roxy już namówiłaś?
— Coś próbowała się wymawiać, ale już ja dopilnuję, żeby przyszła! — Dziewczyna z dumą położyła ręce na biodrach.
— Powodzenia.
Ruszyła w stronę wyjścia ze szkoły, a Sende podążyła za nią. Najwyraźniej postanowiła jej towarzyszyć w drodze do domu, co, ku jej zdumieniu, wcale jej nie przeszkadzało. Sende, jak to ona, trajkotała radośnie o różnych rzeczach, a Aurélie była szczęśliwa, że nie musi za dużo odpowiadać — jej przyjaciółce wystarczyło najwyraźniej, że słucha i potakuje w odpowiednich momentach. Dopiero po chwili zrozumiała, że piosenka, która nagle zabrzmiała, ani nie stanowiła części opowieści Sende, ani nie dochodziła z zewnątrz, a była dzwonkiem jej własnego telefonu.
Wyciągnęła komórkę z kieszeni i spojrzała na wyświetlacz. Alexandre. No tak, nie mogła tego uniknąć. Odebrała połączenie.
— Halo?
— Cześć — przywitał się Alexandre. — Co tam u ciebie?
— A nic, dobrze... — odparła Aurélie, co oczywiście było kłamstwem, bo ostatnio nie było jej zbyt dobrze. — W sobotę wybieram się z Roxy i Sende na imprezę karnawałową — dodała po chwili.
— Mówisz o tej miejskiej, gdzie ma być darmowy wstęp?
— Aha. A co, też będziesz?
— Tak, w sobotę na szczęście mam wolne! — odparł zadowolony Alexandre. — Możemy pójść wszyscy razem, co ty na to?
— Jasne, czemu nie? — zgodziła się Aurélie.
— Dobra, moja przerwa się kończy. Do zobaczenia!
Sygnał, który usłyszała w słuchawce, oznaczał z pewnością koniec połączenia. Mimo że obawiała się tej rozmowy, poczuła się znacznie lepiej. Schowała telefon do kieszeni, nieświadomie się przy tym uśmiechając. Sende oczywiście musiała to zauważyć.
— Kto to był? — zapytała.
— A nikt taki... — odparła Aurélie wymijająco.
— No weź! Czy to był chłopak?
— Co? — Dziewczyna miała szczerą nadzieję, że się nie rumieni. — A nawet jeśli chłopak, to co? — dodała odrobinę bardziej wojowniczo.
— Oj, no weź, nie bądź taka nieśmiała! — Teraz wyszczerz na twarzy Sende był już widoczny na kilometr. — Rozumiem, że w sobotę mi go przedstawisz, co? Jestem mega ciekawa, jaki typ cię kręci! — Poruszyła sugestywnie brwiami.
— A czy to takie ważne? — Aurélie była tą dyskusją co najmniej zażenowana.
— Pytasz mnie, czy ważne? To jest bardzo ważne! Związki to niezbędny element życia każdej nastolatki, powtarzam, każdej!
— Na serio tak uważasz? A nie lepiej najpierw nie wiem, szkołę skończyć, życie ogarnąć, żeby potem się angażować w głębsze relacje?
— Może i tak, ale musisz wiedzieć, z czym taką relację się je, a nastoletnie związki to idealne pole do zdobywania doświadczeń, jeśli wiesz, co mam na myśli. — Mrugnęła porozumiewawczo.
— Wolę się nie zagłębiać w to, co masz na myśli — przyznała Aurélie.
— Wiesz, zupełnie nie chce mi się wracać do domu... Chcesz gdzieś skoczyć? Ja stawiam!
— Może, czemu nie. A gdzie? Do pani Mamie?
— Nie, tam jakoś nie chcę. A może cukiernia Sucreceurów? Ostatnio naprawdę polubiłam ich rzeczy!
Na tu Aurélie uśmiechnęła się lekko i skinęła głową. W tym musiała się z Sende zgodzić — wypieki państwa Sucreceurów były najlepszymi, jakie kiedykolwiek jadła.
Na szczęście nie było to jakoś daleko, dziewczyny dotarły tam po kilku minutach. Sende pchnęła drzwi, które poruszyły dzwonkiem nad nimi zawieszonymi. Ku ich zadowoleniu cukiernia była niemal pusta — jakieś starsze małżeństwo siedziało w odległym kącie, a przy innym stoliku jakaś nastolatka siedziała z nosem w telefonie, lecz żadne z nich nie zainteresowało się wchodzącymi. Sende podeszła do lady.
— Dzień dobry — powiedziała szybko. — Co polecacie na dziś?
Chłopak za ladą był akurat odwrócony do nich tyłem, ale gdy się odwrócił, dziewczyny ujrzały jego potargane brązowe włosy i jasnozielone oczy. O ile Aurélie widywała tu Brunona dosyć często, to Sende najwyraźniej spotkała się z nim po raz pierwszy, bo na jej twarzy odmalowało się coś w rodzaju zainteresowania.
— Dzień dobry — odparł automatycznie Bruno, zanim ujrzał Aurélie. Gdy ją też zauważył, uśmiech rozjaśnił jego twarz. — Cześć, Aurélie.
Sende konspiracyjnie nachyliła się do Aurélie:
— Łał, to jest ten twój chłopak? Całkiem niezły! — szepnęła tak, by Bruno nie dosłyszał.
— Że co? — odparła Aurélie również szeptem. — Że niby Bruno?
— No, on! A co?
— Nie no, ja i Bruno? Jesteśmy tylko przyjaciółmi!
— Przyjaciółmi, powiadasz?
— Tak, przyjaciółmi!
Szeptana kłótnia mogłaby trwać dalej, ale nagle rozległ się głos Brunona:
— Co podać? — zapytał.
Sende natychmiast powróciła na ziemię.
— Nie wiem, może losowo wybiorę?
Spojrzała na lodówkę, w której trzymano ciasta i zaczęła wskazywać losowe ciasta, mrucząc pod nosem jakąś wyliczankę. W końcu jej palec zatrzymał się przed jakimś ciastem, które według etykietki miało czekoladowy spód, czekoladowe nadzienie, czekoladowe wiórki i jeszcze Bóg wie co, oczywiście też czekoladowe.
— Weźmiemy dwa kawałki tego, oczywiście osobno.
Aurélie przemknęło przez myśl, że gdyby to była inna cukiernia, zapewne umarłaby na przesłodzenie po pierwszym kęsie takiego ciasta. Ale to byli Sucreceurowie, oni jakoś umieli sprawić, że nawet słodycze, które z nazwy wydawały się tragiczne, okazywały się ostatecznie niebem w gębie.
Bruno szybko i sprawnie nałożył ciastka na talerzyki i podał je przyjaciółkom. Sende wygrzebała drobne i podała na jego wyciągniętą dłoń.
— Szukamy stolika czy zostajemy tutaj? — zapytała Sende.
— Nie wiem, w sumie obojętne mi to.
— To w takim razie zostajemy tutaj.
Usiadły na wysokich stołkach koło lady. Aurélie od razu zabrała się za pałaszowanie ciastka. Sende za to co chwila ukradkowo zerkała na Brunona. Aurélie zauważyła to po chwili.
— Co jest? Mam właśnie do czynienia z twoimi miłosnymi doświadczeniami, czy jak? — zapytała.
— Jakie znowu miłosne doświadczenia? — odparła na to Sende.
— No ciągle się na niego gapisz. Spodobał ci się?
— Głupoty gadasz.
— Ale mówiłaś, że jest całkiem niezły.
Sende spojrzała na Aurélie tak, jakby miała do czynienia z pięciolatkiem, któremu musi wyjaśniać, ile to jest dwa dodać dwa.
— Niezły, ale zupełnie nie w moim typie. Chodzi mi o ciebie! O was!
— Nie ma żadnych nas, już ci mówiłam.
— Ale wiesz, zawsze mogą być!
— Nie, nie mogą. Bruno to tylko przyjaciel, nie wyobrażam go sobie jako mojego chłopaka! A poza tym jest jeszcze Alexandre.
— To z tym całym Alexandre wtedy gadałaś — domyśliła się Sende. — To on jest czy nie jest twoim chłopakiem?
— Ach, w sumie to nie wiem — przyznała Aurélie. — No, trochę się spotykamy... — Nadal czuła na sobie spojrzenie Sende przewiercające ją na wylot. — Och, dobra, niech ci będzie, pocałował mnie!
Zdała sobie sprawę, że powiedziała to odrobinę za głośno. Dziewczyna z telefonem podniosła głowę, choć nie minęło dużo czasu, aż znowu znalazła się w swoim świecie. Sende, gdyby tylko nie dotarła już do limitu wyszczerzu, uśmiechałaby się pewnie jeszcze szerzej. Bruno też to usłyszał. Zerknął w jej stronę, ale zaraz się odwrócił. Dziewczyna miała wrażenie, jakby nieco posmutniał.
— Czyli jednak twoje życie miłosne nie jest tak drętwe, jak myślałam, kto by się spodziewał! Ale wiesz, i tak uważam, że tworzyłabyś z Brunonem dobraną parę.
***
Pierre cieszył się pierwszym dniem czegoś, co mógłby nazwać wakacjami. Tak często bywał na misjach w ciągu ostatniego roku, że już nie pamiętał dnia, który mógł spędzić, leniuchując i jednocześnie nie obawiając się, że jakiś szalony złoczyńca zechce pozbawić go głowy (a takich bywało sporo). Mieszkanie mistrza Fu było naprawdę miłą odmianą. Po wczorajszej naradzie od razu poszedł spać, a obudził się już następnego dnia. Kto by pomyślał, że używanie miraculum może być tak męczące?
Jakoś nie miał ochoty z nikim rozmawiać, nawet z Brigitte, która właśnie wertowała księgę mistrza Fu. Wiedział, że dziewczyna absolutnie nic z niej nie rozumie, ale może domyślała się czegoś z obrazków? Nie, nie miał też ochoty tego roztrząsać. Ba, na nic nie miał ochoty! Tylko jeszcze więcej leżenia i lenienia się...
— Wiesz co? — odezwała się nagle Brigitte. — Nie żebym chciała cię męczyć, czy cokolwiek, w końcu sama chcę odpocząć, ale uważam, że powinieneś się nauczyć kontrolować swoją moc.
— Co ty tak znienacka? — zapytał Pierre.
— Bo wiesz, rozumiem, że chciałbyś odpocząć. Zresztą ja też na razie chętnie zapomniałabym o misjach. Ale jeśli nie opanujesz swojej mocy, a dojdzie do jakiejś poważnej walki, to naprawdę może ci się coś stać! Za pierwszym razem tylko zemdlałeś, ale za drugim razem bogini musiała cię oddzielać od Huunty! To naprawdę nie żarty! A jeśli kiedyś się nie obudzisz?
— Ale... co mam zrobić? Przecież nie mam pojęcia, jak to kontrolować!
— Może zdołam coś pomóc? — odezwała się nagle Shouyi.
— O, umiesz już sama się aktywować z tej bransoletki? — zdziwił się Pierre. — Nieważne. Jak mogłabyś mi pomóc?
— Oj, kochany, przecież wiesz, że jestem boginią! Ja mogę wszystko!
Pierre bardzo się cieszył, że Brigitte nie przytoczyła na nowo kwestii wyjścia z bransoletki.
— To w takim razie co mam zrobić?
— Najpierw musisz wyrzec się Miraculum Pająka.
— Co? — zdziwił się Pierre. Jego dłoń automatycznie powędrowała do kolczyka w brwi. — Mam się wyrzec miraculum? Ale dlaczego?
—Nadal się nie domyśliłeś, że to przez miraculum mdlejesz? Odkąd przebudziłeś swoją moc, Huunta robi wszystko, byleby jej wchłonąć jak najwięcej.
Nagle powróciło do niego pewne wspomnienie. W głowie rozbrzmiały mu słowa kwami Kozicy. „Naprawdę myślisz, że Huunta jest wobec ciebie lojalny? Możesz tak myśleć, ale kwami pająka stoi tylko po swojej stronie. Wyczuwam, że pomagał ci przez te wszystkie lata, ale robił to tylko dla własnej korzyści." Czyli faktycznie miało rację... Pierre mógłby się założyć, że Huunta od początku wiedział o jego mocy.
— Czyli, że jeśli nie będę miał miraculum, zagrożenie minie?
— I tak, i nie — odparła bogini. — Huunta na pewno nie będzie już kradł twojej energii, ale twoja moc nadal będzie niebezpieczna, jeśli nie nauczysz się jej kontrolować. Ale nie możemy zacząć treningu, jeśli nadal będziesz trwał w tej toksycznej relacji z kwami.
Pierre nerwowo pomacał miraculum. Czyli miał się go wyrzec... To było takie dziwne — miał bowiem to miraculum ze sobą nieprzerwanie od dziesięciu lat. Już zdążył się przyzwyczaić do obecności Huunty, mimo że kwami było raczej małomówne. Właśnie, jeśli o Huuntę chodzi, to gdzie on się znowu podziewał?
— Huunta?
Kwami natychmiast usłyszało zawołanie i wychynęło z jakiegoś dalekiego kąta. Zawisło blisko twarzy Pierre'a.
— Chciałeś coś? — zapytało zupełnie niewinnie.
Pierre wziął głębszy oddech. Mimo tych wszystkich złych rzeczy, których ostatnio nasłuchał się o Huuncie, naprawdę nie chciał się z nim rozstawać. Ale musiał. To było nieuniknione.
— Słuchaj... — odezwał się w końcu. — Naprawdę niełatwo mi to mówić... Znamy się od tak długiego czasu, tyle razy uratowałeś mi życie. Ale niestety musimy się pożegnać.
— Pożegnać? Ale jak to? — zdziwił się Huunta.
Pierre nawet nie wiedział, czy coś w rodzaju smutku, co pojawiło się w oczach kwami, to była autentyczna niechęć przed rozstaniem, czy raczej żal, że nie dostanie więcej mocy. Ale na niego podziałało.
— Może nie na zawsze — odpowiedział. — Może jeszcze do ciebie wrócę. Ale teraz... Huunta, wyrzekam się ciebie.
I, wypowiedziawszy te słowa, zdjął miraculum.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro