Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 2 - Bliżej centrum wydarzeń

— Naprawdę nie rozumiem, dlaczego Niezwykła Biedronka nie zadziałała.

— Nie zamartwiaj się, Biedronko. Wszyscy żyją, a to jest najważniejsze.

— A jeśli nigdy nie powrócą do siebie? To będzie poważny problem...

Aurélie otworzyła oczy. Natychmiast jednak oślepiło ją światło lampy będącej niemal centralnie nad jej twarzą, więc znowu je przymknęła. Uchyliła je ponownie, tym razem ostrożniej. Po paru takich próbach dojrzała wreszcie sufit i ściany pomalowane na pastelowy odcień zieleni. Potem dostrzegła, że leży na łóżku z jasną pościelą, a obok niego stoi parawan. Mimo że była tu tylko raz, gdy przyprowadziła ją tu szkolna epidemia grypy żołądkowej, to gabinet pielęgniarki nadal się czasami pojawiał w jej niezbyt przyjemnych wspomnieniach.

— Co ja tu właściwie robię? — odezwała się w końcu. Słyszała w końcu jakieś głosy, to znaczyło, że musiał być tu ktoś poza nią. Chociażby pielęgniarka. Choć to równie dobrze mogło być snem...

Jednak już po chwili do jej łóżka podeszły dwie osoby, z których żadna nie była szkolną pielęgniarką. Tożsamości pierwszej mogła się już domyślić ze skrawka rozmowy, którą usłyszała. To była Biedronka we własnej osobie.

Aurélie nie spotkała nigdy wcześniej Biedronki. Widziała ją w telewizji oraz w gazetach, a także sporo słyszała o niej z plotek, które bardzo często rozsiewano w szkole, a także poza nią, jednak nigdy nie widziała jej na żywo, choćby z oddali. Mimo wszystko wydawało się jej to teraz takie nierealne. Biedronka stała tuż przy niej, zupełnie zwyczajnej dziewczynie jak gdyby nigdy nic. Odniosła także dziwne wrażenie, że z tak bliskiej odległości bohaterka wygląda mniej wspaniale niż w mediach. Oczywiście, wygląd nie był najważniejszy, jednak teraz Aurélie widziała, że jej twarz, mimo maski, wyglądała tak, jak u każdego innego człowieka. Bohaterka nie mogła być dużo starsza od niej. I właśnie wtedy dotarło do niej, że z maską może i była bohaterką, ale bez niej miała takie samo życie jak wszyscy paryżanie.

Przesunąwszy nieco swoje spojrzenie, dojrzała drugą osobę: wysokiego blondyna o brązowych oczach. Miał wyraźnie zmartwioną minę, jednak teraz na jego twarz wpływał wyraz ulgi.

— Aurélie! — odezwał się. — Nic ci nie jest?

— Lucien? — zapytała zamiast odpowiedzi. — Co ty tu robisz?

— Tata dzwonił i powiedział, że zemdlałaś, a że nie mógł się zwolnić z pracy, to przyszedłem — wyjaśnił chłopak. — W szkole spotkałem Biedronkę, a ona mi powiedziała, że w szkole był atak akumy. Co się stało?

Aurélie nagle poczuła się niezwykle niekomfortowo w leżącej pozycji. Dźwignęła się powoli, obawiając się, że mogłaby znowu zemdleć. Na szczęście nic takiego się nie stało. Odchrząknęła i zaczęła mówić.

— To się zaczęło na naszej chemii z panią Mendeleiev. Moja klasa jak zwykle nic sobie z niej nie robiła, a wiesz, jaka ona jest. Najpierw się na nas zdenerwowała, a zaraz po dzwonku usłyszałam, jak rozmawia z Władcą Ciem. Gdy zajrzałam przez drzwi, okazało się, że jest zaakumowana.

Biedronka pokiwała głową. Lucien nadal się jej przypatrywał, a niepokój jeszcze nie do końca zniknął z jego twarzy.

— I co potem zrobiłaś? Chemiczka od razu cię zaatakowała? — zapytała bohaterka.

— Nie — zaprzeczyła Aurélie. — Wtedy uznałam, że powinnam wszystkich ostrzec, więc poszłam do dyrektora. Przekonałam go, że szkoła jest w niebezpieczeństwie, a on ostrzegł uczniów. Potem sami wyszliśmy, żeby się ochronić, ale Chemiczka nas zaskoczyła. Prawdę mówiąc, nie mnie szukała, a pana Damoclesa... Ale wtedy rzuciłam w nią piłką do koszykówki, a ona dmuchnęła we mnie jakąś dziwną substancją i zemdlałam. I już jesteśmy w tym punkcie.

— Dziwne — podsumowała Biedronka, pocierając palcem podbródek. Najwyraźniej intensywnie nad czymś rozmyślała. — Jesteś pewna, że to od tej substancji, a nie od jakiegoś przemęczenia?

— Na pewno. — Aurélie poczuła się lekko urażona, zabrzmiało to bowiem, jakby Biedronka nie wierzyła w prawdziwość jej opowieści. Ale potem do niej dotarło, że przecież musiała mieć jakiś powód, by pytać ją o takie rzeczy. Dodała więc: — Dziś rano czułam się wyjątkowo wyspana, dlatego to na pewno nie to.

— A obudziłaś się dopiero teraz? Nie miałaś może... jakiegoś przebłysku świadomości przez cały ten czas?

— Nie wiem, raczej nie... Pamiętam jedynie skrawek waszej rozmowy, ale to było najwyżej z minutę przed tym, jak się odezwałam.

— Dobrze, naprawdę ci dziękuję, że miałas dla mnie tę chwilę cierpliwości. Muszę iść sprawdzić, czy innym się nic nie stało, a tymczasem twój brat niech ci opowie, co mu mówiłam. — Biedronka szybkim krokiem opuściła gabinet pielęgniarki.

Gdy bohaterki już nie było, Lucien w okamgnieniu zniżył się ku Aurélie i uścisnął ją mocno. Dziewczyna także objęła go ramionami. Po chwili chłopak przysiadł na łóżku i spojrzał siostrze w oczy.

— Naprawdę się cieszę, że nic ci nie jest — westchnął z ulgą. — Gdy tata zadzwonił, naprawdę się obawiałem, co ujrzę.

— No, też się cieszę, że wszystko gra. A o czym mówiła ci Biedronka? — Dziewczyna zmieniła temat.

— Z tego co mówiła, to jej moc nie zadziałała tak, jak powinna.

— Jak to „nie zadziałała jak powinna"?

— Bo widzisz, Biedronka powiedziała, że moc jej Niezwykłej Biedronki zwykle naprawia wszystkie zniszczenia. Tym razem jednak tak nie było. Po użyciu mocy niektóre osoby, które dopadła Chemiczka, nadal miały obrażenia.

— Zemdlały?

— Nie, tylko ty zemdlałaś. Niektórzy mają drobne oparzenia, innym zrobiło się słabo, a szkolne toalety są podobno teraz oblegane.

— Czyli ostrzeżenie uczniów nic nie dało... — Aurélie zrobiło się mimo wszystko nieco smutno. Trochę poświęciła, by im pomóc, a tu okazało się, że to na nic. Ale cóż, życie bardzo rzadko było sprawiedliwe, o ile w ogóle.

— Nie, właśnie nie. Podobno sporo uczniów się uratowało. Ba, znacząca większość. Jednak Chemiczka i tak niektórych dopadła.

Aurélie powoli pokiwała głową. Czyli jednak to, co zrobiła, miało sens. Ciekawe, czy rzucenie piłką w Chemiczkę też go miało.

— A panu Damoclesowi nic nie dolega? — dopytała.

— Podobno nie. Uciekł, gdy Chemiczka zajmowała się tobą.

— A dlaczego fakt, że Niezwykła Biedronka nie zadziałała, jest aż tak ważny? — chciała wiedzieć Aurélie.

— Nie wiem dokładnie — przyznał Lucien. — Biedronka mówiła jednak, że powie o tobie jakiemuś mistrzowi i że masz być gotowa na spotkanie z nim.

— Mistrzowi? — zdziwiła się. — Jakiemu mistrzowi i dlaczego?

— Niestety nie wiem. Ale obiecała, że wszystkiego się dowiesz.

***

Z powodu ataku Chemiczki i złego samopoczucia części uczniów dalsze lekcje odwołano. Aurélie siedziała na kanapie w salonie u siebie w domu i popijała herbatkę rumiankową. Uwielbiała ją. Bardzo pomagała jej, gdy się źle czuła, a dzisiaj była niezastąpiona. Chociaż już przez cały czas pozostała przytomna, nadal była z lekka osłabiona.

Lucien stał w kuchni i przygotowywał na szybko jakiś posiłek dla nich dwojga. Przez całą tę sytuację w szkole nie podano obiadu, a Lucien, który zwykle jadł coś w pracy, zwolnił się na resztę dnia. Dla ojca nie musieli nic przyrządzać, bowiem on teraz prawdopodobnie miał obiad na uniwersytecie.

Owszem, w szkole już wcześniej bywały ataki akum, ale Aurélie nigdy jakoś nie odczuła ich skutków. Teraz to było coś innego. Znalazła się w centrum wydarzeń. Chociaż nie, może nie w samym centrum, raczej bliżej niego niż zwykle. I to zdecydowanie bliżej, niż by sobie życzyła. A jednym z owych skutków jest fakt, że dyrekcja zaplanowała odrabianie dzisiejszych lekcji w najbliższą sobotę. Och, świat czasami bywał naprawdę irytujący. Ale przynajmniej żyła. Nawet miała się z czego cieszyć.

Lucien wszedł do salonu, trzymając w rękach dwa talerze z warzywami na parze. Jeden postawił na stole przed nią, po czym usadowił się obok i zaczął dmuchać w swoją porcję, by nieco przestygła.

— Nigdy nie zrozumiem, dlaczego tak bardzo nie lubisz restauracji, nawet jeśli jedyną inną możliwością pozostają warzywa leżące w lodówce przez miesiąc. — Aurélie pokręciła głową, uśmiechając się lekko.

Bo owszem, proponowała im zjedzenie jakiegoś obiadu na mieście, jednak Lucien uparł się, żeby zjedli w domu. Zresztą chłopak w ogóle nie przepadał za innym jedzeniem niż to domowe.

— Jeśli miałoby ci się pogorszyć, wolałbym, żeby się to stało tutaj.

Uparty i nadopiekuńczy — pomyślała Aurélie. Owszem, był czas, kiedy to przede wszystkim on się nią zajmował, lecz teraz się to zmieniło. A poza tym była już prawie dorosła, nie potrzebowała takiej troski. Choć Lucienowi nigdy nie mogłaby mieć tego za złe. Wiedziała, że po prostu kocha ją najbardziej w świecie.

Uśmiechnąwszy się, włożyła kawałek marchewki do ust i zaczęła powoli przeżuwać. Nie żeby warzywa były jej ulubioną częścią menu, ale też nic do nich nie miała. Marchewki akurat lubiła. Spojrzała na Luciena, który już niemal skończył swoją porcję. On zdecydowanie był zakręcony na punkcie warzyw. Osoba, która go nie znała, mogłaby go uznać za wegetarianina, ponieważ wydawał się jeść tylko to. Tylko nielicznym, takim jak Aurélie czy ich rodzice, udawało się uświadczyć Luciena jedzącego mięso.

Przeżuwając kolejne kawałki warzyw, pomyślała, że tak same to nie są zbyt ciekawe. Poszła do kuchni, by ukroić sobie do tego jakiś kawałek chleba. Weszła do przedpokoju i jej uwagę zwrócił nagle jakiś dziwny zielony kształt. Ciekawe, bo w ich domu nie było za dużo zielonych rzeczy. Jakoś nikt z nich nie przepadał za tym kolorem. Dlatego właśnie zwróciła głowę w tym kierunku.

To, co ujrzała, z początku wydało się jej jakąś halucynacją wywołaną dziwną substancją Chemiczki. Było to bowiem jakieś dziwne zielone coś wielkości myszy, które... tak, wisiało w powietrzu. Aurélie zamrugała kilka razy. Dziwne coś jednak nie znikało.

— Em, Lucien? — zawołała przez ramię.

— Tak? — Głos chłopaka rozległ się z salonu.

— Przyjdź tu na chwilę...

Nie trzeba było mu tego dwa razy powtarzać. Zaraz wystawił głowę z pokoju, po czym, ujrzawszy najpewniej to co Aurélie, zmarszczył brwi.

— Czy ty też widzisz to zielone coś? — zapytała dziewczyna.

— Tak... — odparł ostrożnie Lucien. — Czyli albo oboje mamy halucynacje, albo to jest prawdziwe.

— Zakładam tę drugą opcję — rozległ się trzeci głos.

Rodzeństwo ze zdumieniem uświadomiło sobie, że należy on do tego dziwnego czegoś.

— Ty umiesz mówić? — zapytał natychmiast Lucien. — Ale... jak? Co tu jest grane?

Aurélie rozważała całą tę sytuację. Podobno miała się dowiedzieć, o co chodzi w całej tej sytuacji. A pojawienie się dziwnej istoty, mimo iż wyglądało na kolejną zagadkę, mogło się okazać pierwszym krokiem do rozwiązania tej pierwszej.

— Po co się tu zjawiłeś? — odezwała się Aurélie. — Bo zakładam, że nie bez powodu.

— I masz rację, panno Aurélie. Mistrz Fu chciałby z panią porozmawiać.

— Mistrz Fu? — powtórzyła. Coś jej to mówiło... Lucien mówił, że Biedronka wspominała o jakimś mistrzu. A Fu... Skądś znała to imię.

— Dokładnie. Ja jestem Wayzz, kwami żółwia. Przybyłem, by cię zaprowadzić do mistrza, który ci wszystko wyjaśni.

— Wyjaśni mi też to, czym jest kwami, jak mniemam?

Kwami, cokolwiek to oznaczało, skinęło głową.

—Dokładnie. Teraz podążaj za mną. Zaprowadzę cię do mistrza.

Aurélie ruszyła po kurtkę, w końcu był środek stycznia. Jeśli ten mistrz mieszkał gdzieś daleko, to się jej przyda. Ale chwila...

— Skąd właściwie ten mistrz wie, gdzie mieszkam? Lucien, nie mówiłeś Biedronce, gdzie mieszkamy, prawda?

Lucien pokręcił głową i wymruczał ciche „nie". Wayzz ze stoickim spokojem odparł:

— Zaraz się przekonasz, panno Aurélie. A kurtka nie będzie ci potrzebna.

Aurélie już cisnęło się na usta pytanie, dlaczego nie będzie potrzebować kurtki, lecz się powstrzymała. Wayzz wyglądał na dosyć cierpliwą istotę, jednak nie chciała go zmęczyć za dużą ilością niepotrzebnych pytań. W końcu wkrótce się przekona.

— Dobra, niech ci będzie — zgodziła się w końcu.

— W takim razie chodźmy.

Aurélie otwarła drzwi, a Wayzz, zanim wyleciał, rozejrzał się uważnie po klatce schodowej. Dziewczyna podejrzewała, że chciał sprawdzić, czy nikogo nie widać na horyzoncie. Nie wątpiła bowiem, że dziwne zielone stworzenia unoszące się w powietrzu nie są zbyt częstym widokiem w Paryżu.

Gdy kwami upewniło się, że jest bezpiecznie, pomachało na Aurélie ręką, a ona poszła za nim. Zeszli piętro niżej, po czym Wayzz podleciał do drzwi jednego ze znajdujących się tam mieszkań.

— Chwila... — odezwała się Aurélie. — To tutaj? Ale tu przecież mieszka ten miły staruszek, który zawsze częstuje mnie ciasteczkami i herbatą...

Zamilkła. Ależ była głupia! To właśnie ten staruszek musiał być mistrzem Fu, nie było innej opcji! Wiedziała, że skądś kojarzy to nazwisko... Choć częściej nazywała go po prostu panem Wangiem, wiedziała, że na nazwisko ma Fu. A poza tym to wyjaśniało, skąd on i kwami znali jej adres.

Wyciągnęła rękę, by zapukać. Wayzz jednak doradził jej, by od razu otworzyła drzwi, bo w końcu mistrz i tak na nią czeka. Tak więc zrobiła. Nacisnęła klamkę, ze zdumieniem uświadomiwszy sobie, że jej ręka drży. Dlaczego? Przecież to nie było nic takiego. Czyżby obawiała się, że jej życie nagle zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni, jak to bywało w tych wszystkich książkach, które namiętnie pochłaniała?

Wyluzuj, dziewczyno. Cokolwiek ci ten mistrz nie powie, wszystko będzie w porządku.

Uchyliła drzwi i wsunęła się do środka. Powitał ją duży pokój z minimalistycznym, chińskim wystrojem. Po lewej stronie pomieszczenia stała półka, a na niej mały gong; tuż obok znajdowało się ogromne okno, którego światło padało na dużą matę rozłożoną na środku pomieszczenia. Siedział tam Wang Fu we własnej osobie: niski staruszek w beżowych spodniach i czerwonej koszuli w kwiatki.

— Przyprowadziłem pannę Aurélie, mistrzu — oznajmił Wayzz.

— Doskonale — odpowiedział Fu. — Aurélie, proszę, usiądź. — Wskazał miejsce na macie naprzeciwko siebie. Obok stał już kubek świeżo zaparzonej herbaty. — Chciałbym ci opowiedzieć co nieco o miraculach.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro