Rozdział 23 - Cudowne paryskie powietrze!
— Jak ja nie znoszę samolotów! — jęknęła Brigitte, gdy tylko z Pierre'em wyszli na lotnisko.
— Sama wiesz, że to było najlepsze wyjście — odparł na to chłopak. — Gdybyśmy mieli się tłuc w pociągu, zajęłoby nam to wieki.
— No, samo zejście z gór zajęło nam dwa dni, mimo że bogini sporo nam pomogła — zgodziła się Brigitte. — Ale to wcale nie uprzyjemnia faktu, że musiałam siedzieć obok jakichś zboczeńców!
— Wiem, wiem, jednak nie tylko oni są wkurzający, ale też te dzieciaki, które się nie umieją zamknąć...
— Czy ten jeden nie pomylił cię z dziewczyną? — przypomniała sobie Brigitte, nie umiejąc powstrzymać śmiechu.
— To, że mam kucyk, nie sprawia, że jestem dziewczyną! — Pierre ukrył twarz w dłoniach.
— Tak czy siak, mamy wtorek, więc nie jest tak źle!
— Że też jeszcze udaje ci się liczyć dni... — westchnął Pierre.
On sam był raczej zajęty innymi rzeczami, na przykład zastanawianiem się nad swoim półboskim pochodzeniem. Brigitte coraz częściej miała wrażenie, że go traci, podczas gdy on zamiast z nią, wolał rozmawiać z tą całą boginią rzemiosła... Shouyi jej było, czy jakoś tak. Czy świat naprawdę musiał być wobec niej tak niesprawiedliwy?
Zupełnie nie miała na to humoru, ale razem z Pierre'em przeszła przez wszystkie formalności, by w końcu zażyć odrobiny paryskiego powietrza. Teraz jednak musieli przebrnąć przez całe miasto, ponieważ tak niefortunnie się złożyło, że mistrz Fu mieszkał tak daleko od lotniska, jak to tylko było możliwe.
— Och, gdybyśmy tylko mogli użyć mojej Teleportacji... — odezwał się Pierre.
— Nie możemy się nią zabrać oboje, doskonale o tym wiesz. A poza tym pamiętasz, co mówiła Shouyi — nie powinieneś teraz nadużywać mocy miraculum.
Według bogini Pierre teraz, zupełnie nie panując nad własną mocą, nieświadomie ją uwalniał, a proces ten był znacznie silniejszy w czasie przemiany. Może i dawało mu to więcej możliwości, jednak gdy nie miał nad tym kontroli, miraculum pobierało od niego za dużo energii, co mogłoby skutkować omdleniem na resztę dnia, tak jak miało to miejsce w górskich podziemiach. Choć jeszcze nie miał okazji tego sprawdzić, Pierre wziął sobie do serca ostrzeżenie bogini i postanowił nie przemieniać się, dopóki nie uzna tego za konieczne.
Jedynym, co im pozostało, było znalezienie względnie szybkiego autobusu lub tramwaju. Nic nie cieszyło ich bardziej, jak możliwość spędzenia kolejnych godzin wśród dzieci i zboczeńców. Ale może nie będzie tak źle!
Gdy w końcu znaleźli się względnie blisko swojego celu, uznali, że gorzej być jednak nie może. Parę razy musieli się przesiadać, źle wyliczywszy trasy ich środków, a innym razem musieli jechać objazdem z powodu robót drogowych. A do tego okropny ścisk we wszystkich autobusach też nie nastrajał raczej optymistycznie.
— Dłużej tego nie wytrzymam! — zawołała sfrustrowana Brigitte. — Chodźmy już szybko do tego mistrza Fu, a żeby nic mnie już nie zatrzymało!
— Hej, Brigitte, w sumie to jestem głodny... Może zjemy coś?
Brigitte zajrzała do plecaka i wyjęła z niego paczkę sucharów, które trzymali na czarną godzinę.
— Tu masz żarcie!
— Nie o takie mi chodziło... Może zjemy posiłek z prawdziwego zdarzenia?
— Weź nie marudź. — Brigitte przyspieszyła kroku. — Mistrz Fu na pewno będzie miał, jak to ująłeś, posiłek z prawdziwego zdarzenia.
— Oj, weź! Właśnie stoimy pod cukiernią! Jakieś dziesięć — piętnaście minut raczej na niczym nie zaważy, prawda?
— Och, niech ci będzie.
Spojrzała na budynek po swojej prawej. Faktycznie cukiernia, szyld głosił, że należy ona do niejakich Sucreceurów. Jak widać, właściciele całkowicie poświęcili się swojemu przeznaczeniu... No, a skoro oni sami już mają opóźniać dotarcie do mistrza Fu, to niech zrobią to tak szybko, jak to możliwe. Brigitte pchnęła drzwi i weszła do środka. Pierre poszedł za nią.
Za ladą ujrzeli młodego chłopaka, prawdopodobnie mniej-więcej w ich wieku. Ciekawe, że ktoś taki już tu pracuje. Na pewno miał znacznie weselsze życie od nich, pomyślała Brigitte. Sprzedawanie słodkości wydawało się naprawdę miłą pracą w porównaniu z ratowaniem świata, gdzie codziennie narażali się na śmierć.
— Dzień dobry — odezwał się Pierre z wahaniem. Najwyraźniej nie wiedział, jak powinien zwrócić się do chłopaka.
— Och, dzień dobry — odparł tamten. — Widzę po twojej minie, że zastanawiasz się, czemu tu stoję, prawda? Nie, jeszcze tu nie pracuję, ale szykuję się, żeby kiedyś przejąć rodzinny interes, więc staruszkowie uznali, że powinienem się w tym kształcić w każdej wolnej chwili.
— I stoisz tu tak całymi dniami? — wtrąciła się Brigitte. — Ja bym już dawno miała dość...
— Czasami bywa nużące, ale lubię tę pracę. No i jeszcze wypiekanie słodyczy...
— Może zaproponujesz nam jakiś specjalny wypiek? — zaproponowała Brigitte.
— Ach, tak, jasne! — odparł chłopak i przyjrzał się ciastom w lodówce. — Może tiramisu?
— Uwielbiam tiramisu!
Pierre jednak wolał ciasto orzechowe. Zapłacili, po czym stwierdziwszy, że w sumie nie muszą uciekać jakoś daleko, usadowili się na wysokich stołkach koło lady. Brigitte to miejsce trochę przypominało bar, a te stołki tylko dodawały klimatu.
Gdy tylko skosztowała tiramisu, przestała się gniewać na Pierre'a, że ją tu zaciągnął.
— Niesamowite! — zawołała. — Po prostu niesamowite. Jakim cudem to ciasto jest takie dobre?
— Sucreceurowie mają własne sposoby, przekazywane z pokolenia na pokolenie!
— Lata doświadczenia, powiadasz?
— Tak jakby... Każdy z nas dodaje coś od siebie, tak że każda słodkość staje się coraz doskonalsza!
— A co ty przekażesz następnemu pokoleniu?
— Jeszcze nie wiem! Ale liczę na to, że wkrótce odkryję moją specjalność.
— Następne pokolenie... — westchnęła Brigitte, kładąc rękę na brzuchu. — To wydaje się jednocześnie tak bliskie i tak odległe...
— Chciałbym dać mu coś, dzięki czemu jego życie będzie szczęśliwsze — odezwał się Pierre. — Żeby zawsze wierzyło w lepsze jutro.
— Lepsze jutro to to, czego wszyscy potrzebujemy — stwierdził Sucreceur zza lady. — Władca Ciem nie ustępuje, a Biedronka i Czarny Kot nie radzą sobie sami. Nowa bohaterka daje nadzieję, ale nie wydaje się, jakby nasz problem miał szybko ustąpić.
— Nowa superbohaterka? — powtórzył Pierre. — Wybacz, nie bywamy w Paryżu zbyt często, a ostatnio nie jesteśmy na bieżąco z wiadomościami.
Brigitte przypomniała sobie nagle tę dziewczynę, którą zobaczyła obok mistrza Fu; Aurélie jej było czy jakoś tak. To musiała być ta nowa bohaterka. Ale żeby Biedronka i Czarny Kot przestali sobie radzić? I jeszcze to, że mistrz Fu kazał jej nikogo nie sprowadzać do Paryża, nawet Coline, która pewnie usychała z nudów na południu Francji. To wszystko stawało się coraz dziwniejsze.
— Wybaczcie moje wścibstwo, ale jesteście parą? — wypalił nagle chłopak.
Brigitte uniosła wzrok.
— Z przerwami już od paru lat — wyznała. — Czasami Pierre jest okropnie wkurzający, ale w takich momentach tylko uświadczam się w przekonaniu, że to on jest moim jedynym.
— Ależ mi słodzisz — uznał Pierre. — Czyżby to tiramisu tak na ciebie wpłynęło? — Wyszczerzył zęby w uśmiechu. — Też cię kocham.
— Pytasz w jakimś konkretnym celu?
— Nie, tylko po prostu... Wyglądacie na naprawdę szczęśliwych.
W oczach chłopaka nagle pojawił się smutek. Brigitte nie była pewna, ale chyba wiedziała, skąd się wziął.
— Ty też masz kogoś, kto jest dla ciebie całym twoim światem, prawda? — domyśliła się.
— Co? — Chłopak drgnął. — Znaczy... Jest taka jedna... Naprawdę wspaniała z niej dziewczyna. — Wbił spojrzenie w ladę. — Znamy się przez całe życie, była dla mnie niemal jak siostra, której nigdy nie miałem. Ale niedawno... Najwyraźniej ktoś inny już zdążył ją zauważyć. A wtedy zrozumiałem, że stała się dla mnie ważniejsza niż ktokolwiek inny.
— Co teraz zamierzasz zrobić?
— Nic. Oczywiście, jest dla mnie ważna i po prostu patrzeć nie umiem, jak zadaje się z tym chłopakiem, ale nie chcę ich rozdzielać. Jeśli jest szczęśliwa... — Zacisnął pięść. — Jeśli jest szczęśliwa, to nie zamierzam tego niszczyć. Jakim byłbym wtedy przyjacielem? Znienawidziłaby mnie do końca życia, a to ostatnia rzecz, jakiej bym chciał. Ona zresztą też by pewnie tego nie chciała, zwłaszcza że teraz nadeszły dla niej trudne czasy... Gdybym zrobił cokolwiek, co mogłoby ją skrzywdzić, nie tylko ona by mnie znienawidziła, ale ja sam też nie byłbym w stanie spojrzeć w lustro.
— Miłość godna podziwu. — Brigitte uśmiechnęła się.
Przypomniała sobie ten moment, gdy sama odkryła, jak pięknym, a zarazem płatającym figle uczuciem jest miłość. Jeszcze parę lat wcześniej w życiu nie pomyślałaby, że zakocha się w kimkolwiek, a już na pewno nie w Pierze, który wtedy był dla niej jedynie towarzyszem w walce.
Powoli dokończyła swoje tiramisu i widząc, że Pierre już tylko na nią czeka, wstała. Nie zamierzała opóźniać ich dotarcia do mistrza Fu, choć trochę żałowała tego, że nie może w tej chwili zamówić kolejnego kawałka. Obiecała sobie, że kiedyś jeszcze odwiedzi to miejsce.
Wyszła jako pierwsza, a Pierre podążył za nią. Nie spodziewała się tego, ale przeszedłszy zaledwie kilka kroków, stanęła jak wryta. W stronę, z której szli, kierowała się dziewczyna z długim brązowym warkoczem. I nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby to nie ją Brigitte zobaczyła razem z mistrzem Fu. Jak widać, dziewczyna też ją zauważyła. I była tak samo zszokowana jak ona.
— Brigitte, jeśli dobrze pamiętam — odezwała się, najwyraźniej próbując zachować spokój.
Brigitte tylko skinęła głową.
— To ty jesteś tą nową superbohaterką, o której wspominał chłopak w cukierni, prawda? — domyśliła się Brigitte.
— Skoro mistrz Fu nie kazał mi się ukryć, musiał chcieć, żeby doszło do naszego spotkania. Szczerze mówiąc, nie sądziłam, że będziesz w Paryżu tak szybko.
— Możecie mi wyjaśnić, co tu się dzieje? — zapytał nieśmiało Pierre.
— Ach, przepraszam! Mówiłam ci, że jak byłeś nieprzytomny, to skontaktowałam się z mistrzem Fu, ale nie powiedziałam ci o dziewczynie, którą tam też zobaczyłam. Mistrz powiedział, że jest posiadaczką miraculum. I jak widzisz, właśnie stoi przed nami. Możesz mi przypomnieć, jak się nazywałaś?
— Aurélie Voler. A wy...
— Pierre Bastin i Brigitte Monteil — przedstawił ich Pierre.
Voler... Nie, to nie mógł być przypadek. Brigitte czuła, że ta dziewczyna nie została wybrana przypadkowo. Ale oni dwoje chyba nie byli tymi, którzy powinni jej to uświadomić.
— Idziecie teraz do mistrza Fu? — chciała wiedzieć Aurélie.
— Taki mieliśmy zamiar — odparła na to Brigitte. — Nie będziemy cię tu zatrzymywać. W każdym razie prawdopodobnym jest, że za niedługo mistrz Fu będzie chciał się z tobą widzieć, dlatego miej to na uwadze.
— Ani ja was nie będę zatrzymywać, bo mam pewną rzecz do zrobienia. Do zobaczenia! — Aurélie pomachała Pierre'owi i Brigitte, po czym ich wyminęła, idąc w swoją stronę.
Oni też skierowali się ku mieszkaniu mistrza Fu, mając nadzieję, że już nic ich nie zatrzyma. Bo jeśli znowu coś stanie im na przeszkodzie, to chyba będzie już wiadoma oznaka jakiejś ciążącej na nich klątwy. Brigitte spojrzała na bransoletkę, w której ukrywała się bogini. Od pierwszego spotkania z nią chyba już nic nie mogło jej zdziwić.
— Dlaczego nie powiedziałaś mi o tej dziewczynie? — zagadnął ją nagle Pierre. — Powiedziałaś tylko, że mistrz Fu przyjął do wiadomości to, co mu powiedziałaś i że mamy nie sprowadzać reszty.
Na końcu języka miała odpowiedź, że zupełnie wyleciało jej to z głowy, ale wcale nie było to prawdą. Cały czas pamiętała o dziewczynie, jednak w dziwny sposób czuła, że woli to zachować dla siebie. Pierre w końcu i tak by się dowiedział. A do tego zaczęło ją już irytować to, że jak schodzili z gór, więcej rozmawiał z boginią niż z nią. Nie zamierzała pozostać mu dłużna.
— Ja...
Teraz zrobiło się jej nieco wstyd. Czy naprawdę powinna unosić się dumą jak pięcioletnie dziecko? Może i Pierre ostatnio dużo rozmawiał z boginią, jednak dopiero co dowiedziawszy się mnóstwa dziwnych rzeczy o sobie, ona też by tak zrobiła. A poza tym, czy to nie jej wina, że ostatnio praktycznie ze sobą nie rozmawiali? Praktycznie nie próbowała inicjować żadnych tematów, czy więc powinna zrzucać winę na Pierre'a?
— Przepraszam — powiedziała w końcu. — Za to, że przez ostatnie dni zachowywałam się jak ostatnia kretynka. Przez cały czas okropnie się bałam, no i jeszcze pojawiła się Shouyi, za którą wiesz, że nie przepadam... Jednak to mnie nie usprawiedliwia. Nie powinnam była traktować cię tak, jakbyś to ty był wszystkiemu winien.
— Brigitte? — Pierre wydawał się zdumiony. — Nie... To ja przepraszam. Byłem tak zaaferowany tym wszystkim, że nawet nie dostrzegłem wśród tego wszystkiego, jak się czujesz.
Dziewczyna spuściła głowę. Nie, dlaczego to on ją przepraszał? To była tylko jej wina. Ale z drugiej strony kłócenie się z nim nie miało sensu, dlatego postanowiła przejść do konkretów.
— Jak rozmawiałam z mistrzem Fu, zobaczyłam Aurélie. Jak mistrz mi powiedział, jest jedną z nas, więc nie mamy się czego obawiać z jej strony.
— A jej nazwisko? — zapytał. — Kim ona jest?
Brigitte westchnęła. Pierre też to zauważył. Nie, nie mogło być inaczej.
— Sama nie do końca wiem — przyznała. — Ale to prawie na pewno córka Coline.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro